Tag "granica polsko-białoruska"
Pogranicze – świat kryzysu humanitarnego
Zapora nic nie dała. Uchodźcy lewarkiem czy czymś tam robią sobie wyrwę i przechodzą
Mielnik
– Na początku był szał, bo telewizja przyjechała. Znajomi z innych stron Polski dzwonili do nas i pytali, co się dzieje, a my siedzieliśmy w pracy niczego nieświadomi – mówi dwudziestoparoletnia mieszkanka Mielnika. – Z tydzień ludzie to przeżywali, a potem ucichło i zapomnieli.
Mielnik leży w powiecie siemiatyckim, niedaleko granicy z Białorusią. Jest tu sporo pagórków, drewnianych domów, krzyż, kapliczka, kościół, cerkiew, ośrodek kultury, kopalnia kredy, nowy park z flagą Polski i wojskowe koszary.
1 stycznia pijany żołnierz strzelał w Mielniku do cywilów. Pytam mieszkańców o związki żołnierzy z alkoholem. – Ja się nie spotkałem z tym, by żołnierze pili – zastrzega się mężczyzna w mleczno-peerelowskim barze.
– Nie można wszystkich do jednego wora wrzucać. Jednostkowy przypadek – mówi kobieta idąca drogą z małą dziewczynką.
– Bała się pani?
– Nie.
– Ja się bałam – mówi dziewczynka.
Czeremcha
Jest marzec 2025 r. Jeżdżę po pograniczu polsko-białoruskim, by dowiedzieć się, co sądzą mieszkańcy trzy miesiące po wydarzeniu w Mielniku i trzy i pół roku po tym, jak w sierpniu 2021 r. w Usnarzu Górnym uchodźcy zostali zatrzymani przez Straż Graniczną, co zapoczątkowało kryzys.
2 września 2021 r. tereny znajdujące się w odległości do 15 km od granicy stały się obszarem objętym stanem wyjątkowym, a 1 grudnia 2021 r. obszarem z zakazem przebywania. 1 lipca 2022 r. strefa została zniesiona. Przywrócono ją na terenach leżących 200 m od granicy 13 czerwca 2024 r. i potem przedłużano jej obowiązywanie trzykrotnie, ostatnio 10 marca – na kolejne 90 dni. Organizacje pozarządowe z Helsińską Fundacją Praw Człowieka na czele od początku protestują w sprawie stref, dowodząc, że są one wprowadzane na podstawie przepisów rządu PiS, uznanych za niekonstytucyjne.
– Myślę, że na początku strefa coś dawała – zastanawia się dwudziestoparolatka z Mielnika. – Choć wkurzające było legitymowanie przez policję, nawet gdy wyjeżdżałam z własnego podwórka. Stali akurat koło mojego domu, więc ciągle byłam sprawdzana. Teraz nikogo nie widać.
Mówi, że ludzie na Podlasiu już się przyzwyczaili do sytuacji. Jeżdżąc przy granicy, słowo przyzwyczajenie usłyszę jeszcze kilka razy. Jak również to, że żołnierze inaczej się zachowują. Wcześniej mieszkańcy opowiadali o zakupach alkoholowych, piwach w restauracjach i butelkach leżących w leśnych rowach. A jak jest dziś?
– Od stycznia mają chyba nacisk na niewychodzenie i w ogóle się już nie pojawiają, nad czym bardzo ubolewamy – przyznaje Paulina, współwłaścicielka pubu 3K w Czeremsze. – To byłby dla nas pieniądz. Tyle że w zasadzie oni tu przyjechali na służbę, a nie pić. Dowozimy im pizzę na zamówienie.
– W wojsku nie ma tolerancji dla spożywania i posiadania alkoholu podczas wykonywania obowiązków służbowych – mówi rzecznik Zgrupowania Zadaniowego Podlasie mjr Błażej Łukaszewski. Wspomina o szkoleniach profilaktycznych i wyrywkowych kontrolach stanu trzeźwości. – Spożywanie lub posiadanie alkoholu podczas wykonywania obowiązków służbowych wiąże się z surowymi konsekwencjami, z wydaleniem ze służby włącznie – dodaje.
Łukaszewski zaznacza, że kierowcy pojazdów wojskowych podlegają tym samym przepisom ruchu drogowego, co cywile. Zgłoszenia dotyczące nieodpowiedzialnej jazdy są analizowane, a w przypadkach stwierdzenia naruszeń
Strategia migracyjna
Od dawna zwracano uwagę, że Polska nie ma żadnej polityki migracyjnej, a doraźne działania na granicy, po pierwsze, nie rozwiążą problemu, po drugie, będą skutkować powszechnym łamaniem praw człowieka. Konsekwencje tej sytuacji to nie tylko cierpienie tych, których prawa są łamane, ale również demoralizacja tych, którzy w ramach wykonywania swoich obowiązków łamią prawa człowieka przy pełnej aprobacie przełożonych, oraz tych, którzy na to bezkarne łamanie praw patrzą. Nie dość, że patrzą, to jeszcze widzą, jak łamanie praw człowieka jest demagogicznie racjonalizowane koniecznością dbania o bezpieczeństwo państwa i zakrzykiwane patriotycznymi hasłami. W efekcie nasilają się w społeczeństwie nastroje nacjonalistyczne i ksenofobiczne.
Wiele środowisk w Polsce liczyło, że ten stan rzeczy zmieni się po objęciu rządów przez Koalicję 15 Października. Ale się nie zmienił. Prominentnym działaczom Platformy niemal z dnia na dzień przestała się podobać „Zielona granica” Agnieszki Holland. Nie ustały nielegalne pushbacki, wolontariusze alarmują, że nadal zdarzają się pobicia, a nawet przypadki ewidentnego znęcania się nad uchodźcami. Znów utworzono strefę zamkniętą.
Z drugiej strony jest poza wszelką dyskusją, że granica musi być strzeżona, że wymaga tego bezpieczeństwo państwa. Kwestia granicy i nielegalnych imigrantów jest jednak fragmentem znacznie większego problemu. Zmiany klimatyczne, skutkujące wieloletnią suszą, a w związku z nią głodem, rodzą konflikty zbrojne, bratobójcze walki. Ludzie zamieszkujący rozległe, objęte kryzysami obszary Afryki i Azji chcą żyć. Aby przeżyć, muszą mieć co jeść, muszą mieć wodę, chcą mieć elementarne poczucie bezpieczeństwa. Emigrują więc tam, gdzie, jak sądzą, jest co jeść, jest woda, nie ma wojny. Ta fala migracji w kierunku Europy nie ustanie, co więcej, będzie się nasilać. Nie pomogą tu żadne mury, płoty, zasieki, brutalność funkcjonariuszy pilnujących granicy ani buńczuczne przemówienia polityków. To problem Europy i całego zachodniego świata. I tylko cała Europa może tu skutecznie zadziałać.
Zarazem w Europie zaczyna brakować rąk do pracy.
Sen o apolitycznej prokuraturze
Proszę spojrzeć do gazet, w telewizor albo w internet. Zmarł żołnierz brygady pancernej pchnięty przez kogoś nożem poprzez graniczny płot. Dziś politycy i dziennikarze nie mają wątpliwości: został ugodzony nożem przez nielegalnego migranta. Czy są znane jakieś nowe ustalenia śledztwa? Jeszcze przed kilkoma dniami podejrzewano, że śmiertelny cios mógł zadać funkcjonariusz białoruskich służb. A może zbrodnię tę popełnił przewodnik, przemycający migrantów przez zieloną granicę? Już wiemy na pewno, że to nielegalny migrant?
Jak za pewnik uchodzi, że nożem pchnął migrant, tak nikt już nie ma wątpliwości, że „haniebnie zakuci w kajdanki” przez żandarmerię żołnierze zostali potraktowani w ten sposób za to, że „oddali strzały ostrzegawcze”. Aczkolwiek jednemu z ministrów się wypsnęło, że „oddali strzały ostrzegawcze w kierunku nacierających migrantów”. W takim razie były to strzały ostrzegawcze (te ustawa zalicza do „wykorzystania broni palnej”) czy strzały w kierunku migrantów? Bo to wedle ustawy jest już „użyciem broni palnej”, a przy „użyciu” obowiązują inne rygory i procedury. Ponadto, jak się dowiadujemy z jeszcze innych relacji, strzały oddawane były w ziemię „pod nogi migrantów” i… rykoszetowały o płot. A jeśli rykoszetowały o płot, to znaczy, że wcześniej rykoszetowały od mchu porastającego ziemię w puszczy lub od krzaków borówek. Całość obrazu zamazuje jednak fakt, że tę niedobrą żandarmerię wezwała Straż Graniczna…
Oburzenie powszechne: polityków wszystkich opcji, dziennikarzy, a na koniec opinii publicznej, wywołało to, że żandarmeria skuła żołnierzy w polskich mundurach! Faktycznie coś niebywałego! Tyle że żandarmeria to policja wojskowa. Obiektem jej działań porządkowych, konwojowych, często prowadzonych z użyciem środków przymusu bezpośredniego, są żołnierze. A oni są najczęściej w mundurach. Polskich. No bo jakich?
Zona Tuska
Jesteśmy w strefie przygranicznej, taka specyfika tego regionu. Tu zawsze były próby przejść, przemytu, ale teraz potrzeba przede wszystkim więcej służb, nie zamknięcia.
Trzeci rok z rzędu wiosną, po spokojniejszej zimie, las przy granicy polsko-białoruskiej zapełnia się ludźmi. Od kilkunastu miesięcy stoi tam zbudowana przez pisowskie władze metalowa zapora, wysoka na
5,5 m, zwieńczona drutem żyletkowym. Efekty jej powstania? Bynajmniej nie spadek liczby migrantów. Wiele za to jest wypadków, do których dochodzi podczas prób pokonania płotu, a ostatnio podczas jego obrony. W jednym tylko dniu, 28 maja br., są trzy ofiary wśród polskich służb. Powraca pomysł zamknięcia części Podlasia. Rząd uzasadnia nagłą decyzję eskalacją przemocy wobec patroli na granicy, inspirowaną przez białoruskie służby.
Mieszkańców, a zwłaszcza przedsiębiorców z branży turystycznej, oburza lekceważenie ich potrzeb. Aktywiści widzą w posunięciu rządu próbę zatuszowania nieustającej brutalności polskich służb granicznych wobec cudzoziemców.
Politycy pod ścianą.
28 maja o świcie grupa ok. 50 migrantów atakuje płot. Ktoś trafia nożem żołnierza, który otrzymuje pomoc medyczną na miejscu, następnie zostaje przewieziony karetką do szpitala. W innym punkcie zapory pogranicznik obrywa stłuczoną butelką. Z obrażeniami twarzy również trafia do szpitala. Trzecią ofiarą jest funkcjonariusz SG zaatakowany nożem przywiązanym do kija.
– Niemal każdego dnia funkcjonariusze Straży Granicznej mierzą się z agresją ze strony migrantów próbujących forsować polsko-białoruską granicę – komentuje zdarzenia mjr Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
Następnego dnia szef rządu Donald Tusk pojawia się w Dubiczach Cerkiewnych, gdzie bierze udział w odprawie z dowództwem służb granicznych. Zapowiada przywrócenie strefy buforowej szerokiej na ok. 200 m, „tam, gdzie jest to konieczne z punktu widzenia skutecznego działania służb państwa polskiego przy granicy”. Ale projekt rozporządzenia MSWiA dotyczącego strefy obejmuje aż 26 obrębów ewidencyjnych w powiecie hajnowskim oraz jeden w powiecie białostockim, z miejscami oddalonymi od granicy nie o 200 m, lecz nawet o 7 km. Zakaz przebywania ma obowiązywać przez 90 dni, począwszy od 4 czerwca (sic!) 2024 r.
„Macie pełne prawo, żeby nie powiedzieć obowiązek, aby używać wszelkich metod”, zwraca się premier do mundurowych w Dubiczach. Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiada skierowanie na granicę polsko-białoruską dodatkowych sił. 3 czerwca dociera tam setka dobrze wyszkolonych żołnierzy, doświadczonych m.in. w misjach zagranicznych. W komentarzach dla prasy padają słowa o „zapewnieniu bezpieczeństwa osobom postronnym w przypadku konieczności zastosowania środków przymusu bezpośredniego, włącznie z użyciem broni palnej”. Wiceszef MON Cezary Tomczyk śpieszy z wyjaśnieniem, że 90% migrantów ma rosyjską wizę, a Białoruś służy jedynie jako baza przerzutowa w wojnie hybrydowej Putina. Dziennie ma dochodzić nawet do 300 prób nielegalnego przekroczenia granicy.
Bezgranicznie
Powiedzieć, że wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej rozpalają wyobraźnię, generują spory, wywołują debaty w Polsce – to powiedzieć o wiele za wiele. Garstka się gorączkuje, oburza, próbuje nagłośnić, jeszcze mniejsza grupa realnie pomaga na samej granicy. Większość, jak zawsze, pozostaje niema, niezainteresowana, obojętna albo zgodnie z polityczno-rządowymi przekazami (a te ku zdziwieniu niektórych są za rządów Koalicji Obywatelskiej identyczne jak za PiS) wroga wobec osób przekraczających granice państwa poza formalnymi regułami. Taka to geo-euro-polityka. Zdarza się, że osoby o wolnościowym, wydawałoby się, nastawieniu pytają dramatycznie (najczęściej tylko w mediach społecznościowych): „To jak? Mamy ich wszystkich wpuszczać? Przecież są albo mogą być groźni?”. Zgodnie z wieloma unormowaniami międzynarodowymi, w tym europejskimi, istnieją formalne procedury azylowe, zasady postępowania, ścieżka procedowania spraw osób, które dostały się na teren Rzeczypospolitej Polskiej inaczej niż oficjalnym przejściem granicznym, z wszystkimi niezbędnymi dokumentami. Zasadniczo istota tych reguł jest prosta niebywale: jeśli ktoś poprosi o ochronę międzynarodową, tym samym uruchamia określone przepisami postępowanie. W wyniku tego postępowania uprawnione urzędy powinny podejmować określone decyzje.
Problemem, z którym zmagamy się od początku „kryzysu” na granicy, jest to, że polskie służby (Straż Graniczna, wojsko, policja) od lat łamią i naruszają te zasady, de facto łamią prawo. Najdotkliwszym zachowaniem są pushbacki, czyli wypychanie, wyrzucanie na drugą stronę granicznego płotu zatrzymanych osób, niektórych po kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy. Wśród tych osób są dzieci, zdarzały się kobiety w zaawansowanej ciąży. W iluś konkretnych wypadkach polskie sądy wydawały już wyroki, które takie praktyki „obrońców granic” określiły jako ewidentne łamanie prawa. I co? I nic?
Po zmianie władzy praktyka nie zmieniła się, może tylko chwilami ostrze propagandowe działa z inną motoryką.
Wpuszczać czy strzelać
Hipokryzja na granicy.
Granica. Polska granica z Białorusią to dziś najgorętszy temat. Nie napływają stamtąd dobre wiadomości. W zasadzie nadchodzą same złe. Ostatnia – to śmierć polskiego żołnierza, ugodzonego nożem. Oficjalny komunikat, mimo że pisany urzędowym językiem, niesie wielki ładunek dramatyzmu. „Podczas podjętej interwencji żołnierz w stopniu szeregowego z 1. Warszawskiej Brygady Pancernej został ugodzony nożem w okolice klatki piersiowej, gdy blokował tarczą ochronną i własnym ciałem wykonany przez migrantów wyłom”. „Cios został zadany przez sprawcę z zaskoczenia, po przełożeniu ręki przez płot”.
Z informacji wiemy, że grupa migrantów próbowała przedostać się przez wyłom w ogrodzeniu granicznym i jeden z nich uderzył polskiego żołnierza nożem. Kto to był? Czy strona białoruska go wskaże? Pytanie jest zasadne, bo – jak wiemy z relacji – w grupach migrantów próbujących forsować płot są też osoby związane z białoruską władzą: przewodnicy, przemytnicy, Czeczeńcy… Wiele rzeczy pozostaje więc pod nadzorem tamtych służb.
To nie koniec pytań, pojawiają się następne. Czy rzeczywiście dobrym pomysłem jest, by granicy bronili czołgiści? Czy byli należycie przeszkoleni? Odpowiednio wyposażeni?
6 czerwca dowiedzieliśmy się o śmierci polskiego żołnierza, a dzień wcześniej wyszło na jaw, że prokuratura chce postawić zarzuty dwóm polskim żołnierzom, którzy pod koniec marca oddali strzały ostrzegawcze, gdy grupa migrantów przeszła przez płot.
„Wyprowadzono ich w kajdankach!” – to kolejny krzyk mediów… i polityków. I oczywiście mamy atak na „prokuratorów Bodnara”, którzy chcą karać żołnierzy za to, że bronili granicy. Ale sprawa ta, jak się okazuje, ma drugie dno. Szefem pionu wojskowego w Prokuraturze Krajowej jest Tomasz Janeczek. To prokurator ze stajni Ziobry, i to od lat. Był w grupie prokuratorów, która prowadziła sprawę Barbary Blidy, mogliśmy go usłyszeć na komisji sejmowej.
Jeżeli ktoś wątpił, że w instytucjach państwa okopali się ludzie PiS i Ziobry, dla których walka z obecną władzą jest najważniejsza, ma pokazane czarno na białym, że powątpiewał niesłusznie.
Za chwilę więc wokół granicy wybuchnie polityczna bomba. I mniej więcej wiemy, jaki efekt ten wybuch wywoła. Że będzie jeszcze gorzej. Jeszcze bardziej brutalnie. A może i bardziej krwawo. A już jest źle.
Co zrobić z uchodźcami?
Wypowiedzi premiera Tuska na temat traktowania uchodźców na białoruskiej granicy, stanowiące de facto przyzwolenie na samowolę służb granicznych, pozostają w rażącej sprzeczności z tym, co mówił jeszcze przed wyborami. Pchnięcie nożem żołnierza propaganda rozdmuchała do histerycznych niemal granic. Tylko nadal nie wiemy, kto i w jakich okolicznościach tego noża użył. Mimo to uzasadnia się tym wprowadzenie wzdłuż granicy faktycznego stanu wojennego.
Wiele środowisk czuje się zawiedzionych i oszukanych. Dają temu wyraz w mediach społecznościowych. Pojawiają się też, nieliczne wprawdzie, teksty w gazetach (np. duży, wyważony, rozsądny artykuł Adama Wajraka w „Gazecie Wyborczej”). Publicznie wypowiadała się, śmiało i bezkompromisowo, Agnieszka Holland. „Wiec wolności” 4 czerwca w Warszawie zakłócili aktywiści, przypominający, że na granicy wciąż umierają ludzie, że stosowane są bezprawne, brutalne pushbacki. O fakcie tym główne liberalne, wierne rządowi media wspominały raczej nieśmiało. Nie chciały robić Platformie i Tuskowi przykrości, czy może same, by uspokoić swoje sumienie, próbowały udawać, że o niczym nie wiedzą? Tak czy inaczej, rząd i premier Tusk osobiście zrazili do siebie ludzi ze środowisk, które dotąd były im przychylne. Zrazili setki szlachetnych, ofiarnych osób.
Na obronę granicy patrzmy szeroko
Powinniśmy podjąć operację o charakterze policyjnym, by zwalczać przemytników i tych, którzy zajmują się transportem uchodźców do Niemiec i na zachód Europy.
Gen. Mirosław Różański – generał broni Wojska Polskiego, doktor nauk o obronności, w latach 2015-2017 dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych, senator XI kadencji.
Na wschodniej granicy codziennie coś się dzieje. Czy jesteśmy już w stanie wojny hybrydowej? A może to wydarzenia rozdmuchane przez media?
– Każdą dyskusję na ten temat zaczynam od rekomendacji, aby sięgnąć po konstytucję i przeczytać art. 5, który stanowi, że Rzeczpospolita strzeże niepodległości i nienaruszalności terytorium. To chyba jest fundament wszystkiego. Pyta pan, czy nienaruszalność granicy jest zagrożona, czy to już wojna hybrydowa. Tak, to jest wojna hybrydowa, która trwa już od kilku lat. I nie od 24 lutego 2022 r., zaczęła się zdecydowanie wcześniej. Jeśli obserwowaliśmy różne zjawiska i w Europie, i w wymiarze globalnym, mogliśmy ją dostrzec.
Jak?
– Ingerencja w wybory w Stanach Zjednoczonych, brexit, kraje bałtyckie… Nie było żołnierza, nie było aktu zbrojnego, ale okazuje się, że inne państwo ingeruje w strukturę naszego funkcjonowania. Także poprzez wpływanie na nastroje społeczeństwa. Poprzez farmy trolli itd. Wojna hybrydowa trwa. A jednym z jej elementów jest podsyłanie imigrantów. Dla Putina i Łukaszenki zachętą są doświadczenia z 2015 r., z tej wielkiej fali emigracji z Syrii, Afganistanu, z państw afrykańskich, która uderzyła w Europę. Wysyłają nam więc imigrantów, pośredniczą w ich przerzucie na nasze granice, żeby realizować cel związany z destrukcją Europy i jej struktur.
A my nie potrafimy zareagować. Jak w Usnarzu Górnym – tam, na granicy polsko-białoruskiej, od sierpnia do października 2021 r. koczowało pod gołym niebem 32 Afgańczyków i Afganek, pilnowanych przez pograniczników polskich i białoruskich.
– Chyba w tym momencie przegraliśmy wojnę informacyjną. Ówcześnie rządzący nie potrafili rozwiązać problemu, ich jedyną reakcją było ograniczenie dostępu do informacji. To zostało wykorzystane przez stronę wschodnią jako skuteczne narzędzie pokazujące własnym społeczeństwom, jaki Zachód jest nieludzki. Moja rekomendacja była taka, że wszystkie możliwe agendy powinny być skierowane na granicę. Żeby pokazały, jak działa mechanizm, który wymyślono na Wschodzie, że to nie jest problem Polski, która nie chce zadbać o uchodźców, bo wtedy jeszcze mieliśmy czynne przejścia graniczne. Można tam było zgłosić potrzebę ochrony prawnej, wnioskować o azyl. Ci ludzie znaleźli się w dramatycznej sytuacji wbrew swojej woli, byli wręcz wywożeni do lasu, gdzie pokazywano im: tu jest droga na Zachód, i kazano iść.
Stali się narzędziem w różnych grach. Wschód pokazywał, że Polska jest nieludzka. A PiS prężyło się, jakie jest silne i twarde.
– Wysiłek władzy został skupiony na samej fizycznej blokadzie granicy. Interwencyjne rozwinięcie zasieków, tych z drutu ostrzowego, popularnej concertiny. Natomiast, jak obserwowałem, nie zajęto się przemytnikami, którzy w przeprowadzaniu ludzi zobaczyli dobry interes. Imigranci byli z granicy przewożeni na Zachód samochodami, jechali drogami. Co stało na przeszkodzie, by rozbudować system posterunków policji, które mogły być wzmocnione funkcjonariuszami z innych części kraju? Nie doszło do tego. Policjanci byli w Warszawie, pilnowali pomników.
I niektórych posesji.
– Kolejna rzecz – w rejon granicy zaczęto kierować wojsko. Zastanawiałem się, na czym rzecz polega. Mieliśmy do czynienia z fizycznym przekraczaniem granicy przez osoby w grupkach większych lub mniejszych. Tymczasem na granicę ówczesny minister kierował pododdziały czołgów i artylerii.
A to Polska właśnie
Jacy naprawdę jesteśmy, możemy poznać w sytuacji kryzysowej. A taką wciąż mamy przy białoruskiej granicy. Na co dzień o tym się nie pamięta. Nawet ci, którzy obejrzeli film Agnieszki Holland „Zielona granica” i byli nim wstrząśnięci, zdążyli już zapomnieć i uspokoić swoje sumienie. Głosy ludzi skupionych w organizacjach niosących pomoc uchodźcom albo realizujących ją samodzielnie stały się dosłownie i w przenośni głosami wołającymi na puszczy. A przez granicę umocnioną stalowym płotem i zasiekami wciąż przenikają uchodźcy, uciekający przed wojną, śmiercią, głodem, a może nawet tylko (?) przed nędzą w swoich krajach. Oszukani przez białoruskie władze, pędzeni ku polskiej granicy przez brutalne białoruskie służby. Przenikają, tułają się po puszczy, wymęczeni, głodni, odwodnieni, zziębnięci, ukrywający się niczym dzikie zwierzęta przed polującymi na nich strażnikami granicznymi, policjantami, żołnierzami WOT. Gdy wpadną, są nadal brutalnie „pushbackowani” na białoruską stronę, tam znów bici, szczuci psami, pędzeni na polską granicę, znów tułają się po lesie, znów są zwierzyną łowną. Jedynym ratunkiem jest spotkanie wolontariuszy jakiejś organizacji humanitarnej, którzy zdążą dać im do podpisania pełnomocnictwo i prośbę o azyl. Wtedy z zasady nie pushbackuje się takiej osoby. Ale od tej zasady są wcale częste wyjątki. Wciąż jeszcze. Choć pushback jest wówczas nie tylko aktem nieludzkim, ale także ordynarnym złamaniem prawa. Ale na to łamanie prawa jest niestety przyzwolenie władz.
Jak na to reaguje miejscowa społeczność? Bardzo różnie, ale na ogół wrogo. Są jednak wyjątki. Mateusz ma 17 lat. Pomaga w lesie. Zaczął zaraz po Usnarzu. Idziemy z Mateuszem. Podmokła część puszczy, komary tną niemiłosiernie. I widzimy ich. Siedzą na ziemi, nawet nie wstają na nasz widok. Twarze pogryzione przez komary, od których nawet nie mają siły się opędzać. Patrzą na nas wzrokiem, który trudno opisać. Jest w nich strach, zobojętnienie, nadzieja, nieufność. Jeden ma zdjęte buty. Rozmoczone i rozpadłe. Stopa ze „skórą praczek” jak u topielca to tzw. stopa okopowa. Bez udzielenia pomocy często kończy się gangreną i amputacją. Mateusz od razu zdejmuje buty i skarpetki i oddaje nieszczęśnikowi. Staje koło niego boso. Robi to wszystko odruchowo. Wyobrażacie sobie taki odruch u kościelnego hierarchy albo u działacza lewicy? Jeszcze trzeba opatrzyć poprzecinane głęboko concertiną ręce i pokaleczone nogi. Trzech Somalijczyków, wśród nich jeden 16-letni, i jeden Jemeńczyk. Nie ma czasu. Muszą podpisać pełnomocnictwa i oświadczenia, że chcą w Polsce prosić o azyl. Dostają wodę. Piją łapczywie. Nie pili nic przez ostatnią dobę, nie jedli nic od dwóch dni. Ile dni tułają się po lesie? Liczą. Pięć albo sześć. Stracili rachubę czasu. Pełnomocnictwa i prośby o azyl podpisane. Teraz można już powiadomić Straż Graniczną. Przyjeżdża po dwóch godzinach. Strażnicy nawet grzeczni. Legitymują nas i spisują. Proszącym o azyl odbierają telefony, a ich samych nawet nie skuwają, tylko wiążą plastikowymi trokami. Trochę jak zwierzęta wiezione na targ. Biorą do samochodu. Wiozą najpierw do swojej placówki, a następnego dnia do ośrodków dla uchodźców. Mamy nadzieję, że tym razem ich nie pushbackują. Będą więc siedzieć w ośrodkach o standardzie kryminału i czekać na decyzję, co dalej. Nic lepszego nie mogło ich tu spotkać. Mieli szczęście.
Pushbacki Tuska są nadobne i niezbędne, tamte PiS były potworne i odrażające
W naszej skretyniałej medialnie rzeczywistości (jest ona odbiciem kondycji intelektualno-etycznej obecnych czasów) co chwilę ktoś nam tłumaczy, gdzie należy odczuwać szok i niedowierzanie, gdzie zdziwko zaledwie, a gdzie stadny oburz gównoburz. Ale kiedy zdarza się coś realnie zatrważającego – zaraz powiem, do czego piję – panuje cisza i spokój naszej wsi, naszej narodowej toni, która jest jak zwierciadło, w którym Polska raczy się przeglądać i z sympatią na siebie pozierać. Otchłani jakowejś tam









