Tag "handel międzynarodowy"

Powrót na stronę główną
Świat

Gospodarka rosyjska w czasie wojny

Putin będzie dążył do zniesienia sankcji

Oczekiwanie na katastrofę wroga zawsze jest miłe. Niemal od początku drugiej fazy rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 r. zachodnie media głównego nurtu oraz opozycyjne portale rosyjskie wieszczą upadek gospodarki Władimira Putina. Wydatki na zbrojenia, sankcje, wewnętrzne ekonomiczne problemy strukturalne, spadki cen surowców energetycznych – wszystko to zdaniem dziennikarek i dziennikarzy powinno doprowadzić do załamania ekonomicznego. Również analizy międzynarodowych organizacji ekonomicznych czy dużych firm ratingowych przewidywały regres.

W 2022 r. przewidywania tych instytucji wskazywały, że rosyjska gospodarka skurczy się o 2-4%. Ta ostatnia cyfra cytowana była częściej – lepiej wyglądała w nagłówkach i obiecywała rychłe zakończenie wojny. Koiła sumienia czytelniczek i czytelników.

Na koniec pierwszego roku pełnoskalowej wojny spadek dynamiki PKB wyniósł 1,4%. Rok później, gdy wieszczono stagnację na poziomie 0,3% lub 0,4%, gospodarka rosyjska wzrosła o 4,08%. W ubiegłym roku Zachód nadal spodziewał się minimalnego wzrostu, tymczasem gospodarka zwiększyła się o 4,1%.

Spora część komentatorów i komentatorek te różnice zrzuca na karb fałszowania danych. Rzeczywiście, w Rosji zbieranie informacji statystycznych traktuje się z pewną dowolnością. Swoboda ta jest jednak ograniczona.

Według rosyjskiego kolektywu badawczego Cedar większość falsyfikacji ma miejsce na niższych poziomach administracji. Władze centralne wolą utajnić dane. Cedar określa PKB jako daną stosunkowo wiarygodną. Tę ocenę potwierdza też Heli Simola z Instytutu Gospodarek Wschodzących Banku Finlandii, która porównała dane podawane przez Federalną Służbę Statystyczną z wynikami standardowego modelu ekonometrycznego. Dynamika wskazywana przez model pokrywa się z danymi Kremla.

Problemy z naszą oceną rosyjskiej gospodarki muszą zatem tkwić głębiej. Popatrzmy więc na kwestie, z którymi mierzy się ta struktura, i zastanówmy się, jak sobie z nimi radzi.

Jest już za późno…

W dyskusjach o sytuacji ekonomicznej rządzonego przez Putina państwa najczęściej zaczyna się od sprawy ograniczeń ekonomicznych wprowadzonych przez państwa UE, NATO i ich sojuszników. I my od tego zacznijmy.

Wprowadzane stopniowo sankcje ograniczyły możliwości eksportu ropy z Rosji na Zachód oraz utrudniły funkcjonowanie na europejskich rynkach firm naftowych z tego kraju. Tak zwany limit cenowy utrzymuje cenę rosyjskiej ropy Urals w 2025 r. poniżej 60 dol. za baryłkę (w pierwotnej wersji budżetu na 2025 r. zakładano cenę na poziomie 70 dol.). Nałożone niedawno przez Waszyngton ograniczenia uderzyły bezpośrednio w dwie kluczowe firmy tego sektora: Łukoil i Rosnieft.

Rosyjski sektor naftowy nadal jest kluczowym źródłem dochodu dla rosyjskich finansów publicznych. Dostarcza środków nie tylko dla budżetu, ale i dla Funduszu Dobrobytu Narodowego, wykorzystywanego do stabilizacji gospodarki w kryzysach.

Odcięcie od zachodnich rynków wpłynęło również na wewnętrzną produkcję. Rosyjskie firmy utraciły dostęp do wysokotechnologicznego importu. Nie mogły już kupować komponentów, których nie wytwarza się na miejscu, musiały więc spowolnić produkcję. Wycofanie zachodnich firm z rosyjskiego rynku pozbawiło ten rynek zachodniej wiedzy czy serwisów technologicznych systemów stosowanych w przemyśle. Zawieszenie współpracy z bankami rosyjskimi ograniczyło możliwości pozyskiwania pieniędzy ze stabilnych źródeł.

Na stabilność rosyjskiej gospodarki po 2022 r. miała też oczywiście wpływ sama agresja na Ukrainę. Potrzeba stałych dostaw sprzętu wojskowego doprowadziła do dominacji sektora publicznego, szczególnie jego części zbrojeniowej, pozostawiając przedsiębiorstwom prywatnym drobny handel i usługi. Kolejne fale mobilizacyjne zmniejszały liczbę pracowników i pracownic, szczególnie takich ze specjalistycznymi kwalifikacjami. Wydatki militarne i rosnący popyt wewnętrzny skutkowały rosnącą inflacją. Ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie skomplikowały sytuację krajowego rynku paliwowego.

…nie jest za późno

Udział w wojnie niesie znaczące i długoterminowe skutki dla gospodarki

Kacper Wańczyk jest ekspertem w Akademickim Centrum Analiz Strategicznych, publikował m.in. w „Nowej Europie Wschodniej” i „New Eastern Europe”. W latach 2007-2020 był pracownikiem polskiej dyplomacji. Tekst jest wyrazem opinii własnych autora

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Gra na wielu bębnach

Nowa premier Japonii zapewne przesunie swój kraj na prawo – ale inaczej niż dzieje się to w innych państwach

Fakt, że na stanowisku szefa rządu Kraju Kwitnącej Wiśni po raz pierwszy w historii zasiądzie kobieta, został już skonsumowany przez wszystkie media na świecie. Najczęściej w formie typowej – przyciągających uwagę nagłówków internetowych. Najważniejsza w takich uproszczonych narracjach jest oczywiście płeć nowego szefa rządu – wszak Japonia pozostaje społeczeństwem silnie zmaskulinizowanym, gdzie prawa i normy społeczne nadal nie uznają kobiet jako obywateli w takim samym stopniu, w jakim robią to wobec mężczyzn. Sanae Takaichi ma światu jednak o wiele więcej do powiedzenia niż tylko to, że jest kobietą. Jej wybór na stanowisko premiera mówi więcej o dzisiejszych nastrojach w Japonii niż o samej polityczce.

„Żelazna Dama” z Kraju Kwitnącej Wiśni

To określenie ewidentnie wraca do łask – neokonserwatyzm późnych lat 80. przeżywa renesans – przynajmniej w komunikacji politycznej. María Corina Machado, liderka wenezuelskiej opozycji i niedawna laureatka Pokojowej Nagrody Nobla też bardzo się ucieszyła, kiedy hiszpański dziennik „El País” kilkanaście miesięcy temu porównał ją do Margaret Thatcher. To nie przypadek, że Takaichi za patronkę swojej kariery politycznej wybrała inną kobietę – także prekursorkę nowej strategii dla własnego kraju. Szefowa japońskiego rządu zdecydowanie chce wprowadzić w Tokio nową jakość polityczną, a być może nawet stworzyć całkowicie nowy projekt, nowe ramy instytucjonalne rządzenia krajem.

Analogie z Thatcher są bardzo przydatne nie tylko dlatego, że obie panie były pierwszymi kobietami na tych stanowiskach, łączy ich miłość do zderegulowanego wolnego rynku i chęć ograniczenia zasięgu działania instytucji państwowych. Japonia w 2025 r. ma dużo wspólnego z Wielką Brytanią późnych lat 70., kiedy po latach rządów Partii Pracy na 10 Downing Street wprowadzała się Thatcher. Brytyjczycy żyli wtedy w przekonaniu, że najlepszy okres ich państwa mają już za sobą. Tak jest również z Japończykami dzisiaj. Stagnacja gospodarcza w zestawieniu z olbrzymim wzrostem sprzed kilkunastu lat, każe obecną rzeczywistość relatywizować, powtarzać sobie, że dobrze już było, a w przyszłości będzie tylko gorzej, trudniej, biedniej. W dodatku modele gospodarcze obu państw – industrializm Wielkiej Brytanii oparty na kopalniach i przemyśle ciężkim oraz dominacja wielkich korporacji, które nieuchronnie czeka automatyzacja w Japonii – były i są na wyczerpaniu. To, co działało przez ostatnie dekady, przestaje przynosić rezultaty i trend ten ma odzwierciedlenie w decyzjach wyborców. Jest to wprawdzie stwierdzenie dość uniwersalne, pasujące do demokracji jako takiej i aplikowalne niemal na całym świecie, ale w krajach takich jak Japonia, spadających z wyższego konia gospodarczego, czuć takie nastroje szczególnie wyraźnie.

Japońska klasa polityczna doszła do wniosku, skądinąd bardzo słusznego, że w Tokio trzeba radykalnej zmiany nie tylko na płaszczyźnie tożsamościowej. Sam fakt wybrania kobiety na najważniejsze stanowisko w państwie niczego bowiem nie zmienia – ten etap świat ma już za sobą. Tak samo na margines można natychmiast wrzucić popularne w mediach historie na temat jej hobby – grania na perkusji i fascynacji heavy metalem, co w nagłówku opisał nawet „The New York Times”. Dla rozumienia zmiany kursu, który właśnie zaczyna się w Japonii, znacznie ważniejsze jest to, że tamtejszym rządem pokieruje antagonistka Chin, niekoniecznie ceniona przez administrację Trumpa, mająca poglądy radykalnie antyimigranckie, inkorporująca niektóre elementy światowych ruchów populistycznych. Przede wszystkim zaś czująca się całkiem komfortowo z faktem, że jej wybór ostatecznie wygasza centrową, umiarkowaną orientację LDP, Partii Liberalno-Demokratycznej, macierzystego ugrupowania Takaichi.

Wyprzedzić rewanżyzm

Z europejskiego punktu widzenia najważniejsza będzie jej bilateralna relacja z Trumpem, dlatego analizę jej premierostwa należy zacząć właśnie od pomysłów na pacyfikację amerykańskiego prezydenta. W chwili, w której do kiosków trafi ten numer „Przeglądu”, Takaichi będzie najprawdopodobniej spotykać się z amerykańskim przywódcą osobiście. Ten gest ma ogromne znaczenie – tradycyjnie bowiem japońscy liderzy rozpoczynali swoje kadencje od spotkań z innymi azjatyckimi przywódcami. Czasy jednak się zmieniły i każdy, dosłownie każdy polityk, który chce uniknąć katastrofy handlowej dla swojego państwa, musi zacząć urzędowanie od spotkania z Trumpem.

Jak zauważa Manas Chawla, prezes firmy doradztwa politycznego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Polska telewizorami stoi

Jesteśmy największym w Europie producentem telewizorów

Mamy czym się pochwalić. Nasz kraj jest największym w Europie producentem telewizorów. Z danych GUS wynika, że w 2022 r. z polskich fabryk wyjechało, łącznie z monitorami, 17,173 mln odbiorników. Trafiłem też na informację, że produkowaliśmy nawet 20 mln telewizorów, lecz wolę się trzymać oficjalnych danych.

90% produkcji przeznaczone jest na eksport. Szacunki mówią za to, że ok. 80% podzespołów, z których produkowane są nad Wisłą telewizory, wytwarzamy na miejscu.

W czterech fabrykach należących do koreańskich, chińskich, tajwańskich i japońskich koncernów zatrudnionych jest ok. 7 tys. pracowników. Około 23 tys. jest pośrednio związanych z branżą RTV – mam na myśli inżynierów i kadrę menedżerską, programistów zatrudnionych w ośrodkach badawczo-rozwojowych, specjalistów logistyków, kierowców tirów rozwożących telewizory po Europie itd.

W 2023 r. wartość eksportu wyprodukowanych u nas telewizorów wyniosła 5,58 mld dol., co oznaczało spadek, gdyż rok wcześniej wyeksportowaliśmy sprzęt o wartości 7,3 mld dol. Jednak w żaden sposób nie zagroziło to naszej pozycji czempiona. Dla porównania – w Turcji produkuje się rocznie ok. 15 mln telewizorów, na Słowacji 6-7 mln, na Węgrzech ok. 5 mln, w Czechach ok. 2 mln, w Wielkiej Brytanii zaledwie 500 tys., w Niemczech jedynie 100 tys. telewizorów Loewe klasy premium, a w Danii tylko 50 tys. odbiorników klasy superpremium Bang & Olufsen.

Tajemnica sukcesu

Produkcja telewizorów w Polsce rozpoczęła się w 1955 r. wraz z utworzeniem Warszawskich Zakładów Telewizyjnych (WZT). 22 lipca 1956 r. z linii produkcyjnej zszedł nasz pierwszy telewizor Wisła. Był to właściwie radziecki Awangard z ekranem o przekątnej 12 cali, czyli o wymiarach współczesnego tabletu. W listopadzie 1957 r. pojawiła się pierwsza rodzima konstrukcja, odbiornik Belweder, którego ekran miał 14 cali, tyle co dziś mały laptop.

Produkcję kolorowego odbiornika telewizyjnego Jowisz rozpoczęto w WZT we wrześniu 1973 r. Pierwotnie miał się nazywać PAW, lecz nazwę zmieniono ze względu na wulgarne skojarzenia.

Przełom nastąpił w 1991 r., gdy Zbigniew Niemczycki rozpoczął w Mławie budowę pierwszej w Polsce nowoczesnej jak na owe czasy montowni telewizorów. Biznesmen odniósł spory sukces, importując do naszego kraju japońskie kolorowe telewizory marki Otake. Do jej popularyzacji przyczyniła się nie tylko atrakcyjna cena, ale też rzucona przez prezydenta Lecha Wałęsę myśl: „Otake Polske walczyłem!”, która stała się swoistym hasłem reklamowym.

Niemczycki doszedł do wniosku, że bardziej opłacalne niż import będzie uruchomienie produkcji telewizorów w kraju, zwłaszcza że na początku lat 90. Polacy zaczęli masowo wymieniać stare odbiorniki, przede wszystkim radzieckie rubiny, na nowe modele.

Debiut zakładu Curtis Electronics wchodzącego w skład Curtis Group, która w ofercie miała też magnetowidy i inne urządzenia domowej elektroniki, był zachęcający. W 1992 r. biznesmen nawiązał współpracę – niezwykle owocną, jak się okazało – z koreańskim koncernem Lucky Goldstar, który wówczas dostarczał telewizory słynnej spółce Art-B. Siedem lat później Niemczycki sprzedał zakład w Mławie Koreańczykom występującym pod nową, dobrze dziś znaną nazwą LG Electronics.

Obecnie to największy w Polsce zakład produkujący telewizory, w którym pracuje ponad 2 tys. ludzi. Z jego taśm montażowych zjeżdża rocznie od 8 mln do niemal 11 mln telewizorów. W tym najnowocześniejszych, z ekranami OLED, z których słynie LG.

Co sprawiło, że nad Wisłą swoje fabryki zbudowało tak wielu azjatyckich producentów sprzętu RTV?

Jak to się robi nad Wisłą

Źródłem sukcesów była osobliwa mieszanka wysokich unijnych ceł na te telewizory, niskich kosztów energii elektrycznej (choć ostatnio to się zmieniło na niekorzyść), dobrze wykształconej i zdyscyplinowanej siły roboczej oraz niskich podatków i korzystnej lokalizacji w centrum Europy.

Z Polski dowolny produkt można dostarczyć np. do Wielkiej Brytanii, Francji czy Rosji w ciągu 24-48 godzin, co w przypadku elektroniki ma duże znaczenie, wszak korzystanie z magazynów bywa kosztowne.

Wejście naszego kraju do Unii Europejskiej w 2004 r. oznaczało zdjęcie barier celnych w eksporcie do bogatych państw Zachodu, co zaowocowało zmniejszeniem kosztów dystrybucji i uproszczeniem procedur logistycznych. Montaż w Polsce telewizorów, a także pralek, lodówek oraz innych urządzeń AGD, okazał się tańszy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Naturalna broń Iranu?

Położenie cieśniny Ormuz sprawia, że jest ona dla Islamskiej Republiki Iranu czymś w rodzaju… broni atomowej

Gdy 13 czerwca Izrael rozpoczął masowe bombardowania celów związanych z irańskim programem nuklearnym, a Iran zdecydował się na odpowiedź rakietową, świat z niepokojem zaczął spoglądać w stronę błękitnych wód cieśniny Ormuz. Zawieszenie broni, do którego doszło w nocy z 23 na 24 czerwca, niepokój ten nieco złagodziło. Ale sytuacja w regionie pozostaje napięta. Jaki będzie dalszy rozwój wypadków i czy nie skończy się swobodny przepływ statków przez cieśninę – tego nikt nie jest w stanie przewidzieć.

Dziś aż 20% globalnego transportu ropy naftowej i gazu ziemnego odbywa się przez cieśninę Ormuz. Prawie połowa indyjskiej ropy i 60% importu jej gazu ziemnego przechodzi właśnie tym szlakiem. Także Korea Południowa drogą przez cieśninę otrzymuje 60% swojej ropy naftowej, a Japonia – prawie trzy czwarte.

Sir Alex Younger, były wieloletni szef brytyjskiego MI6, w udzielonym BBC wywiadzie oświadczył, że nie wyklucza zablokowania cieśniny przez Iran. Jak twierdzi Younger, powołując się na Agencję Energetyczną USA (EIA), straty liczone będą w setkach miliardów dolarów rocznie. Nie ma w tym cienia przesady: w roku 2023 przez cieśninę Ormuz przepływało ok. 20 mln baryłek ropy dziennie. Szybkie przeliczenia pokazują, że to równowartość 600 mld dol. rocznie.

Iran dla porównania eksportuje ok. 1,7 mln baryłek dziennie. Według EIA w roku finansowym kończącym się w marcu br. kraj ten wyeksportował ropę naftową o wartości 67 mln dol. Był to jego najwyższy dochód w ciągu ostatnich 10 lat.

Jednym z największych importerów ropy transportowanej cieśniną Ormuz są Chiny. Sporą część surowca Iran sprzedaje Państwu Środka po wyjątkowo korzystnych cenach – wyraźnie niższych niż te na rynkach światowych. Takie działania to tlen dla irańskiej gospodarki i rodzaj wsparcia w walce z amerykańskimi sankcjami. Dlatego zdaniem większości bliskowschodnich ekspertów Pekin użyje wszystkich swoich zdolności dyplomatycznych, by zapobiec zablokowaniu cieśniny.

Według danych EIA także USA dziennie importują i transportują przez cieśninę ok. 700 tys. baryłek ropy naftowej i węglowodorów ciekłych o niskiej gęstości. Całkowity udział Europy w transporcie ropy przez cieśninę wydaje się mniejszy niż 1 mln baryłek dziennie.

Warto pamiętać, że przewożona tamtędy ropa pochodzi nie tylko z Iranu, ale także z innych krajów regionu: Iraku, Kuwejtu, Kataru, Arabii Saudyjskiej czy ZEA. Zablokowanie cieśniny doprowadziłoby do tego, że globalny transport ropy, gazu i innych niezbędnych dla gospodarki surowców znalazłby się w ślepym zaułku.

W wielu mediach zachodnich możemy teraz przeczytać, że położenie cieśniny sprawia, iż ta droga morska jest dla Islamskiej Republiki Iranu czymś w rodzaju… broni atomowej. Dowódca Marynarki Wojennej Iranu od paru tygodni straszy jej zamknięciem, a parlament w Teheranie już zatwierdził możliwość zablokowania tej drogi morskiej.

Cieśnina Ormuz łączy Zatokę Perską z Zatoką Omańską i Morzem Arabskim. W najwęższym miejscu ma zaledwie 33 km szerokości. Jest wystarczająco głęboka, aby mogły nią przepływać największe tankowce świata. Całe jej północne wybrzeże

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Zbrojenia receptą na kryzys europejskiej gospodarki?

Są ważniejsze wydatki: ochrona zdrowia, edukacja, nauka

Europejskie marionetki wszechmocnych globalnych oligarchów wzięły się do pracy. W 2024 r. przyjęły plan „ReARM Europe”. Ma on być ucieczką przed recesją, a zarazem receptą na zastąpienie przestarzałych sektorów produkcyjnych zbrojeniówką. Tylko planety żal.

Wydatki na wojsko w obiegu kapitału

Dlaczego Wuj Sam przeznacza już prawie 1 bln dol. na wojsko? Prywatne w większości korporacje zbrojeniowe otwierają kredyty w banku, by zrealizować zamówienia, np. na lotniskowiec typu Gerald R. Ford. Kupują w innych firmach potrzebne projekty, komponenty, maszyny, prace konstrukcyjne; płacą pracownikom uczestniczącym w tym projekcie. Firmy zewnętrze uzyskują dochody, które ostatecznie stają się depozytami banków. I koło się zamyka. Koniunktura trwa, bije licznik wzrostu gospodarczego, będą podatki i zadowoleni wyborcy. A to, czy kolejne generacje broni zostaną użyte w operacjach humanitarnych w Ukrainie, czy ostatecznie wylądują na pustyni Arizony – ma znaczenie drugorzędne. Chodzi o to, by nie znalazły się w sklepie z szyldem (autentycznym): „Jezus cię kocha – skup i sprzedaż broni”. Dlatego Pentagon i różne jego wyspecjalizowane fundusze, np. DARPA czy Sematech (w połowie finansowany przez Pentagon), wspierały powstanie nowoczesnych technologii: radaru, układów scalonych, stron www, przemysłu półprzewodnikowego. W Dolinie Krzemowej zaczęły się finansowane przez DARPA badania nad wykorzystaniem sztucznej inteligencji i autonomicznych systemów uzbrojenia (autonomiczne statki, samoloty, łodzie podwodne). Tu też powstały technologie cyfrowe i chipy decydujące obecnie o konkurencyjności poszczególnych wyrobów i gałęzi przemysłu.

Do tej pory słabość technologiczna gospodarek europejskich wynikała ze stosunkowo niewielkich wydatków na zbrojenia. Hegemonia USA korzystała ze słabości UE, która nie ma wspólnej polityki fiskalnej, przemysłowej, obronnej. Nie ma też surowców energetycznych ani minerałów. Życie w cieniu nuklearnej potęgi atlantyckiego sojusznika rozleniwiło tutejszych posiadaczy kapitału. Swoje zyski lokowali ostatecznie w amerykańskich obligacjach i produktach sektora finansowego. W Europie podobną rolę odgrywał częściowo przemysł motoryzacyjny. W Niemczech, Francji, Włoszech, Hiszpanii oraz w ich środkowoeuropejskich filiach zatrudniał 13 mln pracowników. Tworzył 7% europejskiego PKB i odpowiadał za 10% całkowitego eksportu.

Sytuacja się zmieniła, kiedy z neoliberalnej globalizacji zwycięsko wyszedł przemysł chiński – z czasem równie nowoczesny, za to z ułamkowymi kosztami pracy. Po prostu konkurent ma do eksploatacji, niczym w XIX-wiecznej Anglii, 160 mln wiejskiej „płynnej” populacji. Łączy ona pracę na niewielkiej działce rolnej z zatrudnieniem w centrach przemysłowych. Tymczasem w Europie nie można już bardziej uelastyczniać stosunków pracy czy oszczędzać na usługach publicznych.

Nadszedł jednak moment sprzyjający rekonwersji przemysłu – przestawienia go na produkcję uzbrojenia. Stało się to na skutek beztroskiego przyzwolenia na natowską ekspansję na Wschód. W końcu rakiety mogły trafić do Ukrainy i w ich zasięgu znalazłaby się stolica Rosji. Do tego Sewastopol to jedyny niezamarzający port dla rosyjskiej floty. Brak geopolitycznego realizmu w tej sytuacji doprowadził do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Następstwem były wstrzymanie importu surowców energetycznych, wzrost cen gazu ziemnego i recesja w kluczowych branżach – w produkcji samochodów i nawozów – wzrost cen energii dla gospodarstw domowych. Na przykład niemiecka strategia polegała na zaopatrzeniu największej bazy przemysłowej w energię z turbin gazowych. Był to stosunkowo tani gaz z Rosji, tańszy niż ten skroplony z Kataru czy USA. Zapewniało to niemieckiej gospodarce konkurencyjność wyrobów, szczególnie na rynku chińskim.

Z powodu

Tadeusz Klementewicz jest politologiem, profesorem nauk społecznych, wykładowcą na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistą w zakresie teorii polityki i metodologii nauk społecznych.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Europa stawia się Trumpowi

A w Polsce PiS zajęło pozycję bezrefleksyjnie proamerykańską

„Wszyscy staliśmy się gaullistami”, cytuje słowa szefa holenderskiego MSZ Caspara Veldkampa brytyjski „The Economist”. Gaullistami, czyli zwolennikami niezależności militarnej i gospodarczej od USA.

Kilka tygodni prezydentury Donalda Trumpa zmieniło wszystko. Nie powinniśmy być zaskoczeni, Trump większość swoich działań zapowiadał już podczas kampanii wyborczej. Ale nikt nie wierzył, że zapowiedzi spełnią się tak szybko. I to w atmosferze brutalnych oskarżeń i połajanek. Wersal się skończył.

„Unia Europejska to jeden z najbardziej wrogich i nieuczciwych organów podatkowych na świecie, który został utworzony wyłącznie w celu czerpania korzyści ze Stanów Zjednoczonych”, napisał Trump na platformie Truth Social. W innym wpisie stwierdził, że głównym celem Unii jest „dymanie” USA. Europa znalazła się więc na liście wrogów Ameryki. I nie jest to żart.

Po pierwsze, ekipa Trumpa ma inną wizję stosunków międzynarodowych niż jej poprzednicy. Inaczej chce układać świat, widzi go jako koncert mocarstw. Preferuje inną jego architekturę.

Chce rozluźnić więzi północnoatlantyckie, nie chce być czymkolwiek związana. Mamy więc zapowiedź innego funkcjonowania NATO. Słynny art. 5, który mówi o obronie każdego członka paktu, ma działać inaczej – nie automatycznie, ale według woli amerykańskiego prezydenta. Mamy zapowiedź zwinięcia amerykańskiego parasola nad Europą. Mamy grę z Ukrainą i bezpośrednie rozmowy amerykańsko-rosyjskie, które trwają przynajmniej od listopadowego zwycięstwa Trumpa. Dotyczą nie tylko Ukrainy, ale także usunięcia – jak to określają Rosjanie – przyczyn rosyjsko-ukraińskiego konfliktu. Oraz innych spraw, które są w polu zainteresowań Rosjan i Amerykanów. Rosja jest zatem partnerem, z którym Trump chce układać świat. Ameryka pokazuje w ten sposób, że nie zamierza się liczyć ze zdaniem państw europejskich. I że to, co ustali z Moskwą, zostanie im tylko przedstawione do akceptacji.

Poczucie Europejczyków, że Amerykanie i Rosjanie traktują ich jak bogatą dziedziczkę, którą można łatwo złupić, jest wzmacniane kolejnymi wypowiedziami Trumpa i Putina.

Charakterystyczne były „żarty” prezydentów Łukaszenki i Putina po ich spotkaniu w Moskwie 13 marca. „Jeśli Rosja dogada się ze Stanami Zjednoczonymi, Ukraina i Europa będą skończone – mówił Łukaszenka. – Negocjacje między USA a Rosją trzymają los Europy w swoich rękach. Nie oszukają nas. Znamy swoje cele”. Tę wypowiedź Putin próbował łagodzić słowami: „Europa będzie miała tani rosyjski gaz”.

Wzmianka o gazie nie jest przypadkowa. Gdy parę tygodni temu Trump ogłosił rozmowy pokojowe z Rosją, natychmiast skoczyły notowania na moskiewskiej giełdzie. A najwyżej akcje Gazpromu. Dziwne? Przecież trudno przypuszczać, że Gazprom będzie sprzedawał gaz Ameryce. Kupcem może być tylko Europa. A jej w negocjacjach nie ma. O co więc chodzi?

Tropem może być druga informacja, że od tygodni w Szwajcarii toczą się rozmowy dotyczące reaktywowania gazociągu Nord Stream II. Naprawioną linią popłynie gaz do Europy. Ale struktura właścicieli będzie inna – do Niemców i Rosjan dołączyć mają Amerykanie. Na tym polega pomysł – Amerykanie i Rosjanie łączą siły, żeby zarabiać na Europie. Co wnoszą? Rosjanie – gaz, którego nikomu innemu nie mogą sprzedać. Amerykanie – podkuty but, którym zamierzają wymusić na Europie zdjęcie sankcji.

Jeżeli jesteśmy przy sprawach handlowych, stanowią one drugą oś konfliktu Ameryka-Europa. Ten konflikt eskaluje. W tempie, za którym nie sposób nadążyć, bo wszystko zmienia się z godziny na godzinę. Donald Trump regularnie, w dziwnej euforii

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat Wywiady

Nad Ukrainą wisi widmo Jałty II

Rozpoczęła się prawdziwa gra o świat

Prof. Bogdan Góralczyk – politolog, sinolog, hungarysta, były ambasador w państwach Azji, wykładowca w Centrum Europejskim UW i jego były dyrektor.

Donald Trump… Czy jego powrót do Białego Domu zmienia świat?
– Jego drugie dojście do władzy oznacza, że to nie jest przypadek, to głęboka strukturalna zmiana w cywilizacji zachodniej. Trumpa 2.0 trzeba wziąć bardzo poważnie. Bez względu na to, że jest nieprzewidywalny, że jego ego idzie 5 m przed nim i jest trudno sterowalny. Już pierwsze dni po wyborach potwierdziły tę tezę – bo kto by wymyślił, że Trump zechce zająć Kanadę, Grenlandię, Kanał Panamski…

I to się w Ameryce podoba!
– Tym razem Trump ma znacznie szerszy mandat, może robić, co chce. W mojej ocenie to naprawdę koniec końca historii. W 1991 r., kiedy padł Związek Radziecki, w naturalny sposób z dwubiegunowego układu zrobiła się jednobiegunowa chwila. Amerykanie podyktowali światu, w tym Polsce, dwa pakiety. O jednym doskonale wiemy, to był konsensus z Waszyngtonu, mówiąc po polsku – plan Balcerowicza. Natomiast o drugim pakiecie mówimy zdecydowanie mniej, a Trump właśnie go rozmontowuje. Mianowicie Amerykanie wypracowali swoją wersję demokracji: checks and balances, czyli system równowagi i kontroli władz. Nazwali to demokracją liberalną.

Czym ona się różni od klasycznej, monteskiuszowskiej?
– Do klasycznego trójpodziału wprowadza niezależne od trzech władz media i niezależne społeczeństwo obywatelskie. Demokracja liberalna weszła do kanonu, który sześć tygodni po rozpadzie ZSRR, 7 lutego 1992 r., w traktacie z Maastricht przyjęła Unia Europejska. W czerwcu 1993 r. sformułowane zostały tzw. kryteria kopenhaskie. Czyli demokracja liberalna, konsensus waszyngtoński, państwo prawa i prawa mniejszości. Jeśli chodzi o wiarę w konsensus z Waszyngtonu, załamała się ona już w roku 2008. Kto dziś wierzy, że rządzi rynek i niewidzialna ręka rynku? Ale Trump uderza teraz w demokrację liberalną. Zamiast wartości mamy nagą siłę. Power!

A czy Ameryka ma siłę?
– W USA w ciągu ostatniej dekady dokonały się dwie rewolucje. Pierwsza – ideologiczna. Bo co mamy w USA? Narodowy kapitalizm i konserwatyzm. Zaczynają się już ekspulsje i deportacje. Trump ogłasza cła. Ale miała miejsce i druga rewolucja – energetyczna, łupkowa. Stany Zjednoczone stały się eksporterem surowców energetycznych, głównie gazu skroplonego. Dlatego tak im potrzebny jest w Świnoujściu gazoport na skroplony gaz. Amerykanie sprzedają nam ten gaz drożej niż Norwegowie, nie mówiąc o dawnych czasach i gazie rosyjskim.

Co więc się stało? Przez co najmniej dwie dekady naukowcy mieli problem ze wskazaniem, kto jest największą gospodarką świata. Bo to była albo Unia Europejska, albo Stany Zjednoczone. Wskazania wahały się pomiędzy 22% a 23% światowego nominalnego PKB, w wypadku obu tych podmiotów. A jak jest dzisiaj? Stany Zjednoczone mają 26%, czyli więcej – bo pandemia, rewolucja łupkowa, ale również wojna na Ukrainie. Ile sprzętu Amerykanie sprzedali? Ta wojna im służy. A Unia Europejska? Był brexit – wystąpienie Wielkiej Brytanii zmniejszyło PKB państw Unii o 4-5%. Unia ma więc 18%. I właśnie w zeszłym roku wyprzedziły ją Chiny – w sensie nominalnym, bo w sensie siły nabywczej są największą gospodarką świata już od 2015 r. Czyli USA mają siłę i USA stawiają na siłę.

To widać i słychać.
– Zobaczymy, czy to się uda. Moim zdaniem gra o Grenlandię jest bardzo poważna. Grenlandia to cała tablica Mendelejewa, a przede wszystkim pierwiastki ziem rzadkich, czyli te, bez których nie ma dziś postępu naukowo-technologicznego. Trump, jak już wiemy, walczy o nie również na terenie Ukrainy, szczególnie gdyby doprowadził tam do pokoju czy rozejmu.

Mamy więc do czynienia z kolejną odsłoną koncertu mocarstw?
– Tak! Mamy do czynienia z wielkomocarstwową grą. Dlatego w tak trudnym położeniu znalazła się Unia Europejska, bo ona sama się definiuje do dzisiaj jako soft power. Co więcej, wiele wskazuje, że Trump będzie grał na rozwałkę Unii. Z Brukselą nie chce gadać, co najwyżej z Berlinem i Paryżem, a najchętniej to z Putinem.

Jeśli Amerykanie tak się zachowują, to Rosjanie już mówią, że skoro Amerykanie mogą, to oni też!
– Nad Ukrainą wisi widmo Jałty II.

Jak się bronić w epoce koncertu mocarstw?
– Odpowiedź jest oczywista: Europa musi nabyć znamion hard power. Musimy zwiększyć swoje zdolności obronne. W 2015 r. zebrałem grono najlepszych polskich specjalistów od integracji europejskiej i wydałem po angielsku pod moją redakcją tom, którego tytuł w tłumaczeniu brzmiał: „Unia Europejska na scenie globalnej”. Podtytuł zaś mówił wszystko – „Zjednoczeni albo bez znaczenia”. Tymczasem my jesteśmy w tej chwili niezjednoczeni, mówiąc delikatnie.

Unia Europejska jest chorym człowiekiem świata?
– Jest słaba. A Viktor Orbán mówi, że ma jeszcze większe przywary. Bo jest bogata i słaba.

Wydaje się, że punktem odniesienia dla polityki Trumpa są Chiny, a nie Rosja, Unia Europejska czy kryzys bliskowschodni.
– Przyjmując to rozumowanie, powinniśmy oczekiwać po stronie administracji amerykańskiej poważnych prób zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, zawieszenia broni.

Żeby zamknąć front.
– Tylko że Putin wie, że ma mocne karty. Ta wojna

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Czy prezydent Zełenski uwolnił Europę od rosyjskiego gazu?

Donald Trump poinformował Unię Europejską, że musi kupować amerykańską ropę i gaz

W nocy z 31 grudnia 2024 r. na 1 stycznia 2025 r. Gazprom wstrzymał przesył gazu przez terytorium Ukrainy. Była to konsekwencja odmowy przedłużenia przez Kijów podpisanej w 2019 r. umowy na tranzyt „błękitnego paliwa” z Rosji do Słowacji, Węgier i Austrii.

Decyzja nie była zaskoczeniem, gdyż strona ukraińska od dawna deklarowała rezygnację z tego kontraktu, który, choć przynosił jej dochód od 800 mln do miliarda dolarów rocznie, jeszcze większe profity zapewniał Kremlowi. A działo się to w warunkach okrutnej wojny wywołanej rosyjską agresją.

Tranzyt rosyjskiego gazu do Europy przez terytorium Ukrainy był jedną z osobliwości tej wojny. Żołnierze obu stron zajadle mordowali się w Donbasie. Rosyjskie rakiety i drony niszczyły infrastrukturę energetyczną Kijowa, na co Ukraińcy odpowiadali atakami na rosyjskie rafinerie i magazyny paliw. Przez trzy lata żadna ze stron nie ważyła się jednak tknąć gazociągów i obsługujących ich stacji przesyłowych.

Gdy 6 sierpnia 2024 r. ukraińskie siły zbrojne podczas ofensywy w obwodzie kurskim przejęły kontrolę nad stacją pomiarową gazu w Sudży, w zachodniej prasie pojawiły się alarmistyczne publikacje na temat spodziewanych konsekwencji ekonomicznych. Obiekt ten był kluczowym elementem systemu przesyłającego gaz do Europy Zachodniej. Rzecz jasna, zgodnie z niepisaną umową nic się nie stało. Rosjanie stacji nie wysadzili, a Ukraińcy zadbali, by działała sprawnie. Bratysława, Wiedeń i Budapeszt mogły spać spokojnie.

Czy decyzja Zełenskiego o odmowie przedłużenia kontraktu z Gazpromem cokolwiek zmieniła?

Dla bogatych państw zachodnich niewiele, gdyż już wcześniej przestawiły się na droższy gaz amerykański i arabski. W bardzo trudnej sytuacji znalazły się natomiast Mołdawia i region Naddniestrza, które są w znacznym stopniu uzależnione od dostaw z Rosji. W Tyraspolu i Kiszyniowie zaczęto wyłączać światło, gdyż jedyna w regionie, należąca do rosyjskiego państwowego koncernu Inter RAO elektrownia mołdawska GRES znacząco zredukowała dostawy prądu. Co będzie dalej? Dziś władze w Kiszyniowie szukają gazu i energii elektrycznej u sąsiadów. Na pewno decyzja Kijowa zdenerwowała Słowaków, którzy kupując tani rosyjski gaz i sprzedając jego nadwyżki, zarabiali ok. 500 mln dol. rocznie, choć można trafić na informacje, że było to aż 1,5 mld dol. Co, jak na liczący 5 mln 427 tys. mieszkańców kraj, jest wynikiem przyzwoitym.

Poza tym relacje premiera Ficy z prezydentem Zełenskim oraz innymi ukraińskimi politykami od dawna były złe. W grudniu ubiegłego roku Bratysława zagroziła Kijowowi, że jeśli się nie opamięta, wstrzyma dostawy energii elektrycznej i przemyśli kwestię dostaw uzbrojenia. Zełenski tym się nie przejął.

Najmniej ucierpiały Węgry, które w rosyjski gaz będą się zaopatrywały gazociągiem Turecki Potok. Przyjdzie jednak bratankom zapłacić trochę więcej, gdyż koszty tranzytu przez Turcję są wyższe.

Za to europejscy politycy decyzję Kijowa przyjęli z uznaniem – niech Madziarzy dostaną po kieszeni, tak samo jak Niemcy, Francuzi, Polacy, Holendrzy i inni.

W zachodnich mediach pojawiły się publikacje, że prezydent Zełenski swoją decyzją „uwolnił Europę od rosyjskiego gazu”. Przy okazji miliony Europejczyków dowiedziały się, dlaczego w ostatnich latach tak bardzo wzrosły im koszty utrzymania i z jakiego powodu europejski przemysł znalazł się w kryzysie. To wina uzależnienia od taniego „totalitarnego” rosyjskiego gazu, który – ze względu na wprowadzone sankcje przyszło zastąpić droższym, „demokratycznym”, amerykańskim surowcem.

Bo Polska to niepewny partner

Wstrzymanie tranzytu gazu przez Ukrainę nie zamyka prawie 50-letniej historii gazociągów biegnących przez ten kraj. Warto ją przypomnieć. Największe gazociągi – orenburski i jamburski – budowane były na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku w ramach „kontraktu stulecia”, jaki Związek Radziecki podpisał z grupą najbogatszych państw Zachodu, w tym z Francją i Niemcami. W tamtym czasie paryska prasa zastanawiała się, dlaczego magistrale te nie biegną przez Polskę, co pozwoliłoby znacząco obniżyć koszty i skrócić czas budowy. „Bo Polska to niepewny partner”, brzmiała odpowiedź urzędników francuskich. Wolno podziwiać ich przenikliwość. W 1979 r. wojska radzieckie wkroczyły do Afganistanu, rok później powstała Solidarność, a w kolejnym roku nad Wisłą wprowadzono stan wojenny. Wydarzenia te nie opóźniły tempa budowy gazociągu orenburskiego biegnącego przez Uralsk, Iwano-Frankowsk, Użhorod do Słowacji, Czech, Austrii i Niemiec. Budowały go także polskie firmy. Gazociąg jamburski powstał nieco później. Jego budowę próbowała zatrzymać administracja prezydenta Reagana, oferując państwom Europy Zachodniej tani amerykański gaz.

Europejczycy odmówili, gdyż oferta Moskwy była korzystniejsza. W listopadzie 1981 r. kanclerz Niemiec Helmut Schmidt podpisał umowę RFN-ZSRR na dostawy10 mld m sześc. gazu rocznie, przez kolejne 25 lat, po promocyjnych cenach. Podobne kontrakty zawarły spółki francuskie, brytyjskie i holenderskie. Amerykanie nie mieli w Europie czego szukać.

Gdy w 1982 r., w ramach sankcji związanych z wprowadzeniem w Polsce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Cuda z opóźnieniem

Plan wielkiej modernizacji Arabii Saudyjskiej na razie pozostaje tylko planem

15 października wieczorem europejskie serwisy informacyjne obiegła pilna wiadomość. Z Rijadu do Brukseli dotarło oficjalne potwierdzenie, że Mohammed bin Salman, saudyjski książę, skupiający w praktyce pełnię władzy nad krajem w swoich rękach, przyjedzie wreszcie do Europy z oficjalną wizytą. A dokładniej – weźmie udział w szczycie Unia Europejska-Rada Krajów Zatoki Perskiej (ang. Gulf Cooperation Council, GCC). To akurat będzie typowy zjazd dyplomatyczny, ogłoszenia wielkich wspólnych projektów obu instytucji nie należy po nim się spodziewać. Obecna administracja unijna jest na wylocie, nowa nie została jeszcze oficjalnie zatwierdzona, więc po stronie europejskiej głównymi rozgrywającymi będą tacy politycy jak Charles Michel, odchodzący szef Rady Europejskiej, człowiek niemający już wpływu na nic.

Obecność Mohammeda bin Salmana, znanego szerzej pod akronimem MBS, ma jednak ogromne znaczenie. Przede wszystkim dlatego, że pozycja księcia (jak i całej Arabii Saudyjskiej) na arenie międzynarodowej rośnie, podczas gdy rola, jaką Unia odgrywa w jego własnej strategii, maleje radykalnie.

Arabię swą widzę ogromną

Żeby zrozumieć, kim jest MBS i jaką przyszłość planuje dla państwa, trzeba się cofnąć co najmniej do 2015 r., kiedy zmarł zasiadający wówczas na tronie król Abdullah. Władzę po nim przejął Salman, młodszy brat, 25. dziecko króla Abdulaziza, pierwszego monarchy władającego krajem w obecnym, zunifikowanym kształcie. Salman to ojciec Mohammeda i obecny król Arabii Saudyjskiej, lecz analitycy są zgodni: to MBS, który przeszedł przez kilka ministerstw, w tym obrony narodowej, dzisiaj zaś pełni funkcję szefa rządu, pociąga za sznurki w Rijadzie.

W mówieniu o nim jako o de facto władcy nie ma przesady, tak też traktują go partnerzy zagraniczni i przywódcy innych państw. To on jest twórcą nowej, znacznie bardziej ekspansywnej polityki zagranicznej kraju. Pchnął Rijad do interwencji zbrojnej w Jemenie, zbliżył do Iranu, zintensyfikował kontakty handlowe z Chinami i utrzymał te z Rosją. Głównie dzięki niemu wśród pięciu największych partnerów eksportowych Arabii Saudyjskiej, jak pokazują dane Banku Światowego, próżno szukać państw europejskich i Stanów Zjednoczonych. Najwięcej Saudyjczycy eksportują do Chin, Indii, Japonii, Korei Południowej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W imporcie sytuacja ma się nieco inaczej, bo tu na drugim miejscu znalazły się USA, ale powodem jest kupowanie przez Rijad amerykańskiej broni na masową skalę.

I tu małe wyjaśnienie dotyczące handlu uzbrojeniem właśnie. Po zamordowaniu w 2018 r. Dżamala Chaszukdżiego, znanego saudyjskiego dziennikarza i krytyka rodziny królewskiej, piszącego m.in. dla „Washington Post”, wiele europejskich państw, z Niemcami na czele, wstrzymało sprzedaż broni do Arabii Saudyjskiej. W 2024 r. konieczność importowania większej ilości paliw kopalnych sprawiła, że śmierć dziennikarza poszła w zapomnienie, i Berlin już teraz z rządem Bin Salmana handluje w zbrojeniówce bez żadnych wyrzutów sumienia.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Flota cieni i inne sztuczki

Kto zarabia na omijaniu zachodnich sankcji

W 2023 r. kupiliśmy w Rosji towary za 2,4 mld euro. W tym samym roku państwa Unii Europejskiej zaimportowały ze Wschodu towary o wartości ponad 50 mld euro. Nieźle, jak na warunki wojenne.

Po agresji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. Zachód obłożył Moskwę bezprecedensową liczbą sankcji ekonomicznych. Ich celem było złamanie rosyjskiej gospodarki i wywołanie kryzysu społecznego, a w konsekwencji politycznego, który doprowadziłby do upadku prezydenta Putina. W lutym 2023 r. podczas wizyty w Polsce prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden w przemówieniu do Polaków stwierdził: „Obecnie 200 rubli to tylko 1 dol. Gospodarka Rosji rozpadnie się na części. To Władimir Putin jest za to odpowiedzialny”.

Nic podobnego się nie stało. Dziś kurs dolara w Rosji oscyluje wokół 100 rubli, półki sklepowe są pełne towarów, także tych z importu, a Kreml w 2023 r. odnotował wzrost PKB o 3,6%. Dla porównania – wzrost PKB w państwach strefy euro wyniósł 0,5%.

Objęta sankcjami i przestawiona na wojenne tory gospodarka rosyjska okazała się bardziej odporna, niż sądzono. Zachodnie sankcje nie zadziałały również dlatego, że rosyjskie koncerny znalazły partnerów handlowych w Azji, Afryce i Ameryce Południowej, a niektóre francuskie, niemieckie, brytyjskie i amerykańskie przedsiębiorstwa postanowiły wykorzystać okazję do zarobku na omijaniu sankcji. Wiele wskazuje na to, że i polskie firmy przyłączyły się do owego procederu.

Stacja benzynowa z bronią atomową

W sierpniu 2023 r. w wywiadzie udzielonym hiszpańskiemu dziennikowi „El País” szef dyplomacji unijnej Josep Borrell powiedział: „Rosja jest ekonomicznym karłem i przypomina stację benzynową, której właściciel posiada bombę atomową”. Zapewne przez grzeczność polityk nie wspomniał, że na owej stacji zachodnie koncerny chętnie tankują paliwa i gaz.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.