Tag "historia Polski"

Powrót na stronę główną
Felietony Roman Kurkiewicz

Ekonomie! Mądrale…

Nieubłaganie i niepowstrzymanie nadchodzi rok 2019, co będzie oznaczać wysyp analiz, metafor, podsumowań, ocen, potępień i rozczarowań związanych z 30-leciem przemian roku 1989. Trzeba pokornie się pogodzić z tajemniczym rytmem nibyważności wyznaczanej dekadami, a nie choćby wielokrotnością 12, 13 czy 19, nie mówiąc już o 29. Za chwilę przykryje nas tupot 100-lecia niepodległości, ucieknijmy zatem w 30-lecie. A przynajmniej w jeden jego aspekt. Władzę wówczas faktycznie przejęła nowa formacja. Opozycja demokratyczna, solidarnościowcy – powiedzą jedni. Solidaruchy i nowa sitwa – wyrzucą z siebie drudzy. Zdrajcy – dołożą ci, którzy wtedy nie wsiedli do tramwaju transformacja albo zapomnieli, że wsiedli. Nie w tym rzecz. Zmiana polityczna dojrzewała co najmniej od przełomowych lat 1980/1981. Coraz mniej liczna opozycja w latach po stanie wojennym artykułowała sprzeciw, niezgodę, odgrywała rolę nieinstytucjonalnej opozycji – pisząc, drukując, manifestując, podważając, komentując, zdobywając poparcie poza Polską. Bardzo ciekawym pytaniem jest, czy przygotowywała się do przejęcia władzy, bo to bynajmniej nie jest oczywista teza. Odczuwalna moc geopolitycznej potęgi naszego układu wyznaczała granice i temperaturę samoograniczenia rewolucji (Jadwiga Staniszkis). Zmierzam powoli i opornie do momentu, w którym trzeba podkreślić, że opozycja, nie mając jasno wyartykułowanego żądania, a nawet oczekiwania przejęcia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy Polacy coraz słabiej znają historię własnego kraju?

Czy Polacy coraz słabiej znają historię własnego kraju? dr Dobrochna Kałwa, Instytut Historii UW Pytanie sugeruje, że wcześniej znali ją dobrze, a to nie do końca prawda. Tak czy inaczej, zainteresowanie przeszłością rośnie, choć jest to niestety przeszłość narodu rozumianego w kategoriach etnicznych. Coraz więcej osób fascynuje się historią w wersji heroicznej, opowieściami o walce i poświęceniu, o ofiarach i bohaterach niezłomnych. Tyle że z mojej perspektywy mamy do czynienia z pielęgnowaniem pamięci, a nie zdobywaniem wiedzy historycznej. W tym kierunku idzie również obecnie szkolna edukacja, która budzi skojarzenia z czasami Władysława Gomułki. Mimo obecnego antykomunizmu przekaz jest podobny. Równolegle obserwujemy – na szczęście – inny nurt, powrót zainteresowania historią ludową oraz myślenie o dziejach Polski uwzględniające perspektywy mniejszości narodowych. Przemysław Kmieciak, inicjatywa Przywróćmy Pamięć o Patronach Wyklętych Mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Z jednej strony, coraz więcej osób deklaruje zainteresowanie historią, trafiła ona na nawet na koszulki i murale, coraz więcej jest jej w mediach i w publicznych dyskusjach, wydaje się więc, że znajomość dziejów rośnie. Z drugiej – widać, że od rzetelnej wiedzy historycznej większą popularność zdobywają proste klisze i stereotypy związane z wydarzeniami z przeszłości. Historia stała się ważnym narzędziem walki propagandowej, a propaganda

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Czy napaść na Polskę umożliwił dopiero pakt Ribbentrop-Mołotow?

Gdyby Hitler rzeczywiście uzależniał atak na Polskę od konsultacji ze Stalinem, nie wydałby aż tylu decyzji przesądzających o napaści Liczni polscy historycy, nie mówiąc już o publicystyce historycznej, na postawione w tytule pytanie odpowiadają twierdząco. Przekonanie o słuszności tej tezy utrwaliło się po transformacji ustrojowej, która dała historykom zielone światło do badań w czasach PRL zablokowanych. W książce „Zmowa” Andrzeja Leszka Szcześniaka wydanej w 1990 r. czytamy, że „zawierając sojusz z Hitlerem, Stalin umożliwił i pomógł Niemcom w napaści na Polskę” (s. 76). Bogusław Wołoszański w programie TVP z 1991 r. „Encyklopedia II wojny światowej – Mołotow” informuje telewidzów, że „Hitler potrzebował zgody Stalina, gdy ruszy na Polskę. Układ o nieagresji Ribbentrop–Mołotow dawał Hitlerowi wolną rękę do ataku na Polskę”. Takie rozumowanie stopniowo stało się abecadłem wiedzy o ostatecznym źródle 1 września 1939 r. Gdy zbliża się ta rocznica, media przypominają o pakcie jako zapalniku napaści. Podobnemu rozumowaniu uległ nawet obecny w Moskwie podczas rokowań niemiecki dyplomata Hans von Herwarth, który w książce „Między Hitlerem a Stalinem” powtarza tę, bzdurną w istocie, opinię: „Niemiecki dyktator przez zbliżenie się ze Stalinem chciał sobie zapewnić neutralność ZSRR na wypadek konfliktu zbrojnego z Polską” (s. 263). W Muzeum II Wojny Światowej otwartym w 2017 r. w Gdańsku,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Ranne przebudzenia

Pojawiają się teksty deprecjonujące doniosłość powstania ruchu Solidarność. Mogę się zgodzić, że Solidarność nie obaliła komunizmu, który rozpadł się niejako sam, głównie z powodów ekonomicznych. Nie mogę jednak pogodzić się z pomijaniem tego, co można nazwać odruchem moralnym, który w pierwszej fazie napędzał Solidarność i dał jej niezwykłą energię. To prawda, że na początku dominował motyw ekonomiczny, ale potem doszły do głosu i zdominowały strajk inne postulaty, inne myślenie. Byłem w stoczni w sierpniu 1980 r. To, co mnie uderzyło, to oburzenie na kłamstwo i obłudę, na cenzurę, i pragnienie, by przemodelować chory system na bardziej demokratyczny. Była to też walka o godność. Warto pamiętać, że to wszystko zostało postawione na ostrzu noża i wymagało odwagi. Niezwykłe było obserwowanie, jak strajk rozprzestrzenia się na podobieństwo pożaru, który idzie z południa na północ i ogarnia cały kraj, było to widać także po tym, z jakich rejonów kraju przyjeżdżali do stoczni delegaci. Gdy zaczęli przybywać ze Śląska, było oczywiste, że strajk ogarnia cały kraj. Że to jakiś koniec i jakiś początek. To było jak cud. Kręciłem się po stoczni, podsłuchiwałem, co mówią delegaci z fabryk. Partia i jej struktury, ten cały ideologiczny gorset, zaczęły być traktowane jako rakowata narośl. A przecież to wszystko działo się w ramach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Rydz-Śmigły w Kołomyi

Porzucenie Polski przez sanacyjną elitę bardziej przypominało kabaret niż zaplanowaną ewakuację „Gdy więc bolszewicy zajmowali po południu 17 września powiatowe miasto Śniatyń, Prezydent pod osłoną niepełnej kompanii zamkowej przejechał do ostatniego miejsca swojego pobytu w Polsce, Kut nad Czeremoszem. Był bardzo blady, wyczerpany długo trwającą dietą, ale mimo ciężkiej sytuacji politycznej zachował jasny pogląd na sprawy, spokój i opanowanie. Na kwaterze ministra Becka w Kutach, gdy przygotowywaliśmy orędzie, Prezydent powiedział: »To już jasne, że idziemy w sieć! Ale innego wyjścia nie widzę: walczyć nie mamy czym, a poddać się nie możemy«”. W tak dramatycznych, choć w rzeczywistości ckliwych słowach odmalował ostatnie chwile prezydenta Ignacego Mościckiego w Polsce ówczesny premier Felicjan Sławoj-Składkowski. Jego wspomnienia, opublikowane w paryskiej „Kulturze”, obfitują w równie patetyczne opisy kolejnych etapów ewakuacyjnej epopei, która z Warszawy doprowadziła polskie władze do internowania w Rumunii. Dzięki temu zabiegowi stylistycznemu czytający łatwo ulega złudzeniu, że oto najwyżsi przedstawiciele II Rzeczypospolitej nie uciekali w popłochu, lecz realizowali dobrze przygotowany plan. Próżno szukać wzmianki o tym, że jeszcze w sierpniu, ba, jeszcze w pierwszych dniach września 1939 r. polskie władze – cywilne i wojskowe – mówiły o mocarstwowym państwie z niezwyciężoną armią. „Silni, zwarci i gotowi”,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Powstańcza „Błyskawica”

Radiostacja miała poruszyć sumienie aliantów. Bez skutku Jeszcze przed powstaniem warszawiacy byli świadkami śmiałej akcji radiowców. Przez nazywane szczekaczkami uliczne głośniki, zamontowane przez Niemców w celu szerzenia ich propagandy, nadano hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”. Ludzie przecierali oczy ze zdumienia i płakali. A potem, w ósmym dniu powstania warszawskiego, rozbrzmiała „Błyskawica”. Jak przyznała w filmie dokumentalnym brytyjska stacja telewizyjna BBC, „Błyskawica” zapisała się w historii jako „pierwszy i jedyny w tej wojnie wypadek, gdy z okupowanego kraju, wprost z pola walki, nadawała radiostacja foniczna”. Podnosiła na duchu, podawała wiadomości i apelowała o pomoc z zagranicy. To dzięki niej Zachód był systematycznie informowany o walkach powstańczych. Była więc zjawiskiem unikatowym i fascynującym. Jak jednak zachowała się w pamięci powstańców warszawskich? Nieważne, ilu słucha, ważne, że nadaje – Ze względu na wykonywane zadania mogłem słuchać jej tylko okazjonalnie, jednak według mnie była to radiostacja wolnej Polski, która odgrywała bardzo dużą rolę – mówi Wiesław Newecki „Kogut”, łącznik w Zgrupowaniu AK „Chrobry II” w Śródmieściu Północnym. – Nawoływała ludność cywilną, żeby się nie załamywała, ale pozytywnie wpływała również na nas, powstańców, i bardzo się cieszyliśmy z jej nadawania. Emisję programu „Błyskawica” rozpoczęła 8 sierpnia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zmarnowany arsenał

Żołnierze we wrześniu 1939 r. nie mieli broni, a dziesiątki tysięcy nowych karabinów maszynowych i setki armat oraz haubic składowano w Dęblinie Do września 1939 r. było jeszcze ponad dekadę, gdy w Stawach, w pobliżu węzła kolejowego i lotniska w Dęblinie, zakończono zasadnicze prace na budowie Centralnej Składnicy Uzbrojenia. W 1927 r. oddano do użytku 30 magazynów oraz ramp do rozładowywania i załadowywania wagonów kolejowych. W trakcie budowy było jeszcze 180 magazynów wkopanych głęboko w ziemię, pokrytych tylko dachem. Oddzielne były place z bocznicami i magazynami na amunicję karabinową, oddzielne na bomby lotnicze i granaty, podobnie na granaty ręczne, na prochy i trotyl, wreszcie na haubice. Na olbrzymim terenie składnicy położono łącznie ok. 40 km torów, wybudowano ok. 40 km dróg. Zakończenie zasadniczych prac uświetniły uroczystości 22 czerwca 1928 r. Wtedy to na terenie jednostki wzniesiono okolicznościowy pomnik przypominający duży pocisk armatni. Wraz z zaostrzaniem się relacji z Niemcami główny arsenał II Rzeczypospolitej nabierał strategicznego znaczenia. A gdy wybuchła wojna, stało się jasne, że obie strony dysponowały nieporównywalnymi armiami. Polska przystąpiła do wojny z Niemcami siłami obliczanymi na ok. 1,1 mln żołnierzy. Potencjał ludzki państwa wynosił nawet 3 mln żołnierzy, ale brakowało pieniędzy i uzbrojenia. Siły niemieckie obejmowały

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Niczego nie obalili. Władzę dostali na tacy

Im prędzej zamkniemy rozdział pod tytułem „Solidarność”, tym lepiej. Bo dziś jest to już tylko wielka żenada Lech Wałęsa proponował to już parę lat temu, ale go zignorowano. Zamknąć rozdział pod tytułem „Solidarność”. Szkoda. Dziś historia Solidarności, jej przypominanie nie służy już niczemu uczciwemu, tylko prostej legitymizacji władzy. Że należy się ona, z mocy historii, albo ludziom z PO, albo z PiS, w zależności od tego, która z tych partii rządzi. Ta historia nie jest też jakąkolwiek nauczycielką życia – bo cała masa wydarzeń jest w niej poprzekręcana albo pominięta. Celowo. To jest polityczny mit wtłaczany ludziom do głowy. I to z roku na rok. I coraz gorszej jakości. Nic więcej. PiS pisze historię W tym roku było o włos od totalnej kompromitacji. Uroczystości w stoczni były parodią. Głównym ich akcentem była, oczywiście uroczysta, prezentacja projektu „Stocznia Gdańska 4.0. Nowy początek” z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego. Uroczystość – i kolejny mit. Że Polska odzyskuje stocznię. I że będzie produkować, tak jak kiedyś, za czasów Polski Ludowej, statki. Bo ci z Platformy i lewicy tego nie chcieli. Ile nas ten gest będzie kosztował? Ale jeszcze ważniejsze miało być to, co w ostatniej chwili odwołano. Czyli odsłonięcie tablicy, która oznajmiała, że „Lech i Jarosław Kaczyński

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

W obronie honoru

Zdaniem generałów Kutrzeby i Mossora w 1939 r. Polska nie miała jakiejkolwiek szansy prowadzenia samodzielnej wojny z Niemcami Czy kampania wrześniowa w polskiej wojnie obronnej mogła mieć inny przebieg, niż miała? Czy oprócz honoru, o którym minister Józef Beck 5 maja 1939 r. mówił w Sejmie, Polska miała w 21. roku odzyskanej niepodległości jakąkolwiek szansę obronienia czegokolwiek? Na te pytania zdaje się istnieć tylko jedna odpowiedź: nie. Spróbuję to uzasadnić. W związku z tą niemożnością przywołać należy znanych polskich generałów – Tadeusza Kutrzebę oraz Stefana Mossora, a ściślej – wydaną w 1987 r. przez Instytut Wydawniczy PAX książkę Piotra Staweckiego i Marka Jabłońskiego „Studium planu strategicznego Polski przeciw Niemcom Kutrzeby i Mossora”. Stefan Mossor, wówczas pułkownik w sztabie Kutrzeby pełniącego obowiązki „generała do prac przy Generalnym Inspektorze Sił Zbrojnych”, sporządził memoriał, który w styczniu 1938 r., po zaakceptowaniu przez Kutrzebę, został wręczony marszałkowi Rydzowi-Śmigłemu. Jak twierdzi Piotr Stawecki we wstępie do książki, nie znalazł on żadnego odzewu u najwyższych władz wojskowych Rzeczypospolitej. Rządzący uznali, że materiał przedstawiony przez Kutrzebę i Mossora to sianie defetyzmu. Tymczasem dokładna analiza porównawcza musiała unaocznić druzgocącą, z wyjątkiem kawalerii, przewagę niemieckiego potencjału. Z materiałów zdobytych przez II Oddział Sztabu Generalnego wynikało, że niemiecki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Żołnierze zapomniani?

Dane co do udziału pepeesowców w powstaniu niestety nie są znane, niemniej jednak ich liczba z pewnością przekraczała kilka tysięcy Narodowe Siły Zbrojne, Brygada Świętokrzyska, niezliczeni „żołnierze wyklęci” oraz inni herosi środowisk prawicowych i narodowych wypierają z historii bohaterów