Tag "Jacek Żakowski"
Zabija nas logika polaryzacji
Nie ma w Polsce mediów publicznych. Za PiS były media partyjne, a teraz są rządowe
Jacek Żakowski – (ur. w 1957 r.) kierownik Katedry Dziennikarstwa Uniwersytetu Civitas, wieloletni komentator „Polityki” i „Gazety Wyborczej”, szef Ambasady Concilium Civitas i redaktor jej „Almanachu”, autor piątkowych „Poranków Radia Tok FM”, a wcześniej kilkunastu formatów radiowych i telewizyjnych. Wydał kilkanaście książek, ostatnio rozmowy „Wirus 2020”. Dziennikarz Roku 1997, laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów, nagrody PEN Clubu, Nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego, Neonu Festiwalu Malta. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego.
Co widzisz, oglądając telewizję w obecnych czasach?
– Straszne pytanie…
…
– Widzę sporo fajnych kolegów – kompetentnych, zdolnych, inteligentnych – uwięzionych w polaryzacyjnym podziale. To oznacza jakieś ograniczenia zewnętrzne i wewnętrzne oraz poczucie obowiązku, przed którym zawsze przestrzegaliśmy – także siebie samych – żeby przysłużyć się dobrej sprawie.
Warto się przysłużyć dobrej sprawie.
– W moim odczuciu, gdy się jest dziennikarzem, warto przysłużyć się raczej odbiorcom: słuchaczom, widzom, czytelnikom, niż jakiejkolwiek sprawie. A w dzisiejszych czasach sprawa jest zdecydowanie górą! Kolega redaktor parę lat temu zapytał mnie, czy się nie boję, że zaszkodzę.
Po pisowsku zapytał.
– Szczerze, ale nie po pisowsku. Po stronie pisowskiej to podejście jest oczywiste, prostackie. To są wulgarne kłamstwa. Kłamiemy w dobrej sprawie – to według nich rozgrzesza. Po naszej stronie jest inaczej. Tu jest raczej zasada: nie szkodzimy dobrej sprawie. My nie musimy kłamać.
Daliśmy się wmanewrować jako środowisko w grę, że albo oni, albo my?
– Krótki horyzont zwyciężył z długim horyzontem. Świadomość wojny światów, którą mamy wygrać w tym sezonie. Co sprawia, że przegrywamy ją strategicznie.
Z drugiej strony, gdy Jacek Kurski wziął telewizję, kilkaset osób wyrzucił na bruk. Wiele z nich nie miało za co żyć. W takiej sytuacji cóż po strategii?
– To było straszne. Ale pamiętasz, jak ogłosiłem apel, żeby ci z nas, którzy mają jeszcze pracę, oddali po 10% zarobków na pomoc tym potrzebującym? Nie było wielu chętnych. To też pokazuje ograniczenia empatii czy zaangażowania.
Tak było.
– Były setki kolegów, często wybitnych albo przynajmniej sprawnych zawodowo, którzy zostali skrzywdzeni przez pisowską władzę w sposób brutalny. Złamane kariery! Stracone talenty. Przecież wiele osób nie wróciło już do zawodu. To jedno. A drugie – upadła wiara, że ten zawód dobrze wykonywany może dawać nie tylko poczucie satysfakcji, ale też bezpieczne źródło utrzymania. Dziś nie ma takiego poczucia, więc trudniej przyciągać talenty.
Weszli w walonkach do salonu
To dlaczego się nie udało? PiS nagle dla jednych stało się katem, a dla drugich Bogiem, bo dało im pieniądze i stanowiska?
– Zapytaj, dlaczego teraz się nie udało. Dlaczego z PiS się nie udało – to jasne, oni chcieli robić rewolucję. Uważam, że to był wyjątkowo prymitywny i głupi sposób robienia rewolucji. Takiej rewolucji nikomu nie potrzeba. Ale ubrali się w te buty rewolucjonistów, którzy zbawią świat.
A przynajmniej Polskę.
– Teraz już świat! Z Trumpem wszystko zbawiają. I jak większość rewolucjonistów chcieli mieć pełnię władzy. Także nad umysłami. To się nie udaje, co wiemy z historii. Chcieli też wziąć rewanż, zemścić się na nas. Mówili o nas: salon, beneficjenci, różne takie epitety. Chcieli wejść do tego salonu w walonkach i nanieść gnoju. To im się udało. Zgnoili coś, co, owszem, było kiepskie, ale było jakimś zaczynem. Mieliśmy jednak jakiś system medialny, który trzymał się kupy.
Miał wady, ale był do naprawienia.
– Można było go poprawiać, uszlachetniać. A oni to wszystko zdewastowali. Potem, jak stracili władzę, po naszej stronie górę wzięła żądza rewanżu. Nie wizja czy idea budowania. Chodziło bardziej o to, żeby przestali kłamać i miotać pomówienia, niż o to, żeby zbudować coś fajnego. Wiem, że to trudne! Nie mam złudzeń, że cokolwiek łatwo można odbudować po rządach dzikich populistów. W każdej dziedzinie jest trudno. Patrząc wstecz, to samo było przecież z populizmem neoliberalnym. Że jak się zniszczy zasób kulturowy, gdziekolwiek…
…to niewiele zostaje.
– W służbie zdrowia lekarze mniej myślą o pacjentach, a więcej o wycenach. W nauce ludzie mniej myślą o poszerzaniu wiedzy, a więcej o zdobywaniu punktów. Jak się zniszczy zasób kulturowy, trzeba długich lat, żeby go odbudować. To spotkało media. Pisowcy zdewastowali tkankę kulturową, coś, co było etosem służby – my, dziennikarze, służymy naszym odbiorcom. Nie reklamodawcom, właścicielom, szefom ani nie partii politycznej, tylko odbiorcom. To najpierw zostało nadgryzione przez neoliberalizm. Że ekonomia, pieniądze, z czegoś ta redakcja musi żyć. Z czegoś ci płacimy te twoje honoraria – ciągle było słychać. A potem przyszła ta straszna polaryzacja.
I jej logika.
– Najpierw trzeba odsunąć PiS! To było po naszej stronie. A po ich stronie wołano
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
PROF. MICHAŁ WENZEL,
socjolog, USWPS
To nie Platforma przegrywa, ale Koalicja Obywatelska. PO zrezygnowała ze swojej niezależności i podmiotowości na rzecz KO, a następnie Koalicji 15 Października. Platforma była partią centroprawicową. W przypadku KO zaś nie wiadomo, czym do końca jest. Nie ma w niej bowiem jednego profilu światopoglądowego, a dodatkowo jest utożsamiana z koalicją rządową, będącą jeszcze szerszym tworem bez części wspólnej. Ta ostatnia powstała, aby odsunąć PiS od władzy, ale obejmując władzę, straciła jednocześnie rację bytu i nie wypracowała sobie nowego celu. Oferuję KO następujący pomysł: trzeba wziąć przykład z Leszka Millera i tego, co zrobił 27 lat temu. Miller zastał SLD w opozycji, składający się wówczas ze zbieraniny organizacji i działaczy i stworzył z niego jednorodny organizm polityczny. Koalicja powinna postawić teraz na spójność.
DR EWA PIETRZYK-ZIENIEWICZ,
politolożka, UW
Nie do końca mam takie wrażenie. Niektórzy platformersi lepiej zdają sobie z tego sprawę, inni zaś żyją na antypodach realnego świata. Jeśli politycy Platformy będą tak dalej percepcyjnie się ustawiać wobec rzeczywistości, to niczego dobrego tej formacji nie wróżę. Pytanie też, skąd Platforma ma to wiedzieć, skoro nawet jej rzecznik, jeśli go uważnie wysłuchać i brać wszystko, co mówi, na serio, nie zdaje sobie z tego sprawy. Chyba że w Platformie umówili się, że nie będą niczego komentować na serio.
JACEK ŻAKOWSKI,
publicysta tygodnika „Polityka”
Słowa premiera Tuska, że nie należy ulegać defetyzmowi, są objawem pewnej świadomości. Mamy też ruchy świadczące o tym, że Platforma próbuje coś z tym zrobić. Są spore zmiany w rządzie. Z radaru zniknął Rafał Trzaskowski. Po tak przegranych wyborach trudno nie mieć świadomości, że się przegrywa. Platforma działa jednak podobnie do kogoś, kto tonie. Taka osoba macha rękami na oślep i nie do końca działa racjonalnie, co samo w sobie jest niebezpieczne.
WIESŁAW GAŁĄZKA,
konsultant i doradca polityczny
Widać pierwsze objawy, po których można wnioskować, że po 20 latach do decydentów Platformy zaczęło docierać, jak ważna jest informacja. Chodzi o komunikowanie ludziom, z jakimi problemami zmaga się na co dzień rząd i jakie ewentualne sukcesy odnosi. Platformie potrzeba przeciwwagi do pisowskiej propagandy, której ulega przeciętny obywatel. Potrzeba jej, nazwijmy to roboczo, własnej propagandy sukcesu. Na korzyść Platformy może zadziałać Karol Nawrocki, jeśli będzie ułaskawiał kolejnych aferzystów. Obawiam się jednak „powtórki z rozrywki”. Samozadowolenie, które zaślepia, a tym cechuje się Platforma, już niejednokrotnie sprawiło, że ta formacja traciła kolejne szanse na zwycięstwo.
Jak politycy wkręcili media w swoje wojny
Czy dziennikarze są bardziej podzieleni niż politycy?
To przecież nie powinno się zdarzyć. Świat mediów ma swój kod kulturowy. Dziennikarz lubi słuchać, ale ma też potrzebę opowiadania, czuje się obserwatorem i wykładowcą równocześnie. Każdy rozmówca jest dobry, pod warunkiem że ma coś do powiedzenia – i pan stojący w kolejce do pośredniaka, i minister w drogim garniturze. Ani przed jednym, ani przed drugim strachu nie ma. Dobra anegdota, celna puenta – o, to są rzeczy, za które dziennikarz dużo by dał. „Miałem rację, już o tym mówiłem pół roku temu!” – to zwrot, który słychać w każdej redakcji. I drugi: „Nie wtrącajcie się!”. Oto on, trochę narcyz, trochę ksiądz, trochę nauczyciel.
Jeżeli więc ktoś chce opowiadać, że dziennikarzy dzieli od polityków „chiński mur”, ma go jak na dłoni – to jest inny rodzaj człowieka. Co jednak się stało, że ten kolorowy świat zszarzał nam w ostatnich latach? Że nie ma nic bardziej przewidywalnego niż dziennikarskie komentarze? Że publicyści, od których wymagalibyśmy szacowności, tłuką się między sobą?
Prof. Janusz Adamowski, były dziekan Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, pytany o podziały w środowisku dziennikarskim mówi wprost: „Są dziś większe niż wśród polityków. Jest więcej niechęci”.
Jacek Żakowski z kolei daje odpowiedź tylko z pozoru nieoczywistą: „Dziennikarze nie są bardzo podzieleni. Bo dziennikarze służą odbiorcom. Zachowują dystans do stron politycznego sporu i mogą się różnić w ocenie rozmaitych działań, ale to są różnice merytoryczne. Natomiast bardzo podzieleni, skonfliktowani z takim nienawistnym wręcz posmakiem, są propagandyści obu stron. W mediach jest ich wielu. Biorą udział w wojnie plemion. Dziennikarze w tej wojnie udziału nie biorą. Oni ją opisują, tak jak to widzą, więc ich opisy się różnią. Ale to zupełnie co innego i tu spory są w miarę rozstrzygalne”.
Gdzie przebiega granica między dziennikarzem a propagandystą? „Dziennikarz utożsamia się z interesem swoich odbiorców – odpowiada Żakowski – a propagandysta z interesem aktorów, czyli polityków, partii”.
Łatwo tak mówić, jeśli ma się stalowe nerwy i zero emocji w sobie. Piotr Semka, o którym napisać, że jest publicystą o poglądach prawicowych, to nie napisać nic, wyjaśnia prosto: „Jeżeli wojna staje się wojną totalną, ogarnia wszystkich! To są też decyzje poszczególnych szefów stacji. Nie widzę specjalnych obrońców i nie widzę specjalnie teoretyków wartości debatowania ludzi różnych poglądów, ani po jednej, ani po drugiej stronie. A ja zawsze byłem zwolennikiem takiej dyskusji. Zanikają ostatnie elementy, które jakoś łączyły dziennikarzy. Niedawno znalazłem zdjęcie z takich tweet-upów premiera Morawieckiego. Jednak na nie wpuszczani byli wszyscy dziennikarze. Teraz rząd Tuska w ogóle nie wpuszcza dziennikarzy Republiki i wPolsce24 nawet na konferencje. To ma swoje znaczenie. I ma swoje znaczenie, że jednak dziennikarze z głównego nurtu nie protestują przeciwko wyrzucaniu. Takie rzeczy zatruwają”.
Że świat mediów jest zatruty, mówi też Wojciech Czuchnowski: „Kiedyś jako dziennikarze byliśmy dużo bardziej zintegrowani i bardziej solidarni. Ale w związku z rządami PiS doszło do tej potwornej polaryzacji całego środowiska. I chyba jednak większej wrogości niż między politykami. Nie wiem, z czego to wynika. Mogę powiedzieć, z czego to wynika w moim wypadku. W »Gazecie Polskiej« np. są dziennikarze, którzy atakowali moje żony, zmarłą i obecną, którzy lustrowali mojego ojca, robili mi różne osobiste świństwa na łamach, korzystając z tego, że wcześniej się znaliśmy. Trudno, żeby nie było wrogości. W środowisku dziennikarskim mam jedną osobę, której nie byłbym skłonny wybaczyć. Wszystkim innym swego czasu wybaczyłem.
Drugi element – to jest też związane z mediami tzw. tożsamościowymi. W polskim przypadku to tożsamość partyjna. Przykładem jest Telewizja Republika, która nie kryje, że jest związana z PiS. Czują się funkcjonariuszami partyjnymi. Tak samo było w czasach telewizji publicznej Jacka Kurskiego za rządów PiS. A w związku z tym, że ci ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że w tej telewizji mają taką pozycję, jaką mają, i funkcjonują tylko dlatego, że takie, a nie inne było nadanie partyjne, to z odpowiednią zaciekłością atakowali innych. I to się przenosi na te media, do których przeszli”.
Wojna totalna. Na pewno jej ofiarą był Rafał Woś, który przeszedł długą dziennikarską drogę: od „Gazety Wyborczej”, przez „Politykę”, do „Tygodnika Solidarność”. „Było to tak dawno temu, że już nawet o tym nie myślę
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Czy tylko pisowskimi metodami można posprzątać po PiS?
Dr Kamil Stępniak,
specjalista w zakresie prawa konstytucyjnego
Do naprawy praworządności nie należy używać bezprawia. Oczywiste jest, że do uporządkowania systemu prawnego mogą prowadzić różne drogi. Jednak w tym wypadku poszukiwanie takiej, która będzie prowadziła na skróty, może wyrządzić więcej szkód, niż przynieść pożytku. Porównałbym to do leczenia pacjenta w ciężkim stanie. Mamy w medycynie sprawdzone wytyczne i procedury, które stosujemy w określonych stanach, a także metody wręcz szamańskie. Te drugie być może przyniosą pacjentowi chwilową ulgę, ale nie będzie to realna i długofalowa poprawa stanu zdrowia. Od rządu, którego jasną deklaracją przedwyborczą była walka o państwo prawa, należy wymagać transparentności i legalności działań. Wszystkie inne sposoby będą uchyleniem drzwi (tworzeniem precedensów) do pogłębiania w przyszłości stanu bezprawia.
Jacek Żakowski,
dziennikarz, „Polityka”
Pisowskimi metodami można budować wyłącznie pisowski porządek. Mówiąc zatem najogólniej, próba zmieniania pisowskiego porządku pisowskimi metodami może prowadzić tylko do zmiany szyldu, a nie rzeczywistości wokół.
Galopujący Major,
komentator polityczny
Czy niepraworządnością można zwalczać niepraworządność, a jeśli tak, to czy efektem nie będzie inna, niepisowska, ale wciąż niepraworządność? A z drugiej strony, skoro PiS celowo zatruło studnię, aby każde nabieranie wody było skażone, to czy powinno się w ogóle owej wody nie ruszać? I pozostawić wymiar sprawiedliwości niedotykalnym? Jak zwykle przy trudnych wyborach etycznych – nie ma łatwego rozwiązania. Wydaje się, że pewien stan nadzwyczajny jest moralnie uzasadniony jako absolutna ostateczność. Problem w tym, że o ile samo lekceważenie Trybunału Konstytucyjnego z jego zapędami do paraliżowania na telefon funkcjonowania państwa jest uzasadnione, o tyle przejęcie TVP, nieuznawanie setek neosędziów czy kuriozalne wycofanie przez premiera kontrasygnaty już nie. W przypadku dopuszczania pewnych niepraworządnych metod trzeba być wyjątkowo ostrożnym. Tymczasem władza traktuje metody nadzwyczajne jako metody zwyczajne, co prowadzi nas do uznania niepraworządności za nowy praworządnościowy standard. Co skończy się tragedią państwa prawa.
Czy państwo powinno odzyskać obchody Święta Niepodległości?
Jacek Żakowski, publicysta, „Polityka” Nie świętuję 11 Listopada. Piłsudczycy rządzący Polską, podobnie jak dziś Białorusią rządzi Łukaszenka, ustanowili to święto dwa lata przed II wojną, by swoją dyktaturę (strzelającą do tłumów, a opozycyjnych posłów torturującą w obozie koncentracyjnym) legitymizować kultem zmarłego już dyktatora, którego Niemcy przywieźli do Warszawy w 1918 r., by po kapitulacji w Compiègne przekazać mu władzę w Polsce. Jest to więc święto dyktatury i jej miłośników, a nie polskiej wolności. To może być święto dla Bąkiewicza, Kaczyńskiego i Morawieckiego, ale nie dla polskiego
Czy Polacy są narodem pamiętliwym?
Czy Polacy są narodem pamiętliwym? Prof. Adam Leszczyński, historyk, socjolog, autor książki „Ludowa historia Polski” Polacy oczywiście są narodem pamiętliwym – pamiętają o doznanych krzywdach, ale już nie o tych, które wyrządzili innym. Wypierają je podobnie jak inne narody i jest to psychologicznie zrozumiałe. Lubimy bowiem myśleć o własnej wspólnocie, że jest lepsza od innych. Tu wielka rola dla odpowiedzialnej polityki i edukacji. Niemcy odrobili tę lekcję w stosunku do Żydów i Zagłady. Przed nami jeszcze dużo pracy. Jacek Żakowski,
Zyg, zyg, wojeneczka
Nie, nie, przecież nie jestem pacyfistą. Słabnie także moja wielodekadowa wierność idei „walki bez przemocy”, wiek nie pozwala tej niechęci wprowadzać w życie. Okazuje się, że oglądanie na okrągło sukcesów przemocy deprawuje jednak ewidentnie. Chyba nie żywię nadziei na szwajcaryzację Polski, na pełen demobil, peace and love, pokój i miłość, miecze na lemiesze, karabiny na kosiarki. Skąd więc taka awersja, wściekły dygot, kiedy słyszę mamrotanie zasypiających na zmianę Błaszczaka i Kaczyńskiego, którzy roją sny o zwielokrotnieniu polskiego wojska?
TVN albo kryminał!
Żyjemy w państwie, w którym demokracja ledwie zipie Media, politycy opozycyjni, a nawet pisowscy, wraz z ambasadą USA i Departamentem Stanu wciąż się zastanawiają, na co i po co Kaczyńskiemu zamieszanie koncesyjne i tak gorąca awantura o stację telewizyjną TVN. Odpowiedź jest prosta. Nie da się pogodzić pisowskiego niekonstytucyjnego zagarniania władzy z istnieniem opozycyjnych mediów. Już samo ich istnienie powoduje tak wielką dychotomię pomiędzy pragnieniami wodza a realiami społecznymi, że balon marzeń o władzy absolutnej musi pęknąć z hukiem. Gdyby PiS było
Kogo z polityków dobrze zapamiętamy po roku 2020?
Kogo z polityków dobrze zapamiętamy po roku 2020? Dr hab. Ewa Marciniak, politolożka, UW Ja stawiam na Szymona Hołownię – to udany debiut polityczny. Hołownia potrafi nazwać swoje oczekiwania, określić problemy i pokazać, jak je rozwiązać. Korzystając z nowoczesnych narzędzi komunikacji, skupił wokół siebie grupę sympatyków. Nie wiadomo, czy jest wystarczająca do przekroczenia progu wyborczego, ale kontynuuje on ten sposób komunikowania się z sympatykami – rozmawia z ludźmi. Taki rozmawiający z ludźmi polityk to jest coś, co warto
Którzy politycy powinni stanąć przed Trybunałem Stanu i za co?
Którzy politycy powinni stanąć przed Trybunałem Stanu i za co? Jacek Żakowski, publicysta Banalna odpowiedź brzmi: pani Szydło, pan Duda, pan Morawiecki, pani Przyłębska, pani Manowska oraz cała reszta grupy trzymającej władzę i podejmującej bezprawne decyzje. Powstaje jednak pytanie o odpowiedzialność setek, a może tysięcy osób zaangażowanych w antykonstytucyjny spisek i czerpiących z niego korzyści. Część z nich może stanąć przed Trybunałem, ale co np. z prezesami spółek skarbu państwa, przekazującymi ogromne kwoty ze swoich horrendalnych płac na finansowanie









