Tag "Joe Biden"

Powrót na stronę główną
Świat

Wizyta w cieniu krwawych interesów

Czy Biden wróci z Bliskiego Wschodu z Pokojową Nagrodą Nobla, czy z pustymi rękami? Prezydent Biden obiecał izolować tego przywódcę i uczynić z niego „pariasa, jakim jest”. Zerwał umowy na dostawy broni, odmówił spotkania i choćby uprzejmego gestu. Szykowała się chłodna noc dyplomatycznych relacji. I nie, nie chodzi o Władimira Putina po 24 lutego. Mowa o księciu Muhammadzie ibn Salmanie, następcy tronu i faktycznym przywódcy Arabii Saudyjskiej, zwanym dla wygody MBS. W kampanii wyborczej prezydent – a wówczas kandydat – Biden obiecywał surowe ukaranie arabskiego petromocarstwa i wieloletniego sojusznika USA. A jego młodej głowy państwa w szczególności. I do niedawna rzeczywiście tak było, a relacje między dwoma państwami i ich przywódcami spadły na niespodziewanie niski poziom. Dziś jednak Waszyngton ogłasza, że prezydent Biden poleci w lipcu 2022 r. do Arabii Saudyjskiej, a rehabilitacja MBS-a stanie się faktem. Co się stało? I dlaczego Waszyngton realizuje już trzeci scenariusz w relacjach z królestwem w ciągu niewiele ponad trzech lat? Czy w ociepleniu między Rijadem i Waszyngtonem chodzi o dwustronne relacje obu tych stolic, czy może o coś jeszcze? Morderca w skórze reformatora Zacząć wypada od izolacji Arabii Saudyjskiej przez administrację Bidena. Powody były dwa, choć związane ze sobą.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Myślenie życzeniowe w sytuacji bez wyjścia

Gdy reporter Onetu Marcin Wyrwał, od początku relacjonujący przebieg walk, niejednokrotnie z pierwszej linii frontu, powiedział, że Ukraina tę wojnę przegrywa, rzucili się na niego wszyscy. Doczekał się zarzutu, że świadomie, a może tylko nieświadomie wpisuje się w propagandę Putina, że oczywiście nie ma racji. Trzeźwa ocena reportera wojennego zderzyła się z funkcjonującym u nas i rozpowszechnianym każdego dnia mitem. Bo przecież, gdyby zebrać informacje podawane przez nasze media, komentowane tamże przez emerytowanych generałów, powtarzane bezmyślnie przez dziennikarzy i publicystów, to obraz wojny jest zupełnie inny. Zdemoralizowane i słabo uzbrojone wojsko rosyjskie nie chce się bić i ponosi ogromne straty w ludziach i sprzęcie. Ukraińcy wybijają mu generałów, odbijają kolejne wsie i miasteczka, Romowie kradną czołgi. Putin jest chory, czego dowodem ma być pokazywany obrazek, że stojąc na mównicy, przestępuje z nogi na nogę. Na temat zdrowia Putina i jego stanów emocjonalnych wypowiadają się rozmaici maniacy i hochsztaplerzy od mowy ciała czy zdalnej oceny zdrowia. Kolekcjonujemy te „rewelacje”, plotki i zwykłe brednie, budując z nich obraz sytuacji na Ukrainie. Obraz mitologiczny, odzwierciedlający nie stan faktyczny, tylko nasze marzenia. Można wtedy snuć absurdalne scenariusze końca wojny. Lada chwila Ukraina odbije Donbas i Krym, co więcej – Rosja się rozpadnie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

(Nie)regularni

Istotną część walczących w Ukrainie wojsk stanowią ochotnicy i najemnicy – Tam – mężczyzna wskazał dłonią drugą stronę linii frontu. – Tam są twoi, dwie kompanie Polaków. Chcesz, możesz do nich iść. My ci w plecy nie strzelimy – zapewniał żołnierz samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej (DRL). Była wiosna 2015 r., relacjonowałem wówczas zmagania w Ukrainie ze stolicy separatystów. – Jakie dwie kompanie, o czym wy mówicie!? – oponowałem. – Przed nami sami Ukraińcy, żadnych Polaków tam nie ma. – Nie ma, nie ma… – na oko 50-latek nie dawał za wygraną. – Cała zgniła Europa tam siedzi, ja swoje wiem. Równoległa rzeczywistość Wspominam tę historię nie bez powodu – oto w rosyjskiej infosferze znów roi się od doniesień o „zagranicznych najemnikach, wspierających siły zbrojne Kijowa”. W ocenie Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej (MO FR), Polacy pozostają w tej dziedzinie niekwestionowanym liderem. Do połowy czerwca przez front miało się przewinąć 1830 obywateli RP. „378 najemników już zginęło, 272 wyjechało do ojczyzny”, raportował gen. Igor Konaszenkow, szef Wydziału Informacji i Komunikacji MO FR, cieszący się wśród wojskowych analityków opinią „narratora równoległej rzeczywistości”. „Ministerstwo monitoruje pobyt w Ukrainie każdego przedstawiciela zagranicznego”,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Niech rozkwita milion bomb

Militaryzm. Słowo dziwne. Jakby dawne. Z innego elementarza politycznego. Zakurzone? Niekoniecznie, nie ma takiej śmiercionośnej broni, której nie można odkurzyć, naoliwić, użyć, wystrzelić. Militaryzm ma się doskonale, choć ze słowników debat zniknął, skrył się pod siatką maskującą słów zasłon, słów kłamstw, słów propagandy naszej codziennej: bezpieczeństwo, ład światowy, Putler, sojusze obronne. Nasze rakiety są zawsze obronne, ich – ofensywne, nasze helikoptery bronią, ich – atakują, nasze samoloty chronią, służą, obserwują, ich – śledzą, naruszają, prowokują. Wojna nie przychodzi nigdy znienacka, oczekujemy jej tak bardzo, że nie potrafimy dojrzeć symptomów, znaków, zapowiedzi mordu zinstytucjonalizowanego. Szczególnie jeśli to także nasze „instytucje”, te dobre, cywilizowane, europejskie, amerykańskie. Martwy język wojennych metafor, konstatacji, przewidywań, mobilizacji i tego stadnego „murem za naszym mundurem” odżywa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: „Wojna! Cieszcie się narody! Będziecie ginąć! Będziecie cierpieć! Będziecie gwałcone! Wasze domy obrócą się w perzynę! Wasze fabryki spłoną! Nie będzie wody! Nie będzie co jeść! Nie będzie dokąd i jak uciekać!”. Ale hola, hola. Nie wszyscy lamentują. Nieliczni zacierają rączki, rozsyłają raporty giełdowe, widzą wzrost swój ogromny. Wojna ma wiele wymiarów. My oglądamy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Romanowski Felietony

Do ostatniego Ukraińca?

Żadna opinia nie irytuje mnie tak jak ta, powtarzana w kręgach lewicowych: „USA walczą w Ukrainie do ostatniego Ukraińca”. Irytuje mnie nie dlatego, że jest fałszywa. Ameryka rzeczywiście ma interes w osłabianiu Rosji, choć można się spierać, czy interes ten – w obliczu rosnącej potęgi Chin – jest zdefiniowany prawidłowo. A przecież ten interes jest nie tyle amerykański, ile przede wszystkim europejski, a że działania Amerykanów usunęły go w cień, to dlatego, że – z powodu geograficznej bliskości i ekonomicznych powiązań – postępowanie Europejczyków z Rosją jest trudniejsze. Choć i tak komentarze premiera Wielkiej Brytanii nie ustępują w sile podobnym komentarzom prezydenta USA. I nie przypadkiem Finlandia i Szwecja chcą dziś nagle znaleźć się w NATO. Co bowiem jest pierwotne, a co wtórne? Pierwotny jest fakt, że przed wiekami Korona Królestwa Polskiego, Rzeczpospolita, była tym bytem politycznym, z którego wyłoniła się (bynajmniej nie bezkonfliktowo) Ukraina. Ale istotny jest też fakt, że Polska i Rosja przez wieki odmawiały Ukrainie prawa do odrębności. A nawet więcej: Polska i Rosja godziły się ze sobą na trupie Ukrainy. Tak było w „pokoju wieczystym” roku 1686, tak było w pokoju ryskim roku 1921. Pierwotny jest również fakt, że Ukraina, dążąc do niepodległości, dopuściła się – rękami Ukraińskiej Powstańczej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Autocenzura

W tę informację trudno było uwierzyć. Nawet mnie. Choć mogę korzystać z wielu, także zagranicznych źródeł. A co mogą myśleć ci z dostępem tylko do mediów, które pokazują wyłącznie bohaterską walkę Ukraińców z najeźdźcą? Ani mi w głowie kwestionowanie tej walki. I równie obca jest mi jakakolwiek aprobata dla wojny, która niesie śmierć i ogromne zniszczenia. Po tym wstępie chcę podkreślić, że zadawanie przez dziennikarzy w sumie dość oczywistych, choć niewygodnych pytań powinno być czymś naturalnym. Od mediów nie można żądać bezkrytycznego stosunku do Ukrainy. Choć w większości takie właśnie są. Ich wybór. W Polsce duże i wpływowe media przyjęły na siebie rolę pasa transmisyjnego propagandy ukraińskiej i powtarzają za nią oficjalne oświadczenia. Bezrefleksyjnie. Nie mają pytań, które poszerzałyby wiedzę odbiorców. Widać, że boją się nawet cienia wątpliwości. W tych mediach Ukraina ciągle wygrywa. Znaleziono generałów, którzy pokazują te zwycięstwa na mapach. Generałowie zawsze i chyba wszędzie wygrywają. Na mapach. Gorzej jest w realu. Bo na prawdziwych wojnach wszyscy kłamią. Dosłownie wszyscy. Powinni o tym pamiętać zwłaszcza dziennikarze. Bo to nam ludzie pamiętają, co napisaliśmy. Skutkiem tej jednostronności jest mizerna wiedza Polaków o wielu problemach związanych z samą wojną i sytuacją na i wokół Ukrainy. W efekcie czego tak szokuje informacja z „Rzeczpospolitej”, która pisze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Rozważania w kontekście wojny w Ukrainie

Dwie pomyłki i jedna racja amerykańskich realistów politycznych Wojna rosyjsko-ukraińska jest tragedią dla Ukraińców i Rosjan. Jest tragedią dla całej Europy, która z enklawy bezpieczeństwa przekształciła się w obszar zaminowany i zagrożony detonacją. Rozkaz inwazji wydany przez Władimira Putina 24 lutego 2022 r. petryfikuje nienawiść Ukraińców do Rosjan, i vice versa, jak się zdaje, na dziesiątki lat. Pokój rosyjsko-ukraiński, którego kiedyś (oby jak najszybciej) doczekamy, bardzo długo będzie jedynie zawieszeniem broni. Rosja nie odda terytoriów zabranych Ukrainie. Ukraina, ciągle wspierana militarnie i gospodarczo przez Zachód, nie zrezygnuje z utraconych ziem. Będzie jednocześnie posiadała bardzo potężną liczebnie, najlepiej wyszkoloną i może najnowocześniejszą armię w Europie. Armię czekającą na stosowną chwilę. Dodam jeszcze, że ów pokój/zawieszenie broni pomiędzy Rosją a Ukrainą nie będzie oznaczał pokoju między Waszyngtonem a Moskwą. Tak oto Rosjanie, Ukraińcy, mieszkańcy państw bałtyckich, państw Grupy Wyszehradzkiej i wszyscy obywatele Europy od końca lutego siedzą na beczce prochu. Zwycięsko z tragicznej sytuacji wychodzą tylko dwie stolice i zarazem główni światowi antagoniści: Pekin i Waszyngton. Po stu dniach wojny można postawić pytanie, czy tak musiało się stać. Czy istniały inne, realistyczne scenariusze, pozwalające na zapobieżenie śmierci, zniszczeniu, nienawiści i perwersji,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Polskie mrzonki o odbudowie Ukrainy

Powojenna odbudowa pochłonie biliony dolarów i potrwa dekady. Ale nasze firmy na tym nie zarobią Gdy 24 lutego br. wojska Federacji Rosyjskiej zaatakowały Ukrainę, było jasne, że po zakończeniu działań wojennych kraj zostanie odbudowany. Komisja Europejska, rządy Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii niemal natychmiast rozpoczęły prace nad programami pomocowymi, które miałyby ułatwić Kijowowi realizację tego zadania. Polska także zadeklarowała chęć wzięcia udziału w tym dziele. Mówili o tym nie tylko premier Mateusz Morawiecki i ministrowie jego rządu, ale też prominentni politycy opozycji z Donaldem Tuskiem na czele. Pod koniec maja prezydent Andrzej Duda, występując przed ukraińską Radą Najwyższą, na Forum Ekonomicznym w Davos i w wywiadzie dla CNN, dowodził, że powinien powstać specjalny fundusz, który sfinansuje odbudowę kraju. „Są dzisiaj zamrożone gigantyczne rosyjskie pieniądze na świecie, szacuje się, że jest to ponad 300 mld dol. To przede wszystkim z tych pieniędzy powinna być odbudowywana Ukraina”, mówił. Wizję naszych firm podnoszących z gruzów ukraińskie miasta, wsie i zakłady przemysłowe oraz odbudowujących zniszczone drogi, mosty, lotniska i budynki użyteczności publicznej mąci fakt, że osobą odpowiedzialną za powstanie rządowego kompleksowego planu powojennej pomocy dla Kijowa jest wicepremier i minister aktywów państwowych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wojenna gorączka

Świat się zbroi, kolejne miliardy trafiają na stół. Kto zarobi najwięcej? Nic tak nie pobudza popytu na rynkach uzbrojenia jak – wykreowany sztucznie lub stworzony przez nastrój chwili – stan zagrożenia. Żadne pokazy lotnicze, żadne targi ani latami prowadzona promocja nie zastąpią sukcesów konkretnych typów uzbrojenia na polu walki. W obu przypadkach wspólnym mianownikiem jest rosyjska agresja na Ukrainę i niewątpliwe sukcesy sił zbrojnych Kijowa w pierwszej fazie tej wojny – zapowiadającej się na coraz dłuższą. Zatem kupujemy na potęgę! Coraz doskonalsze systemy broni, najchętniej te, które sprawdziły się na ukraińskich polach bitew albo zostały medialnie wykreowane na bohaterów tych zmagań – tak jak tureckie bojowe bezzałogowce Bayraktar TB2. Zapowiada się kosmiczny popyt Wygląda na to, że atak Rosji na Ukrainę, hipotetyczna na razie inwazja chińska na Tajwan i zapowiadana przez analityków możliwość totalnego rozpadu rozchwianego układu stabilności międzynarodowej spowodują kosmiczny popyt na rynku uzbrojenia. Ale zostanie to wychwycone przez bilans zamówień złożonych w 2022. Trzecia dekada XXI w. może więc przynieść kolejny rekord globalnych wydatków obronnych, z możliwym podniesieniem poprzeczki w okolicę szokujących 3 bln dol. Już rok 2021 – z czającym się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ciasne niebo nad Polską

Wraz z wojną w Ukrainie zrobiło się gęsto w naszej przestrzeni powietrznej Przez większość historii lotnictwa to, co działo się nad Polską, miało peryferyjny wymiar. Nawet podczas II wojny światowej – po bezprecedensowej aktywności niemieckich bombowców we wrześniu 1939 r. nastało kilka lat względnego bezruchu. Potężna kampania lotnicza zachodnich aliantów skoncentrowana była na Rzeszy – brytyjskie i amerykańskie samoloty tylko czasami zapuszczały się nad nasze terytorium. Radzieckie lotnictwo przede wszystkim wspierało walczące na ziemi oddziały, przesunęło się więc przez Polskę stosunkowo szybko, wraz z frontem na przełomie 1944 i 1945 r. Po wojnie intensywnie rozwinęło się w kraju lotnictwo sportowe, ale cywilny ruch pasażerski do końca PRL pozostał znikomy. „Rozhulało się” za to lotnictwo wojskowe – wielu dzisiejszym entuzjastom sił powietrznych trudno uwierzyć, że w latach 70. armia dysponowała ośmiokrotnie większą liczbą maszyn niż obecnie. Natomiast lata 90. to okres wielkiej lotniczej smuty – Polaków wciąż nie było stać na odległe eskapady, wojsko zaś gnębił niedosyt paliwa lotniczego. Godzina lotu takiej maszyny jak MiG-29 kosztowała tyle, ile miesięczny wikt dla kompani poborowych, migi zatem z rzadka wzbijały się w powietrze. Pilot z tamtych czasów wspomina,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.