Tag "Karol Nawrocki"

Powrót na stronę główną
Kraj

Czy głos każdego wyborcy został dobrze policzony?

Nie. I zawsze będą wątpliwości, czy Nawrocki został wybrany legalnie

Wszyscy wiemy, że wynik wyborów prezydenckich w rzeczywistości jest inny niż ten, który ogłosiła PKW.

We wtorek 1 lipca o godz. 18.45 nastąpiło to, czego wszyscy się spodziewaliśmy – Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego ogłosiła ważność wyboru Karola Nawrockiego na prezydenta RP. Izba podjęła tę uchwałę w 18-osobowym składzie, zgłoszono trzy zdania odrębne.

Czy w związku z tym sprawa wyborów została zamknięta? No nie. I można z całym przekonaniem orzec, że sposób, w jaki potraktowali ją sędziowie z IKNiSP i partie polityczne, wystawia im jak najgorsze świadectwo.

I.

Zacznijmy od kwestii formalnej, która mocno porusza środowiska prawnicze. Otóż Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie jest sądem. Jest ciałem wybranym nielegalnie, zlepionym z pisowskich prawników, i nie powinna orzekać w tej sprawie. Można było z tego kłopotu wybrnąć, przekazując ocenę ważności wyborów Izbie Pracy, która jest umocowana prawnie, tworzą ją sędziowie legalnie wybrani. Można też było przyjąć tzw. ustawę kompetencyjną, która uznanie wyniku wyborów składała w ręce najstarszych stażem sędziów. Ale tę ustawę zawetował Andrzej Duda, by jego było na wierzchu.

Mamy więc sytuację taką, że ważności wyboru Karola Nawrockiego nikt nie stwierdził. A powinien Sąd Najwyższy.

II.

W wyniku informacji, które dostały się do opinii publicznej, znacząca liczba Polaków uważa, że wybory mogły zostać sfałszowane. I że głosy powinny być przeliczone jeszcze raz. Aż 40% Polaków myśli, że wybory mogły być sfałszowane. Ponad 60% chciałoby ponownego przeliczenia głosów. Ta grupa jest rozbita – 30% chciałoby ponownego przeliczenia we wszystkich komisjach wyborczych, 31% tylko w tych, co do których zgłoszono protesty. Warto zwrócić uwagę na postawę wyborców koalicji rządzącej. Aż 57% chce ponownego liczenia we wszystkich komisjach. 36% – tylko w komisjach, których dotyczyły protesty wyborcze. I ledwie 5% mówi, że nie trzeba liczyć w ogóle. Ta postawa ma swoje źródła, nie wzięła się znikąd.

III.

Wynik wyborów prezydenckich w rzeczywistości jest inny niż ten, który ogłosiła PKW – to bezdyskusyjne i udowodnione. Okazało się przecież, że podział głosów w komisjach, które sprawdzono jeszcze raz, nie zgadzał się z tym, co zostało zapisane w protokołach. A jeżeli sprawdza się 19 komisji i w 12 wynik wpisany do protokołu jest inny niż w rzeczywistości, podpowiada to, że w innych komisjach mogło być podobnie. Kłopot w tym, że tę podpowiedź sędziowie IKNiSP zignorowali.

Mówił o tym w Sądzie Najwyższym zastępca prokuratora generalnego Jacek Bilewicz: „Tak naprawdę do tej pory nie wiemy, jaki jest wynik wyborczy, bo nie można w sposób jawny i pewny określić przewagi jednego z kandydatów. Ponieważ SN nie zdecydował się na przeliczenie kart we wszystkich komisjach, w których zachodziły anomalie, nie sposób określić, jaka była dokładna różnica między kandydatami. Prokuratura nie chce zmieniać wyniku wyborów, jednak wskazuje, że powinny być ustalone dokładne ich wyniki”.

Dla „Rzeczpospolitej” wypowiedział się też sędzia Wojciech Hermeliński, były przewodniczący PKW i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego: „Jeżeli już jest tyle podejrzeń, tyle ustalono w wyniku badania tych kilkunastu komisji, że w nich dochodziło do pomyłek co najmniej, to myślę, że w wielu innych komisjach pewnie też. Zasada prawdopodobieństwa wskazuje na to, żeby liczyć się z tym, że w innych komisjach też mogło dojść do tego rodzaju historii”.

„Nie mamy pewności co do wyników wyborów prezydenckich” – to z kolei słowa Ryszarda Kalisza, członka PKW. „Nie ma tej pewności prokuratura, bo postanowiła przeliczyć głosy w 296 komisjach. A jeżeli toczy się postępowanie przygotowawcze, to znaczy, że jest uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa”.

Ale te słowa i te działania nie przekonały sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Sędzia Krzysztof Wiak, przedstawiając jej stanowisko, stwierdził, że do sądu wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych, lecz za zasadne uznano 21. I dodał, że nie miały one wpływu na ostateczny wynik wyborów. Sędzia Wiak jest mało precyzyjny. Oczywiście, że te różnice (pomyłki, fałszerstwa – jak było naprawdę, powinna wyjaśnić prokuratura) wpłynęły na wynik

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Chyba przelicytuję kolegę

Wśród felietonistów „Przeglądu” etatowym niejako pesymistą jest prof. Andrzej Romanowski, który kilka razy w miesiącu dzieli się z czytelnikami swoimi „refleksjami pesymisty”. Mam nadzieję, że nie obrazi się na mnie za to, że dziś przelicytuję go na tych łamach w pesymizmie.

Patrzę na scenę polityczną, na krajobraz po (wyborczej) bitwie, i mój pesymizm jest równie głęboki jak Rów Filipiński. Wybory, jakkolwiek już po wynikach pierwszej tury nie powinny nikogo dziwić, wciąż były przedmiotem złudzeń. Zderzenie z rzeczywistością okazało się bolesne. Nie dość, że Karol Nawrocki wygrał z Rafałem Trzaskowskim, to jeszcze Braun zebrał ponad 1 mln głosów! W pierwszej chwili Tusk zachował się rozsądnie. Wystąpił o wotum zaufania dla swojego rządu, zgodnie z oczekiwaniami dostał je, bo koalicja jeszcze się nie rozpadła. Zaraz po tym powinny nastąpić kolejne kroki pokazujące, że rząd rządzi, że ma wsparcie szerokiej koalicji, że pracuje, ma sukcesy. Nie nastąpiły.

W sytuacji, gdy konieczna była ofensywa medialna, premier przez miesiąc szukał kandydata na rzecznika rządu. W kręgach koalicyjnych mówiono, że będzie to „polityk z górnej półki”. W końcu rzecznikiem został Adam Szłapka. Nie wiem, czy to rzeczywiście „górna półka” Platformy (w takim razie jakie są te średnie półki, nie mówiąc o niższych?), ale rzecznik jest zupełnie niemrawy. A czas wymaga aktywności. Rzecznik powinien mówić nie tylko do dziennikarzy, zwłaszcza tych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Milicjanci obywatelscy

Polska puściła głośnego Bąkiewicza, smród się niesie na zachód. Tak to już teraz będzie, skoro na prezydenta ma zostać zaprzysiężony kibol – ten wybór legitymizuje wszelkie chuligańskie bojówki, podnosi je do rangi ochotniczych rezerw milicji obywatelskiej, kraj teraz zbrunatnieje błyskawicznie niczym w solarium. Łyse pały o cofniętych żuchwach na razie przeczesują pograniczne chaszcze i samochody przed szlabanami w poszukiwaniu niepokojąco smagłych twarzy, aby przed nimi bronić „naszych kobiet i dzieci” – ale już niedługo poczują się w prawie do prowadzenia czystek na znacznie większą skalę. Nadchodzi rzeczpospolita kibolska krokiem marszowym, pod patronatem głowy państwa stadionowa bandyterka będzie teraz wyręczać państwo tam, gdzie uzna, że przepisy nazbyt krępują skuteczność egzekucji.

Tuż po nieszczęsnym wyroku drugiej tury zauważyłem wyraźne wzmożenie ustawkowe – policja nie nadąża z wyłapywaniem „grzybiarzy” na sterydach, a niebawem pewnie w ogóle odpuści, bo prezydent obdarzony supermocą łaski nie będzie przecież karał swoich ziomali za to, że chcą się bić. Nigdy dość cytowania Maxa Liebermanna, który na widok marszu nazistów po dojściu NSDAP do władzy powiedział: „Nie mógłbym tyle zjeść, ile chciałbym wyrzygać”. Mdli mnie od Polski rozmodlonej w podzięce za to, że Bóg zesłał narodowi kolejnego Karola Zbawiciela; rozmydlony mam obraz jej przyszłości, bo zaprawdę przekracza moją wyobraźnię większość konstytucyjna koalicji PiS i skrajnej prawicy, a na to się zanosi po najbliższych wyborach wedle sondaży. Jedno nie ulega wątpliwości – w Unii Europejskiej z takim rządem długo nie pozostaniemy. Trzeba się zatem nacieszyć na zapas.

Na szczęście oszołomy w odblaskowych kamizelkach na razie odpuszczają kontrolę granic południowych, dzięki czemu mogę do woli i na co dzień korzystać z błogosławieństwa mieszkania w pobliżu polsko-czesko-słowackiego trójstyku. Jak tylko mi się nadmiernie odbija Polską, jak mi Polska zgagą do gardła podchodzi, czynię przechadzki, przebieżki i przejażdżki do południowych sąsiadów, to mi działa higienicznie na psychikę, zawsze zresztą uważałem się za szczęśliwie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Polska w chaosie

Fałszerstwa, pomyłki w liczeniu głosów, przedstawiciele fikcyjnych komitetów w komisjach wyborczych. Oto, co zafundował nam Jarosław Kaczyński

Czegoś takiego jeszcze nie było w historii polskich wyborów: ponad 50 tys. protestów wyborczych, które wpłynęły do Sądu Najwyższego, liczne tzw. cuda nad urną i na dokładkę pisowscy nominaci ulokowani w nielegalnej Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, którzy będą orzekać o ważności wyborów na urząd prezydenta RP.

Zapowiedzi fałszerstw

Już od kilku miesięcy politycy partii Jarosława Kaczyńskiego ostrzegali swoich sympatyków przed masowymi fałszerstwami wyborczymi. Było to niedorzeczne, bo PiS w ciągu ośmiu lat swoich rządów tak bardzo przeorało Kodeks wyborczy (uzasadniając to kłamliwie troską o praworządność), że nic podejrzanego nie powinno się wydarzyć. Matactwa miały oczywiście pogrążyć Karola Nawrockiego. Przedstawiciele związanych z PiS organizacji Ruch Kontroli Wyborów i Ruch Ochrony Wyborów (czuwały one nad prawidłowym przebiegiem głosowania, a koordynatorem tej drugiej był Przemysław Czarnek) wskazywali liczne niedoskonałości procesu wyborczego, m.in. korzystanie z wadliwej aplikacji mObywatel do potwierdzenia swojej tożsamości przez głosującego, możliwe masowe podrabianie zaświadczeń o prawie do głosowania w innym miejscu niż miejsce zamieszkania, „nierzetelne” liczenie głosów, „omyłkowe” przypisywanie głosów, unieważnianie głosów poprzez dopisywanie znaku X lub uszkadzanie kart wyborczych.

Była pisowska kuratorka oświaty Barbara Nowak straszyła „awarią” lub „zdalną modyfikacją algorytmu” (o jaki algorytm chodzi, nie wyjaśniła) pomiędzy komisją lokalną a centralną, a nawet manipulacjami w centralnej bazie gromadzącej głosy z całego kraju. Anita Gragas, tzw. dziennikarka śledcza pisowskich mediów, ostrzegała wyborców przed używaniem długopisów udostępnianych w lokalach wyborczych, gdyż mogą to być znikopisy, po użyciu których tusz się ulatnia po kilku godzinach. Zalecała, aby używać jedynie własnych długopisów, a dla pewności zabrać ze sobą do lokalu wyborczego świeczkę i zatrzeć nią wolne pole z nazwiskiem kontrkandydata Nawrockiego, „bo na wosku nikt nie dopisze krzyżyka”.

Poseł PiS Paweł Jabłoński (w rządzie Mateusza Morawieckiego był wiceszefem MSZ) wystosował apel do członków komisji wyborczych w placówkach dyplomatycznych: „Wiem, że większość z Was bardzo chce, żeby te wybory były uczciwe. Jeśli byłyby jakieś próby fałszerstwa, to swoją drogą to też będzie bardzo łatwo wykryć, jeśli się jakieś tam będą proporcje głosów znacząco różniły, więc jeśli ktoś by się zabierał za fałszerstwa, to nie róbcie tego, bo to wykryjemy. Natomiast wielka prośba do wszystkich członków komisji, pracowników naszych konsulatów, ambasad – bądźcie szczególnie uważni. Jeśli ktoś będzie chciał skręcić te wybory za granicą, zostanie to wykryte, ale możemy temu zapobiec”.

Do pilnowania wyborów zachęcał też Janusz Kowalski. „Chcą ukraść zwycięstwo Karolowi Nawrockiemu, więc apelujemy (…), aby patrzeć się na ręce, patrzeć się na długopisy, pilnować wyborów, pilnować każdej komisji, każdego, każdej polskiej wsi, miasta, gminy, po to, żeby nie ukradli zwycięstwa wyborczego Karolowi Nawrockiemu, bo co do tego nie mam żadnej wątpliwości, że nasz bonżur Rafał Trzaskowski już wie, że przegrał wybory, dlatego zrobią wszystko, żeby te wybory skręcić. (…)I ta armia patriotów stworzona tutaj przez stronę społeczną będzie taką naszą armią, która będzie pilnować prawidłowości i uczciwości wyborów”, grzmiał poseł PiS.

Strażnicy demokracji

Jak wygląda pilnowanie prawidłowości i uczciwości wyborów, zdradził Marek Zagrobelny, były wieloletni działacz PiS, który uczestniczył w Ruchu Ochrony Wyborów.

„To jednym słowem partyjny twór, który z jakąkolwiek »ochroną« nie ma nic wspólnego. To organ stworzony w pierwszej kolejności do nachalnej mobilizacji pisowskich działaczy przed wyborami. A w drugiej? Do fałszowania! »Szkolenia« tego czegoś odbywają się w atmosferze nieustannego nagabywania członków i sympatyków PiS do przejmowania totalnej kontroli nad obwodowymi komisjami wyborczymi. Ruch skupia się później bowiem głównie na członkach komisji. Ci ludzie są zmuszani do tego, aby zostawali przewodniczącymi i wiceprzewodniczącymi komisji obwodowych, a później w dniu wyborów do bycia »pod telefonem« z szefostwem lokalnych struktur PiS i wykonywania poleceń (…). PiS działa tu czysto ideologicznie na bazie popularnych w partii spiskowych teorii. Po prostu zachęca się ludzi do fałszowania głosów. Wyszukuje się w tym celu jak najbardziej chętne do tego osoby i dosłownie instruuje o sposobach i technikach fałszowania. Oczywiście odbywa się to w dużej mierze nieoficjalnie, między słowami oraz najczęściej w rozmowach »w cztery oczy« lub gdzieś w przerwach podczas tych rzekomych szkoleń. Same szkolenia mają natomiast część oficjalną, która ma sprawiać wrażenie powagi, merytoryki i informować o procedurze wyborczej. Niemniej jednak dziś, widząc, na jaką skalę sfałszowano obecne wybory, jestem sobie w stanie wyobrazić nawet to, że odpowiednie instruktaże o fałszowaniu podawano i omawiano dość otwarcie – wprost na spotkaniach”, napisał Zagrobelny na Facebooku.

Choć w wyborach prezydenckich udział brało 13 kandydatów, to w komisjach wyborczych zasiadali przedstawiciele aż 44 komitetów wyborczych, nawet tych, które nie zebrały wymaganej liczby 100 tys. podpisów albo w ogóle nie prowadziły zbiórek podpisów. Wystarczyło się zarejestrować, by mieć swojego przedstawiciela w komisji wyborczej (każdemu komitetowi przysługiwało jedno miejsce). Przedstawiciele „komitetów widmowych” obsadzili 35 tys. miejsc w komisjach wyborczych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Nieprzemijalna faza buntu

Wysłali Polaka w kosmos, ale niedługo wróci. Ja bym się ucieszył, gdyby tam wysłano te 10 mln, które głosowały na Nawrockiego, najlepiej na stałe, niech skolonizują jakiś księżyc albo asteroidę i niech zabiorą ze sobą cały kler, żeby im poświęcił grunt, nad którym będą się unosić w rozkosznej nieważkości. Broń Boże Wszechmogący, nie życzę im źle, ja im winszuję jak najlepiej, chciałbym, aby wszyscy zaznali wyczekiwanego Wniebowstąpienia i zostawili ten plugawy padół ziemski nam, obywatelom gorszego sortu, abyśmy w ziemskim przedpieklu ciułali dni do apokalipsy, biedni i umęczeni, ale na zawsze wolni od PiS, Konfederacji i elekta obywatelskiego.

Im więcej czasu mija od feralnej nocy wyborczej, która skazała Polskę na kolejne pięciolecie kaczystowskiego pomazańca w Pałacu Prezydenckim, tym bardziej gniew we mnie rośnie i niezgoda, krew mnie zalewa i nie dziwię się wcale rozpaczliwym nadziejom połowy narodu na odwrócenie wyników. Nasi chcą liczyć od nowa, bo Polska nie może przecież paść ofiarą epidemicznej dyskalkulii członków komisji wyborczych, co bardziej rozgorzali wietrzą wielkie fałszerstwo, bo przecież PiS umie w przekręty jak nikt inny, najbardziej zaś krewcy twierdzą, i ja z nimi zasadniczo się zgadzam, że jeśli Nawrocki ma być demokratycznie wybranym prezydentem, to mamy ostateczny dowód, że demokracja w Polsce się nie przyjęła. I zamachowi stanu, zakończonemu ostateczną delegalizacją partii prawicowych, wtrąceniem wszystkich kaczystów do lochu za podzielenie narodu oraz złapaniem krótko za mordę tych, którzy wyjdą na ulice, żeby walczyć za Jarosława, sprzeciwiam się rozumem, ale serce mi czyni piekielne podszepty. A to oznacza, że jestem o jeden psychologiczny etap umierania do tyłu w stosunku do większości wyborców Rafała Trzaskowskiego (chodzi o umieranie nadziei) – oni już przeszli do fazy targowania się i lada dzień wpadną w depresję, by po wielu miesiącach dotrzeć do mety oznaczającej pogodzenie się z wyrokiem – ja wciąż tkwię w fazie intensywnego buntu. Na uszanowanie wyników wciąż nie znajduję sposobu, albowiem to wynik absurdalny, abstrakcyjny, dojmująco smutny – Nawrocki to nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Szykuje się nowa wojna na górze

Elektorat Trzaskowskiego: nie przejdzie do PiS, nie zapomni przeszłości Nawrockiemu

Prof. Robert Alberski – politolog, kierownik Zakładu Systemów Politycznych i Administracyjnych w Instytucie Politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Zajmuje się instytucjami polskiego systemu politycznego oraz problematyką systemów i zachowań wyborczych.

Porozmawiajmy o emocjach elektoratu Rafała Trzaskowskiego. Czy Donald Tusk dobrze zarządza tym elektoratem? Przed 16 czerwca pojawiły się informacje, że wybory mogły być sfałszowane, że zbyt wiele jest nieprawidłowości. Tusk początkowo to bagatelizował, uspokajał, teraz mówi bardziej twardo, że trzeba sprawę zbadać. Podkręca emocje?
– Myślę, że to się dzieje trochę wbrew zamiarom Donalda Tuska, który, generalnie rzecz biorąc, najchętniej te wybory by zamknął, zapomniał o nich i zajął się już czymś innym. Natomiast wydaje mi się, że to jest inicjatywa oddolna, fala, która się pojawiła w pewnym momencie, zapoczątkowana historią nieszczęsnej komisji wyborczej w Krakowie, gdzie pomylono wyniki kandydatów. Ta komisja i kolejne dały asumpt do takich rozważań. Chyba byłoby złym pomysłem ze strony premiera, gdyby przeciwstawiał się tej fali – oczekiwań i emocji własnego elektoratu. To byłoby już za dużo dla zawiedzionych wyborców Trzaskowskiego, gdyby teraz jeszcze…

…tę sprawę odpuścił?
– Proszę zauważyć, że początkowo Donald Tusk bardzo delikatnie o tej sprawie się wypowiadał. Trzaskowski pogratulował zwycięzcy. Liderzy koalicji nie eskalowali sytuacji. Ale sprawa przyszła z zewnątrz i postawiła ich w sytuacji trochę bez wyjścia. Teraz nie mogą tej fali zostawić, muszą do niej się podłączyć. Wbrew pozorom sprawa jest dosyć poważna. Bo jeżeli zostawi pan wyborców z przeświadczeniem, że nieważne, jak się głosuje, ważne, jak się liczy, może to być fatalne, prawda? Ludzie pomyślą: najpierw nam mówili, że każdy głos się liczy, a potem: 1 tys. w tę, 5 tys. w tamtą, to nie ma żadnego znaczenia.

Przeliczmy głosy jeszcze raz

Jak w takim razie traktować poważnie namowy polityków?
– Nie dość, że elektorat Trzaskowskiego jest w fatalnym nastroju po porażce, to jeszcze gdyby się okazało, że kandydatowi, któremu zaufali, specjalnie nie zależy na tym, żeby się dowiedzieć, jak naprawdę było w komisjach wyborczych, byłoby to trochę za dużo. I mogłoby się skończyć bardzo źle w kolejnych wyborach.

Które już niedługo, najpóźniej za dwa lata.
– Wśród instytucji państwa polskiego wybory były jedną z nielicznych, którym ludzie jeszcze trochę ufali. Jeżeli teraz tak do spodu się nie wyjaśni wszystkich przekrętów, do których gdzieś tam doszło, ludzie zostaną z wrażeniem, że w państwie rzeczywiście nic nie działa. I wybory też nie mają wielkiego sensu.

Czyli i Tusk, i Trzaskowski nie mogą porzucić elektoratu. Zostawić go samego ze swoimi myślami.
– Dokładnie o to mi chodzi. Zwłaszcza że ten elektorat, przynajmniej jego część, czuł się trochę zlekceważony i pominięty w kampanii wyborczej Trzaskowskiego.

Z badań wynika, że 40% Polaków chciałoby powtórzenia wyborów. Przeciwnego zdania jest 49,7%. Te 40% to bardzo dużo.
– Rzeczywiście, i to pokazuje, że ci ludzie nie wierzą w wynik. Uważają, że zostali oszukani, że coś jest nie tak.

O czym to świadczy? Że wyborcy żyją w swoich bańkach?
– Generalnie wyborcy żyją w bańkach. Na to nakłada się jeszcze fakt, że w tych wyborach mieliśmy do czynienia rzeczywiście z niewielką różnicą głosów. Wzięło w nich udział praktycznie 21 mln ludzi, a różnica, jak podała nam Państwowa Komisja Wyborcza, wynosi niespełna 370 tys. głosów.

To niedużo.
– Mamy teraz dwie możliwości. Po pierwsze, myślę, że teza, że wybory były nieważne, sfałszowane, że trzeba je powtórzyć, chyba nie będzie miała wielu zwolenników. Natomiast wydaje mi się, że trzeba po prostu jeszcze raz przeliczyć głosy. Bo jeżeli tego się nie zrobi, połowa Polaków w wyniki wyborów nie uwierzy. Owszem, ci, którzy głosowali za Nawrockim, uwierzą. Natomiast druga połowa nie.

I zawsze będzie taki wrzód, stały zarzut, że nie wiadomo, jaki ten prezydent ma mandat.
– Dlatego uważam, że Nawrockiemu, jeżeli te wybory wygrał, a pewnie wygrał, powinno zależeć, żeby w tej sprawie nie było już żadnych wątpliwości. Trochę się dziwię obecnej pisowskiej narracji, że dodatkowe liczenie głosów jest niepotrzebne, nieodpowiedzialne itd. Przecież to będzie stale wyciągane.

PiS powinno mieć tu szczególne wyczucie. Pamięta pan te wybory samorządowe z roku 2015, książeczkowe, które wygrało PSL, bo było na pierwszej stronie książeczki do głosowania? Zyskało wtedy dodatkowo 700 tys. głosów.
– Pamiętam te wybory. Gdy ogłoszono ich wyniki, PiS, że tak powiem, sobie nie żałowało.

PKW uznała, że było źle

Kaczyński wołał, że było wielkie fałszerstwo.
– Dobrze, że pan nawiązał do tego przykładu. Otóż umożliwiono wówczas Fundacji Batorego wyrywkowe przeliczenie głosów w niektórych komisjach wyborczych. Po tej operacji powstał raport, który wyjaśnia, co się wydarzyło. Przy okazji wyszła na jaw jeszcze jedna rzecz. Mianowicie w raporcie wykazano, że komisje obwodowe się mylą, pojawiają się pomyłki dotyczące np. złego kwalifikowania głosów nieważnych, komisje popełniają błędy w rachunkach. To był sygnał ostrzegawczy, który zlekceważono – komisjom obwodowym jednak trzeba patrzeć na ręce. I nawet nie chodzi o to, że ich członkowie działają intencjonalnie, bo po kilkunastu godzinach pracy różne rzeczy człowiek może zrobić.

Bo zmęczenie…
– Przydałby się więc jakiś mechanizm kontrolny. No i ostatnia rzecz – stanowisko PKW. Ono robi wrażenie, bo chyba po raz pierwszy komisja uznała, że było źle.

PKW przyjęła sprawozdanie nie według podziału politycznego, ale niemal jednogłośnie, przy jednym głosie sprzeciwu i dwóch głosach wstrzymujących się. Komisja stwierdziła, że w trakcie głosowania miały miejsce incydenty mogące wpłynąć na wynik głosowania. I pozostawia Sądowi Najwyższemu ocenę ich wpływu na wynik wyboru prezydenta RP.
– To wyraźny sygnał, zły i dla klasy politycznej, i dla państwa. Utrwala istniejący podział. I teraz jedna połowa

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Za przeproszeniem

Rzecz się dzieje w Polsce, czyli nigdzie. W Polsce, czyli „tam, gdzie zjeby”. Nie wolno wyrażać pogardy, to jest zarezerwowane dla zjebów, dlatego w Polsce kaczystowskiej wyścig o fotel prezydencki wygrywa człowiek stworzony na obraz i podobieństwo zjeba: chuligan, sutener, kibol, cwaniaczek wyłudzający mieszkania i żarliwy naprawiacz antypolskich narracji historycznych, za to kiedy wyciągnie się na światło dzienne nielegalnie nagraną prywatną rozmowę sprzed lat premiera Tuska, w której używa pogardliwego określenia wobec ludu pisowskiego, mamy skandal od Murzasichla po Kąty Rybackie. Kiedy cham się z chamstwem swoim obnosi jako orężem resentymentu na pohybel tym wszystkim, którym się w życiu udało (wszak udało im się czyimś kosztem, bo co by to było, gdyby tak wszyscy mieli udane życie, świat by tego nie uniósł), to naturalny bieg rzeczy. Jeśli jednak okaże się, że chamstwo wychynie z ust człowieka ogładzonego, że człek światły i obyty ośmieli się z ust chama wyjąć jego własne plugastwo i przeciw niemu skierować – ooo, wtedy to już transgresja jest i aberracja, i dyskwalifikacja. Należy ogłosić alarm, użyć ciężkiej artylerii przeciwpogardowej, biedni wykluczeni powinni to natychmiast zaskarżyć pozwem zbiorowym o przemoc językową, której zaznali i z tejże przyczyny spać nie mogą spokojnie.

A ja sobie swoją pogardę dla Edków tej ziemi cenię, odebrać jej nie pozwolę, a Donald Tusk dawno tak mi nie zaimponował jak w tym fragmenciku wyrwanym z „taśmy Giertycha”, nawet jeśli zaiste posłużył się tylko grą słów i prawił nie o zjebach, ale o „zjepach”, czyli betonowym elektoracie Zjednoczonej Prawicy.

Trzeba to sobie powiedzieć jasno: w najlepszym razie co drugi obywatel tego kraju ma kiełbie we łbie, wiedzę o społeczeństwie zastępuje mu katecheza, zapytany o światopogląd nie odpowie, dopóki nie wygoogluje, czy to nie słowo obraźliwe, jest tępy i zajadły, wykształcenie ma skąpe, za to resentyment bujny – jest zatem absolutnie bezbronną ofiarą wszelkich populizmów. Polityka nadwiślańska polega więc na tym, aby jego głos pozyskać, aby go uwieść w kampanii przedwyborczej i tak mu nakarmić ego, żeby nawet porzucony w przyśpieszonym trybie powyborczym wciąż czuł się kochany i godny uznania.

„Trzeba słuchać ludu, obiecać im, czego oczekują, a potem wygaszać ich oczekiwania – mają zapierdalać za miskę ryżu” – to cytat z nader łatwo zapomnianej taśmy bankstera Morawieckiego, wieloletniego premiera umiłowanego przez kruchtę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Macierewicz wchodzi do gry

Jedną z pierwszych decyzji Karola Nawrockiego będzie publikacja aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych

Dla środowiska pisowskiego aneks jest niczym Księga Objawienia. Zamiast wizji końca świata zapisano w nim wizje Antoniego Macierewicza o układzie, który stworzył III RP. Aneks ma kilkaset stron i powstał w 2007 r. Jest uzupełnieniem raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, zwanego raportem Macierewicza, o rzekomo przestępczej działalności WSI, które dla PiS były wcieleniem wszelkiego zła. Według teorii spiskowych wszechwładne WSI oplotły Polskę siecią powiązań i interesów. Ludzie wojskowych tajnych służb mieli przeniknąć do świata biznesu i nauki, do polityki, mediów i podziemia przestępczego, czerpiąc z tego gigantyczne zyski. A nawet ponoć kreowali wydarzenia medialne i polityczne, np. sprawę taśm Renaty Beger. Były to absurdalne teorie, a gdyby zawierały choć odrobinę prawdy, Polska nigdy nie zostałaby członkiem NATO, bo przecież USA i inne państwa sojusznicze nie dopuściłyby formacji przestępczej do najważniejszych tajemnic.

WSI, czyli kontrwywiad i wywiad wojskowy, utworzono na początku lat 90. W 2006 r., gdy rządziła koalicja PiS-LPR-Samoobrona, WSI zostały zlikwidowane, a w ich miejsce powstały Służba Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) i Służba Wywiadu Wojskowego (SWW). W koalicyjnym rządzie Antoni Macierewicz był wiceministrem obrony narodowej, likwidatorem WSI, weryfikatorem ich kadr oraz szefem SKW.

Macierewicz powołał dwie tajne komisje: weryfikacyjną i likwidacyjną WSI. Sam stanął na czele tej pierwszej, do której dokooptował bliskich współpracowników, historyków IPN i działaczy PiS. Kierownictwo drugiej powierzył Sławomirowi Cenckiewiczowi oraz Piotrowi Woyciechowskiemu, swojemu wychowankowi, który jako student astronomii pomagał mu na początku lat 90. w przygotowaniu listy agentów SB. W komisji kierowanej przez Cenckiewicza zasiadał m.in. Tomasz L., ulokowany przez PiS w warszawskim ratuszu. W 2022 r. urzędnik został zatrzymany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego pod zarzutem współpracy ze Służbą Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej.

Zdrada stanu

Tak zwany raport Macierewicza opublikowano w lutym 2007 r. Wywołał on oburzenie nie tylko w Polsce, ale też u partnerów z NATO. Był to czas, gdy polscy żołnierze uczestniczyli w misjach w Afganistanie i w Iraku, a Macierewicz ujawnił szczegóły operacji, nazwiska oficerów i współpracowników wojskowych służb, w tym działających za granicą. W raporcie podane zostały także informacje na temat współpracy polskich i sojuszniczych służb specjalnych. Macierewicz naraził życie tysięcy żołnierzy i sparaliżował wojskowy wywiad i kontrwywiad. Były szef WSI gen. Marek Dukaczewski nazwał takie działanie zdradą stanu. Natomiast poseł PO Marek Biernacki (szef MSWiA w rządzie AWS-UW) powiedział: „Ujawniając te nazwiska, pan Macierewicz naruszył interesy państwa polskiego. Teraz obce służby mogą wykorzystywać raport jako doskonałą bazę werbunkową. Do tego podważa zaufanie sojuszników naszego kraju, m.in. w ramach NATO, i na dziesięciolecia sparaliżuje pozyskiwanie współpracowników dla polskich specsłużb”.

Wzburzenia nie krył prof. Władysław Bartoszewski. „Cały świat patrzy na Polskę i zastanawia się, co się u nas wyprawia. Staniemy się dla świata niewiarygodni, a odrobienie tych strat zajmie długie lata”, grzmiał były szef MSZ. W raporcie jako współpracowników WSI wskazano czterech urzędujących ambasadorów i kilkunastu attaché w polskich ambasadach, których w trybie nagłym ściągnięto do Polski. A przecież normalną rzeczą jest, że dyplomaci na placówkach współpracują z wywiadem. Ambasador RP w Kuwejcie Kazimierz Romański podpadł Macierewiczowi, bo jego nazwisko znalazło się na liście osób szkolonych w 1983 r. w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych. Romański w Kuwejcie był też przedstawicielem NATO, a polska ambasada stanowiła punkt kontaktowy Sojuszu w tym kraju. Odwołanie ambasadora wywołało niezadowolenie USA, ale ówczesna szefowa MSZ

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Człowiek Nikt

Mogło być inaczej: triumwirat Trzaskowski – Tusk – Sikorski byłby wzorem dla Europy. Może żadne państwo nie miałoby u władzy ludzi równie wybitnych. Ale nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. A Polacy zawsze byli mistrzami w unicestwianiu własnych szans. Polacy – czyli polscy katolicy. Oraz polscy patrioci. Pisałem kiedyś na tych łamach: jeżeli polscy patrioci będą mogli zniszczyć polskie szanse – zrobią to. Więc zrobili. I prezydentem Rzeczypospolitej będzie znowu Człowiek Nikt.

Człowiek Nikt – bez doświadczenia politycznego. Nigdy nie był posłem, senatorem, eurodeputowanym, wiceministrem, ministrem, wojewodą… Więc od razu na najwyższą godność w państwie? Owszem, tak też bywa: fala społecznego wzmożenia niesie czasem ludzi, którzy są jej wyrazicielami. Lecz przecież tutaj nic takiego nie miało miejsca! „Obywatelski kandydat” był królikiem wyciągniętym z pisowskiego kapelusza. W dodatku królikiem wspieranym przez obce mocarstwo. „Amerykanie chcą nam wybierać prezydenta? To jest podłość!” – tak można strawestować dawne słowa dr. Dudy o Niemcach – słowa bezzasadne. Jednak dziś taka ingerencja odbyła się naprawdę. Politycy nie chcą jej komentować – wszak „Ameryka to nasz najważniejszy sojusznik!”. Owszem, najważniejszy – ale już trochę tak jak kiedyś Rosja. Dumny polski naród, ponoć przywiązany do niepodległości, znów posłusznie głosuje tak, jak każe obcy.

Przeszłości Człowieka Nikt nie znamy. To, co wychodziło na jaw w trakcie kampanii prezydenckiej, ukazywało się przypadkiem. Czy i co jeszcze wyjdzie – tego nie wiemy. W sprawie Człowieka Nikt toczą się trzy postępowania prokuratorskie. Ale polskim patriotom to nie przeszkadza – takie postępowania wobec Donalda Trumpa też przecież się toczyły. Człowiek Nikt grzeszył przeciw drugiemu, szóstemu, siódmemu i ósmemu przykazaniu. Ale polskim katolikom to nie przeszkadza, przeciwnie: krzyczą o miłosierdziu. Jak jednak mówić o miłosierdziu przy braku skruchy? Ujawnienia wykroczeń przeciw Dekalogowi nie pochodziły od grzesznika. I niczym go nie zawstydzały.

A Ewangelia? A słowa „Błogosławieni pokój czyniący”? Wszak pokój czynił jeden Rafał Trzaskowski, nieustannie wyciągający rękę do przeciwników i wzywający do narodowego pojednania. Człowiek Nikt mówił zupełnie odwrotnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Sondażowe szklane kule

Która pracownia pomyliła się najmniej?

Wyborcy są przyzwyczajeni do zalewu sondaży w trakcie każdych wyborów. Przewidywania zazwyczaj są dość bliskie ostatecznym wynikom. Jednak podczas wyborów prezydenckich 2025 margines pomyłek był bardziej widoczny niż zwykle. Najlepiej z wypytywaniem wyborców poradziła sobie Ogólnopolska Grupa Badawcza. Łączny błąd wyniósł tam nieco ponad 5%. Co ciekawe, OGB jako jedyna przewidziała, że w pierwszej turze Grzegorz Braun zajmie w wyścigu prezydenckim czwarte miejsce. Wywołało to zdziwienie wielu osób. Marcin Duma, prezes pracowni IBRiS, po pierwszej turze stwierdził, że instytuty badawcze systemowo nie doszacowały całej prawej strony sceny politycznej.

Dr Jacek Kucharczyk, socjolog i prezes zarządu Instytutu Spraw Publicznych, podkreślał w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że sondaże preferencji wyborczych zawsze są nieprecyzyjne. Zdaniem naukowca firmy badawcze robią błąd, podając wyniki do dwóch miejsc po przecinku. Taka praktyka może być bowiem interpretowana jako badanie bardziej precyzyjne, niż jest w rzeczywistości. W drugiej turze różnica poparcia między kandydatami była mniejsza niż błąd pomiarowy sondażu, który wynosi 2%. Tuż po zakończeniu ciszy wyborczej z sondażu exit poll wynikało, że Rafał Trzaskowski prowadził „na żyletki”. W badaniu late poll o godz. 23 sytuacja zmieniła się na korzyść Karola Nawrockiego. Nie oznacza to jednak, że respondenci przy wyjściu z lokali wyborczych mówili ankieterom nieprawdę.

Z danych zebranych przez portal Sprawdzamy Sondaże po pierwszej turze wynika, że najlepiej z przewidywaniami poradziła sobie właśnie OGB z łącznym błędem 5,4 pkt proc. Na drugim miejscu były ewybory.eu (9,54 pkt proc.). Pierwszą trójkę zamyka CBOS z wynikiem 10,86 pkt proc. Ipsos, którego badania zamówiły na wieczór wyborczy trzy kanały telewizyjne: TVN, TVP i Polsat, znajduje się dopiero na szóstym miejscu z błędem na poziomie 15,3 pkt proc. Co ciekawe, TV Republika w wieczór wyborczy 1 czerwca zamówiła swoje badania w zajmującej pierwszą lokatę OGB. Czyżby bańka demokratyczno-liberalna wolała od dokładności te sondaże, które są bliżej oczekiwań jej wyborców?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.