Tag "Madagaskar"
Pokolenie ciągłego protestu
Młodzi wyborcy obalają rządy, ale nie mają pomysłu na ich zastąpienie
Przy takim nagromadzeniu podobnych wydarzeń w krótkim czasie łatwo ulec pokusie generalizacji. W końcu od 8 września, kiedy rozpoczęły się protesty w Nepalu, zwieńczone podpaleniem budynku parlamentu i zmianą władzy, aż do 25 października, kiedy wprowadzono 30-dniowy stan wyjątkowy w stolicy Peru, Limie, minęło zaledwie siedem tygodni. Antyrządowe demonstracje zwoływane głównie przez najmłodszych wyborców – często za pomocą tych samych platform społecznościowych i utrzymane w tej samej symbolice, inspirowanej japońskimi komiksami – miały miejsce na Madagaskarze, w Paragwaju czy w Maroku.
Patrząc na nie z dystansu, można dostrzec podobieństwa. Zgadza się wiek demonstrantów oraz ich paliwo polityczne: sprzeciw wobec korupcji, frustracja wywołana brakiem szans rozwojowych i zablokowaniem kanałów rozwoju społecznego, a także przekonanie, że elity polityczne nie reprezentują już niczyich interesów poza własnymi. Wreszcie to, czego brakuje wielu ruchom społecznym, a nawet partiom politycznym, czyli spójna symbolika. Trupia czaszka w słomkowym kapeluszu (na zdjęciu) zaczerpnięta została z mangi i anime „One Piece”. W popularnej w latach 90. serii flagą z tym symbolem wymachiwali piraci, którzy sprzeciwiali się opresyjnej i skorumpowanej władzy.
Przywileje do przesady
Teoretycznie więc wszystko się zgadza. Tak bardzo, że niektórzy publicyści robią porównania z arabską wiosną z 2011 r. Taka analogia ma się bronić właśnie dzięki nośnikom antyautorytarnego sprzeciwu społecznego. Wtedy – choć tamte rewolucje były ograniczone geograficznie – ludzie mobilizowali się przeciwko tyranom za pomocą Twittera i Facebooka. Dziś robią to na Discordzie, Reddicie, Twitchu czy TikToku. Wówczas była to nie tylko innowacja polityczna, ale też znak czasów. Wprawdzie sam Mark Zuckerberg zaprzeczał, że Facebook w jakikolwiek sposób przyczynił się do zmian ustrojowych i politycznych w Maghrebie czy na Bliskim Wschodzie, ale nie dało się ukryć, że coś się wtedy zmieniło. Być może coś cywilizacyjnego. Świat odkrywał nowe metody komunikacji, a tłamszenie tradycyjnych mediów nie przynosiło efektu. Bo to, czego nie dawało się wyemitować w telewizji, można było pokazać milionom osób w internecie. Bez cenzury, bez redakcji, bez sprzętu za miliony.
Dzisiaj sytuacja może wyglądać analogicznie. Znów młodzi, znów w internecie, znów w miejscach, które oni rozumieją znacznie lepiej od starszych pokoleń. Znów podobne postulaty i zmiany o charakterze transgranicznym, rozlewające się na kolejne państwa. Istnieje jednak zasadnicza różnica pomiędzy tym, co się działo w 2011 r., a tegoroczną falą protestów. I nie chodzi nawet o rezultat, bo wiemy, że arabska wiosna nie przyniosła upragnionej demokratyzacji, wręcz przeciwnie – umożliwiła wejście na scenę podmiotom i stworzyła struktury, które skonsolidowały władzę mającą niewiele wspólnego z demokracją.
Czym się skończą protesty pokolenia Z, oczywiście nie wiadomo. Różnica jest jednak fundamentalna i dotyczy tego, co zrobić ze swoim państwem, kiedy już przejmie się nad nim kontrolę.
W Nepalu zaczęło się od sprzeciwu wobec ostentacyjnego przywileju. Podczas gdy – jak wynika z danych Banku Światowego – jedna piąta młodych Nepalczyków pozostaje bez pracy, dziewięciu na dziesięciu zatrudnionych pracuje na czarno albo w szarej strefie, a co roku pół miliona osób do 24. roku życia zasila rynek pracy bez specjalnych szans na trwałe zatrudnienie i awans społeczny, dzieci polityków bez cienia wstydu publikowały na Instagramie zdjęcia na tle choinek zbudowanych z pudełek z logo Louis Vuitton.
Kilku internetowych aktywistów niezależnie od siebie zaczęło wzywać ludzi do wyjścia na ulicę, choć robili to bez żadnej strategii. Nie podawano dat, godzin, adresów. Można nawet stwierdzić, że obalenie rządu udało się, bo Nepal jest kompaktowym państwem, całość życia politycznego toczy się w Katmandu, które ma nieco ponad 850 tys. mieszkańców. Łatwo się tam znaleźć, zmobilizować i zorganizować. Okazało się, że frustracja społeczna jest potężna, bo na ulicach szybko pojawiły się dziesiątki tysięcy osób. Początkowo
Huśtawka na końcu świata
Nagle trzask. Spadam na ziemię. Karolina jest nieprzytomna. Widzę krew na jej twarzy i we włosach – Bujamy się i patrzymy w gwiazdy. Nigdy tylu nie widziałem. Trzask. Nagle spadam na ziemię. Krzyk. To Marzena. Zmiażdżyło jej nogę. Patrzę na prawo. Karolina jest nieprzytomna. Ma krew na głowie. Krzyczę:– Meeeedyk! Tyle że medyk, który próbuje ratować życie Karoliny, nie mówi po angielsku. Na Madagaskarze, oprócz malgaskiego, oficjalny język to francuski. A tego nie zna ani rezydent biura podróży, ani dyrektor
Lolita z Tahiti
Gauguin nie przeniósł na wyspę europejskiego patriarchatu, ale nader chętnie skorzystał z gościnności tamtejszego Paul Gauguin opierał się Tahiti i upierał przy Madagaskarze. Przekonywał, że tam odnajdzie więcej typów ludzkich (rzecz nie bez znaczenia dla wielbiciela portretowania), a także więcej mistyki (rzecz nie bez znaczenia dla wielbiciela symbolizowania). A jednak, kierowany ciekawością wzbudzoną przez Emila Bernarda, sięgnął po broszurę rodzimego Ministerstwa Kolonii o osadnictwie w Oceanii. I przepadł. (…) Sprawy potoczyły się migiem. Sprzedał 30 obrazów. Odwiedził
Arkady Fiedler na Madagaskarze
Nęci go przyroda i puszcze tropikalne. No i ludność, a zwłaszcza kobiety… Polska kolonia, czyli na Madagaskar W 1936 r. Fiedler jest już celebrytą. O jego przygodach rozpisuje się z pasją ogólnopolska prasa. W Wigilię 1936 r. pisarz opowiada na łamach „Kuriera Polskiego” o innym Bożym Narodzeniu, spędzonym poza krajem, w amazońskiej puszczy. (…) W styczniu 1937 r. w „Wiciach Wielkopolskich” swoje spotkanie z Fiedlerem opisuje Marian Turwid. Jego żona spędziła kilka lat na Madagaskarze, więc pisarz odwiedza Turwidów, by dowiedzieć się
Polityka historyczna prezydenta Putina
Zawsze byłem zdania, że politycy powinni się zajmować teraźniejszością, a nie historią, i myśleć o przyszłości. Politykę historyczną uważałem za niemądrą, w naszej części Europy niebezpieczną i nieuchronnie prowadzącą do konfliktów. Pomijam już to, że dobrze jest, gdy historią zajmują się ci, co się na niej znają, a więc historycy, a nie politycy, którzy niekoniecznie są jej znawcami. Jak tu pogodzić polską politykę historyczną z polityką historyczną Ukrainy? Nie da się. Na razie prowadzi to do ochłodzenia stosunków współczesnych i może zaszkodzić przyszłym. I jak pogodzić politykę









