Gauguin nie przeniósł na wyspę europejskiego patriarchatu, ale nader chętnie skorzystał z gościnności tamtejszego Paul Gauguin opierał się Tahiti i upierał przy Madagaskarze. Przekonywał, że tam odnajdzie więcej typów ludzkich (rzecz nie bez znaczenia dla wielbiciela portretowania), a także więcej mistyki (rzecz nie bez znaczenia dla wielbiciela symbolizowania). A jednak, kierowany ciekawością wzbudzoną przez Emila Bernarda, sięgnął po broszurę rodzimego Ministerstwa Kolonii o osadnictwie w Oceanii. I przepadł. (…) Sprawy potoczyły się migiem. Sprzedał 30 obrazów. Odwiedził żonę w Kopenhadze w celach pożegnalnych i w 1891 r. ruszył w tahitańskie mango-tango. Żeby mieć tańszy bilet w tamtą stronę, utwierdził francuskie władze w przekonaniu, że jest misjonarzem, z tym że artystycznym. Właściwie nie minął się z prawdą. Determinacja Gauguina, żeby dotrzeć do raju, nie zaskakuje. Bo jak Tahiti ma nie zachwycać, jak zachwyca? (…) Gauguin, przybijając do brzegów wyspy, spodziewał się wyłącznie cudów-wianków. A tu guzik, spotkała go niejedna niemiła niespodzianka. Król Tahiti, Pomare V, umierał. Zdaniem artysty jego śmierć oznaczała zamknięcie maoryskiej historii i zanik dawnych tradycji. Początek pobytu jawił mu się więc jako koniec lokalnej kultury. (…) Przebył szmat drogi na darmo? Tak nie mogło być. Gauguin postanowił udać się 45 km dalej, do Mataïéa. Liczył, że tam zachowały się rdzenne obyczaje. Że stamtąd wreszcie będzie mógł poznać prawdziwe Tahiti, a nie jego marną imitację. Jak zaplanował, tak zrobił. Zamieszkał pośród miejscowych w naturalnej w tamtych rejonach (i w sensie ścisłym) chacie z bambusa. Widział z niej wzniesienie porośnięte mangowcami, hibiskusami, drzewami chlebowymi. Odzyskał wiarę i nadzieję, że trafił do raju. Przystąpił do nowych eksperymentów artystycznych – żeby odsączyć krajobrazy z feerii barw i blasku światła, tubylców z ich swobodnych póz i bacznych spojrzeń. Żeby brać to na paletę, na pędzel, przytykać do płótna w rozpulsowaniu życiem. Meldował: „Znowu zacząłem pracować, a jedno szczęście zastępuje drugie. Każdego poranka budzi mnie wspaniałe słońce. Kiedy idziemy do pobliskiego strumyka się opłukać, oślepia mnie złota twarz mojej żony. Jest normalnie – jak w raju”. Hola, hola, a skąd się wzięła żona? Czyżby Mette postanowiła odwiedzić męża na jego misyjnej placówce artystycznej? W żadnym wypadku. Gauguin pojął za rodzaj żony, zwanej lokalnie vahine, 13-letnią dziewczynkę, Teha’amanę (inna forma jej imienia to Tehura). W jego ręce przekazała ją matka. (…) Postępek Gauguina nie stanowił wówczas aberracji. Na Polinezji życie seksualne rozpoczynano ok. 12. roku życia. Mette Gauguin, prawnuczka malarza i jego zdeklarowana obrończyni, wskazała, że na Tahiti wyjście za mąż było możliwe zaraz po osiągnięciu przez dziewczynkę dojrzałości płciowej. Argumentowała, że Gauguin działał w ramach ówczesnej normy, odmiennej od współczesnej. Jeżeli malarz miał jakiekolwiek skrupuły wobec nieletniej, prędko się ich pozbył. Bo jakieś miał. W zapiskach z pierwszego spotkania z Teha’amaną przyznawał: „To dziecko mniej więcej 13-letnie czarowało mnie i onieśmielało, przerażało prawie”. Przerażenie owego dziecka ujął w obrazie „Manao tupapau” (1892). Zatrzymajmy się przy jego pierwszej vahine na dłużej. Teha’amanę można by nazwać tahitańską lolitką, nimfetką. Wrażenia Gauguina bliskie były wrażeniom Humberta, głównego bohatera i narratora „Lolity” Vladimira Nabokova, co do tytułowej postaci, czyli 12-letniej Dolores Haze. Dla Humberta jego Lolita stanowiła wcielenie nimfetki, którą definiował jako dziewczynkę między 9. a 14. rokiem życia. Teha’amana wpisywała się w ten przedział wiekowy. Od powieściowego oryginału dzieliła ją powierzchowność. Jednak chociaż nie była ani po loliciemu wiotka, ani po loliciemu blada, była po loliciemu bezbronna. Podobieństwo jeszcze wzmacnia okoliczność, że Gauguin przypisywał swojej vahine tę dwulicowość, co Humbert Lolicie, mianowicie balansowanie między rozanieleniem a rozbestwieniem. „Tehura była raz bardzo rozważna i kochająca, to znów szalona i płocha. Dwie wręcz odmienne istoty w jednej – nie licząc wielu innych, nieskończenie rozmaitych – które zaprzeczały sobie wzajemnie i następowały jedna po drugiej, niespodzianie, z zawrotną szybkością. Nie była ona zmienna, była dwojaka, trojaka, wieloraka”, twierdził. W powieści Nabokova Lolita nader chętnie prezentuje swoje cechy starszemu mężczyźnie, który popada w zauroczenie nimi, a tym samym
Tagi:
artyści, Dolores Haze, Édouard Manet, Emil Bernard, francuski kolonializm, George-Daniel de Monfreid, Griselda Polloc, Hiva Oa, kolonializm, Kopenhaga, kultura, kultura francuska, Madagaskar, malarze, Mette Gauguin, Nancy Mowll Mathews, Oceania, patriarchat, Paul Gauguin, pedofilia, polinezja, Pomare V, praca seksualna, prawa kobiet, sztuka, Sztuka podglądania. W sypialni z artystami, Tahiti, Tamara Łempicka, Tomasz Rudomino, Władysława Jaworska, Wydawnictwo Lira