Tag "migranci"

Powrót na stronę główną
Świat

Wybory amerykańskiej Polonii

Powrót? Może. Ale nie z powodu strachu przed deportacją

Korespondencja z USA

Polski rząd z fanfarami szykuje się na przyjmowanie mas Polaków, którzy żyją w Ameryce nielegalnie i – zagrożeni deportacją – będą z niej uciekać. Patrzę na to z rozbawieniem, bo w tych deklaracjach widzę przede wszystkim kolejny dowód na to, że Polska nie wie, czym jest współczesna Polonia amerykańska i jak naprawdę żyje się jej w Ameryce. Jeśli Polacy wrócą do ojczyzny, zrobią to z innych powodów niż strach przed wydaleniem.

W ciągu ostatniego roku z USA wyjechały trzy znajome rodziny, w których domach na co dzień rozbrzmiewał język polski. Wszystkie z od dawna uregulowanym statusem imigracyjnym oraz w bardzo dobrej sytuacji materialnej – naturalizowani obywatele z urodzonym w Ameryce potomstwem. Jedno małżeństwo, rodzice dorosłej córki, wróciło do Polski, żeby przejąć opiekę nad starzejącymi się rodzicami. Dwie pozostałe rodziny obrały za cel Belgię i Niemcy z nadzieją na lepsze, a zwłaszcza tańsze perspektywy edukacyjne dla swoich wciąż nieletnich dzieci i bardziej sprzyjające warunki społeczno-kulturowe ich wychowywania. Wszyscy wyprowadzili się z USA wiele miesięcy przed ponownym dojściem Donalda Trumpa do władzy.

Wiemy, że nie wiemy

Propozycję napisania artykułu o nielegalnych polskich imigrantach, którzy lada dzień hordami zaczną wracać do stęsknionej za nimi ojczyzny, przyjęłam jako wyzwanie. Od bardzo dawna nie mam wśród znajomych Polaków nikogo, kto przebywałby w Stanach nielegalnie. Powodem jest zapewne moje miejsce zamieszkania – z dala od tzw. historycznych skupisk polskojęzycznej Polonii w USA, czyli Wschodniego Wybrzeża oraz Chicago. Moją świadomość kształtują szerokie kontakty ze środowiskami polonijnymi w wielu zakątkach Ameryki, w tym społecznościami skupionymi wokół polskich szkół, będącymi bez wątpienia najbardziej żywym i aktualnym odbiciem życia polonijnego oraz dobrym polem do badania. Co pokazują? Przede wszystkim to, jak dramatycznie od początku wieku zmalała emigracja Polaków do USA. Dziś ze świecą szukać tam dzieci urodzonych w Polsce, lawinowo za to rośnie liczba uczniów z rodzin mieszanych, w których językiem polskim posługuje się tylko jeden rodzic. Jednocześnie rośnie zamożność polonijnych rodziców. To, jak wiele dzieci podróżuje nie tylko do Polski, ale i po całym świecie, skłania zaś do refleksji, że równie drastycznie spadła w kręgach polonijnych liczba rodziców „bez papierów”.

O tym, jak mało mamy badań, które pokazałyby amerykańską Polonię w jej pełnym, współczesnym wymiarze, i o przyczynach tego stanu rzeczy pisałam nieraz. Zainteresowanych zapraszam do lektury archiwalnych wydań

„Przeglądu”. To, co wiemy, jest w dużej mierze efektem pracy amerykańskiego rządu, który co 10 lat przeprowadza powszechny spis ludności. Ostatni, z 2020 r., wykazał, że Polonia, czyli Polish Americans, to grupa niemal dziewięciomilionowa, ale osób polskojęzycznych jest w niej tylko nieco ponad 400 tys.

Całkowicie po omacku poruszamy się też w kwestii liczby tych, na których przyjazd szykuje się polskie MSZ. Ponieważ prasa krajowa, zarażona emocjami narastającymi wokół tematu amerykańskich deportacji, wypowiedziała się już dość obszernie – znamy szacunki. Może to będzie 15 tys., a może i 100 tys. osób! Trudno uwierzyć, że przy obecnych możliwościach technologicznych i komunikacyjnych zbadanie, o jakich danych naprawdę mówimy, jest czymś więcej niż kwestią organizacji, funduszy i woli. Ale cóż, z sarmackim przytupem jak zawsze wolimy dociekać, niż opierać się na faktach. Opinie na temat tego, czym jest i jak żyje amerykańska Polonia, kształtują nam więc szwagier z New Jersey oraz treści z polonijnych platform społecznościowych opanowanych przez zwolenników Trumpa. Temat „gonienia” nielegalnych rodaków wybrzmiewa na tych ostatnich głośno. Najlepszy dowód na to, że Polaków zagrożonych deportacją jest mnóstwo, czyż nie? Popatrzmy, jak wygląda rzeczywistość.

Gdzie ci nielegalni?

Ludzie się boją. Bardzo trudno będzie ci znaleźć kogoś do rozmowy – z miejsca przestrzegali mnie znajomi ze Wschodniego Wybrzeża i z Chicago, do których zwróciłam się o pomoc w skontaktowaniu mnie z rodakami żyjącymi „bez papierów”. Większość od razu też przyznała, że osobiście nikogo takiego nie zna, potrzebny więc będzie czas, żeby popytać dookoła. Firmy sprzątające? Budowlane? – sama podsuwałam pomysły, opierając się na stereotypach dotyczących profesji nielegalnych imigrantów, nie tylko z Polski, ale i z innych części świata.

– Do sprzątania to już od bardzo dawna przychodzą do nas

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Cztery za trudne słowa

Wydarzenia z przestrzeni polskiej rzeczywistości politycznej nie zwalniają ani na chwilę. Ani nie przestają zadziwiać. Czasami nie wiem, czy się przejmować, czy machnąć ręką.

W Hajnówce rozpoczął się proces Piątki, czyli aktywistów pomagających (uwaga!) ludziom – tak, ludziom, a nie uchodźcom, migrantom, nielegalnym, agentom Putina, peregrynantom ekonomicznym. Ludziom. Pomagali w Polsce wycieńczonym, dostarczając wodę, jedzenie, ubrania, transportując do miasteczka z lasu. Polski wymiar sprawiedliwości nie nabrał powietrza w płuca, nie pomyślał, nie zastanowił się, co robi, po co, w jakiej sprawie i przeciwko czemu. Prokuratorski akt oskarżenia mówi o „ułatwianiu pobytu na terytorium RP wbrew przepisom”. Jedną z aktywistek oskarżono o dostarczenie jedzenia migrantom, cztery osoby o ich przewiezienie w głąb kraju. Pobytu w Polsce nie należy ułatwiać, szczególnie pojąc i karmiąc wycieńczone osoby.

Jak opisywał portal OKO.press, „w marcu 2022 r. pięć osób na granicy polsko-białoruskiej udziela pomocy irackiej rodzinie z siedmiorgiem dzieci oraz towarzyszącemu im mężczyźnie z Egiptu. Za to czworo z nich zostało oskarżonych o pomoc w organizowaniu niezgodnego z prawem przekraczania granicy. Prokuratura w 2022 r. domagała się aresztu, ale sąd nie wyraził na to zgody”. To, co rozpoczęła prokuratura PiS, w najlepsze proceduje prokuratura za Koalicji 15 Października – trwa wszak wyścig na najbardziej antyhumanitarne, skrajnie prawicowe postulaty polityczne. Samemu procesowi towarzyszyła w Hajnówce liczna demonstracja przed sądem, spora część manifestantów przybyłych z całej Polski nie zmieściła się w sali posiedzeń. Zapyta ktoś, po co Polsce taki proces, którego będą się wstydzić prokuratura, sąd, wymiar sprawiedliwości. Pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Gra pozorów w świetle prawa. Tak się przekładają na codzienność sądową polityczne deklaracje premiera. Ktoś powie: to tak nie działa.

He, he – odpowiem.

Jeśli idzie o pozorność, odhaczanie, pusty rytuał, to w ostatnich dniach mieliśmy jeszcze bardziej przykry spektakl, o charakterze międzynarodowym. Mówię o obchodach 80. rocznicy wyzwolenia (tak, tak, wyzwolenia) przez Armię Czerwoną obozu zagłady Auschwitz, na które przybyli politycy z kilkudziesięciu krajów, a przemawiać mieli sami Ocalali, którzy byli obecni. Ale jedną z głównych wypowiedzi, tak naprawdę nie tyle upamiętniających, ile skandalicznie manipulatorskich, były słowa polityka, lobbysty Ronalda Laudera, przewodniczącego Światowego Kongresu Żydów.

Lauder nie zająknął się oczywiście w kontekście lekcji z ludobójstwa Zagłady o ludobójstwie w Gazie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Trump, czyli państwo prywatnym biznesikiem

Zaprzysiężenie za nami, Donald Trump ku utrapieniu świata został ponownie prezydentem USA. W tempie huraganu Katrina podpisuje kolejne dekrety, akty i rozporządzenia, wycinając w pień decyzje poprzedniej ekipy. Pióro tnie jak samurajski miecz: porozumienie paryskie (klimat), przyznawanie obywatelstwa dzieciom, które urodziły się w USA, ale ich rodzice nie mają prawa pobytu, wycofanie się z członkostwa w Światowej Organizacji Zdrowia (i jej współfinansowania). Trump cofnął też poświadczenia bezpieczeństwa wysokim rangą urzędnikom z listy swoich – jak ich postrzega – wrogów. Obejmuje ona byłego dyrektora wywiadu narodowego Jamesa Clappera, byłego dyrektora CIA i sekretarza obrony Leona Panettę, a także własnego byłego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona.

Równocześnie ogłosił stan wyjątkowy w energetyce i na granicy z Meksykiem, zlikwidował CBP One – aplikację graniczną z czasów Bidena, która umożliwiła legalny wjazd prawie milionowi migrantów. Pierwszego dnia ułaskawił uczestników zamieszek, którzy 6 stycznia 2021 r. szturmowali Kapitol, podpisał dekret nakazujący znacznie bardziej agresywne stosowanie kary śmierci, kartele narkotykowe ogłosił organizacjami terrorystycznymi, nie wykluczając w związku z tym interwencji zbrojnej na terenie Meksyku, zapowiedział zmianę nazwy Zatoki Meksykańskiej na Amerykańską, choć tak to się nie odbywa.

Z imperatorskim impetem obwieścił tym samym rozpoczęcie „złotego wieku Ameryki”. Poprzedni złoty wiek zapoczątkowało zakończenie II wojny światowej, kiedy USA rozkręciły machinę przemysłu zbrojeniowego na gigantyczną skalę. Co prawda, dostarczały podczas wojny sprzęt i broń aliantom, lecz choć Amerykanie walczyli i ginęli także na froncie zachodnim, to daninę krwi składali głównie żołnierze Armii Czerwonej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Libia. Targowisko niewolników XXI wieku

Niewolnika można było kupić za zaledwie 400 dol. „To kawał chłopa, wielki, silny mężczyzna!”, zachwalał handlarz, prezentując towar

Z Sudanu do Włoch prowadziła, jak nazywał ją Essey, droga śmierci. Pierwszą trudnością było pokonanie 1,4 tys. km przez Saharę, co trwało tydzień. Żadnych szos, żadnych torów, tylko bezmiar piasku tak nieskończony, że zdawał się planem filmowym albo jakąś psychologiczną sztuczką. Jedzenia i wody pasażerowie mieli niewiele, siedzieli ciasno spakowani na tyle pojazdów w palącym blasku słońca. W każdej chwili ich dżipy marki Toyota Hilux mogły zostać zaatakowane przez jedną z milicji. Kiedy ktoś umierał, porzucano jego ciało. Gdyby ktoś wypadł z auta, kierowca by się nie zatrzymał.

Po zaledwie pół godzinie podróży pewien człowiek oznajmił, że chce wracać. Nie pozwolono mu. „Pamiętam go – mówił później Essey. – Nie wiem, czy żyje, czy zginął”. Ta odmowa uwzględnienia osobistej decyzji stanowiła jasny sygnał: od tej pory jesteście ładunkiem, towarem, który się kupuje albo sprzedaje.

Granica z Libią nie jest wyraźnie oznaczona, ale Essey się domyślił, że ją przekroczyli, ponieważ uzbrojeni Sudańczycy przekazali ich grupę Libijczykom, ludziom o jaśniejszej skórze. Znów ruszyli w drogę i dotarli do miasta oazy Kufra, węzła przemytu wielu osób, gdzie kazano im wejść do jakiegoś budynku. W środku znajdowały się już setki innych czekających na kolejne połączenie. Właśnie tutaj Essey rozmawiał z Merim, nastolatkiem z Asmary, stolicy Erytrei. Spytał go, jak wygląda sytuacja w mieście, nagle spragniony opowieści o miejscu, w którym wciąż mieszkali jego dziadkowie i z którego uciekła kiedyś jego matka. (…)

Następnie powieziono Esseya w głąb kraju. Kiedy jechali nieznanymi traktami, uzbrojeni strażnicy poinformowali grupę, że będzie trzeba zapłacić tysiąc dolarów poza kwotą, którą już uzgodniono. Nie było dyskusji, a zbliżający się przystanek miał być najgorszym w dotychczasowej drodze. Libijskie miasto Bani Walid, dawną fortecę Al-Kaddafiego, migranci nazywają miastem duchów, ponieważ mnóstwo ludzi zniknęło tu bez śladu, nie obowiązują w nim absolutnie żadne prawa. Na obrzeżach są rozsiane zamknięte zespoły zabudowań, m.in. hal magazynowych; w jednej można upchnąć do 3 tys. osób.

Szefem uzbrojonych mężczyzn, którzy zapędzili ich jak owce do tych magazynów, był Erytrejczyk z ksywką Wedi Babu. Krewni Esseya znali Wediego Babu osobiście, więc on założył, że może zaufać przemytnikowi, choć człowiek ten nie znajdował się w Libii. Podobno prowadził fajne życie w Dubaju, kierując współpracownikami na odległość.

Wraz z Esseyem w magazynie w Bani Walidzie trzymano ok. 500 osób – kobiet i mężczyzn. Spali na wykładzinie rozłożonej bezpośrednio na ziemi. Były tylko cztery toalety ze złym odpływem. Zbiorniki z wodą należało przywozić ciężarówkami, dlatego szansa na prysznic przypadała w najlepszym razie raz na dwa tygodnie, a i tak Essey nie miał mydła. Szybko zaatakowały go różne infekcje, ubranie miał ciągle brudne. Czuł zmęczenie hałasem. Ludzie gadali dniem i nocą, bez przerwy. Upakowano ich tu tylu, że mieli mnóstwo powodów, by nie spać. Kłócono się o wszystko, nawet o to, kto zajmuje który skrawek podłogi. Essey ulegał wrażeniu, że życie jest paskudne. Czuł się wątły i kruchy w porównaniu z wieloma współtowarzyszami. Inni Erytrejczycy wyglądali na twardszych: niektórzy mieli za sobą służbę w wojsku albo pracę w więzieniu. Essey podupadł na zdrowiu, osłabł.

Niedługo po przyjeździe zapędzono go do kolejki do telefonu, by po raz pierwszy zadzwonił do rodziny. „Kupiłem cię – usłyszał od jednego z uzbrojonych strażników, zanim dotarł do aparatu. – Na razie jesteś bezpieczny”. Groźba ta zawisła w powietrzu. Rozmowa telefoniczna miała potrwać zaledwie kilka bezcennych minut: nie było czasu na wymianę uprzejmości. Essey musiał wyjaśnić matce, gdzie jest i że dobił z tymi ludźmi targu, zanim poda jej kwotę, jaką ma zebrać, a także numer konta, na który powinna ją wpłacić. Każdy z uchodźców miał osobisty kod, który rodzina wpisywała, dokonując płatności. Bicie zaczęło się dopiero po kilku pierwszych rozmowach telefonicznych.

W ciągu dwóch pierwszych miesięcy rodzina Esseya zebrała 5 tys. dol., ale on w magazynie przesiedział siedem. Po dokonaniu każdej transakcji szmuglerzy znajdowali szereg wymówek, dlaczego opóźniają umieszczenie chłopaka na łodzi: a to sztorm na morzu, a to konflikt w nadmorskim mieście Sabrata. „Inshallah bukra – powiadali uzbrojeni mężczyźni, kiedy ich pytano. – Jeśli Bóg zechce, jutro”. (…)

Wtedy wiedziano już, że Libia to targowisko niewolników XXI w. Czwarte największe państwo na kontynencie afrykańskim, którego ponad 90% zajmuje pustynia, zapewniało mnóstwo przestrzeni dla zakazanych interesów, mogły tam rozkwitać. Przemyt i handel ludźmi miały się tu dobrze od dawna. W maju 2017 r., kilka miesięcy po przybyciu Esseya, główna prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego, Fatou Bensouda, określiła Libię mianem targowiska, na którym handluje się istotami ludzkimi. Poinformowała Radę Bezpieczeństwa ONZ, że jej biuro zbiera dane dotyczące popełnianych tam zbrodni na migrantach i uchodźcach i że rozważa wszczęcie oficjalnego śledztwa, aby ustalić osoby za to odpowiedzialne. W tym samym roku CNN International pokazało coś, co zszokowało opinię publiczną na świecie. Dziennikarze stacji pod przykrywką sfilmowali aukcję migrantów w Libii: niewolnika można było kupić za zaledwie 400 dol. „To kawał chłopa, wielki, silny mężczyzna!”, zachwalał handlarz niewolników, prezentując towar. W rezultacie na sesji nadzwyczajnej zebrała się Rada Bezpieczeństwa ONZ, stworzono też siły zadaniowe afrykańsko-unijne, ale w sumie niewiele to wszystko dało.

Handel ludźmi trwał. Kiedy człowiek jest zdesperowany, lekkomyślnie rzuca się na każdą możliwość, nawet oddaje się w szpony systemu, który go kupuje i sprzedaje. Libijczycy o nieco

Fragmenty książki Sally Hayden Za czwartym razem zatonęliśmy, przeł. Przemysław Hejmej, Post Factum / Sonia Draga, Katowice 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Z Włoch do Albanii i z powrotem

Ośrodek repatriacyjny w Albanii ma przede wszystkim pełnić funkcję odstraszającą i propagandową. Na razie stoi pusty

Problem migracji zaważy na losach Europy

Migracje stają się wiodącym wyzwaniem, zwłaszcza jako następstwo konfliktów zbrojnych, katastrofy klimatycznej czy kryzysów gospodarczych. Od kilku lat na Zachodzie zmienia się nastawienie do nielegalnej migracji i migrantów. Społeczeństwa stają się coraz mniej tolerancyjne. Palące problemy związane z migracją są nadal tematem tabu, a dysfunkcyjna polityka migracyjna nie pomaga integracji, lecz spycha przybyszów do szarej strefy i faworyzuje tworzenie się gett migracyjnych. Wydatki na szeroko pojętą politykę migracyjną rodzą coraz większy opór obywateli i samorządów, co wraz z niemożnością integracji kulturalnej, społecznej i religijnej jest tykającą bombą mogącą rozsadzić Europę.

Wygrana Donalda Trumpa, który obiecał masową deportację nielegalnych migrantów i zamierza dotrzymać słowa, stanowi przykład tego, w jakim kierunku zwracają się zachodnie społeczeństwa. Nominacja Thomasa Homana, pełniącego już obowiązki dyrektora Urzędu Imigracyjnego i Celnego za pierwszej kadencji Trumpa i zaangażowanego w deportacje oraz rozdzielanie dzieci i rodziców, pokazuje, że świat zachodni idzie w kierunku kryminalizacji migracji „nieudokumentowanej”, jak ostatnio zaczęto mówić w ramach europejskiej poprawności politycznej.

Korespondencja z Rzymu

„Można paradoksalnie powiedzieć, że Niemcy pod rządami nazistowskimi były krajem niezwykle bezpiecznym dla zdecydowanej większości niemieckiego społeczeństwa: z wyjątkiem Żydów, homoseksualistów, przeciwników politycznych, osób pochodzenia romskiego i innych grup mniejszościowych, ponad 60 mln Niemców szczyciło się godnym pozazdroszczenia stanem bezpieczeństwa. To samo można powiedzieć o Włoszech pod rządami reżimu faszystowskiego. Jeżeli kraj miałby zostać uznany za bezpieczny, gdy ogółowi społeczeństwa gwarantuje się bezpieczeństwo, prawne pojęcie bezpiecznego kraju pochodzenia można by zastosować do prawie wszystkich krajów na świecie, a zatem byłoby pojęciem pozbawionym jakiejkolwiek spójności prawnej”. Tak trybunał w Bolonii umotywował decyzję o skierowaniu do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w Luksemburgu sprawy migranta z Bangladeszu ubiegającego się o azyl we Włoszech. W ten sposób pozostawił sędziom europejskim rozstrzygnięcie kwestii nadrzędności prawa wspólnotowego nad prawem krajowym.

Wyrok w sprawie obywatela Bangladeszu, który wystąpił o ochronę międzynarodową we Włoszech, lecz jej nie uzyskał, jest kolejnym uderzającym w sztandarowy projekt polityczny włoskiej premier Giorgii Meloni. W październiku sądu w Rzymie zakwestionował pierwszy transport migrantów do Albanii, nakazując ich sprowadzenie z powrotem do Włoch. W przypadku decyzji trybunału w Bolonii przedmiotem kontrowersji jest dekret w sprawie krajów bezpiecznych pod względem migracji, zatwierdzony przez włoski rząd w następstwie owego orzeczenia rzymskiego sądu o zawróceniu migrantów wysłanych do albańskich ośrodków repatriacyjnych. Na włoskiej liście krajów bezpiecznych znajduje się obecnie 19 państw: Albania, Algieria, Bangladesz, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Egipt, Gambia, Ghana, Gruzja, Kosowo, Macedonia Północna, Maroko, Peru, Republika Zielonego Przylądka, Senegal, Serbia, Sri Lanka, Tunezja oraz Wybrzeże Kości Słoniowej. Dla sędziów istotne jest wyjaśnienie, jakie parametry określają tzw. bezpieczne kraje pochodzenia migrantów i czy zasada pierwszeństwa prawa europejskiego przed narodowym obowiązuje w przypadku kolizji przepisów migracyjnych.

Listę krajów bezpiecznych Włochy wprowadziły już cztery lata temu i od tego czasu trzykrotnie ją modyfikowały. Zabieg ma na celu stopniowe ograniczenie prawa do azylu, a także ograniczenie gwarancji proceduralnych. Słowem, utrudnia lub uniemożliwia staranie się o azyl osobom pochodzącym z krajów uznanych za bezpieczne, nawet jeżeli osoby te w ich ojczyźnie mogą być prześladowane za poglądy polityczne czy orientację seksualną lub narażone na łamanie praw człowieka.

Model albański

„Włosi dają przykład reszcie Europy, wysyłając imigrantów do kraju trzeciego, gdzie będą oni czekać na rozpatrzenie wniosków o azyl – oświadczyła premier Meloni, broniąc we włoskim parlamencie swojego sztandarowego projektu. – Wszyscy w Europie są zainteresowani »modelem albańskim« i chcą go skopiować”.

Podczas kampanii wyborczej Giorgia Meloni obiecała, że rozwiąże problem nielegalnej imigracji i drastycznie zmniejszy jej napływ do Włoch drogą morską.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Gdziekolwiek jesteś, tam jest twój dom

Uchodźcom w Niemczech, jeśli nie przybyli z Ukrainy, jest coraz trudniej.

2 czerwca zmarł policjant brutalnie zaatakowany nożem dwa dni wcześniej przez mężczyznę pochodzącego z Afganistanu. 25-letni sprawca mieszka w Niemczech od ok. 10 lat, ma żonę i dwójkę dzieci. Śledczy nadal nie ustalili motywu zbrodni, ponieważ zamachowiec został postrzelony i nie mógł być przesłuchiwany. Nożownik zaatakował w centrum Mannheim podczas demonstracji zorganizowanej przez islamofobiczny Ruch Obywatelski Pax Europa (BPE). Zranił jeszcze pięciu innych mężczyzn.

Niemieccy politycy od lewa do prawa potępili zbrodnię, aczkolwiek SPD, partia kanclerza Olafa Scholza, stara się tonować emocje. – Odróżniamy muzułmanów, którzy do nas należą, od islamistów, których zwalczamy z najwyższą surowością – powiedziała ministra spraw wewnętrznych Nancy Faeser. Jednak współrządzący w Berlinie liberałowie z FDP już zapowiedzieli, że będą się domagać ponownej możliwości deportowania osób z Afganistanu – dotychczas ze względu na katastrofalną sytuację i reżim talibów zazwyczaj nie były odsyłane. Deportacji żądają także politycy głównej partii opozycyjnej, chadeckiej CDU, a przede wszystkim prawicowo-populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD). Przewodniczący frakcji w Bundestagu, Alice Weidel i Tino Chrupalla, piszą, że chcą „bezpiecznych granic i twierdzy Europa. Imigracja z Afganistanu musi zostać zatrzymana”.

Wiele wskazuje, że cień tragedii z Mannheim padnie też na innych uchodźców. W latach 2015-2022 ok. 2,35 mln osób złożyło wniosek o azyl lub inny status ochrony. Ten ostatni, zazwyczaj tymczasowo, otrzymało 1,8 mln. Dodatkowo w Niemczech przebywa ok. 1,1 mln uchodźców z Ukrainy, którzy podobnie jak w Polsce mają bardziej uprzywilejowaną pozycję i jej nie stracą. Pogorszy się natomiast sytuacja ponad 300 tys. uchodźców z innych krajów, w większości pozaeuropejskich, którzy w ubiegłym roku złożyli wniosek o azyl lub ochronę międzynarodową. I to mimo faktu, że zdecydowana większość tych ludzi nie popełnia przestępstw, a wręcz robi, co może, żeby z Niemcami się zintegrować.

Często są to ofiary przemocy i dyskryminacji – ze strony zarówno urzędów, jak i prawicowo-radykalnych sprawców. W 2023 r. Federalne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odnotowało 15 tys. przestępstw na tle ksenofobicznym, o połowę więcej niż rok wcześniej. Liczba aktów islamofobicznych wzrosła o 140%.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Bezgranicznie

Powiedzieć, że wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej rozpalają wyobraźnię, generują spory, wywołują debaty w Polsce – to powiedzieć o wiele za wiele. Garstka się gorączkuje, oburza, próbuje nagłośnić, jeszcze mniejsza grupa realnie pomaga na samej granicy. Większość, jak zawsze, pozostaje niema, niezainteresowana, obojętna albo zgodnie z polityczno-rządowymi przekazami (a te ku zdziwieniu niektórych są za rządów Koalicji Obywatelskiej identyczne jak za PiS) wroga wobec osób przekraczających granice państwa poza formalnymi regułami. Taka to geo-euro-polityka. Zdarza się, że osoby o wolnościowym, wydawałoby się, nastawieniu pytają dramatycznie (najczęściej tylko w mediach społecznościowych): „To jak? Mamy ich wszystkich wpuszczać? Przecież są albo mogą być groźni?”. Zgodnie z wieloma unormowaniami międzynarodowymi, w tym europejskimi, istnieją formalne procedury azylowe, zasady postępowania, ścieżka procedowania spraw osób, które dostały się na teren Rzeczypospolitej Polskiej inaczej niż oficjalnym przejściem granicznym, z wszystkimi niezbędnymi dokumentami. Zasadniczo istota tych reguł jest prosta niebywale: jeśli ktoś poprosi o ochronę międzynarodową, tym samym uruchamia określone przepisami postępowanie. W wyniku tego postępowania uprawnione urzędy powinny podejmować określone decyzje.

Problemem, z którym zmagamy się od początku „kryzysu” na granicy, jest to, że polskie służby (Straż Graniczna, wojsko, policja) od lat łamią i naruszają te zasady, de facto łamią prawo. Najdotkliwszym zachowaniem są pushbacki, czyli wypychanie, wyrzucanie na drugą stronę granicznego płotu zatrzymanych osób, niektórych po kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy. Wśród tych osób są dzieci, zdarzały się kobiety w zaawansowanej ciąży. W iluś konkretnych wypadkach polskie sądy wydawały już wyroki, które takie praktyki „obrońców granic” określiły jako ewidentne łamanie prawa. I co? I nic?

Po zmianie władzy praktyka nie zmieniła się, może tylko chwilami ostrze propagandowe działa z inną motoryką. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Podaj dalej

Język to pretekst, żeby lepiej się dogadać.

Elżbietę i Ałłę połączyła pasja do fizyki i astronomii. Były razem na pokazie wahadła Foucaulta w krakowskim kościele św. Piotra i Pawła, teraz wybierają się do obserwatorium astronomicznego.

– Ale to nie tylko to – mówi Ałła. – Z Elżbietą znalazłyśmy prawdziwe porozumienie dusz.

– Czasem rozmawiało nam się tak dobrze, że automatycznie przechodziłyśmy na rosyjski i zapominałyśmy, że mamy mówić po polsku – dodaje Elżbieta. – Obawiam się, że przez to Ałła niewiele się ode mnie nauczyła.

Projekt „Polska dla początkujących i zaawansowanych – podaj dalej”, w którym wzięły udział obie kobiety, choć w centrum stawia konwersacje w języku polskim, ma jednak dużo głębszy i dalekosiężny cel.

– Język to tylko pretekst – tłumaczy Marta Białek-Graczyk, prezeska Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”, współorganizatorka konwersacji dla migrantów prowadzonych przez polskie seniorki i seniorów. – To narzędzie do budowania relacji, wspólnego działania i integracji.

Pomysł, by połączyć w pary konwersacyjne Polki i Polaków w wieku 60+ oraz osoby z doświadczeniem migracji lub uchodźczym, pojawił się już w roku 2019. – To była zupełnie inna rzeczywistość – wspomina Marta Białek-Graczyk. – Nikt nawet nie myślał o pełnoskalowej wojnie w Ukrainie, ale już wtedy zauważaliśmy, jak nasze do niedawna jeszcze homogeniczne społeczeństwo staje się coraz bardziej zróżnicowane kulturowo. Zastanawialiśmy się, jak my jako stowarzyszenie możemy odpowiedzieć na to wyzwanie, angażując najbliższą nam grupę, czyli osoby starsze. Nieraz już przekonaliśmy się, że seniorzy to świetni wolontariusze – podkreśla.

Opisuje to tak: – Wspólnie z Polskim Forum Migracyjnym ruszyliśmy z niewielkim projektem konwersacji z języka polskiego dla obcokrajowców, prowadzonych przez polskie seniorki i seniorów. W końcu to przecież znajomość języka jest pierwszym kluczem do dogadania się. Zapotrzebowanie ze strony migrantów na działania tego typu przerosło nasze oczekiwania. Bardzo szybko zapełniła się lista chętnych. Okazało się, że ten model świetnie się sprawdza. Między partnerami konwersacji szybko pojawiły się bliskie i życzliwe relacje. Mój tata do dzisiaj utrzymuje kontakt z Kurdem, z którym poznał się w tamtym pierwszym projekcie. Obaj lubią przyrodę i dobrą kawę, więc co jakiś czas spotykają się w kawiarni albo chodzą na spacery.

Nowi sąsiedzi.

– Może nie do końca mamy tego świadomość, ale Polska już jest krajem wielokulturowym, wieloetnicznym, wielojęzykowym – zauważa Karolina Czerwińska z Polskiego Forum Migracyjnego. – Bez względu na to, jak oceniamy ten fakt, musimy przede wszystkim skonfrontować się z pytaniem, jak Polki i Polacy odpowiedzą na wynikające z tego wyzwania.

Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców w Polsce przebywa obecnie ok. 2 mln cudzoziemców z ważnymi dokumentami pobytowymi. Są to mieszkańcy różnych krajów, którzy złożyli wnioski o pobyt czasowy, uchodźcy m.in. z Białorusi, Czeczenii, Syrii, Tadżykistanu, najliczniejszą jednak grupę (ponad 1 mln) stanowią Ukrainki i Ukraińcy, którzy przyjechali tu po 24 lutego 2022 r.

Trudno dziś znaleźć choćby jedną polską miejscowość, w której nie usłyszałoby się języka ukraińskiego na ulicy, w szkole lub przedszkolu nie byłoby ukraińskich dzieci, nie spotykałoby się osób z Ukrainy w sklepie, galerii handlowej, przychodni. W odpowiedzi na to wyzwanie Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” i Polskie Forum Migracyjne wyszły z projektem konwersacji poza granice Warszawy i zaprosiły do współpracy 12 organizacji z całej Polski. W „Polskę dla początkujących i zaawansowanych” włączyły się fundacje i stowarzyszenia, ale też biblioteki, uniwersytety trzeciego wieku, a nawet jedno koło gospodyń wiejskich.

– To nasi sąsiedzi, musimy się dogadywać – wyjaśnia swoje zaangażowanie Dorota Bedyniak-Walaszczyk, prezeska koła w Lubiaszowie. – Pewnie nie wszyscy u nas zostaną. Część wyjedzie do większych miast, gdzie ma lepsze perspektywy, albo, jak będą mogli, to wrócą do Ukrainy. Ważne, żeby wyjeżdżali stąd z dobrocią w sercu, a nie ze złymi wspomnieniami. Nie pozwólmy złym ludziom źle o nich mówić.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Fenomen duńskiej emancypacji

Imigrantki rodzą dziś mniej dzieci niż Dunki. Somalijki czy Turczynki mają inne priorytety Zarówno nasze, jak i światowe media w pesymistycznym tonie donoszą, że „Europa się wyludnia, a Polska i inne kraje regionu znajdują się w gronie poszkodowanych”. Ale należy pamiętać, że kilka krajów Starego Kontynentu ten niekorzystny trend omija szerokim łukiem. W 2022 r. najwyższy współczynnik dzietności w Unii Europejskiej (1,83) odnotowano we Francji. Wysoko, bo tuż za demograficznym podium, znalazła się Dania. Teoretycznie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Rozmowa Walenciaka Wywiady

Świat i gra o Ukrainę

Z perspektywy światowego Południa wojna ukraińska to nic innego jak rywalizacja Rosji i Chin ze Stanami i Zachodem Prof. Bogdan Góralczyk – profesor zwyczajny w Centrum Europejskim UW, politolog, sinolog, dyplomata i publicysta, znawca spraw międzynarodowych. Mijają dwa lata wojny na Ukrainie. Czy Ukraina jeszcze liczy się w tej grze? – Jeszcze się trzyma. Natomiast widzimy wyraźnie, że jest to wojna pozycyjna. A wojna pozycyjna, jak uczy historia, jest zawsze korzystniejsza dla tego, kto ma większe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.