Tag "Ministerstwo Nauki"

Powrót na stronę główną
Kraj

Nieudolność i lenistwo Dariusza Wieczorka

Cyrk z kształceniem przyszłych medyków na kierunkach, które trzeba zamknąć

Ta komedia trwa ponad cztery lata. Mowa o nowych kierunkach medycznych na niemedycznych uczelniach, zgniłym jaju zostawionym ekipie Tuska przez PiS. Mimo zapewnień byłego już ministra nauki Dariusza Wieczorka od ponad roku nadal nie tknięto tematu. Tymczasem degradacja kształcenia postępuje. Lekarzem można zostać po uczelni humanistycznej albo technicznej. O problemie pisaliśmy jeszcze za rządów PiS, kiedy Przemysław Czarnek do spółki z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim rozkręcili ten nieśmieszny cyrk. Wieczorek zaś nie miał odwagi go zakończyć i opowiadał o robieniu dodatkowych analiz, chociaż sprawa była oczywista.

Rezydenci mówią dość (po raz kolejny)

17 lutego pod Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego odbyła się konferencja Porozumienia Rezydentów OZZL, które po raz kolejny miało wyrazić sprzeciw wobec obniżania jakości kształcenia nowych lekarzy. – Już niemal dwa lata zajmujemy się jako młodzi lekarze walką z degradacją kształcenia na kierunkach lekarskich. Dziewięć miesięcy temu Ministerstwo Nauki podczas komisji sejmowej obiecało wreszcie zmiany prawne, które miałyby to uregulować. Tych zmian dalej nie widać. Nie ma ustawy i nie ma rozporządzenia, którego oczekiwaliśmy. W naszym kraju w świetle prawa 15 studentów może iść do badania ginekologicznego i badać pacjentkę. Wyobraźcie sobie państwo, że to jest wasza córka, siostra, matka. To nowe kierunki lekarskie zaproponowały taki proceder. Apelowaliśmy o zmianę tego stanu rzeczy w lutym poprzedniego roku. Zmianę, która została poparta przez 62 organizacje działające w ochronie zdrowia, w tym radę pacjentów przy Ministerstwie Zdrowia i konferencje rektorów akademickich uczelni medycznych. Dalej jej nie ma – zarzucał władzy przewodniczący Porozumienia Rezydentów Sebastian Goncerz.

Do sprawy wracamy czwarty raz. Ostatnio, 7 października 2024 r., na łamach „Przeglądu” pisaliśmy, że ekipa Tuska obiecała zrobić porządek z nowymi kierunkami medycznymi. Zamiast tego mamy kontynuację polityki edukacyjnej Przemysława Czarnka. Wnioski, które wyłożono podczas konferencji, tylko to potwierdzają. Sebastian Goncerz podkreślał, że Ministerstwo Nauki może zmienić m.in. maksymalną liczebność grup klinicznych jednym rozporządzeniem. Nie potrzeba więc nawet ustawy. Mimo obietnic nadal nic w tej sprawie się nie wydarzyło.

– Czy wiecie państwo, że można otworzyć w Polsce kierunek lekarski, mając zaledwie 12 nauczycieli akademickich zajmujących się zdrowiem? I wszyscy mogą się zajmować tą samą dziedziną, np. może to być 12 dietetyków. Czy tak da się prowadzić kierunek lekarski? W naszej ocenie nie. Oczekujemy, że nareszcie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

O wyższości kogutów galijskich nad orłami białymi

Charles de Gaulle, będąc prezydentem Francji, przywiązywał bardzo dużą wagę do rozwoju nauki w swoim kraju. Dzięki temu Francja przez długie lata była jednym ze światowych liderów postępu technologicznego, w tym absolutnym liderem w dziedzinie projektowania i budowy elektrowni atomowych. Z jego następcami bywało różnie. Stosunek do badań naukowych bezpośredniego następcy gen. de Gaulle’a, Georges’a Pompidou, najlepiej ilustruje jego słynne stwierdzenie: La recherche avec la bourse et les femmes est le plus sûr moyen de perdre de l’argent, co w wolnym tłumaczeniu znaczy, że badania naukowe razem z graniem na giełdzie i uganianiem się za kobietami to najpewniejsza droga do utraty pieniędzy. W 1969 r. Pompidou, będąc już prezydentem, zlikwidował Ministerstwo Nauki, Atomistyki i Badań Kosmicznych, włączając je do Ministerstwa Przemysłu. Odtworzył je dopiero osiem lat później Valéry Giscard d’Estaing – jako Ministerstwo Nauki, które potem naprzemiennie stawało się Ministerstwem Nauki i Technologii lub Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Za prezydentury de Gaulle’a ministrami nauki byli wyłącznie politycy, a nie naukowcy, chociaż niektórzy, jak Alain Peyrefitte, byli intelektualistami o znaczącym dorobku piśmienniczym. Jeden z ministrów miał polskie korzenie, to Gaston Palewski. Po reaktywacji ministerstwa w 1977 r. jego szefami znacznie częściej niż politycy zostawali naukowcy, w tym bardzo wybitni. Na przykład Claude Allègre, zmarły 4 stycznia br. geolog i geochemik światowej sławy, w najbardziej prestiżowym periodyku naukowym „Nature” opublikował aż 40 artykułów. W okresie aktywności naukowej był drugim na świecie najczęściej publikującym w tym czasopiśmie autorem. Wyprzedził go tylko Robert C. Gallo badający wirusa HIV. Oczywiście wśród ministrów nauki zdarzali się też politycy, ale byli to mężowie stanu najcięższej wagi, tacy jak Laurent Fabius, minister nauki w gabinecie premiera Pierre’a Mauroy, który następnie sam został premierem.

Dziesięć niepodobnych lat

Starcza złośliwość każe mi porównać ministrów zarządzających nauką przez ostatnie dziesięć lat w Polsce i we Francji. Gdy u nas ministrem był Jarosław Gowin, nauką francuską rządziła trzy lata od niego młodsza profesor biologii Frédérique Vidal, współautorka artykułów w czasopismach biologicznych i biochemicznych o najlepszej reputacji, w tym artykułu w „Nature Genetics”. Vidal była czynną naukowczynią przez zaledwie 15 lat, gdyż później pełniła ważne funkcje administracyjne, najpierw w Wysokiej Radzie ds. Ewaluacji Nauki i Szkół Wyższych (Haut Conseil de l’évaluation de la recherche et de l’enseignement supérieur, Hcéres), potem została rektorką Uniwersytetu Nicejskiego, a w 2017 r. prezydent Macron mianował ją ministrą nauki i szkolnictwa wyższego. Warto zauważyć, że 15 lat pracy naukowej i 12 lat aktywności we francuskich i zagranicznych gremiach zarządzających nauką i szkolnictwem wyższym uczyniło Vidal osobą doskonale przygotowaną do objęcia stanowiska ministry nauki. Po przejściu do pracy w administrowaniu nauką nie opublikowała już ani jednego artykułu naukowego, co we Francji jest normą. Posada na wysokim stanowisku administracyjnym jest w tym kraju zajęciem bardzo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Upadek uczelni medycznych cd.

Decydenci obiecali, że zrobią porządek z nowymi kierunkami medycznymi. Zamiast tego kontynuują politykę edukacyjną Przemysława Czarnka

Państwowa Komisja Akredytacyjna przeprowadziła audyty na nowych kierunkach lekarskich. Ocenę negatywną otrzymały kierunki z czterech uczelni: Akademii Nauk Stosowanych w Nowym Targu, Akademii Nauk Stosowanych w Nowym Sączu, Akademii Nauk Stosowanych im. Księcia Mieszka I w Poznaniu i Społecznej Akademii Nauk w Łodzi. Potencjalnie dołączy do nich Uniwersytet w Siedlcach, w przypadku którego eksperci PKA stwierdzili istotne uchybienia, lecz formalnie nie powstała jeszcze stosowna uchwała. Warto przypomnieć, że mówimy o kierunkach, które mogły powstać na niemedycznych uczelniach dzięki zmianom wprowadzonym przez byłego ministra edukacji Przemysława Czarnka.

Zmiany bez zmiany

Środowisko medyczne alarmowało od półtora roku, że nowe kierunki medyczne to żart, że ich utrzymywanie drastycznie obniży standardy nauczania medycyny. Głównym problemem był brak prosektoriów i preparatów do nauki anatomii – w zamian proponowano wirtualne stoły i plastikowe modele. Ale i kadra była źle dobrana, bo np. kardiologii miał uczyć ortopeda. Porozumienie Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy wskazywało również, że na pewnej uczelni oddelegowano jedną osobę do prowadzenia aż pięciu przedmiotów. Brakowało nawet mikroskopów czy literatury niezbędnej do nauki absolutnych podstaw. Po licznych naciskach środowisk lekarskich resorty nauki i zdrowia zobowiązały się coś z tym zrobić.

– Zmienione mają być kryteria wymagane do otwarcia kierunku lekarskiego. A dokładniej mają one być cofnięte do wersji z 2019 r. Otwarcie kolejnych kierunków lekarskich będzie więc trudniejsze. Mamy też deklarację, że zostaną zmienione standardy kształcenia na kierunku lekarskim, które obejmą również szkoły już otwarte – informuje Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL. Niestety, deklaracje rządzących to dziś za mało, nadal bowiem działają kierunki, którym możliwość nauczania powinna zostać odebrana. Politycy starają się jednak nie widzieć wielu problemów. O sprawie kierunków lekarskich na uczelniach niemedycznych pisaliśmy już w PRZEGLĄDZIE („Upadek uczelni medycznych?”, 22/2024).

W maju minister nauki Dariusz Wieczorek złożył obietnicę. – Jeżeli jakiś kierunek lekarski będzie miał negatywną opinię Polskiej Komisji Akredytacyjnej, to nie powstanie. Nigdy nie podpiszę na to zgody. Dotyczy to wszystkich kierunków studiów – twierdził. Rzecz w tym, że część nowo powstałych kierunków lekarskich, które pojawiły się jeszcze za poprzedniego rządu, już kształciła mimo negatywnej opinii PKA. Pomimo szumnych zapowiedzi, nacisku środowisk medycznych, licznych analiz i spotkań lekarzy z decydentami

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Jak nie zaszkodzić polskiej nauce?

Minister Wieczorek powinien otoczyć się kompetentnymi, obiektywnymi osobami, odsuwając na boczny tor zwolenników kolejnej manipulacji punktami

Przeciętny czytelnik czy odbiorca programów informacyjnych nie orientuje się w szczegółach problemów, z jakimi boryka się polska nauka. Docierają do niego jakieś newsy o skandalach z przyznawaniem środków finansowych i kupowaniem dyplomów, o plagiatach i aferach obyczajowych, rzadziej – o sukcesach, odkryciach czy wynalazkach. Tymczasem życie naukowca w obecnych warunkach prawnych i organizacyjnych to także ciągła walka np. z nieuczciwą konkurencją, perfidnym oszustwem, manipulacją i innymi absurdami, stworzonymi na różnych etapach przez tzw. czynniki decyzyjne, czyli naszych polityków.

Punktoza a sprawa polska

– Jestem stanowczym przeciwnikiem punktozy w ocenianiu rangi czasopism naukowych – mówi prof. Daniel Młocicki, parazytolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, a przy tym redaktor naczelny specjalistycznego kwartalnika „Acta Parasitologica”, uwzględnianego we wszystkich liczących się bazach i posiadającego tzw. współczynnik wpływu (impact factor).

Rzecz dotyczy postępującej patologii w naszym nieco zaściankowym „obrocie myśli naukowej”. Przez kilka lat prof. Młocicki koordynował działalność Editors Clubu WUM, na spotkaniach którego piętnowano ową punktozę i który wysyłał do ministerstwa liczne protesty przeciwko fali destrukcji spowodowanej woluntarystycznym, zdecydowanie nieuczciwym promowaniem wydawnictw publikujących naukową lichotę.

A kto jest autorem takiego systemu dowolnego windowania niektórych uczelni, instytutów badawczych czy zespołów naukowych? Tu padają nazwiska byłych ministrów nauki: Jarosława Gowina i Przemysława Czarnka.

Manipulacja ewaluacją

Pierwsze punkty pojawiły się jeszcze za kadencji minister Barbary Kudryckiej. Później zmiany legislacyjne wprowadzone przez ministra Gowina sprawiły, że punktacja publikacji w czasopismach odeszła od obiektywnych kryteriów opartych na wskaźnikach bibliometrycznych. W przypadku pracownika nauki ważna jest np. liczba publikacji naukowych w prestiżowych lub specjalistycznych czasopismach posiadających impact factor, liczba cytowań, liczba patentów oraz inne wskaźniki. U nas jednak zaczęto przyznawać punkty według niejasnych kryteriów popartych tylko siłą przebicia czy protekcją osoby decyzyjnej.

– Gdyby rangę wydawnictwa czy pojedynczej publikacji wyznaczały znane powszechnie parametry bibliometryczne, nie miałoby sensu angażowanie ministra i powoływanie dodatkowych gremiów, bo są to parametry obiektywne, które mógłby wykorzystać odpowiedni urzędnik resortu – kontynuuje swój wywód prof. Młocicki i ubolewa, że prowadzony przez niego anglojęzyczny, uznany w świecie nauki kwartalnik, w radzie którego są głównie znani badacze zagraniczni, uzyskał tyle samo punktów, co jakieś niszowe czasopismo, niekiedy niemal podwórkowe, wydawane po polsku, ale mające przychylność aktualnej władzy.

Publikacja na łamach prestiżowego czasopisma jest miarą jakości pracy naukowca. I nie tylko względy ambicjonalne powodują niesmak związany z punktozą. Za odpowiednio wysoką ewaluacją stoją spore pieniądze. A to już zakrawa na szwindel, bo to nierzadko środki publiczne, niezbyt hojnie dozowane.

Mechanizm sztucznego windowania osiągnięć naukowych, a przy tym nabijania kabzy wpływowym korporacjom nieakademickim, które w nauce dostrzegły szansę na świetny biznes, jest dosyć skomplikowany. Najbardziej jednak drażnią pracowników nauki „ręcznie sterowane” punkty przyznawane określonym czasopismom. Tworzy się w ten sposób patologia, bo autor, instytut czy uczelnia walczą o punkty, a nie o poziom obiektywnie wyznaczony na podstawie parametrów bibliometrycznych. Obecny system prowadzi do budowania polskiej nauki na grząskim piasku, zamiast na solidnych fundamentach stosowanych przez cały cywilizowany świat.

Jak w Biblii, ostatni będą pierwszymi

O tym, jak jest na świecie, mówi prof. dr hab. inż. Wojciech Piasecki z Instytutu Nauk o Morzu i Środowisku Uniwersytetu Szczecińskiego – wcześniej postdoc w Kanadzie i USA (przez trzy lata) – redaktor naczelny „Acta Ichthyologica et Piscatoria”.

b.tumilowicz@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Upadek uczelni medycznych?

Nowe kierunki lekarskie zaniżają standard kształcenia. Ministerstwa, zamiast działać, opowiadają o analizach.

Kierunków lekarskich na uczelniach, które nie mają nic wspólnego z medycyną, przybywa. Rodzi to liczne paradoksy, sprawiające, że na pacjentów i środowisko medyczne padł blady strach. Nowe kierunki mają braki w każdym możliwym aspekcie, a działania resortów nauki i zdrowia przypominają grę w Twistera z zawiązanymi oczami. Minister nauki Dariusz Wieczorek niby chce robić porządki, ale przez ostatnie pół roku w sprawie podejrzanych kierunków lekarskich nie działo się tak naprawdę nic.

Czarnek przeciera szlak.

Dariusz Wieczorek analizuje cofnięcie zgód na utworzenie trzech kierunków lekarskich. Wydaje się jednak, że przede wszystkim stara się sprawiać wrażenie, że coś robi. Na łamach portalu Rynek Zdrowia minister zapowiedział: „Jeżeli jakiś kierunek lekarski będzie miał negatywną opinię Polskiej Komisji Akredytacyjnej, to nie powstanie. Nigdy nie podpiszę na to zgody. Dotyczy to wszystkich kierunków studiów”. Problem w tym, że część nowo powstałych kierunków lekarskich, które pojawiły się jeszcze za poprzedniego rządu, już działa i naucza mimo negatywnej opinii PKA. 

Poprzednik Wieczorka, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, pokazał bowiem swoim następcom, że ustawodawca stworzył „niechcący” furtkę, dzięki której szef resortu nie musi zwracać uwagi na to, co twierdzi Polska Komisja Akredytacyjna. Czarnek okazał się spryciarzem, który wiedział, że minister korzysta z opinii PKA raczej jak z sugestii co do podjęcia dalszych działań, do których jednak nie jest zobowiązany. Może więc, opierając się na negatywnej opinii PKA, nie dopuścić do otwarcia kierunku, ale nie jest do tego zobligowany. Tak też się stało z 14 kierunkami lekarskimi, które powołano do życia jeszcze za Czarnka i Niedzielskiego. Sęk w tym, że dziewięć miało negatywną ocenę Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Czarnek dał im więc szansę na poprawę, pod warunkiem że działać zaczną zaraz. Minister Wieczorek również daje tę szansę podejrzanym kierunkom. 

Tymczasem w środowisku medycznym słychać coraz częściej głosy niepokoju w związku z kompletnym nieprzygotowaniem nowych uczelni do nauczania przyszłych lekarzy. Minister Wieczorek po sześciu miesiącach od objęcia władzy opowiada o analizowaniu sytuacji, zasłaniając się tym, że taki stan rzeczy zastał. Ostatnio postraszył jednak, że nie pozwoli uruchomić studiów medycznych na trzech kolejnych uczelniach, którym pozwolił na to jego poprzednik. Chodzi m.in. o Politechnikę Bydgoską, na której już w czerwcu ma się rozpocząć nabór na kierunku medycznym, a planowane jest przyjęcie 60 osób. Na czarnej liście Wieczorka znalazły się jeszcze: filia Olsztyńskiej Szkoły Wyższej w Cieszynie oraz Akademia Tarnowska.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Nauka i szkolnictwo wyższe pod rządami Lewicy

Niby wszyscy wiedzą, że inwestowanie w naukę to inwestowanie w przyszłość. Mądrość ta jest nawet często powtarzana. Można więc przyjąć, że to niemal oczywiste. Z drugiej strony niestety jest też oczywiste, że nauka polska i polskie szkolnictwo wyższe są nie tylko w kiepskiej, ale wręcz z roku na rok coraz gorszej kondycji. Jeśli zsumować te dwie oczywistości, wychodzi, że przyszłość Polski już z tego choćby względu nie maluje się w jasnych barwach. Gdy zwycięska Koalicja 15 Października dzieliła resorty, Lewica dostała właśnie Ministerstwo Nauki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Miliony skanów za miliony złotych

Mamy w Polsce bardzo rozbudowaną bibliotekę cyfrową. Niestety, mało kto o niej wie Mój niedoszły teść oglądał w każdą Wigilię „Misia” Stanisława Barei. Zapytałem go, skąd mu się wzięła ta świecka tradycja. Odpowiedział, że raz do roku, kiedy ma trochę spokoju, lubi sobie przypomnieć, że żyjemy w kraju, w którym nie dość, że wszystko wygląda jak u Barei, to jeszcze nigdy się tych bareizmów nie pozbędziemy. Niezależnie od tego, jakich najnowszych technologii i światłowodów będziemy używać. Co wspólnego mają z tym ponad

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Czas postnauki

Gdzieś od czasów nowożytnych rodziła się współczesna nauka. Krok po kroku uniezależniała się od religii, od metafizyki, od potocznego spostrzegania i rozumienia świata. Nie był to proces łatwy ani szybki. To, co filozofia i historia nauki nazwały okresem rewolucji naukowej, trwało dobrze ponad 150 lat. Co najmniej od czasów Kopernika do Newtona. Jak na rewolucję bardzo długo. Później było oświecenie, wreszcie w połowie XIX w. pozytywizm ostatecznie rozgraniczył naukę i nienaukę. Poznanie naukowe, jakkolwiek też niepełne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Z dnia na dzień

Od 20 grudnia wraca nauka zdalna

W jednym trzeba przyznać rację ministrowi Czarnkowi. Nauczanie zdalne to przykry obowiązek. Niestety, po ponad roku nadal nikt nie ma pomysłu jak je zorganizować. Nauczanie podczas pandemii COVID-19 pokazało też, że nie ma co się kurczowo trzymać zajęć stacjonarnych. Według

Kraj

Ja was jeszcze nauczę!

Giertych, Zalewska, Czarnek – szaleństwo prawicowej edukacji Konserwatywne kontrrewolucje w edukacji z pisaniem na nowo historii stają się światowym trendem. Na tym tle polska prawicowa myśl edukacyjna wypada niespójnie. Każdy kolejny minister tańczy bowiem w rytm organizacji, która go ukształtowała. Roman Giertych, były prezes Młodzieży Wszechpolskiej i Ligi Polskich Rodzin, tańczył ich tango. Anna Zalewska tkwiła w miłosnym uścisku tanga z PiS. Przemysław Czarnek wykonuje akrobacje z Ordo Iuris. Różnica jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.