Tag "Mirosław Oczkoś"
To bój o wszystko
Wyniki zależą od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone
Dr Mirosław Oczkoś – specjalista od marketingu politycznego i wizerunku z Zakładu Marketingu Wartości SGH
Czego możemy się spodziewać w ostatnim tygodniu kampanii?
– Rozmawiamy przed weekendem, czyli przed marszem i debatą kandydatów. Ona może być game changerem. Do tej pory wszystkie debaty, po pierwsze, były różne, a po drugie, i tak nie miały jednego zwycięzcy, choć miały przegranych.
Jak wypadli w nich Trzaskowski i Nawrocki?
– Trzaskowski żadnej nie wygrał, ale też nie przegrał. Podobnie Nawrocki – nie wygrał żadnej debaty, ale wszystkie przeżył. Taki zresztą był jego cel. Jeżeli więc staje do boju dwóch finalistów, ludzie na to patrzą.
Patrzą, który z nich bardziej się nadaje na prezydenta?
– Wyborcy w Polsce, jeżeli patrzą na prezydenturę, to chcieliby kogoś, kto jest zdecydowany, mocny, w tym przypadku męski, bo tylko tak to w Polsce funkcjonuje, przystojny, dobrze mówiący, dający poczucie bezpieczeństwa, nie tylko militarnego. Jeszcze żeby był miły, to w ogóle byłoby fajnie.
Czyli chcą Kwaśniewskiego.
– Trochę tak. Jego prezydentura pokazuje, czym się różni polityk od przypadkowych ludzi.
O tyle to ciekawe, że był lewicowym politykiem w kraju prawicowym. Czyli można.
– Był też, i wciąż jest, bardzo zręcznym politykiem. Był lewicowy, ale również czuł ludzi. Potrafił wsiąść do papamobilu i pojechać. W związku z tym ja bym go słuchał, ponieważ Aleksander Kwaśniewski ma dobre ucho polityczne, dobrego czuja, a przede wszystkim jest jedynym politykiem w Polsce, który wygrał drugą prezydenturę w pierwszej turze.
Jeżeli uznamy weekend za kluczowy dla wyniku wyborów – zadecydują debaty, marsze – i tak zostanie jeszcze pięć dni. To będzie czas na finisz. Na przekonanie wyborców.
– Wszystko zależy od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone. Jeżeli sztab Trzaskowskiego wzbudzi taką emocję, że to jest wybór ostateczny… Bo do tej pory nie brzmiało to tak jednoznacznie. Mówiono, że te wybory, owszem, są ważne. I tyle. A teraz, jeżeli wzbudzi się emocję, że to wybór między byciem na Zachodzie, w rodzinie europejskiej, albo zwrotem na Wschód… Że po jednej stronie są ci, którzy chcą Polski w Unii, a po drugiej ci, którzy uważają, że Unia to zło, że Polskę rozkradła i wszystko nam nakazuje: krzywiznę banana, kolor skórki pomarańczy…
Rolnikom wciska pieniądze.
– I na dodatek na siłę uzbraja ich w fergusony, jakieś klimatyzowane traktory. No, obrzydlistwo!
Te emocje mają działać przede wszystkim na tych, którzy głosowali na innych kandydatów lub nie głosowali w ogóle.
– I zapyta pan, ile kto z tej grupy wyciągnie? Wbrew pozorom więcej może wyciągnąć Trzaskowski niż Nawrocki. Bo np. elektorat Zandberga, czy to się Zandbergowi podoba, czy nie, jest, jak on sam określił, elektoratem ludzi mądrych i myślących. Tam są młodzi ludzie, kobiety, które uczestniczyły w strajkach kobiet, w czarnych marszach. Oni doskonale wiedzą, że jeśli prezydentem zostanie Karol Nawrocki, wrócą wszystkie demony, tyle że razy trzy albo cztery.
Mogą nie lubić duopolu PO-PiS, mogą nie lubić liberałów, ale jeszcze bardziej nie będą chcieli powrotu do represji wobec kobiet.
– Ścigania ich w gabinetach ginekologicznych itd. Myślę więc, że Zandberg po pierwszej turze też znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Nie chciał poprzeć oficjalnie nikogo, bo walczy z duopolem. Ale jeżeli zacznie odradzać głosowanie na Trzaskowskiego, to jego własny elektorat może go wystawić do wiatru. Tym bardziej że ludzie pytają teraz, czy według niego większym zagrożeniem jest duopol, czy recydywa PiS.
W podobnej sytuacji jest Mentzen.
– Mentzen chce ograć i PiS, i Koalicję Obywatelską. I trochę parodią jest, że narzucił Trzaskowskiemu i Nawrockiemu swoje debaty – bo to parodia, żeby kandydat, który nie przeszedł do drugiej tury, przepytywał publicznie kandydatów, którzy do niej przeszli. A teraz, po pierwszej takiej „debacie”, już wiadomo, że Nawrocki z Mentzenem pracują nad projektem własnym, a nie dla Kaczyńskiego. Zresztą Karolowi Nawrockiemu bliżej do Konfederacji
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Jak zachęcić przyzwoitych ludzi, żeby poszli do polityki?
Dr Mateusz Zaremba,
politolog, USWPS
Z badań psychologicznych wiadomo, że do polityki idą ludzie o specyficznym profilu. Od ogółu społeczeństwa odróżnia ich m.in. to, że lubią być w centrum uwagi i lubią być słuchani. Drugą sprawą jest to, jak rozumiemy słowo przyzwoitość. Jeśli mówimy o normach akceptowanych przez dane środowisko, miejmy na uwadze, że w środowisku politycznym przeszły już takie rzeczy jak kilometrówki czy zakup czterech ekspresów kawowych do jednego biura poselskiego. Złapani na takich praktykach mówią: przecież wszyscy tak robią. Nie jest to jednak zachowanie przyzwoite z punktu widzenia przeciętnego obywatela. Dlatego trudno będzie przyciągnąć do polityki zwykłych ludzi, bo pewien schemat norm został utrwalony przez specyficzne osoby. Każda próba wyłamania się będzie powodowała to, że środowisko będzie kogoś takiego niszczyć. Będzie to kazus Ikara.
Dr Mirosław Oczkoś,
specjalista od marketingu politycznego
Trudno będzie zachęcić ludzi, żeby poszli głosować w następnych wyborach, a co dopiero żeby poszli do struktur, które jednak są obrzydzane. Po pierwsze, należałoby zmienić prawo, aby partie polityczne nie były udzielnymi księstwami przewodniczących. Obecnie to są przedsiębiorstwa, a w przedsiębiorstwie o wszystkim decyduje prezes. Każda partia ma dzisiaj nie klub, lecz zarząd. To zniechęca ludzi, którzy chcieliby wejść do polityki. Od połowy lat 90. funkcjonowała nadzieja, że jak starsze pokolenie się wykruszy, to młodsi zmienią oblicze polskich partii. Okazało się jednak, że młodym podobał się układ, do którego wchodzili.
Po drugie, widać przewagę naboru negatywnego. To rzucało się w oczy przez osiem lat rządów PiS i Suwerennej Polski. Pojawiali się młodzi ludzie, zazwyczaj dyletanci, którzy chcieli jedynie znaleźć sobie świetne synekury i rozdawać profity kolegom i rodzinie.
Prof. Jacek Wódz,
socjolog, Akademia WSB w Dąbrowie Górniczej
Nie ma takiego programu, który zachęciłby ludzi, żeby poszli do polityki. Zdarzają się jednak chwile, kiedy ktoś postanawia wziąć na siebie pewien bagaż odpowiedzialności. Mowa o momentach, gdy coś w społeczeństwie wzbudza gniew czy zainteresowanie. Należy też pamiętać, że polityka nie jest dziedziną, której po prostu da się nauczyć. To w dużej mierze kwestia wyczucia. W ubiegłym wieku była moda, aby to młodzieżówki poszczególnych partii dokonywały selekcji. Najmocniejsi zostawali w polityce. Dziś ważniejszym problemem jest to, żeby ludzie w ogóle zainteresowali się polityką i znali podstawy, chociażby takie jak trójpodział władzy. Należy pokazywać, że ze wspólnej aktywności może wynikać coś dobrego.
W wyborach prezydenckich wszystko może się zdarzyć
Ci z PiS walczą o życie. Chociaż, jak się zastanowimy, to ci z PO też
Dr Mirosław Oczkoś – specjalista od marketingu politycznego i wizerunku z Zakładu Marketingu Wartości SGH
W sondażach Koalicji Obywatelskiej ich kandydat pokonuje w drugiej turze wyborów prezydenckich kandydata Prawa i Sprawiedliwości 57:43 lub 54:46. To dużo? Na ile kampania wyborcza może zmienić te proporcje?
– To jest dużo. Natomiast kampania może wszystko zmienić, co wiemy po niejakim Andrzeju Sebastianie Dudzie. Ale też po Donaldzie Tusku i Lechu Kaczyńskim. Już mało kto pamięta, ale Donald Tusk w 2005 r. wygrał pierwszą turę z Lechem Kaczyńskim. Później suma błędów, które popełnił przed drugą turą, spowodowała, że nie został prezydentem.
Czyli de facto te dwa tygodnie między pierwszą a drugą turą będą najważniejsze?
– Tak. W ciągu dwóch tygodni wynik można obrócić albo w jedną, albo w drugą stronę. Popatrzmy na błędy kampanii Bronisława Komorowskiego, za które jego sztab powinien zostać rozstrzelany. Poleciał po poparcie do Kukiza. Wystartował z referendum. Trzeciego błędu uniknął. Czytaliśmy o tym – sztab zaprosił Piotra Tymochowicza i, z tego co wiem, cofnęli go na bramce w Pałacu Prezydenckim. Panika była daleko posunięta.
A Tusk? Jakie błędy popełnił w 2005 r.?
– Przede wszystkim fatalna kampania billboardowa. Przez całą kampanię miał świetne billboardy „Prezydent Tusk”. I nagle sztab spanikował. Wymieniono billboardy z dobrych na wystraszonego Tuska. Kompletna zmiana. Ludzie nie bardzo wiedzieli, co z tym robić. Druga sprawa: w sztabie chyba skończyły się pomysły, bo po pierwszej turze niczego nowego nie wrzucili do gry.
Sparaliżował ich dziadek z Wehrmachtu.
– A z kolei Lech Kaczyński oficjalnie wyrzucił Jacka Kurskiego ze sztabu, Jarosław go zawiesił w partii, pokazano sprawczość i zdecydowanie. To chwyciło. Plus kilka innych rzeczy kampanijnych PiS, spokój… Ale moim zdaniem najważniejszy był brak narracji Tuska.
Paliwa na ostatniej prostej zabrakło też Rafałowi Trzaskowskiemu. Przecież gdyby pojechał do Końskich…
– Absolutnie! Dwa, trzy lata temu czytałem tekst jednego z wpływowych członków sztabu, który pisał: „Wszyscy nam zarzucali, że nie pojechaliśmy na debatę do Końskich, że był słaby koniec kampanii. Ale po co mieliśmy pojechać do Końskich?”. A właśnie trzeba było jechać do Końskich i tam się zbudować! Spójrzmy na Donalda Trumpa, nawet na Joego Bidena cztery lata temu. Ostatni dzień kampanii, ostatnie minuty – to jest uderzenie. Rzucamy wszystko na stół, by przekonać tych nieprzekonanych.
To takie ważne?
– Z badań wynika, że ludzie podejmują często decyzję od 24 do 48 godzin przed wyborami. Tymczasem zamiast do Końskich Trzaskowski pojechał do Rybnika, bo tam mieszkają jego teściowie. To było miałkie, nieenergetyczne, więc nawet jak ktoś miał się zastanowić, na kogo oddać głos, to powiedział: no nie, na Trzaskowskiego nie oddam. Rozumiem tamten czas, kampania była nierówna, nieczysta, do tego telewizja Kurskiego… Nie znaleziono pomysłu na taką nawałę, a to są podstawowe błędy. Bo na ostatnim etapie trzeba wyłożyć karty na stół. Postawić na osobowość. Wyborcy podejmują decyzję z różnych powodów. Powstały na ten temat opracowania – emocja jest najważniejsza.
Czyli w polskim boju o prezydenturę najpierw decydują partyjne elektoraty, od ich siły zależy, kto wchodzi do drugiej tury. Później, w ostatnim sprincie, decydują niezdecydowani. Jak duża to jest grupa – 5%, 8%?
– Trudno powiedzieć. Ale zwróćmy uwagę na poprzednie wybory, kiedy Szymon Hołownia nie poparł Trzaskowskiego.
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Dlaczego w PiS nie szanują Andrzeja Dudy?
Witold Bereś, redaktor naczelny miesięcznika „Kraków i Świat” Nawet smok wawelski, stwór durny, skoro zżarł barana wypchanego siarką przez Szewczyka Skubę, nie dałby się nabrać na podrzuconego mu do konsumpcji Pana Prezydenta RP. Ciekawe dlaczego? Odpowiedź niech pozostanie tajemnicą dla prezydenta, ale doskonale jest znana nie tylko milionom głosującym przeciwko PiS, ale i samym politykom PiS. Politykom tym trudno bowiem odmówić instynktu samozachowawczego. Owszem, krzyczeli i będą krzyczeć (jeszcze przez 288 dni w chwili druku
Czy Polacy są narodem politycznie łatwowiernym?
Prof. Jacek Wódz, socjolog, Akademia WSB w Dąbrowie Górniczej Historia tak nas ukształtowała, że gdzieś od czasu zaborów żyjemy pewnymi nadziejami. Dlatego stosunkowo łatwo jest oczarować Polaków różnymi wizjami. Mało w nas myślenia pragmatycznego, brania rzeczy
Dlaczego Polacy więcej klną?
Dr Małgorzata Kłos,
językoznawczyni, Uniwersytet SWPS
Czy przeklinamy dużo? A raczej: czy dziś przeklinamy więcej? Istotnie, choćby w mediach częściej można znaleźć wulgaryzmy; warto jednak pamiętać, że dostęp do szeroko rozumianych mediów i dyskursu publicznego zdemokratyzował się. Do hermetycznego wcześniej języka medialnego weszły dyskursy dotąd niedopuszczane do tej przestrzeni, czyniąc go bardziej kolokwialnym, spontanicznym. Nie tyle zatem przeklina się więcej, ile nawyk ten został przeniesiony na nowe pola, co zapewne pociąga za sobą też spowszednienie wulgaryzmów. Warto jednak pamiętać, że moc przekleństwa kryje się przede wszystkim w intencji, nie zaś w samym słowie. Dlatego w rozważaniach nad frekwencją wulgaryzmów powinno się chyba przenieść akcent ze statystyki i estetyki na etykę, tzn. językowe poszanowanie innych. Nie używając wulgaryzmów, również można znieważyć innych (choćby nazywając ich „zdegenerowanymi ludźmi”) i to takie zachowania językowe, tj. wymierzone w godność innych, należałoby wyeliminować.
Magdalena Góralska,|
antropolożka kulturowa
Jeśli faktycznie tak jest, to może dlatego, że mamy dużo powodów do werbalnej ekspresji emocji, takich jak gniew, irytacja czy złość. A nasze bogate słownictwo umożliwia taką ekspresję. Można się pokusić o hipotezę, że narzekanie i przeklinanie to strategie oporu, które wpływają na narracje o różnych zjawiskach społeczno-kulturowych w sytuacji, gdy inne formy oporu nie są możliwe.
Dr Mirosław Oczkoś,
autor książki „Sztuka poprawnej wymowy, czyli o bełkotaniu i faflunieniu”
Poziom debaty publicznej bardzo się obniżył w ostatnich latach. Zwroty kiedyś powszechnie uznawane za nieparlamentarne są dziś wręcz wyrażeniami, których społeczeństwo od parlamentarzystów się uczy. Właśnie o przekleństwa chodzi. Wpisuje się to w jakąś taką logikę ze starego dowcipu, że gdyby zakazać niektórym Polakom przeklinania, to w ogóle przestaliby mówić. Pamiętajmy, że na świecie zaczęło królować pismo obrazkowe. Mimo wzrostu czytelnictwa w niektórych obszarach językowo ubożejemy jako społeczeństwo. Mamy także nasze słowo na k, zresztą jak każdy kraj na świecie. Należy też pamiętać, że w emocjach łatwiej powiedzieć: „Spadaj stąd!”, niż: „Oddal się ode mnie, ponieważ nie mogę na ciebie patrzeć”. Przekleństwa prócz agresji pozwalają oddawać wielki ładunek emocjonalny, np. bezsilność czy oburzenie. Pamiętajmy, że żyjemy w kulturze języka. Jeśli coś nie jest nazwane, to nie istnieje. Przekleństwa pomagają zaś wiele rzeczy nazwać.
Co w 2024 r. będzie największym wyzwaniem dla rządu?
Co w 2024 r. będzie największym wyzwaniem dla rządu? Wiesław Gałązka, konsultant i doradca polityczny Ekipa rządząca powinna opanować chaos, który powoli wkrada się w jej szeregi. Musi pamiętać o grze zespołowej. Ważna jest świadomość, że obietnice, które politycy koalicji złożyli wspólnie, powinny zostać zrealizowane mimo różnic światopoglądowych. Konsekwencją niespełnionych obietnic może być przede wszystkim to, że znaczna część elektoratu obecnej ekipy nie pójdzie ponownie do wyborów, co oznacza powrót PiS do władzy.









