Tag "morderstwa"
Jasnowidz i piętnastu sprawiedliwych
Sprawę łącznie rozpatrywało piętnaścioro sędziów i ławników. Każdy skład był jednogłośny – raz uniewinniając, a raz skazując na dożywocie
Czy na podstawie tych samych dowodów za ten sam czyn można człowieka raz uniewinnić, a innym razem skazać na dożywocie? Jak się okazuje – można. I za każdym razem wyrok zapada jednogłośnie.
W oknach kamienicy stojącej przy głównej ulicy Będzina pojawiło się migające światełko. Robiło się coraz jaśniejsze, aż wreszcie styczniową ciemność rozświetlił mocny blask. Choć była piąta nad ranem, ktoś nie spał. „Pali się”, zaalarmował straż pożarną. Strażacy mieli niedaleko, zjawili się w mgnieniu oka. Szybko też ugasili pożar. Podejrzewali, że nie był to nieszczęśliwy wypadek. Co wzbudziło podejrzenia? Niemal w tym samym czasie płonęły dwa mieszkania. Obydwa na drugim piętrze. W obu znaleziono ciała.
W jednym mieszkaniu, należącym do właścicielki budynku, pani Jadwigi, leżała właśnie ona. Tak przypuszczano, bo ciało było doszczętnie spalone. W drugim mieszkaniu leżał Tadeusz B., lokator, którego właścicielka kamienicy zatrudniała w charakterze dozorcy. Obok niego znaleziono przedmiot, który z jednej strony był tłuczkiem do mięsa, a z drugiej miał toporek. Były na nim ślady krwi, więc uznano, że to tym narzędziem popełniono zbrodnię. W laboratorium okazało się, że krew należy do obu osób znalezionych w mieszkaniach. Ale – i to jest ważne dla ciągu dalszego tej opowieści – nie znaleziono żadnych innych śladów. Żadnych śladów kogoś, kto mógł popełnić tę potworną zbrodnię. Mieszkania były tylko nadpalone. Nie wiadomo jednak, czy coś z nich zniknęło. Jak to możliwe? Policja przeprowadziła swoje śledztwo. Podwójne morderstwo badała też prokuratura. Kilkuosobowe składy sędziowskie aż sześciokrotnie analizowały cały materiał dowodowy. Mimo to nie ustalono, czy przy okazji morderstwa coś z mieszkań zrabowano. A przecież pani Jadwiga była osobą majętną. Całe życie mieszkała w Kanadzie, a do Będzina przyjechała, by uporządkować sprawy związane z kamienicą.
Bezradność czy nieudolność?
Początkowo policja była bezradna. Choć może to niewłaściwe określenie. Okno mieszkania dozorcy było otwarte. Zwisała z niego tkanina, umocowana tak, by utrzymała ciężar dorosłego człowieka spuszczającego się po niej jak po linie. Kończyła się tuż nad chodnikiem. Jako że styczeń 2006 r. był śnieżny, zostały w tym miejscu ślady butów. Tak jakby ktoś wydostał się z kamienicy przez okno, po czym odszedł. Całkowicie jednak pominięto te dowody, nie sprowadzono psa tropiącego.
Jedno z okienek na parterze było stare i nie domykało się. Z zewnątrz wystarczyło je pchnąć, by dostać się na klatkę schodową. Jego również nie zbadano. Przyjęto, że zbrodniarz musiał mieć klucze i wszedł głównym wejściem. Dlaczego tak właśnie uznano? Nie wiadomo.
Bezradność policji skończyła się mniej więcej po tygodniu. Ktoś zadzwonił na numer alarmowy. Celowo należy używać określenia „ktoś”, ponieważ policja nie zainteresowała się, kto i skąd dzwonił. Co prawda, w tamtym czasie nie obowiązywał jeszcze przepis nakazujący rejestrowanie telefonicznych kart prepaid, ale próby ustalenia tożsamości rozmówcy nie zostały wcale podjęte. A było to chyba ważne, gdyż ta nieznana osoba twierdziła, że mordercą jest Rafał P. Chodziło o właściciela działającego na parterze kamienicy baru O kurczę.
Rafała P. zatrzymano, co nie powinno dziwić. Szybko jednak go zwolniono, co również dziwić nie powinno – nie było żadnego dowodu, że to on jest mordercą. On sam do tej zbrodni też nie chciał się przyznać. Policja więc znowu była bezradna.
Wizyta u jasnowidza
Postanowiono sięgnąć po rozwiązania niestandardowe – poprosić o pomoc jasnowidza. I to nie byle jakiego. Zrezygnowano z wróżek i wróżbitów, których w Zagłębiu Dąbrowskim nie brakuje. Pomocy szukano aż na Pomorzu. W Człuchowie bowiem mieszka ten najsławniejszy aktualnie polski jasnowidz – Krzysztof Jackowski.
Jackowski się zgodził. Policjant, który wtedy z nim
Nie o siekierze
Nie ma nic dziwnego w tym, że morderstwo na terenie kampusu Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie zginęła 53-letnia portierka, a interweniujący strażnik uniwersytecki został ciężko ranny, przyciąga zainteresowanie mediów, ich odbiorców i komentatorów. Problem zaczyna się poza samą zbrodnią, krąży wokół niej.
W Polsce od stycznia z rąk mężczyzn życie straciło ponad 30 kobiet. Nie dyskutujemy o tym, bo te „codzienne” zbrodnie w kontekście gigantycznej skali przemocy domowej, szacowanej na ok. 1 mln rocznie (pamiętając, że mówimy o aktach zgłoszonych i odnotowanych), nie niosą takiego pakietu stereotypogennych i schematycznych skojarzeń jak zabójstwo w niecodziennym, publicznym miejscu, naznaczonym aurą „nauki i kultury”. Sprawca jest przy tym młodziutkim studentem prawa i pochodzi z tzw. dobrego domu. Fakt, że najprawdopodobniej mamy do czynienia z osobą, u której wystąpił ostry syndrom choroby psychicznej, służy do nieuniknionej stygmatyzacji osób z chorobami i problemami psychicznymi (choć podobne tragiczne zdarzenia należą do absolutnych statystycznych wyjątków i mają charakter epizodyczny). Prowokuje zarazem wylew mściwych deklaracji, że to pretekst do uniknięcia kary, najlepiej śmierci, choć takiej w Polsce prawo nie przewiduje. Cóż, reguła, że osoba chora nie ponosi odpowiedzialności karnej za potworne nawet czyny, należy do fundamentów cywilizacyjnych naszej części świata.
W pierwszych godzinach i dniach ostrze publicznych anatem zostało wymierzone w hipotetycznych obojętnych świadków rejestrujących zajście telefonami, w domyśle – studentów. Do tego moralistycznego wzmożenia dołączył m.in. profesor prawa i wykładowca wydziału, na którym studiował sprawca, Marcin Matczak, który w swoim nadrzędnym odruchu publicystycznego Katona napisał: „Kampus przestał być przestrzenią edukacji i odpowiedzialności. Stał się instytucjonalnym peep-show – miejscem, gdzie można było obejrzeć śmierć bez konsekwencji”. I dalej: „Przyszła informacja, że nasz student przed zabójstwem przez godzinę zachowywał się dziwnie na kampusie. Był widziany
Dwa brutalne morderstwa
W ostatnich tygodniach Polska żyła głównie watykańskim konklawe i tutejszymi wyborami prezydenckimi. Poza wyborami zaś ze spraw lokalnych opinię publiczną poruszyły dwa zabójstwa: lekarza w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie i portierki na Uniwersytecie Warszawskim. Obydwa mordy okrutne, a przez swoje okrucieństwo i miejsce popełnienia – swoiście spektakularne.
Zginęli oczywiście niewinni ludzie, lubiani i szanowani w swoich środowiskach. Nic dziwnego, że ich śmierć poruszyła tak bardzo opinię publiczną i przyciągnęła uwagę mediów. Jak to zwykle bywa, jedni szczerze współczuli ofiarom i ich rodzinom, drugich podniecała tylko sensacja, inni znaleźli okazję, aby trochę się powymądrzać. A tu obowiązuje taka reguła, że im ktoś na jakiś temat wie mniej, tym chętniej się wymądrza. Dyskutowano więc w mediach nad pomysłem, aby do każdej placówki medycznej wstawić bramki, takie jak przy wejściu do sądu albo na lotnisko. Ubolewano też nad bezbronnością ochrony na wyższych uczelniach. Były także pomysły, aby do Kodeksu karnego wprowadzić osobne przestępstwo: „zabójstwo lekarza lub innego pracownika służby zdrowia”. Gdyby wybory tak bardzo nie pochłonęły uwagi polityków, już pewnie mielibyśmy kilka projektów nowych ustaw, które w przekonaniu ich twórców zapobiegłyby takim zabójstwom w przyszłości.
Spróbujmy spojrzeć chłodno na te dwa nagłośnione dramaty. Dramaty prawdziwe. Jak podobnym zapobiegać na przyszłość? Nie bardzo się da, szczerze mówiąc. W Polsce w ostatnich latach każdego roku mamy ponad 500 zabójstw. Media informują z zasady o tych najbardziej spektakularnych, a więc nietypowych. Mamy więc rocznie ponad 500 dramatów. Każdy zamordowany miał jakiś zawód, pozycję społeczną, jakąś rodzinę, kogoś, kto go kochał i potrzebował. Miał jakieś plany i marzenia, i przede wszystkim – chciał żyć. Co więcej – każde zabójstwo to także dramat dla bliskich zabójcy. Kimkolwiek by był – jego najbliżsi na ogół nie byli niczemu winni, a teraz doświadczają traumy bycia matką, żoną czy dzieckiem mordercy i z tym piętnem muszą żyć. Tracą na lata osobę, którą może kochali, od której byli zależni. Tracą być może swojego jedynego żywiciela. Trudno – muszą stracić, tego wymaga prawo. Ale to nie znaczy, że i oni nie cierpią, w dodatku nie za swoje winy. O nich na ogół się nie pamięta.
Tych ponad 500 zabójstw to dużo, choć i tak o ponad połowę mniej, niż było na początku lat dwutysięcznych, a kilka razy mniej niż przed wojną. Popełniane są z różnych motywów. Najwięcej – z szeroko pojętych motywów ekonomicznych, znacznie mniej – z motywów emocjonalnych, czasem seksualnych, a niekiedy z motywów psychotycznych. W Polsce na szczęście nie ma praktycznie zabójstw z motywów politycznych. Zabójstwa z motywów seksualnych stanowią zaledwie
Bezimienni z Puerto Berrío
To rzeką Magdaleną od początku konfliktu w Kolumbii spływają zwłoki zabitych partyzantów z FARC, ofiar karteli i innych „znikniętych”
Kolumbia w Polsce postrzegana jest jako kraj o dwóch obliczach. Z jednej strony, José Arcadio Buendía, założyciel magicznego Macondo… Z drugiej – narkotykowy boss Pablo Escobar, kartele, płatni zabójcy, porwania dla okupu, przemoc. Wojna domowa i konflikty zbrojne, które od połowy XX w. trawiły kraj spływający krwią. Początki i źródła kolumbijskiego konfliktu są trudne do ustalenia nawet dla badaczy. Niektórzy sądzą, że praprzyczyną wszelkich sporów jest powstanie pod koniec lat 40. XIX w. dwóch antagonistycznych partii politycznych – liberalnej i konserwatywnej – które od tamtej pory wielokrotnie toczyły ze sobą krwawe boje (…). Inni badacze uważają, że przemoc w Kolumbii tliła się nieprzerwanie przez cały wiek XX. Jeszcze inni, szukając zarzewia konfliktu, wskazują na lata 20. i 30., okres buntów przeciwko stosunkom własności panującym na wsi, kiedy chłopi stawali w szranki z właścicielami ziemskimi i z wojskiem, które często broniło zagranicznych interesów, choćby United Fruit Company. Są i tacy, którzy wskazują na rok 1964, kiedy powstały dwa największe ugrupowania partyzanckie: Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC) i Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN), a w kraju wybuchła wojna domowa, trwająca ponad pół wieku, do chwili gdy rząd kolumbijski nie podpisał pokoju z partyzantami (guerrilleros) z FARC. Poza wojskiem z guerrillą walczyli też paramilitares, oddziały samoobrony utworzone przez właścicieli ziemskich. Od lat 70. rosnący w potęgę biznes narkotykowy bratał się z zajmującą trudno dostępne rejony partyzantką dopóty, dopóki spadek cen kokainy i ofensywa wojska przeciwko kartelom w latach 90. nie pociągnęły kolejnej fali przemocy.
Praktycznie od początku XX w. na istniejące konflikty w Kolumbii nakładały się kolejne. (…) U progu XXI w. Kolumbia często była nazywana imperium zła, republiką terroru, krainą kokainy, a nawet cywilizacją śmierci i przemocy.
A jednak poza narkoprzeszłością Kolumbia kojarzy się przecież z literaturą piękną, a jej przedstawicielki i przedstawiciele (…) złotymi i srebrnymi zgłoskami zapisali się też w pamięci polskich czytelników. Co ciekawe, część z nich łączyło lub łączy powieściopisarstwo z działalnością dziennikarską. I tak np. Gabriel García Márquez, laureat Literackiej Nagrody Nobla z 1982 r., był również korespondentem i reporterem, a założona przez niego fundacja (dawniej FNPI – Fundación para un Nuevo Periodismo Iberoamericano, dzisiaj Fundación Gabo) od dziesięcioleci wspiera reporterów i dziennikarzy z Ameryki Łacińskiej, organizuje warsztaty i przyznaje prestiżowe nagrody.
Jedną z wykładowczyń tej fundacji jest Patricia Nieto, reporterka, dokumentalistka i profesorka dziennikarstwa na Uniwersytecie w Antioquii, która od lat zajmuje się kolumbijskim konfliktem, zbiera głosy świadków i stara się ocalić od zapomnienia pamięć o „znikniętych”, którym ktoś wyraźnie i często dosłownie pomógł zapaść się pod ziemię. Opowiada o bólu tych, którzy utracili swoich najbliższych, i analizuje skutki, jakie dla społeczeństwa kolumbijskiego miało ponad pół wieku przemocy. (…) To rzeką Magdaleną od początku konfliktu zbrojnego w Kolumbii spływają zwłoki zabitych partyzantów z FARC, członków oddziałów paramilitarnych, ofiar narkotykowych karteli oraz innych „znikniętych”.
Ciała bezimiennych, N.N., nomina nescio, wplątują się w rybackie sieci, zahaczają o gałęzie, przybijają do plaż najdłuższej w Kolumbii rzeki. Następnie wyławiane przez mieszkańców spoczywają w ścianie na lokalnym cmentarzu w miasteczku Puerto Berrío.
Właśnie w ścianie, bo cmentarze w Ameryce Łacińskiej, zresztą tak jak w Hiszpanii, przypominają polskie kolumbaria (…). Część mieszkańców Puerto Berrío wierzy, że jeśli wybierze sobie któregoś N.N., przyozdobi jego płytę, nada mu imię i będzie modlić się o jego duszę, w zamian uzyska ochronę i wstawiennictwo. (…)
Aleksandra Wiktorowska, tłumaczka
„Na stole w prosektorium wszyscy jesteśmy równi”, mówi Jorge Pareja, lekarz medycyny sądowej, który przez dekadę badał wszystkich zmarłych w Puerto Berrío. Jednak bezimienne ciała są najcichsze i najbardziej ponure. Nikt o nich nie mówi ani nie pyta o nie. Tylko zmaltretowane zwłoki rozciągnięte na stole mogą pomóc ustalić, czy była to kobieta czy mężczyzna, osoba młoda czy stara, wysoka czy niska, korpulentna czy szczupła, czarnoskóry czy Indianin. Obliczyć, czy została pozbawiona życia wczoraj, sześć dni czy ponad miesiąc temu. (…) Zorientować się, czy po śmierci ją poćwiartowano, rozcięto jej brzuch, wyciągnięto trzewia, a do żeber przywiązano worek wypełniony kamieniami i wrzucono ją do wód rzeki Magdaleny. Kto wie, kim jest ten, którego myją silnym strumieniem wody ze szlaucha. Kim jest? – zastanawia się lekarz medycyny sądowej.
Jorge Pareja jak nikt inny zna meandry tego pytania. Pewnie istnieje sposób, by poznać tożsamość wyłowionego: imiona, nazwisko, wiek, miejsce urodzenia, zawód; a także, co jest nie mniej ryzykowne, jakie było to ciało za życia i jak zachowało się w momencie śmierci. „To zaskakujące, że zwłoki mogą przebyć 200 km i dotrzeć w stanie umożliwiającym autopsję”, mówi Pareja i stara się opisać zdarzenie, które nadal nim wstrząsa, choć jako lekarz patomorfolog codziennie mierzy się ze śmiercią z krwi i kości.
Kiedyś nie miał dyżurów w prosektorium i w niedzielne popołudnia łowił ryby w Magdalenie. Tak samo jak wtedy, gdy był małym chłopcem w Puerto Berrío, a wujowie zabierali go nad rzekę, tak samo jak wtedy, gdy był studentem medycyny i spędzał wakacje z tymi samymi wujami na tych samych brzegach, nad tą samą rzeką z dzieciństwa. Po prostu łowił. Podparty o kamień, trzymał wędkę i wpatrywał się w brązową wodę, cicho przepływającą obok. Nagle z głębi dał się słyszeć narastający szum, który zamienił się w huk, w momencie kiedy wody się rozstąpiły, uwalniając straszydło. Najstarsi nie odezwali się ani słowem, dlatego że scena była im dobrze znana, ale Jorge nie mógł oderwać oczu od humbaka, popychanego przez nurt, zmierzającego w ich kierunku. Dwie minuty później minął go zmaltretowany, połamany, rozkładający się martwy z wody, który wkrótce miał trafić na jego stół lekarza sądowego w szpitalu La Cruz albo w kostnicy miejscowego cmentarza.
Fragmenty książki Patricii Nieto Wybrani, przeł. Aleksandra Wiktorowska, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2024
Kobietobójstwo
Co trzeci dzień we Włoszech ginie kobiet Korespondencja z Rzymu W 2022 r. ok. 48,8 tys. kobiet i dziewcząt na całym świecie zostało zabitych przez partnerów lub innych członków rodziny (w tym ojców, matki, wujków i rodzeństwo). Oznacza to, że każdego dnia średnio 133 kobiety i dziewczęta są zabijane przez kogoś z ich najbliższych. Sprawcami zabójstw są głównie obecni i byli partnerzy, odpowiadający za średnio 55% wszystkich kobietobójstw. Według raportu ONZ w 2022 r. odnotowano szacunkowo 20 tys. ofiar w Afryce,
Szlacheckie kary
Warcholstwo – przestępczość, anarchia i pogarda dla prawa W czasach średniowiecznych oraz nowożytnych wierzono, że porządek i spokój da się zagwarantować tylko dzięki bezwzględnej surowości kar. Tak było w każdym razie w miastach. Przestępców nie pozbawiano wolności, bo przecież utrzymywanie więzień generowałoby koszty dla władz. Poza tym nie zrodziły się jeszcze pomysły na resocjalizowanie zbrodniarzy. Areszt trwał zwykle do czasu procesu. Jeśli doszło do skazania, przestępca tracił jakąś część ciała: rękę, nos albo uszy. Ewentualnie wypalano
Co się stało z Kasią?
Z sekcji szczątków wynika, że czynu zbrodniczego dokonała osoba lub osoby, które zawodowo praktykują preparację tkanek i organów Pamiętam zimę 1998 r., kiedy to się stało. Bałam się, tak jak inne kobiety w Krakowie. Morderca, który zabił i oskórował Kasię, studentkę Uniwersytetu Jagiellońskiego, pozostawał na wolności. Nie było wiadomo, kim jest, jak wygląda ani czy znowu zaatakuje. Do lipca 1998 r. mieszkałam w akademiku przy ulicy Bydgoskiej, w tamtejszej salce komputerowej pisałam pracę magisterską. W tym
Mieszkanie prawem, a nie, pozornie tańszym, towarem
Zupełnym przypadkiem wysłuchałem w którejś rozgłośni reklamy, przy czym dopiero po chwili zorientowałem się, że to reklama. Słowa, które tam padały, kompletnie nie kojarzyły mi się z kupowaniem czy konsumowaniem. Postęp, progres, szybszy postęp. Nagle słowa przypisane do pewnej wizji politycznej, rozwojowej, do opowieści o zmienianiu świata na lepsze, wpadają w łapska copywriterów. I opowiadają nie o tym, jak nasze życie może być lepsze, jakie rozwiązania czy instytucje będą temu sprzyjać, tylko o tym, dlaczego warto kupić określony model
Zabójstwo, które nie odmieniło Słowacji
Po pięciu latach zleceniodawcy zabójstwa dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego narzeczonej, archeolożki Martiny Kušnírovej, nadal nie zostali skazani Martinę Kušnírovą pochowano 2 marca 2018 r. w niewielkiej wsi Gregorovce pod Preszowem. 27-letnią archeolożkę ubrano w białą suknię (za dwa miesiące, 5 maja, poszłaby w niej do ślubu) i włożono do białej trumny. W kościele żałobnicy usłyszeli piosenkę Jaromira Nohavicy „Sarajewo”, przy której młoda para planowała zatańczyć swój pierwszy taniec. Ostrawski bard, popularny także
Kryminały z życia wzięte
Chodzimy po świecie, podsłuchujemy, podglądamy. Nigdy nie wiesz, kiedy znajdziesz się w powieści Katarzyna Bonda – pisarka, autorka m.in. cyklu kryminałów z psychologiem śledczym Hubertem Meyerem oraz tetralogii z profilerką Saszą Załuską. Zacznijmy od ulubionego tematu ludzi kultury, czyli od pieniędzy. W przeciwieństwie do większości osób piszących ty zarobiłaś na twórczości literackiej całkiem dobrze. Ile już zarobiłaś na pisaniu? – Zarabiam wystarczająco, by spokojnie utrzymać rodzinę. Czytelnicy kupili ponad 3 mln moich książek, a nie tysiące. Biorąc pod uwagę,









