Tag "niszczenie przyrody"

Powrót na stronę główną
Ekologia

Chrust plus przepis na katastrofę

Martwe i zamierające drzewa są dla przyrodników zazwyczaj atrakcyjniejsze niż żywe Dom ogrzewam drewnem. W tym roku zabolało, cena skoczyła o 50% w stosunku do poprzedniego sezonu, a mój dostawca nie był w stanie dostarczyć opału od ręki. Z odsieczą przybył na kasztance rząd, przypominając o możliwości zbioru chrustu w lesie. Ale śmieszki na bok, bo sprawa chrustu to gotowy przepis na pogłębienie katastrofy przyrodniczej. Puszcze nietknięte siekierą Przyzwyczailiśmy się do lasów, w których drzewa rosną w równych rządkach, a pod nogami nie walają się gałęzie. W takim lesie łatwo zbierać grzyby i trudniej się zgubić. Rzecz w tym, że taki twór to nie żaden las, tylko plantacja desek. Tak, zdarzają się leśnicy, którzy rozumieją, że las to coś więcej niż pole uprawne (a i na polu przydałoby się więcej miejsca dla dzikiej przyrody). Niemniej znaczna część naszych lasów przedstawia się pod tym względem żałośnie. Ilość martwego drewna na hektar nie przekracza 10 m sześc. W lesie naturalnym ta wartość przeciętnie wynosi 123 m sześc. Wielokrotnie w rozmowach spotykam się z argumentami: po co martwe ma leżeć w lesie – jest bałagan  i siedlisko szkodników. Taki pogląd obowiązywał we współczesnym leśnictwie od jego zarania w XVIII w. Niestety, wielu polskich leśników, a nawet naukowców zajmujących się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

A dąb rośnie od świata do świata

Dunin z podlaskich Przybudek został Europejskim Drzewem Roku 2022 W sobotę 28 maja w podlaskich Przybudkach, w święto dębu Dunin, który został Europejskim Drzewem Roku 2022, pogoda nie dopisuje. Porywisty wicher przygania ciemne chmury, z których lecą zimne, ciężkie krople, a czasem grad. Drzewo, jak przystało na solenizanta, przepasane białą wstążką, stoi rozłożyste przy polnej drodze, która wije się aż do Podborowiska, czyli do Karaluków, jak mówią miejscowi, i dalej, ku Puszczy Ladzkiej. Impreza zaczyna się po południu, najpierw Duninowi przygrywa orkiestra strażacka z Hajnówki, a potem dąb dostaje solidny toast z sikawek, bo mimo opadów na Podlasiu sucho. Następnie odbywa się przekazanie brukselskiej statuetki drzewa roku wójtowi gminy Narew oraz nagród tym, którzy do Duninowego zwycięstwa się przyczynili. Na scenie pojawia się też Jacek Bożek, szef Klubu Gaja, jednej z organizacji ekologicznych, które pomagały wypromować drzewo. Są podziękowania dla Agnieszki Aleksiejczuk i Tomasza Niechody, którzy zgłosili drzewo do konkursu, i wielu, wielu innych. Wszyscy nagrodzeni otrzymują małe dęby w doniczkach, wyhodowane z żołędzi Dunina. Po części oficjalnej scenę na polanie zajmują białoruskie zespoły: Podlaszanki, Harmoń i inne. „Czerwonej ruty nie szukaj weczorami. Bo twoja droga to czistaja woda”, płynie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zwierzęta

Tacierzyństwo

Zdecydowana większość zwierząt nigdy nie poznaje swojego ojca Dzień taty nie jest tak hucznie obchodzony jak dzień mamy. Bo zwykle to matki wkładają więcej wysiłku w wychowanie potomstwa. Przynajmniej u ludzi. Ale w świecie zwierząt jest wielu znakomitych ojców. Nie zmienia to faktu, że zdecydowana większość zwierząt swojego ojca nigdy nie poznaje. Matki zresztą też nie. Najczęściej rola ojca kończy się na zapłodnieniu samicy lub, w przypadku zapłodnienia zewnętrznego, jaj przez nią złożonych. Rzecz jasna, jaja są składane w trudno dostępnym miejscu, zamaskowane. Choć bywa inaczej, np. ważka czteroplama, zamieszkująca nad stawami, również gęsto porośniętymi, i torfowiskami, a nawet rowami, po prostu zrzuca w locie jaja do wody. Kiedyś ważki bywały ponoć tak liczne, że obserwowano naloty dywanowe tych owadów, podobnie jak szarańczy. Z tą różnicą, że nalot drapieżników, a wszystkie ważki gustują w mięsie, nie jest powodem do niepokoju. Przynajmniej póki drapieżnik ma rozmiary ważki. Troskliwi ojcowie rodów Niewiele znam przypadków ojcowskiej opieki w grupie bezkręgowców. Za przykład niech nam posłużą oceaniczne krewetki z rodzaju Synalpheus. Niektóre ich gatunki żyją w grupach rodzinnych, podobnych do pszczelich rojów. W takim roju jest jedna lub kilka samic, przystępujących do rozrodu, i znaczna liczba potomstwa, które

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Trawa sama sobie poradzi

Zdrowy ogród powinien być siedliskiem różnorodnej społeczności owadów, stonóg, ślimaków, dżdżownic, nie wspominając o bakteriach żyjących w glebie Najważniejszą częścią większości ogrodów jest trawnik. Chociaż z pewnością nie stanowi największej atrakcji, leży zwykle pośrodku, zajmuje mnóstwo miejsca i służy do eksponowania innych ogrodowych osiągnięć, jak choćby klombu z kwiatami. My, Brytyjczycy, kochamy nasze trawniki. Pielęgnujemy je, strzyżemy, a brzegi wyrównujemy specjalnym narzędziem w kształcie półksiężyca. Gramy na nich w krokieta, krykieta albo tenisa, a potem rozsiadamy się, zażywając relaksu przy ginie z tonikiem lub innych napojach. Czym byłyby Wimbledon, brytyjskie lato czy tradycyjne herbatki bez trawników? Skoro już o nich mowa, zdanie: „piękno jest w oku patrzącego” nigdy nie pasowało tu bardziej. Mój ojciec uwielbia swój trawnik i dla niego musi on być równo przystrzyżony, zielony i pasiasty. Zapamiętałem z dzieciństwa, jak co miesiąc torturował go za pomocą przedziwnych elektrycznych gadżetów, które usuwały góry mchu. Nigdy do końca nie zrozumiałem, czemu tak bardzo nie lubi mchu, który zresztą zawsze odrastał, ale ojciec upierał się przy swoim. Miał spalinową kosiarkę i co tydzień lub dwa wystrzygał nią równe pasy trawy. Dzisiaj ma 84 lata i mały ogródek, ale nadal sam strzyże

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Wrocławski doktor Dolittle

Grzegorz Dziwak jest weterynarzem. Po pracy opiekuje się ponad 200 domownikami. To m.in. szopy, kangury, alpaki, papugi i węże Na progu jego posesji wita mnie gromadka psów, obwąchując i domagając się pieszczot. Wśród nich wesoło kica mara patagońska – gryzoń z Ameryki Południowej. Od wybiegu z kangurami woli beztroską zabawę z czworonogami na przydomowym trawniku. – Mara trafiła do mnie z minizoo. A właściwie z rąk jego pracownicy, która zauważyła, że samica nie karmi młodych. Wzięła je więc do swojego mieszkania, podkarmiła i oddała matce. Po czasie znów pojawiły się problemy. Jedno młode zmarło, a drugie było w ciężkim stanie, z zapaleniem płuc. Dziewczyna znów przygarnęła maluszka i odratowała, ale ten nie mógł już wrócić do zoo, a ona nie miała warunków, by go zatrzymać. I odezwała się do mnie. Z początku miałem duże wątpliwości. Między innymi dlatego, że to tak rzadko spotykane zwierzę, nawet nie wiedziałam, jak się nim zająć. Ale świetnie się odnalazło, o dziwo, dogadując się z psami – opowiada Grzegorz Dziwak, 36-letni weterynarz. Leczenie zwierząt było jego marzeniem od najmłodszych lat. W dzieciństwie zasypiał obłożony pluszowymi misiami. Wcześniej robił im zastrzyki i zakładał opatrunki. Po jego rodzinnym domu zawsze biegały psy i koty. Ale jemu było mało.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Zbierajcie chrust, kupujcie obligacje, boga sobie darujcie

Za nami tydzień metafor potężnych jak prawdomówność premiera, jak samodzielność prezydenta, jak gadatliwość pierwszej damy, jak inteligencja Marka Suskiego czy wdzięk Zbigniewa Ziobry. Dołożył ten tydzień do pieca (nomen omen, bo wchodzi temat grzewczy). W czasie galopady inflacyjnej i rekordowych cen opału, paliwa, gazu ze swadą godną finału Rolanda Garrosa w krasomówstwie wyrywa się jak filip z konopi (tych legalnych albo tych medycznych – i tego się trzymajcie, nie wzięliście recepty, gdyby bagiety pytały, zapomnieliście, macie prawo nie pamiętać, nie jesteście jak niewinny i pamiętliwy Johnny Depp, tik tok, tik tok…) obywatel wiceminister klimatu i środowiska (tak, tak, takie mamy ministerstwo i taki klimat, a środowisko to nie rodzina, nikt go sobie nie wybiera), niejaki Edward „nomen omen, hmmm…” Siarka (wiem, wiem, nieładnie śmiać się z nazwiska i właśnie dlatego należy to robić, bo nieładne jest lepsze niż najdurniejsze). I tenże Siarka prawi: „Cały czas obowiązuje, za zgodą leśniczego, możliwość zbierania gałęzi na opał. W tym roku po rozpoczęciu wojny w Ukrainie i zawirowaniu na rynku energii wzrosły zapytania do nadleśnictw o wskazanie terenu i zgodę na pozyskiwanie drewna opałowego w lokalnych lasach. Priorytetowo należało zadbać, by pierwszeństwo samopozyskiwania drewna miały

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zwierzęta

Liczymy ptaki

Ptaki są dobrym wskaźnikiem jakości środowiska, dlatego ich obserwacje stanowią system wczesnego ostrzegania Spośród prac ornitologicznych najbardziej lubię monitoringi przyrodnicze. Mam przyjemność brać udział w dwóch: pospolitych ptaków lęgowych i łabędzi krzykliwych, choć marzy mi się dołączenie do zimowych liczeń ptaków na rzekach, ptaków siewkowych oraz sów. Niestety, uczestnictwo w kolejnych programach mogłoby zostać źle przyjęte w domu, już bowiem dotychczasowe zobowiązania wywołują pomruki świadczące o wątłej tolerancji na dziwactwa. Po co liczyć ptaki? Gdy wspominam o udziale w monitoringach, zwykle pada pytanie, po co to robić. Ale zacznę od innej sprawy, czyli od wyjaśnienia, że słowo monitoring bywa nadużywane. Często nazywa się tak badania poprzedzające inwestycję potencjalnie szkodliwą dla środowiska, np. ustawienie farmy solarnej czy wiatrowej. W rzeczywistości to inwentaryzacje określające, jakie ptaki (oraz inne zwierzęta, rośliny, grzyby i siedliska) żyją w danym miejscu. Pozwalają one oszacować, co stracimy, a co możemy zyskać, czy więcej zyskamy, czy stracimy, wliczając w to środowisko naturalne. Monitoring prowadzony jest przez wiele lat, według określonych kryteriów. Inwentaryzacja, choć korzysta z podobnych metod (prowadząc inwentaryzację przedinwestycyjną, zwykle korzystam z metod monitoringowych), to działanie w ciągu kilku miesięcy, najwyżej pięciu lat. Wyniki takich inwentaryzacji nie są wykorzystywane w monitoringach, choć dobrze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zwierzęta

Żyć jak jeże

Często widuje się je w ciągu dnia, gdy próbują objeść się na zapas Jeże, po cztery lub pięć w miocie, rodzą się zwykle w czerwcu i na początku lipca, po czterech i pół tygodnia ciąży, ale zdarzają się drugie lub spóźnione mioty, co powoduje, że młode pojawiają się znacznie później. Ci spóźnialscy mają niewielkie szanse na przetrwanie, ponieważ zwyczajnie nie wystarcza im czasu, aby zyskać wagę niezbędną do przeżycia hibernacji. Często widuje się je w ciągu dnia, gdy próbują objeść się na zapas. Jeśli wyglądają na pijane, oznacza to, że zaczyna się u nich hipotermia i umrą, jeśli ktoś się nimi nie zajmie. Większość z nich nie jest tak naprawdę sierotami, jako że rodzicielstwo u jeży to zjawisko dość przelotne – ojciec nie ma żadnej roli do odegrania w ich wychowaniu, a matka po sześciu tygodniach je spławia – ale jest to przydatny skrót myślowy wobec młodych pozostawionych w tak opłakanym stanie. Jeśli jeże wejdą w stan hibernacji, ważąc mniej niż jakieś 450 g, nie przeżyją. Głównym problemem, z którym się borykają, jest brak tkanki tłuszczowej brunatnej, zwanej też gruczołami snu zimowego. U podstaw przygotowań jeży do hibernacji leżą dwa rodzaje tłuszczu. Biała tkanka tłuszczowa jest podstawowym tłuszczem, który na co dzień utrzymuje zwierzę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

„Zielono” i cyfrowo

Mniej znane oblicza wojny w Ukrainie Motocyklista z wyrzutnią przeciwpancerną w pojemniku na plecach przywołuje skojarzenia z filmami „Mad Max”, których akcja toczy się w postapokaliptycznym, pustynnym anturażu. W australijsko-amerykańskich produkcjach motocykl decyduje o być albo nie być resztek ludzkości, w zielonej Ukrainie również jest narzędziem w brutalnych pojedynkach na śmierć i życie. W wymyślonej rzeczywistości to głośna, paliwożerna maszyna, w tej prawdziwej – sunący bezszelestnie pojazd. W większej mierze ciekawostka niż typowy obrazek z ukraińskiego frontu, a zarazem zapowiedź procesu, przed którym stają wszystkie armie świata. O ropie mówi się, że to „krew wojny”, ale jej czas nieuchronnie dobiega końca. Zielone nie tylko kamuflażem wojsko nadal pozostaje pieśnią przyszłości, lecz wcale nie tak odległej. Elektryczny jednoślad Delfast już dziś potrafi zapewnić przeszło 300-kilometrowy zasięg. Daje przewagę zaskoczenia – bo nie słychać, gdy się zbliża – oraz możliwość szybkiej ewakuacji po wykonanym ataku. W Ukrainie sprawdza się w polowaniach na czołgi, do tego stopnia, że Rosjanie oferują swoim żołnierzom dodatkowe nagrody za schwytanie „madmaksów”. Jest w tym zresztą specyficzna symbolika – oto Rosję, żyjącą z kopalin i próbującą jak najdłużej zachować paliwowe status quo – kąsa chmara małych „elektryków”. Źle oszacowany potencjał O skuteczności Ukraińców decydują także inne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Błękitna krew, która ratuje życie

Skrzypłocze istniały na naszym globie na długo przed dinozaurami i wyglądają mniej więcej tak samo od 400 mln lat Pewnie nawet o tym nie wiesz, ale jeśli kiedykolwiek dostałeś zastrzyk, możesz podziękować morskiemu stworzeniu o błękitnej krwi i wyglądzie średniej wielkości patelni za to, że zawartość strzykawki była czysta i pozbawiona niebezpiecznych toksyn bakteryjnych. Ukłoń się skrzypłoczom, odległym morskim krewniakom pająków. W ciągu ostatnich 25 lat uratowały wiele ludzkich istnień, ponieważ ich krew pozwala wykryć bakterie znajdujące się tam, gdzie ich nie chcemy. Skrzypłocze lub mieczogony, jak się je inaczej nazywa, istniały na naszym globie na długo przed dinozaurami i wyglądają mniej więcej tak samo od 400 mln lat. Żyją w morzu, jednak w okresie godowym tysiącami wyczołgują się jednocześnie na plażę. Z czterech żyjących dzisiaj gatunków jeden występuje wzdłuż wschodniego wybrzeża USA, a pozostałe trzy w Azji. Dorosły skrzypłocz ma ciało pokryte wybrzuszonym pancerzem, a z tyłu wystaje mu ostry, wąski, opancerzony ogon – stąd „mieczogon”. Nie służy on do obrony, ale raczej działa jak ster pomagający zwierzęciu utrzymać kurs, gdy płynie lub idzie. Ogon wykorzystywany jest również do obracania ciała na lądzie, jeśli zwierzątko znajdzie się nagle na grzbiecie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.