Trawa sama sobie poradzi

Trawa sama sobie poradzi

Zdrowy ogród powinien być siedliskiem różnorodnej społeczności owadów, stonóg, ślimaków, dżdżownic, nie wspominając o bakteriach żyjących w glebie

Najważniejszą częścią większości ogrodów jest trawnik. Chociaż z pewnością nie stanowi największej atrakcji, leży zwykle pośrodku, zajmuje mnóstwo miejsca i służy do eksponowania innych ogrodowych osiągnięć, jak choćby klombu z kwiatami. My, Brytyjczycy, kochamy nasze trawniki. Pielęgnujemy je, strzyżemy, a brzegi wyrównujemy specjalnym narzędziem w kształcie półksiężyca. Gramy na nich w krokieta, krykieta albo tenisa, a potem rozsiadamy się, zażywając relaksu przy ginie z tonikiem lub innych napojach. Czym byłyby Wimbledon, brytyjskie lato czy tradycyjne herbatki bez trawników?

Skoro już o nich mowa, zdanie: „piękno jest w oku patrzącego” nigdy nie pasowało tu bardziej. Mój ojciec uwielbia swój trawnik i dla niego musi on być równo przystrzyżony, zielony i pasiasty. Zapamiętałem z dzieciństwa, jak co miesiąc torturował go za pomocą przedziwnych elektrycznych gadżetów, które usuwały góry mchu. Nigdy do końca nie zrozumiałem, czemu tak bardzo nie lubi mchu, który zresztą zawsze odrastał, ale ojciec upierał się przy swoim. Miał spalinową kosiarkę i co tydzień lub dwa wystrzygał nią równe pasy trawy. Dzisiaj ma 84 lata i mały ogródek, ale nadal sam strzyże swój trawnik leciutką kosiarką elektryczną, którą kupiłem mu na urodziny. Teraz jednak zatrudnia pracownika, który wiosną i latem co miesiąc wylewa tam różne płynne nawozy i środki na chwasty. Dzięki temu nie ma już mchu, trawnik to tylko jedna jaskrawozielona monokultura trawy, a ojciec wreszcie jest zadowolony.

Kiedy opowiedział mi o swoim konserwatorze trawników, bardzo mnie to zaintrygowało i postanowiłem przyjrzeć się bliżej temu rodzajowi usług. Szybki rzut oka w przeglądarkę odsłonił mi cały przemysł, co jak dotąd uszło mojej uwagi. Okazało się, że w całym kraju istnieją dziesiątki firm, które za odpowiednią cenę zajmą się utrzymaniem twojego trawnika, tak jak w przypadku mojego ojca. Proponują przeprowadzenie analizy i dobranie odpowiedniej terapii, jeśli okaże się, że trawnik stracił kolor czy w ogóle coś mu dolega. Doskonale wytrenowani operatorzy nie tylko go skoszą, lecz także zaproponują napowietrzanie otworowe (cokolwiek to znaczy), zwalczanie szkodników, piaskowanie, usuwanie porostów, dogęszczanie, a nawet kompleksowy program odnowy, jeśli naprawdę pozwoliliście waszemu nieszczęsnemu trawnikowi zejść na psy. Możecie być spokojni, że błyskawicznie i profesjonalnie rozprawią się z „filcem”, czyli zbitą warstwą martwych części trawy, plagą pędraków, czerwoną nitkowatością (grzybica trawy), larwami komarnicy, kretami czy którymś z innych licznych zagrożeń. (…)

Istnieje jednak rozwiązanie alternatywne (i znacznie tańsze) wobec nieskazitelnego trawnika typu wimbledońskiego. Można się obyć bez desantu ekipy wyspecjalizowanych operatorów, zapomnieć o środkach chemicznych, spulchnianiu i dosiewaniu, czyli w zasadzie nie robić nic, poza okazjonalnym strzyżeniem. Po prostu obserwować, co się dzieje; będzie to wasz własny miniaturowy program „renaturalizacji” (polega to na zminimalizowaniu ludzkiej interwencji w naturalne procesy zachodzące w przyrodzie). (…)

Przywykliśmy, że w miejscowym parku czy na rondach, które codziennie mijamy, co dwa tygodnie pojawia się ekipa z kosiarkami i czujemy się uprawnieni do interwencji, jeśli tak się nie stanie. Dla wielu osób trawa po prostu ma być krótka, każda inna opcja uznawana jest za niedbalstwo i skutek lenistwa lub cięć budżetowych. W wielu miastach amerykańskich trawniki muszą być regularnie koszone. Lokalne przepisy określają maksymalną wysokość murawy, a jeśli dopuścisz, by twój trawnik ją przekroczył, zostaniesz ukarany grzywną, co budzi wielkie oburzenie wśród entuzjastów dzikiej przyrody. Jest pewnym paradoksem, że na tzw. kontynencie wolności, gdzie każdy może legalnie kupić broń maszynową, zabrania się trawie rosnąć.

Na szczęście u nas nie ma takich praw, ale i tak każdy, kto zaproponuje ograniczenie rygoru koszenia, może spodziewać się protestów, przynajmniej na początku. W roku 2014 Rada Miasta Peterborough uchwaliła, że siedem areałów miejskich parków ma być pozostawionych jako dzikie łąki, koszone tylko raz w roku, a kilka innych będzie się kosić trzy razy w roku. Okazało się, że da to oszczędność 24 tys. funtów na sile roboczej i paliwie, ale mimo to Rada została zalana falą listów i mejli ze skargami. „Park wygląda koszmarnie z tą wysoką trawą, jak nasze dzieci mają się w nim bawić?”, napisała mieszkanka Stella, której wtórował Tariq: „Jak miasto ma ładnie wyglądać, skoro zaniedbuje swoje parki?”. (…)

Badania Marka Goddarda z Uniwersytetu Leeds wykazały, że większość posiadaczy ogrodów obawiałaby się dezaprobaty i skarg sąsiadów, gdyby pozwolili swojej trawie zbyt wysoko rosnąć. Na szczęście z tych badań wynika też, że te interakcje mogłyby dla ogrodnictwa sprawić wiele dobrego; wzajemne naśladownictwo to rzecz powszechna, a rady sąsiadów, przyjaciół i krewnych wywierają dziś coraz większy wpływ na sposób prowadzenia ogrodów. Wiele osób uważa, że sąsiedzi albo podziwiają, albo naśladują ich praktyki w tej dziedzinie, a odnosi się to także do ich wysiłków na rzecz tworzenia habitatu dzikiej przyrody. Może przy odrobinie zachęty moglibyśmy w całej okolicy wymieniać się informacjami, jak najlepiej sprzyjać rozwojowi dzikiej fauny i flory, a zamiast użerać się o wysokość trawy, współzawodniczyć ze sobą w kwestii bioróżnorodności.

Oczywiście są też argumenty związane z ochroną środowiska. Koszenie wymaga zużycia energii – spalinowej lub elektrycznej, co pociąga za sobą koszty i przyczynia się do emisji dwutlenku węgla. Jak wykazała Rada Peterborough, jest tu też pole do oszczędności na kosztach pracy. Dla właścicieli posesji ograniczenie koszenia oznacza mniej godzin spędzonych w pocie czoła przy kosiarce w palącym słońcu, a więcej na popijaniu drinków i leniwym obserwowaniu stonóg. Wyższa trawa jest bardziej odporna na upał, więc nie trzeba jej tak często podlewać – kolejna cenna oszczędność zasobów (nawet przy wielkim upale, kiedy wasz trawnik zaczyna wyglądać nieco żałośnie, nie marnujcie cennej wody, uruchamiając zraszacze. Trawa odżyje sama, gdy tylko spadnie deszcz. Po prostu zbyt wielu ludzi używa zbyt dużo wody, przez co latem nasze rzeki prawie doszczętnie wysychają, a wszystko to głównie po to, aby zachować zieleń trawników).

Z rzadszego koszenia wynikają też kolosalne korzyści dla dzikiego życia. Na krótko ostrzyżonym trawniku nie uchowa się prawie żadne żywe stworzenie, poza żyjącymi pod powierzchnią gleby larwami komarnicy (chyba że zapłaciliście za ich usunięcie). Strzyżenie zapobiega kwitnieniu, więc nie ma żadnych kolorów ani pyłku czy nektaru dla owadów. Jeśli myślicie o trawniku jako o samej trawie, to pewnie zastanawiacie się, co by tam miało kwitnąć (poza samą trawą, która wypuszcza niepozorne, zapylane wiatrem, zielone kwiaty). W rzeczywistości, jeśli tylko nie jest świeżo założony, rośnie tam mnóstwo ziół, które tylko czekają na moment, kiedy będzie im dane to zrobić. (…) Analiza 52 trawników wykazała 159 różnych kwitnących roślin, a ogólna liczba gatunków na metrze kwadratowym była zbliżona do tej, którą zarejestrowano na półnaturalnej łące. Na regularnie koszonych trawnikach rośliny te pozostają przy życiu dzięki temu, że rozwijają się poziomo, tuż przy powierzchni ziemi i rozmnażają wegetatywnie, wypuszczając wąsy i kłącza. Wystarczy przestać kosić, a natychmiast ożyją.

Mój własny trawnik ma co najmniej 12 lat i chociaż podejrzewam, że z początku obsiewano go popularną mieszanką nasion traw, rosną tam teraz stokrotki, mniszki, jaskry, głowienki, fiołki, przetaczniki, brodawniki, biała i czerwona koniczyna, kurdybanek, starzec, komonica zwyczajna i mnóstwo mchu. Jestem pewien, że po starannym przeszukaniu znalazłoby się wiele innych gatunków. Wystarczy mniej więcej tydzień bez koszenia, a pierwsze rośliny zaczynają kwitnąć, ale w ciągu roku wygląda to inaczej u różnych gatunków: mniszki, fiołki i stokrotki rozkwitają wczesną wiosną, po nich następują jaskry i koniczyna, a już w lecie brodawniki i głowienki. Przez całą wiosnę i lato ciągnie się więc sukcesja białych, żółtych i fioletowych kwiatów, które oczywiście przyciągają owady: pszczoły miodne, trzmiele, murarki, bzygi prążkowane i wiele innych. Całkowite unicestwianie ich kosiarką wydaje się straszną szkodą. (…)

Oczywiście nie ma też żadnej potrzeby stosowania nawozów czy pestycydów. Trawa przez miliony lat radziła sobie bez żadnego wspomagania. Zdrowy ogród powinien być siedliskiem różnorodnej społeczności owadów, krocionogów, stonóg, ślimaków, dżdżownic, nie wspominając o niezliczonych bakteriach żyjących w glebie pod darnią. Przy dużym szczęściu możecie się dochować lepiarek, czyli pszczół gnieżdżących się w ziemi, a także przystojnych pszczolinek rudych. Kilka z tych stworzonek, jak larwy chrabąszczy, mieszkające w ziemi larwy ciem i komarnicy, żywi się korzeniami trawy, więc czasem widać na miejscu uschniętej (z tego właśnie powodu) małe łyse placki. Możecie kupić w sklepie ogrodniczym jakiś środek, który je zabije, albo zasięgnąć rady specjalisty, ale czy naprawdę musicie coś robić? Wydaje mi się, że kilka małych brązowych placków od czasu do czasu nie jest zbyt wysoką ceną za zdrowy ekosystem. Te mieszkające w ziemi owady pełnią w łańcuchu pokarmowym ważną funkcję. Larwy komarnic to ulubione pożywienie szpaków, gatunku, który w ostatnich latach zastraszająco podupadł – od lat 70. ich populacja zmniejszyła się o dwie trzecie. Jeśli pozostała resztka ich nie dopadnie, to z larw wyklują się komarnice, ale, wraz z dorosłymi ćmami, które wylęgną się z gąsienic, zostaną sprzątnięte przez nietoperze. (…)

Większość z nas ceni sobie gładką murawę, na której można siedzieć, bawić się czy popijać drinki, ale jeśli macie taką możliwość, spróbujcie także znaleźć miejsce dla łąki. W takim przypadku moglibyście posunąć się o krok dalej w ograniczeniu strzyżenia – wystarczyłoby skosić trawę raz, najwyżej dwa razy w roku, naśladując w tym tradycyjne sianokosy. (…)

Łąki pokrywały dawniej większość nizin brytyjskich, w latach 30. ubiegłego wieku było to ok. 3 mln ha, ale do dziś zostało z tego zaledwie 2%. Reszta padła ofiarą industrializacji rolnictwa. Ta potężna strata bogatego w kwiaty habitatu stała się jedną z głównych przyczyn zmniejszenia różnorodności żyjących tam stworzeń, począwszy od trzmieli żółtych, a skończywszy na derkaczach. Obecnie jednak obserwuje się znaczne zainteresowanie odzyskiwaniem tych łąk i przywracaniem ich do życia, my zaś możemy wspomóc ten proces, zakładając miniłąki w naszych ogrodach.

Na początek – jeśli nie stać was na więcej – wystarczy 1 m kw. ziemi. Są różne sposoby, ale najprościej jest przestać kosić (poza tym jednym razem w końcu lata) i patrzeć, co będzie się działo. Wegetacja błyskawicznie przyśpieszy, a każda obecna tam roślina szybko wypuści kwiaty, aby jeszcze w lecie zacząć się rozsiewać. Jeśli od czasu do czasu przejedziecie kosiarką wokół waszej łąki, nabierze ona zaskakująco schludnego wyglądu; kontrast między niską a wysoką trawą sprawi, że całość będzie robić wrażenie celowego działania, a nie zaniedbania. Ten sam efekt uzyskałem u siebie, wystrzygając w mojej łące kosiarką kręte ścieżki. Spacer po ogrodzie można wtedy uznać za małą przygodę, gdyż wczesnym latem trawa wokół ścieżek sięga aż do pasa.

Jeśli zauważycie, że na waszej nowo założonej łące jest mało kwiatów lub nie ma ich wcale, to macie kilka możliwości. Możecie kupić w szkółce sadzonki – świetnie nadają się świerzbice polne, chabry czy margerytki – i posadzić je, usuwając trawę wokół nich na mniej więcej rok, żeby mogły się przyjąć. Albo – znacznie tańszym kosztem – wyhodować łąkowe rośliny z nasion w rozsadniku i przesadzić je do gruntu, gdy podrosną. Albo przekopać wiosną czy wczesną jesienią cały obszar i wysiać mieszankę nasion kwiatów polnych (jest mnóstwo dostawców). (…)

Przyjmijmy, że udało mi się was przekonać do założenia takiej własnej miniłączki tylko rodzimych roślin. W pierwszych latach przyjdzie się wam pewnie zmierzyć z problemem bujnego rozrostu chwastów, gdyż ogrodowa gleba bywa bardzo żyzna. Szczawie i pokrzywy często mnożą się jak grzyby po deszczu i zasłaniają słońce ładniejszym roślinom, na których wam zależy. Cóż, nie widzę niczego złego w pokrzywach i szczawiu – jedne i drugie przyciągają mnóstwo ciekawych żyjątek. Pokrzywy stanowią ulubione żerowisko ślicznych motyli, w tym rusałek  pawików i ceików. Nie są jednak specjalnie ładne i nie bardzo pasują do idei kwietnej łąki. Mam z nimi problem we własnym ogrodzie, podobnie jak z szorstkimi trawami, na przykład kupkówką pospolitą, kłosówką wełnistą czy rajgrasem wyniosłym. Trawy te są gatunkami niepożądanymi także na łące, gdyż wyrastają zbyt szybko i wysoko, tworząc duże kępy i niszcząc delikatniejsze rośliny, w tym wiele kwiatów.

Z doświadczenia wiem, że najlepiej jest przez pierwsze lata kosić porządnie łąkę dwa do trzech razy w roku, usuwając ścięte rośliny w trakcie wegetacji, żeby ograniczyć ich wigor. Próbowałem tego sposobu na małych spłachetkach ziemi w swoim ogrodzie, żeby sprawdzić, jak to działa. Kosiłem różne miejsca w różnym czasie, żeby stworzyć mozaikę poletek o różnym wzrastaniu i wieku. Sądząc po liczbie pasikoników i świerszczy, mam teraz nadzieję, że postąpiłem słusznie, chociaż wciąż mi daleko do wygrania wojny. (…)

Nawet gdy wasza łąka stanie się faktem, zawsze raz w roku będzie trzeba ją skosić. Może to zabrzmi jak bluźnierstwo, ale powinno się to zrobić, kiedy rośliny są w trakcie wzrastania i pełne życiodajnych soków. Farmerzy tradycyjnie koszą siano w końcu czerwca lub w lipcu, bo wtedy ma ono mnóstwo odżywczych składników, które w zimie potrzebne są zwierzętom. (…)

Fragmenty książki Dave’a Goulsona Dżungla w ogrodzie. O dzikiej przyrodzie wokół nas, przeł. Anna Bańkowska, Marginesy, Warszawa 2022

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 25/2022

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy