Credo ergo sum

Credo ergo sum

W 55. rocznicę powstania “Tygodnika Powszechnego” (kwiecień 2000 r.) odbył się w Krakowie arcyosobliwy proces, nazwany przez organizatorów tego widowiska “sądem nad XX wiekiem” (“TP” nr 15 z br.). Prokurator w osobie o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, OP, zarzucił stuletniemu oskarżonemu “świadomą ślepotę, która wyraziła się w całkowitym i dobrowolnym zabiciu wyobraźni. Oskarżony nie przewidział, bo nie chciał przewidzieć, skutków swoich działań”. W oczach prawnika pedanta, bez literackiego polotu, tak sformułowany akt oskarżenia byłby wart jedynie gromkiego śmiechu. Przed prawdziwymi sądami odpowiadają wszak konkretni ludzie za ściśle określone czyny, popełnione w danym miejscu i czasie, nie zaś za brak wyobraźni. Wprawdzie w średniowiecznych sądach duchownych oskarżano także zwierzęta i nieożywione przedmioty, ale oskarżeń czasów, w których coś złego się działo, jeszcze nie było. “Ława przysięgłych” utworzona została z osób publicznie znanych, o sympatiach przeważnie prawicowych. Z góry więc można było przewidzieć, jaki będzie jej werdykt. Wiek XX uznany został za winnego trzech czynów: 1) lekkomyślnego zawierzenia rozumowi, 2) zniewolenia człowieka przez podporządkowanie go masie i 3) zdegradowania wartości życia człowieka. Przewodniczący “Trybunału” wymierzył oskarżonemu karę “pozostania w pamięci następnych pokoleń dla przestrogi, ostrzeżenia i świadectwa tego, co człowiek może zrobić człowiekowi”. Hm… Bez tej “kary” pewnie wszystkie “winy” tego stulecia poszłyby w niepamięć! Chwała przeto prześwietnemu Trybunałowi, że do tego nie dopuścił i ocalił od zapomnienia prawdę o XX wieku… Aktorzy rzeczonego procesu wiedzieli zapewne, że zabawa, którą sobie zafundowali, nie ma od początku do końca nic wspólnego z prawem. Nikt przecież na serio nie mógłby się odnieść do fikcyjnego procesu, który z prawnego punktu widzenia mógłby doczekać się jedynie druzgocącej oceny krytycznej. Wszelako również w kategoriach pozaprawnych krakowski proces przeciw XX-wiecznej historii był przedsięwzięciem bałamutnym. Każdy bowiem okres historyczny jest okresem czasu, w którym dzieją się na kuli ziemskiej różne rzeczy, zarówno złe, jak też dobre. Odpowiedzialność wobec historii ponoszą konkretni ludzie, rządy, czy nawet całe narody. Nieporozumieniem jest sprowadzenie wszystkiego złego, jakie w danym wieku się zdarzyło, w różnych miejscach i czasie, do wspólnego mianownika i nazwanie całego tego wieku okresem gwałtów, ludobójstwa, wojen, czy rewolucji. Za czyny ludobójcze, zbrodnie i wszelkie wszeteczeństwa ponoszą winę zawsze ich sprawcy, a nie historia jako taka. Metaforyczne oskarżenia jakichś wieków o zbrodnie stanowią prymitywne uproszczenia historii. Nie ma winy abstrakcyjnej, którą można by przypisać epoce, czy miastu (jak w “Mszy za miasto Arras” A. Szczypiorskiego). Logicznie błędne jest poszukiwanie jakiejś globalnej oceny danego wieku, bowiem zdarzenia historyczne podlegają innej periodyzacji niż okresy kalendarzowe mierzone stuleciami, latami, miesiącami, tygodniami i dniami. Z wybiciem pierwszej godziny XX wieku nie rozpoczęła się automatycznie nieprzerwana era gwałtów i nieprawości, za które zacny dominikanin ten wiek oskarżył. Można jedynie doszukiwać się w “oskarżonym wieku” szczególnego natężenia pewnych wydarzeń, jakie w innych wiekach w tej skali nie występowały (np. terroryzm). Nasuwa się pytanie, po co właściwie urządzono takie pseudoprawnicze jasełka w samym centrum dawnej stolicy Polski, w sali posiedzeń Rady Miasta Krakowa, skoro wszyscy wiedzieli, że ów proces to zwykła fikcja, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Dlaczego posłużono się w ocenie wydarzeń XX wieku spektakularną formą koślawego procesu karnego z oskarżycielem, obrońcą i świadkami? Odpowiedź wydaje się oczywista. Chodziło o zdyskwalifikowanie w oczach potomnych okresu dziejowego, w którym rozum rozpanoszył się tak bezwstydnie, że za wszelkie nieprawości tego stulecia można go było oskarżyć przed sądem rzeczników prawdy. Nadarzyła się okazja do rozprawy z pseudomodernizmem podkopującym chrześcijańskie fundamenty Narodu. Odstraszający przykład zbrodni XX wieku miał wykazać, do czego prowadzi prymat rozumu nad wiarą. Dlaczego jednak, zapyta naiwny racjonalista, nie pozostawiono oczom i szkiełkom profesjonalnych historyków oceny kryzysu europejskiej cywilizacji, wyjaśnienia jego przyczyn i skutków? W literaturze historiozoficznej wielokrotnie był podejmowany problem wzlotów i upadków kultury zachodniej (by wspomnieć tylko głośne dzieło O. Spenglera pt. “Utergang des Abendlandes”, 1918). Forma “procesu” zapewniała jednak przesądzenie sprawy na korzyść “właścicieli jedynie słusznych poglądów”. Było to zgodne z wielowiekową tradycją Kościoła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2000, 2000

Kategorie: Obserwacje