Tag "oszustwa"
Grecy wyłudzili od Unii Europejskiej miliony euro
Rolnicze dopłaty stały się sposobem na szybki zarobek
Pod koniec października grecka policja aresztowała 37 osób podejrzanych o udział w tzw. skandalu OPEKEPE, w ramach którego zorganizowana grupa przestępcza wyłudzała unijne dotacje rolnicze, składając fałszywe oświadczenia dotyczące własności ziemi. Kryzys niemal doprowadził kraj do bankructwa, miał być ostatni i zakończyć oszustwa – ludzie wciąż jednak sobie nie ufają, a nadużycia są na porządku dziennym.
Fikcyjni rolnicy
Pięć lat temu na domowy adres Vaiosa Ganisa, szefa regionalnego stowarzyszenia rolniczego w prefekturze Ftiotyda w środkowej Grecji, przyszedł anonim. Treść listu zaszokowała Ganisa – niektórzy mieszkańcy jego gminy Domokos, jak twierdził nadawca, pobierali unijne dotacje za pastwiska, których nie byli właścicielami ani dzierżawcami. Otrzymywać je też mieli za prace rolne, których nigdy nie wykonywali. „Dzierżawcy nie mieli nic wspólnego z produkcją rolną, ale dostawali rocznie 2-3 mln euro dotacji”, mówił Ganis, 58-letni producent wina.
Przedsiębiorca przekazał zarzuty Ministerstwu Rozwoju Obszarów Wiejskich i Żywności, Dyrekcji Generalnej ds. Przestępczości Gospodarczej i Finansowej w Atenach, Niezależnemu Urzędowi ds. Dochodów Publicznych i władzom regionalnym.
„Nie było żadnej reakcji”, raportował Ganis. Zamiast tego zaczął dostawać pogróżki. „Otrzymywałem groźby pozbawienia życia mnie, mojego partnera i syna – powiedział dziennikarzom Bałkańskiej Sieci Dziennikarstwa Śledczego (BIRN). – Groźby, że skończymy w rowie”.
Pięć lat później Ganis złożył zeznania przed Prokuraturą Europejską (EPPO), która prowadzi dochodzenia w kilkudziesięciu podobnych sprawach, począwszy od 2017 r. W ramach śledztwa EPPO grecka policja poinformowała, że przeprowadziła operacje w wielu rejonach kraju, od Salonik na północy po Santorini i Kretę. „Aresztowano 36 pracowników OPEKEPE (agencji odpowiedzialnej za przyznawanie unijnych dopłat dla rolnictwa – przyp. red.), w tym jej szefów, a dodatkowo księgowego, który pomagał w działalności”, czytamy w komunikacie policji.
Według Prokuratury Europejskiej to „organizacja przestępcza zaangażowana w systematyczne i zakrojone na szeroką skalę oszustwa związane z dotacjami, a także praniem pieniędzy”.
Śledztwo wykazało, że grupa działała w całej Grecji, miała hierarchiczną strukturę, w której członkowie odgrywali odrębne role. Z zebranych danych wynika, że wykorzystywali oni luki proceduralne przy składaniu wniosków o wsparcie w ramach Wspólnej Polityki Rolnej UE, posługując się fałszywymi lub wprowadzającymi w błąd dokumentami w celu ubiegania się o dopłaty z OPEKEPE.
Jak poinformowano, członkowie grupy przestępczej „fałszywie deklarowali grunty rolne i pastwiska, które do nich nie należały lub nie spełniały kryteriów kwalifikowalności, sztucznie zawyżając liczbę swoich zwierząt, aby zwiększyć wysokość otrzymywanych dotacji. By ukryć pochodzenie pieniędzy, podejrzani prawdopodobnie wystawiali fikcyjne faktury, przelewali środki na wiele kont bankowych i mieszali je z legalnymi dochodami. Część nielegalnych środków przypuszczalnie przeznaczano na zakup dóbr luksusowych
W jakich sprawach Polacy najczęściej oszukują?
Katarzyna Kucewicz,
psycholożka, psychoterapeutka
Z moich obserwacji i dostępnych badań wynika, że najczęściej kłamiemy w pracy. Już od wysłania CV aż po regularny etat tworzymy obraz siebie, swój wizerunek, który często odbiega od tego, jacy jesteśmy naprawdę. Na przykład w CV zawyżamy swoje kompetencje, wymyślamy hobby czy podrasowujemy doświadczenie, z kolei w pracy część z nas ma tendencję do oszukiwania na temat swojej pracowitości – pokazujemy, że pracujemy więcej niż naprawdę. Takie kłamstwa w pracy wynikają z lęku przed odrzuceniem, utratą stanowiska lub degradacją. Większość naszych kłamstw wynika nie z cwaniactwa, raczej z obawy, że prawda sprawi, że ktoś nas odepchnie.
Miron Nalazek,
specjalista ds. komunikacji społecznej
Można powiedzieć, że nic, co ludzkie, nie jest nam obce. No, chyba że jest to coś, czego się wstydzimy. Wtedy staramy się udawać, że tego nie ma. Przeczytałem kiedyś w podręczniku o savoir-vivrze, że etykieta ma wersję europejską i amerykańską. Podano przykład kompromitującej sytuacji, jaką jest puszczenie w towarzystwie bąka. Według autorów, jeśli przydarzy się to na lekcji niemieckiemu dziecku, ono natychmiast wstaje, przeprasza i w ramach kary wychodzi z klasy. U Amerykanów jest inaczej. Do bąka nikt się nie przyznaje, bo w USA panuje kultura zwycięzców. Przyznać się do takiej wpadki to publiczna porażka. Wszyscy więc, z utajonym winowajcą włącznie, siedzą w smrodzie. Najczęściej oszukujemy właśnie po to, aby uniknąć kompromitacji, nieprzyjemnych konsekwencji lub dla podtrzymania status quo. Nie wyróżniamy się tutaj na tle innych nacji. Co pocieszające, dość często oszukujemy, aby chronić innych.
Jacek Stramik,
stand-uper, współautor książki „Łapy precz od żartów”
Polacy najczęściej oszukują w sprawach własnościowych, udając, że kawałek plaży, na którym kładą swoje husarskie pupy, należy wyłącznie do nich. Zasłaniają się przy tym parawanem i konstytucją! Równie często oszukują w sprawach religii. „Wierzę w jednego Boga”, mówią w kościele. Tymczasem Wakacje All-inclusive i Niskie Podatki to ich prawdziwe bóstwa! Polacy sympatyzujący z Konfederacją najczęściej oszukują w sprawach podatkowych. Polacy głosujący na PiS najczęściej oszukują w sprawach dekalogu. Polacy ślepo popierający działania rządu suszą zęby w sztucznych uśmiechach. Tylko Polacy związani z lewicą nie kłamią – to stara prawda. Taka sama jak stwierdzenie greckiego filozofa i poety Epimenidesa, że „wszyscy Kreteńczycy to kłamcy”. Problem w tym, że Epimenides pochodził z Krety.
Cyberbezpieczeństwo w Twoim domu — dlaczego program antywirusowy to dziś konieczność?
Artykuł sponsorowany Zagrożenia w świecie cyfrowym są jak niewidzialni włamywacze — nie widać ich, dopóki nie zaatakują. A wtedy może być już za późno. Statystyki są bezlitosne: według danych Europejskiej Agencji ds. Cyberbezpieczeństwa (ENISA), ponad 60% Europejczyków padło ofiarą
Okradanie seniorów
Najłatwiejszy cel dla przestępców
Nie trzeba sięgać po statystyki policyjne, wystarczy zajrzeć do codziennej prasy, porozmawiać ze znajomymi. Plaga wyłudzeń, oszustw przyprawia o ciarki. Metody są różne. Najsłynniejsza to „na wnuczka”. Drugi sposób – „na policjanta”. Są też podobne: „na pracownika opieki społecznej”, „na administrację”, „na sprzedawcę”, „na bankowca”…
A prezentacje, na których seniorom sprzedawane są rzeczy drogie i niepotrzebne? Do tej listy dorzućmy jeszcze jedną kategorię przestępstw – przejmowanie przez zorganizowane grupy mieszkań i domów…
Gang w Gliwicach
Tę sprawę opisywał niedawno „Fakt”. Siedmiu funkcjonariuszy komisariatu policji w Gliwicach regularnie okradało osoby starsze, schorowane, nieporadne życiowo. Właśnie rozpoczyna się ich proces.
Jak czytamy, działali dwutorowo. Typowali osoby starsze, niesamodzielne – nazywali to „spisem dementorów”. Nawiązywali z nimi kontakt, okazywali zainteresowanie, oferowali pomoc, sprawdzali, czy seniorzy mają jedzenie, leki, a potem – przy okazji zakupów czy pomocy w drobnych sprawach – okradali ich.
Drugą grupę przestępstw stanowiły interwencje policyjne w sprawie zgonów w mieszkaniach. Umierała starsza, samotna osoba. Policjanci po jej śmierci plądrowali mieszkanie, licząc na to, że i tak nikt się nie dowie, co zniknęło. Potrafili się połasić i na 100 zł, i na 100 tys. zł. Skradzioną biżuterię sprzedawali w lombardach.
Jak zostali złapani? Aż trudno w tę historię uwierzyć. Otóż w okresie od lipca do listopada 2023 r. Maria G., nieżyjąca już seniorka z poważną demencją, regularnie wydzwaniała na komisariat. Najpierw, bo zaginął jej mąż. Okazało się, że nie zaginął, tylko był w szpitalu. Następnie Maria G. zgłosiła kradzież, a potem odnalezienie pieniędzy, które rzekomo do niej nie należały. Policjantom, którzy przyszli do jej mieszkania, pokazała tapczan, w którym znajdowało się 300 tys. zł w reklamówkach. Jak mówiła, to nie były jej pieniądze. Funkcjonariusze zrobili zdjęcie tapczanu pełnego pieniędzy i pokazywali je kolegom. W następnych tygodniach Maria G. próbowała odebrać sobie życie. Przewieziono ją do szpitala psychiatrycznego w Toszku. W tym samym czasie zmarł jej mąż.
I wtedy, skuszeni pieniędzmi z tapczanu, w jej mieszkaniu pojawili się dwaj policjanci: pojechali do szpitala w Toszku, ale nie w odwiedziny do Marii G., lecz do opiekującej się nią pielęgniarki, od której zażądali kluczy do domu seniorki, mówiąc, że potrzebują dowodu jej zmarłego męża; klucz dostali, weszli i wzięli 14 tys. zł. Sprawa klucza nie dawała jednak spokoju pielęgniarce, zwłaszcza że nie otrzymała od policjantów żadnego dokumentu kwitującego jego odbiór. Powiadomiła więc o sytuacji komisariat policji w Gliwicach i jego kierownictwo. Biuro Spraw Wewnętrznych Policji wszczęło dochodzenie. Policjantów okradających mieszkanie Marii G. zatrzymano. A oni złożyli obszerne wyjaśnienia, wskazując zamieszanych w proceder kolegów z komisariatu.
Policjanci złodzieje czuli się pewnie. I bezkarnie. Uważali, że osoby cierpiące na demencję nawet nie zauważą, że straciły pieniądze. A jeśli już, to nikt im nie uwierzy. Wspomnianą Marię G. odwiedzali więc regularnie, „sprawdzając”
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Oszustwa na mObywatela
Z podrobioną wersją e-dowodu można nie tylko kupić piwo, ale również zagłosować
Podrabianie e-dokumentów było tylko kwestią czasu. Od lat znane były oszustwa z użyciem analogowych podróbek dowodów, sprzedawanych jako kolekcjonerskie. Dziś obserwowany jest podobny proceder, tyle że z użyciem telefonów. Rynek podróbek oficjalnej aplikacji mObywatel kwitnie. Sprawę szerzej opisało Stowarzyszenie Demagog, które od ponad dekady zajmuje się weryfikowaniem informacji.
Dzięki ustawie z maja 2023 r. Polacy zyskali możliwość potwierdzania tożsamości za pomocą aplikacji, np. w okienku na poczcie. Podobnie jak klasyczna analogowa wersja dokumentu tożsamości cyfrowy dowód zawiera wiele zabezpieczeń, pozwalających sprawdzić jego autentyczność. Niestety, oszuści szybko się zorientowali, że niewiele osób wie, jak to zrobić prawidłowo.
Handel podróbką aplikacji trwa zatem w najlepsze. „To wyłącznie dowód kolekcjonerski, stworzony w celach rozrywkowych i edukacyjnych”, zapewnia jeden z kanałów internetowych, gdzie można kupić podróbkę, która oczywiście „nie jest związana ani powiązana z oficjalną aplikacją mObywatel, ani z żadnymi instytucjami państwowymi”. Jedna z grup, na których można znaleźć tego typu oferty, ma ok. 6,5 tys. członków, a podobnych kanałów jest w sieci przynajmniej kilkanaście. Na większości znajdziemy filmiki promujące produkt i zachwalające jego jakość. Dowiadujemy się, że mDowód ma powiewającą flagę zupełnie jak oryginał oraz zielony napis „dokument ważny”. Co lepsze wersje mają nawet zegarek wyświetlający aktualną godzinę, tak jak to robi rządowa aplikacja.
Z dostępnością podróbek nie ma problemu. Wystarczy wpisać odpowiednią frazę w wyszukiwarce Google. Kod źródłowy całej aplikacji można kupić już za 200 zł. Chociaż najprostsze wersje mDowodu chodzą w sieci nawet za 20 zł. Dlatego sprzedawcy prześcigają się w dodatkowych usługach. Niektórzy proponują nawet „wsparcie techniczne”, a inni współpracę za promocję. Wystarczy zachwalać ich produkt w dowolnym medium społecznościowym i mieć odpowiednią liczbę wyświetleń. Oszuści są też sprytni. Na każdym kroku podkreślają, że nie wolno używać ich aplikacji jako oryginału.
Nikomu jednak nie przeszkadza, że jego produkt jest zachwalany właśnie jako idealna podróbka, dzięki której kupiło się piwo czy napój energetyczny, nie mając 18 lat. – Oferty, z którymi się spotkałem, były skierowane do osób poniżej 18. roku życia, szukających sposobów, żeby kupić alkohol, tytoń i wszystko to, co jest niedostępne dla małoletnich. Widziałem relacje osób, które pokazywały fałszywy mDowód, kiedy spisywała je policja – mówi mediom Marcin Kostecki ze Stowarzyszenia Demagog, który badał sprawę. Podkreśla również, że poza przypadkiem, kiedy wyjeżdżamy poza granice naszego państwa, z mObywatelem możemy załatwić dziś wszystko.
Problem z fałszywkami generuje
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Jak liczyć, żeby nie policzyć
Czy PiS utopi 350 tys. głosów Polonii? Co z głosowaniem Polaków mieszkających za granicą? PiS robi wszystko, by 15 października ich głos liczył się jak najmniej. I pewnie mu się uda, choć walka jeszcze trwa. Po prostu Polonia jest dziś wrogiem PiS, a w jego logice wroga należy zwalczać lub przynajmniej ograniczać jego wpływy. Robert Tyszkiewicz, przewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, nie ma wątpliwości, o co toczy się gra. „Toczymy walkę o radykalne zwiększenie
Nie oddam i co mi zrobisz?
Problemy zaczęły się, gdy w 2002 r. serdeczny przyjaciel poprosił o pożyczkę – 1,5 mln zł. Obiecał spłacić ją po trzech miesiącach Mojego rozmówcę poznałem od razu. Prosił, bym nie ujawniał jego nazwiska, choć jego zdjęcia można znaleźć w magazynach sprzed ponad 20 lat, poświęconych modzie, architekturze i temu, co nazywamy stylem glamour. Na przełomie XX i XXI w. był odnoszącym sukcesy biznesmenem. Firma, którą założył, zatrudniała ok. 100 osób. Miał bogatych i renomowanych klientów. Wraz
Od jednej walizki do majątku
Interwencja tygodnika „Fakty po Mitach” pomogła. Ks. Franciszek Lehnert, proboszcz parafii w Modzurowie na Śląsku, stracił posadę. Jak pisano w „FpM”, ksiądz próbował zawłaszczyć 134 tys. zł ze zbiórki społecznej na rzecz Pauliny poparzonej w wybuchu gazu. Tygodnik zawiadomił prokuraturę. Ksiądz zaprzeczał, ale zbuntowali się parafianie. Sprawą zajął się Sąd Diecezji Opolskiej. I dopiero wtedy biskup przeniósł ks. Lehnerta jako rezydenta do parafii w Walcach na Opolszczyźnie. Krzywdy więc nie ma. Przyjechał do Modzurowa z jedną walizką, a jak
Jak znaleźć autentyczne recenzje w Internecie?
W erze cyfrowej recenzje online stały się potężnym narzędziem dla konsumentów do podejmowania świadomych decyzji dotyczących produktów i usług. Jednak przy tak wielu recenzjach dostępnych w Internecie, rozróżnienie prawdziwych i fałszywych recenzji może być trudne. Niektóre
Jaka szkoda, że Kalibabka nie trafił do Piszczaca
Ojcem medialnego rozgłosu Tulipana był Leszek Konarski, młody reporter „Przeglądu Tygodniowego” NARODZINY GWIAZDY Sukces ma wielu ojców. I chociaż poniekąd można uznać Kalibabkę za self-made mana, niesprawiedliwością byłoby pominięcie faktu, że ojcem medialnego rozgłosu Tulipana – o ile w tym przypadku wypada używać takich słów – był przede wszystkim dziennikarz Leszek Konarski. Młody reporter „Przeglądu Tygodniowego” na trop PRL-owskiego uwodziciela wpadł przez zupełny przypadek, gdy pewnego wiosennego dnia 1982 r.









