Jak liczyć, żeby nie policzyć

Jak liczyć, żeby nie policzyć

Czy PiS utopi 350 tys. głosów Polonii?

Co z głosowaniem Polaków mieszkających za granicą? PiS robi wszystko, by 15 października ich głos liczył się jak najmniej. I pewnie mu się uda, choć walka jeszcze trwa. Po prostu Polonia jest dziś wrogiem PiS, a w jego logice wroga należy zwalczać lub przynajmniej ograniczać jego wpływy.

Robert Tyszkiewicz, przewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, nie ma wątpliwości, o co toczy się gra. „Toczymy walkę o radykalne zwiększenie liczby obwodowych komisji wyborczych za granicą – mówi. – Tylko to daje szanse, by uniknąć skandalu”. Ale czy go unikniemy?

Kluczowy był rok 2020 i wybory prezydenckie. Druga tura, starcie Duda-Trzaskowski. Wówczas, zgodnie z danymi Państwowej Komisji Wyborczej, w głosowaniu za granicą ważny głos oddało prawie 416 tys. osób. Rafała Trzaskowskiego poparło 308 tys., czyli ponad 74% wyborców zagranicznych, Andrzej Duda otrzymał niespełna 108 tys. głosów. Tak oto ostatecznie zawalił się mit Polonii głosującej na PiS, a wcześniej na Akcję Wyborczą Solidarność, na Jana Olszewskiego, Ruch dla Rzeczypospolitej itp. Mit górali z Chicago.

Zresztą wcześniej, w roku 2019, większość Polaków za granicą poparła partie opozycyjne. Tendencja jest więc oczywista, wybory prezydenckie tylko ją uwypukliły. A skąd się wzięła? Powód jest prosty – coraz więcej Polaków pracuje, studiuje i mieszka za granicą. Trudno nawet nazywać ich Polonią, bo utrzymują stały kontakt z krajem, przyjeżdżają tu często, pracę w Niemczech czy w Wielkiej Brytanii traktują tak jak wyjazd do innego miasta. Nie ma strzeżonych granic, jest łatwe połączenie, z Warszawy do Frankfurtu czy Amsterdamu można się dostać szybciej niż do Krosna.

Nic dziwnego, że liczba Polaków głosujących za granicą rośnie. W 2011 r. w wyborach do Sejmu za granicą głosowało 139 tys. Polaków, w wyborach w 2015 r. ta liczba wzrosła do 199 tys., a w roku 2019 do 349 tys. osób. Rekordzistą jest Wielka Brytania – tu głosowało 182 tys. rodaków.

Dodajmy jeszcze jedno – ci pracujący za granicą to przeważnie osoby z kwalifikacjami, wykształcone, myślące zachodnimi kategoriami. Nieprzypadkowo rozkład głosów Polonii jest niemal taki sam jak wśród mieszkańców Warszawy.

O tym wszystkim w PiS doskonale wiedzą, toteż układając Kodeks wyborczy, partia władzy zrobiła wszystko, co tylko możliwe, by głosy tej grupy odesłać w niebyt. Korzystając z różnych trików. Pisaliśmy już o tym w PRZEGLĄDZIE i – jak się okazuje – wszystkie pesymistyczne przewidywania się potwierdzają.

Pierwszy trik, który zastosowano, to likwidacja głosowania korespondencyjnego. Dodajmy, że takie głosowanie było wśród Polonii bardzo popularne, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych czy w Kanadzie, gdzie aby dostać się do punktu wyborczego, trzeba przebyć kilkaset kilometrów.

Oto mamy więc nielogiczną (z pozoru) sytuację – PiS pod hasłami ułatwienia głosowania zarządziło darmową dowózkę do lokali wyborczych w regionach wiejskich, a jednocześnie zlikwidowało możliwość głosowania korespondencyjnego za granicą, choć z tej możliwości w roku 2020 skorzystało kilkaset tysięcy Polaków. Tymczasem logika jest banalnie prosta – w rachubach PiS mieszkańcy wsi to wyborcy tej partii, trzeba zatem zrobić wszystko, by głosowało ich jak najwięcej, natomiast Polacy za granicą to wyborcy opozycji i dobre jest to, co służy zmniejszeniu siły ich głosów.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 35/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.


Jak władza chce zablokować głosy z zagranicy

  • Pierwszy trik to likwidacja głosowania korespondencyjnego.
  • Drugi trik to zasada, że komisje muszą przeliczyć głosy w ciągu 24 godzin. Jeśli to im się nie uda – wszystkie głosy oddane w danej komisji zostaną uznane za nieważne.
  • Trzeci trik to zasada, że głosy powinna liczyć cała komisja.

Fot. Marta Darowska/REPORTER

Wydanie: 2023, 35/2023

Kategorie: Kraj, Wybory 2023

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy