Krzysztof Rutkowski. Wszystko na sprzedaż

Krzysztof Rutkowski. Wszystko na sprzedaż

Sukces jest wtedy, gdy ja jestem na pierwszych stronach Noc z 2 na 3 lutego. Krzysztof Rutkowski jedzie z Katarzyną W., matką nieżyjącej Magdy, na miejsce, gdzie mają spoczywać zwłoki dziecka. Obiecuje jej, że czynności odbędą się w spokoju, bez świadków. W międzyczasie dzwoni do mediów, zawiadamiając, gdzie i kiedy będzie odkrywać ciało Magdy; na miejsce przyjeżdża telewizja TVN, pomagająca mu w przerobieniu tej tragedii w niekończący się spektakl medialny. Wtedy coś się zacina, Katarzyna W. nie chce wskazać dokładnego miejsca ukrycia zwłok, odmawia odegrania swojej roli, wraca do samochodu. Nie szkodzi. Media są najważniejsze, więc Krzysztof Rutkowski sam z powodzeniem ją zastępuje. Zapewnia, że znalazł ciało. Staje przed kamerą i ogłasza: – Ciało dziecka leży na zewnątrz, na wierzchu, pod drzewem. Mamy pewność, widzimy śpioszki, jest smród ciała, tutaj nie ma wątpliwości. TVN może łatwo stwierdzić, czy tak jest w istocie, reporterka ogląda to miejsce. Na tym jednak się kończy, próba odsłonięcia rzekomego ciała nie następuje (przynajmniej na wizji). Czy dlatego, by nie doszło do telewizyjnej klapy i pokazania przez kamery TVN, że nie znaleziono zwłok dziecka? To przecież byłoby kiepskim newsem… Rutkowski tłumaczy, że nie chcieli rozwijać dziecka, by nie zatrzeć śladów. Wkrótce potem okazuje się, że – delikatnie mówiąc – minął się z prawdą. Nie znalazł ani ciała, ani śpioszków, lecz starą kurtkę. Reporter TVN pomaga mu wyjść z tej sytuacji z twarzą, pyta, czy nie można wykluczyć, że matka mogła być w szoku i nie potrafiła precyzyjnie określić miejsca. Rutkowski nie traci jednak rezonu, twierdzi, że „zwierzyna mogła to dziecko po prostu zjeść”. Policja prowadzi poszukiwania, znajduje ciało gdzie indziej. Rutkowski znów jest w mediach, twierdzi, że to nie ma większego znaczenia, czy dziecko było w tym miejscu, czy 1500 m dalej. To, że zapewniał, iż znalazł ciało, choć go nie znalazł, też widocznie nie miało znaczenia. Kilka dni wcześniej oznajmiał przecież mediom, że Madzia na 100% odnajdzie się żywa i zdrowa, podkreślał, że matkę dziecka należy wyeliminować z kręgu podejrzeń o udział w zaginięciu dziecka. I że nowe tropy, jakie wykrył w tej sprawie, prowadzą do Niemiec, ma bowiem informacje o innych podobnych próbach porwań na Śląsku. Później kpił, że funkcjonariusze policji ze specgrupy szukali wirtualnego porywacza, którego portret psychologiczny stworzyli – choć sam na jednej ze swoich konferencji pokazywał rysunek mężczyzny w kapturze, oznajmiając, że to właśnie jest porywacz, którego portret pamięciowy stworzono dzięki jego staraniom. Jak widać, znaczenie miało tylko to, by mówić cokolwiek, co gwarantowało darmową reklamę i obecność w mediach, nieważne z jakiego powodu. Mogła to być tragedia, mogła być i farsa. Zakonnica pręży się dla Krzysztofa Na zdjęciu w jednym z tabloidów dwie osoby klęczą razem w rozmodlonej pozie. Kobieta, w stroju udającym habit, występuje jako zakonnica (choć nie wiadomo, z jakiego zakonu). Jak się nazywa, też nie wiadomo, raz jest Luizą Krużyńską, innym razem Kobyłecką. Obok niej Krzysztof Rutkowski, jej partner, występujący jako detektyw. Zdjęcie jest inscenizowane, osoby na planie odgrywają uczestników nabożeństwa. Podobnie świadomą inscenizacją jest w dużej mierze całe życie i kariera polskiego Jamesa Bonda, pozbawionego koncesji detektywistycznej od 2009 r. – Narcyzm i zachwyt nad sobą zaznaczają się u niego bardzo wyraźnie. Chce za wszelką cenę zwracać na siebie uwagę. Nie ma żadnych oporów, jest przekonany, że cokolwiek robi, jest wspaniałe. Dla mnie jest on przykładem schematu postępowania komicznego. To komizm formy, potęgowany jego zachowaniem. Ciemne okulary, mina, wygląd wojownika, te pełne gracji komentarze. Zabawny gość, który przejął się rolą i stracił dystans do siebie, uważający, że takiego anioła stróża jak on można sobie tylko wymarzyć – mówi prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny. Czy Krzysztof Rutkowski i rzekoma była zakonnica zdawali sobie sprawę, że przekraczają granicę komizmu, gdy parę miesięcy temu puszczali w obieg medialny historię, jak to ona, będąc w zakonie, poznała go podczas akcji chwytania przestępcy? Potem wysłała do niego list, podkreśla, że „bardzo osobisty”. „Byłam przekonana, że moja przyszłość to klasztor. Nie byłam rozbudzona erotycznie”, zapewnia. Jak mówi, zakiełkowało w niej jednak, że może służyć Bogu w inny sposób. Zakiełkowało ponoć naprawdę, bo oboje utrzymują, że Luiza spodziewa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2012, 2012

Kategorie: Kraj