Tag "Partia Republikańska (USA)"

Powrót na stronę główną
Świat

Latynoski listek figowy

Marco Rubio zostanie nowym sekretarzem stanu USA. I wygląda na to, że będzie po prostu figurantem

„Nie dajcie się zwieść. Wszyscy macie rodziny, przyjaciół. Rozmawiajcie z nimi. Nie dajcie im zagłosować na oszusta” – tymi słowami w lutym 2016 r., na wiecu kampanijnym, republikański senator z Florydy Marco Rubio próbował namówić wyborców, by poparli go w walce o nominację prezydencką. A dokładniej, żeby poparli jego, a nie Donalda Trumpa. Innym razem zwrócił uwagę, że przyszły prezydent „ma małe dłonie”, co wszyscy, z Trumpem na czele, odebrali jako aluzję seksualną. Po drodze była jeszcze seria mniej lub bardziej krytycznych komentarzy pod adresem rywala i wytykanie mu niekompetencji. To jednak rzeczywistość sprzed ponad ośmiu lat – w dzisiejszej polityce cała epoka. Wtedy Rubio, polityk wciąż młody, ale już rozpoznawalny, zasłużony dla Partii Republikańskiej, o sprecyzowanych, czasami ostrych jak brzytwa poglądach, naprawdę wierzył, że to on będzie rywalem Hillary Clinton w walce o prezydenturę.

Ani w 2016 r., ani nigdy potem to marzenie się nie ziściło, a jego pozycja na scenie politycznej, zamiast się wzmacniać, słabła. Głównie dlatego, że Rubia można nie lubić, można się z nim nie zgadzać, ale trzeba mu oddać, że jest bliższy tradycyjnemu postrzeganiu republikanizmu, zwłaszcza pod względem funkcjonowania samej partii i działania administracji federalnej. To nie jest antysystemowy radykał z ruchu MAGA ani kleptokrata chcący przekuć pieniądze we władzę. To po prostu konserwatysta, co w bieżącym układzie sił za oceanem tylko komplikuje sytuację.

Ostatnia szansa na karierę

Od wejścia Trumpa do głównego nurtu polityki minęła już dekada i z pełną odpowiedzialnością trzeba stwierdzić, że zmienił on Partię Republikańską na dobre. Powrotu do tego, co Martin Wolf z „Financial Timesa” niedawno nazwał „republikanizmem z werandy klubu dla gentlemanów”, już nie ma i nie będzie. Politycy tacy jak Mitt Romney, Liz Cheney czy nawet George W. Bush w dzisiejszej GOP już by się nie odnaleźli. Zresztą GOP pod rządami Trumpa ich nie chce. Dzisiaj ugrupowanie to przechodzi fazę jednowładztwa, w której dominuje pomysł wysadzania instytucji w powietrze zamiast zarządzania nimi – w czym właśnie Romney albo John McCain byli akurat całkiem nieźli.

Rubio, wywodzący się raczej ze starej szkoły, musiał być tego świadom.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Polski głos w amerykańskich wyborach

Polonia w Stanach Zjednoczonych jako całość jest dla kraju swoich przodków enigmą

Korespondencja z USA

Szaleństwo wybuchło 10 września. Podczas debaty prezydenckiej Kamala Harris kilka razy użyła słów Polish oraz Polish Americans, choć kontekst jej wypowiedzi raczej mroził krew w żyłach. Wytknęła Trumpowi, że Putin „zjadłby go na lunch”, a 800 tys. Amerykanów polskiego pochodzenia z Pensylwanii na pewno by się nie ucieszyło, gdyby amerykański prezydent wycofał Stany Zjednoczone z NATO i zostawił kraj ich przodków sam na sam z rosyjskim niedźwiedziem.

Pytanie, kogo poprą Amerykanie o polskich korzeniach, rozbrzmiewało wszędzie, bo zarówno w Pensylwanii, jak i w Michigan czy Wisconsin, stanach wahających się, które przesądzą o wyniku wyborów, takich osób jest sporo. W Michigan mniej więcej tyle, co w Pensylwanii, w Wisconsin około pół miliona. W 2016 r. DonaldTrump zwyciężył w przeszło 12-milionowej Pensylwanii ledwie 3 tys. głosów.

O ile w sferze anglojęzycznej po stronie amerykańskiej dominowały pytania, czy coś takiego jak głos polskiego bloku wyborczego istnieje, o tyle przestrzeń polskojęzyczna puchła z dumy. Oto nas, Polaków, dostrzeżono i doceniono. Losy świata – stawka w tych wyborach jest wysoka – są w polskich rękach. Trafność tej konstatacji zdawały się potwierdzać dalsze działania samych kandydatów na prezydenta. Donald Trump udzielił wywiadu Telewizji Republika i podobno rozważał pomysł spotkania się z Andrzejem Dudą w Doylestown w Pensylwanii (do czego nie doszło). Kamala Harris poprosiła o pomoc w kampanii legion demokratycznych polityków i celebrytów o polsko brzmiących nazwiskach. 17 października znana aktorka polskiego pochodzenia Christine Baranski wraz ze stanowym kongresmenem Eddiem Pashinskim odwiedzała domy w hrabstwie Luzerne w Pensylwanii, gdzie wielu mieszkańców ma środkowo- i wschodnioeuropejskie korzenie.

Polonia, o której nie myślicie

Niedługo po debacie prezydenckiej opublikowałam komentarz „Polonia, o której myślicie, nie przesądzi o wyborach” („Nowy Dziennik”, Nowy Jork, 21 września 2024 r.). Skłoniła mnie do tego wymiana opinii w polskojęzycznym internecie. „Czy ktoś jest w stanie mi wyjaśnić, dlaczego amerykańska Polonia popiera Trumpa? Tego człowieka mało obchodzi jego własny naród, a co dopiero inne?”, pytał ktoś spoza USA. Wylała się na niego fala hejtu, i to z obu stron. Jedni się obrażali, że operuje szkodliwymi uogólnieniami, bo przecież nie wszyscy popierają. Drudzy stwierdzali, że jeśli nie rozumie, dlaczego należy popierać Trumpa, to ma zlasowany mózg. Tych ostatnich było znacznie więcej. Wyobraziłam sobie, że sama zadałam takie pytanie, bo moje opinie o tym, kim jest i jak głosuje amerykańska Polonia, są kształtowane przez media społecznościowe w nie mniejszym stopniu niż przez wiadomości w mediach tradycyjnych. Co istotne, są to przekazy w języku polskim od Polonii polskojęzycznej, środowiska liczącego w USA niecałe pół miliona osób.

Dlaczego to takie ważne? Bo mówiąc o polskich Amerykanach, Kamala Harris zwracała się do grupy dużo większej – do niemal 9 mln amerykańskich wyborców, którzy przyznają się do polskich korzeni i stanowią 3% wszystkich wyborców w USA (spis powszechny z 2020 r.). Polonia polskojęzyczna, czyli w przeważającej części osoby urodzone w Polsce (emigranci pierwszego pokolenia), stanowi niecałe 3% tej grupy i 0,1% ogółu amerykańskich wyborców.

Polonia, którą przeceniacie

Z przyczyn oczywistych (język!) Polonią, do której uderzają podczas wizyt w USA polscy politycy i działacze i u której najczęściej zasięgają opinii polskojęzyczne media, również jest wspomniana społeczność polskojęzyczna.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Amerykańska demokracja w opałach

Fala nowej teorii spiskowej wzbiera i nic nie może jej zatrzymać

Korespondencja z USA

Huragan Milton uderzył we Florydę 9 października wieczorem czasu lokalnego, przynosząc wiatr o prędkości ponad 195 km/godz., tornada i zagrożenie powodziami. Wyrządzone przez niego straty dokładają się do spustoszeń po Helene, która zaatakowała 26 września. Cztery dni po jej uderzeniu w mediach dominowały informacje o rosnącej liczbie ofiar historycznych powodzi i usuwaniu szkód. Również o napływającej pomocy, w tym ze strony Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA), która była na miejscu klęski już drugiego dnia, dostarczając m.in. satelity Starlink, by można było nawiązać kontakt z mieszkańcami rejonów odciętych od świata. Władze stanów dotkniętych żywiołem, zarówno demokraci, jak i republikanie, nie szczędzili słów uznania dla prezydenta Joego Bidena, podkreślając, że skontaktował się z nimi już po pierwszych wieściach o rozmiarach katastrofy. Chwalili go za to, że chciał zaczekać z wizytą, by służby nie musiały z jego powodu wstrzymywać czy opóźniać akcji ratunkowych.

Ale mamy rok wyborów, do tego niebywale zaciętych, i nie wszyscy widzą w kryzysie wyłącznie kryzys. Donald Trump widzi w nim szansę, której nie powinien zmarnować. Do zalanej Georgii przybył już w poniedziałek 30 września i, całkowicie ignorując fakty, informował Amerykę, że rząd zawiódł na wszystkich frontach. Nigdzie śladu FEMA, a zdesperowani gubernatorzy nie mogą się dodzwonić do prezydenta. Nim wyjechał, w mediach społecznościowych pojawiło się zdjęcie, jak w odblaskowej kamizelce brnie przez zalaną ulicę.

Jeszcze tego samego dnia widzowie Fox News usłyszeli od prezenterki Laury Ingraham, że za „absolutnie katastrofalną” odpowiedzią rządu na kataklizm stoją „regulacje DEI” (Diversity, Equality, Inclusion – Różnorodność, Równość, Inkluzywność), które dla demokratów są ważniejsze od ratowania ludzkiego życia. Teoria o umyślnej bezczynności rządu rozpanoszyła się na prawicy i sprowokowała emocjonalną reakcję prezydenta Bidena. „On kłamie! – odniósł się do wypowiedzi Trumpa poruszony do żywego. – Nie mam pojęcia, dlaczego to robi. Doprowadza mnie to do wściekłości nie dlatego, że zależy mi na tym, co on myśli o mnie, ale przez to, co przekazuje ludziom w palącej potrzebie. Insynuuje, że nie robimy wszystkiego, co w naszej mocy. A my to robimy!”.

A kiedy przyjdą cię wymienić…

MAGA jednak wie swoje. Fala nowej teorii spiskowej wzbiera i nic nie może jej powstrzymać. Ani solidarność z Bidenem republikańskich gubernatorów zalanych stanów, ani wypowiedzi samych powodzian oburzonych atakami na Biały Dom, ani doniesienia, że powodziowa fotografia Trumpa jest fałszywką wygenerowaną przez sztuczną inteligencję – rzecz potwierdzona przez ekspertów. Najmniej przejmuje się tym, że konstrukcja nowej antyrządowej narracji do złudzenia przypomina scenariusz realizowany przez prawicę po tragicznych pożarach na hawajskiej wyspie Maui w sierpniu 2023 r. I że bezpodstawność oskarżeń wysuwanych przeciw służbom rządowym została wtedy dowiedziona.

Dla postronnego obserwatora najciekawszy jest oczywiście wątek DEI. Wklejony do akcji ratunkowej wygląda absurdalnie. Jednak nie dla wyznawców teorii spiskowych. Oni od dawna już wiedzą, że pieniądze z funduszy ratunkowych rozdawane są na dzień dobry gejom, migrantom i osobom kolorowym. Rząd, nawet gdyby chciał, nie ma potem z czego pomóc „normalnym obywatelom”.

Kilka dni później republikanka Marjorie Taylor Greene,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Podzwonne dla starej gwardii

W wyborach prezydenckich debiutuje nowa prawica, która zmienia kurs amerykańskiego konserwatyzmu

Korespondencja z USA

Konwencje partyjne odbywające się latem w roku wyborów to w dzisiejszych czasach przede wszystkim wielka feta z udziałem partyjnej wierchuszki i występami celebrytów. Mamy oczywiście liczenie głosów i uroczyste ogłaszanie, kogo partia nominuje na kandydata w wyborach, ale to tylko formalność. Od 1912 r. kandydata wyłania nie partia – a stąd wzięła się tradycja organizowania konwencji, na której zapadała taka decyzja – lecz trwające kilka miesięcy prawybory. Od konwencji oczekuje się głównie tego, że zmobilizuje bazę wyborczą i przedstawi szerszej publiczności kandydata na wiceprezydenta. Jego wybór bowiem jest już subiektywny i niedemokratyczny, odbywa się za zamkniętymi drzwiami.

W atmosferze widowiska reżyserowanego przez najlepszych speców z branży i momentami przypominającego raczej biletowaną imprezę rozrywkową niż zjazd partii łatwo zapomnieć, że konwencja służy innym celom. Organizowana w tej formie raz na cztery lata, wprowadza do publicznej świadomości nowe nazwiska warte zapamiętania, poza tym jest swoistym przeglądem platform i stanowisk kładących podwaliny pod partyjny światopogląd i zaplecze programowe. Młodym mówcą na konwencji demokratów w 2004 r. był Barack Obama, który cztery lata później został prezydentem. Konwencje z lat 2016 (wyścig między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem) oraz 2020 (Donald Trump kontra Joe Biden) ujawniły osłabiające partie rozłamy i walki frakcji. W 2016 r. w poważnym kryzysie tożsamości byli demokraci, cztery lata później republikanie.

Zmiana kursu

Od czasu do czasu, raz na kilka dekad, jesteśmy w czasie konwencji świadkami czegoś jeszcze innego – propozycji na tyle zasadniczej zmiany kursu, że nowe oblicze partii może się stać wręcz nierozpoznawalne dla jej własnego elektoratu. Tak było w roku 1996 w Chicago podczas konwencji demokratów. Ubiegający się o reelekcję Bill Clinton przedstawił wówczas wizję rozwoju państwa promującą oportunizm ekonomiczny kosztem interesu grup, które demokraci tradycyjnie reprezentowali. Przypieczętował tę zmianę podpisaniem kilka dni później sławetnej reformy systemu pomocy socjalnej, która drastycznie przedefiniowała rolę w nim i stopień zaangażowania państwa. Jej skutkiem, choć widocznym dopiero po kilkunastu latach, było nasilenie się biedy, zwłaszcza wśród dzieci, przy historycznym wzroście nierówności ekonomicznych. Drugim skutkiem była wymiana pasażerów pędzącego w nowym kierunku pociągu demokratów. Masowo zaczęli z niego wysiadać prowincjusze i niebieskie kołnierzyki, ustępując miejsca bardziej majętnym i wykształconym mieszczuchom. Trend ten utrzymuje się do dziś.

Rok 2024 przyniósł nam podobne przeobrażenie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat Wywiady

Joe Biden a Donald Trump

Waga zbliżających się wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych nie podlega dyskusji. Evan Osnos – dziennikarz „New Yorkera”, autor trzech książek i zdobywca National Book Award Waga zbliżających się wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych nie podlega dyskusji. Są one kluczowe nie tylko dla przyszłości Ameryki, ale także dla Europy. Szczególnie zaś dla Polski, ze względu na przybierającą coraz groźniejszy obrót wojnę rosyjsko-ukraińską (osobną kwestią jest objaśnienie, dlaczego nie słuchano realistów politycznych nawołujących do zawarcia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Trumpizm z nową twarzą

Przy okazji chyba każdej kampanii Amerykanie słyszą, że przed nimi „najważniejsze wybory w życiu” Kiedy w sierpniu 1974 r. Richard Nixon, tonący w bagnie afery Watergate, ustąpił ze stanowiska prezydenta, jego następca Gerald Ford oznajmił Amerykanom: „Nasz długi narodowy koszmar dobiegł końca”. Nie była to prawda, ale zmęczeni Amerykanie woleli wierzyć, że choć Nixon stanowił zagrożenie dla demokracji i rządów prawa, to z jego odejściem wszystko wróciło do normy, zagrożenie minęło, bo uporały się z nim mechanizmy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Demokraci lunatykują ku zwycięstwu Trumpa

Jon Wiener rozmawia z Haroldem Meyersonem 14 grudnia 2023 r. w witrynie internetowej miesięcznika „The Nation” ukazał się ciekawy wywiad Jona Wienera z Haroldem Meyersonem na temat nadchodzących wyborów w USA. HAROLD MEYERSON – socjalista, zwolennik skandynawskiego modelu państwa dobrobytu, co w Stanach Zjednoczonych jest stanowiskiem ekstrawaganckim, to jedna z najbardziej opiniotwórczych postaci w amerykańskim życiu intelektualnym. Wypracował ten status jako dziennikarz publikujący w najznakomitszych pismach, takich jak „The Washington Post”, „Los

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Efekt jo-jo

Optymizm wywołany pojedynczymi zwycięstwami demokratów może w przyszłym roku zostać zgaszony przez nową falę populizmu Już nawet tego nie ukrywa. W czasie wiecu kampanijnego powiedział niedawno, że jeśli znowu wygra, będzie dyktatorem. Wprawdzie tylko „przez pierwszy dzień urzędowania”, ale z normatywnego i ustrojowego punktu widzenia niewiele to zmienia. Donald Trump już w pierwszej kadencji udowodnił, że normy instytucji demokratycznych są dla niego wtórne, choć ostatecznie przegrał z systemem. Głównie dlatego, że przynajmniej część jego współpracowników

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Nie ma już bezpiecznych miejsc

Gdy zawieszenie broni zostało zerwane, Izrael rozszerzył operację na południową część Strefy Gazy Krótko udało się utrzymać zawieszenie broni między Izraelem a Hamasem. Gdy trwał rozejm, codziennie dochodziło do wymiany zakładników, ale już od 1 grudnia izraelskie samoloty i artyleria zaczęły ponownie bombardować Strefę Gazy, po tym jak według Izraela Hamas złamał ustalenia dotyczące przerwy w walkach. Po kolejnym tygodniu izraelscy przywódcy ogłosili też, że rozszerzają działania, i żołnierze Sił Obrony Izraela wkroczyli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Drugie po Bogu

Za rok Donald Trump ponownie stanie do wyborów prezydenckich. Czy na karcie do głosowania będzie mu towarzyszyć kobieta? W sprzyjającej byłemu prezydentowi frakcji antysystemowo-konserwatywnej ławka zawsze była krótka, ale teraz wydaje się, jakby w ogóle jej nie było. Osiem lat temu republikanie nie do końca zdawali sobie sprawę z kataklizmu, który w ich szeregach wywoła wybór Trumpa na prezydenta. Wtedy całkiem jeszcze liczne grono partyjnych weteranów uważało, że uda się go spacyfikować, a niektórzy nawet śmiało zakładali, że będzie sterowalny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.