Tag "PiS"

Powrót na stronę główną
Kraj

Skazaniec polityczny

Senator Stanisław Gawłowski został skazany na pięć lat więzienia za przestępstwa korupcyjne

Wyrok jest niezwykle surowy, biorąc pod uwagę kontekst, jaki sprawie nadał wpływowy polityk Koalicji Obywatelskiej. A zdaniem Stanisława Gawłowskiego była to intryga uknuta przez ludzi PiS na zlecenie Tadeusza Rydzyka!

W rozmowie z „Rzeczpospolitą” (30 lipca 2018 r.) Gawłowski mówił: „Wiele lat temu, jako przewodniczący rady nadzorczej w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i jednocześnie sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, interesowałem się dotacją przeznaczoną dla ojca Rydzyka na tzw. geotermię toruńską, wyjaśniałem wszystkie procedury, które zostały złamane w tamtym czasie, i po tych już wszystkich dyskusjach zarząd NFOŚ zdecydował o cofnięciu dotacji. Rydzyk, a później Jan Szyszko i obecny prezes Narodowego Funduszu Kazimierz Kujda zgłosili mnie do prokuratury, że złamałem prawo, cofając dotację dla Rydzyka… (…) Rzeczywiście to jest praprzyczyna. Bo wtedy usłyszałem od jednego z ważnych biskupów, dzisiaj kardynała, że będę tego żałował, że Rydzyk mi nie odpuści, że muszę działać zgodnie z prawem, on to rozumie, ale że będę tego żałował, bo on będzie się mścił na mnie. Dzisiaj… Jak słyszałem potem od dziennikarzy, jak PiS wygrał w 2015 r., w 2016, że PiS szuka haków na mnie, to naprawdę, proszę mi wierzyć, myślałem, że to jest żart. Od wielu dziennikarzy to słyszałem, że zabierają się za mnie, myślałem, że to jest żart. Dzisiaj już wiem, że nie”.

Proceder przestępczy

Jeśli wierzyć tej narracji, PiS musiało bardzo się postarać, aby uszyć tak grubą sprawę, która miała początek w 2013 r. Rządziła wtedy koalicja PO-PSL, a Gawłowski był posłem i sekretarzem stanu w Ministerstwie Środowiska. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego drogą operacyjną zdobyła informację, że coś podejrzanego dzieje się w Zachodniopomorskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych. W gabinecie dyrektora Tomasza P., działacza PO i znajomego Gawłowskiego, założono podsłuch.

Nagrane rozmowy były wstrząsające. Okazało się, że przetargi na prace melioracyjne warte ok. 150 mln zł ustawiano za łapówki. Aresztowany dyrektor pękł i zaczął sypać układ korupcyjny. Przyznał, że przyjął 200 tys. zł (za ustawienie wartego 20 mln zł przetargu na budowę wrót sztormowych w Mielnie) od przedsiębiorcy z Darłowa, Krzysztofa B., jednocześnie lokalnego działacza PiS i dobrego znajomego Gawłowskiego.

Układ korupcyjny był ze wszech miar demokratyczny. Krzysztof B., mimo że stał po drugiej stronie politycznej barykady, spotykał się towarzysko z Gawłowskim. Podejmował go w swoim plażowym barze, a nawet zabierał na przejażdżki motorówką i skuterem wodnym (miał wypożyczalnie sprzętu nad morzem). Panowie byli niemal nierozłączni, do czasu aż biznesmen trafił do aresztu. Początkowo Krzysztof B. przyjął postawę honorową, licząc, że Gawłowski wyciągnie go z kłopotów. Zmienił zdanie w 2016 r., gdy PiS doszło do władzy. Wtedy zeznał, że Gawłowski przyjął od niego co najmniej 400 tys. zł łapówki w zamian za przychylność i poparcie oraz pomoc w zdobywaniu wielomilionowych kontraktów od Zachodniopomorskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Duże oczekiwania, małe zmiany

Robert Bąkiewicz, cham, ksenofob i idiota o fizjonomii zwyrodnialca, stał się obliczem Telewizji Republika i najbardziej widocznym politykiem PiS. W jakimś sensie bardzo dobrze. Doprawdy już tylko człowiek niemoralny lub dureń może mieć wątpliwości, czym jest PiS, skoro Bąkiewicza bierze na sztandary.

Nowego ministra sprawiedliwości, sędziego Waldemara Żurka, poznałem w Wejherowie, widzieliśmy się tam nie raz, zaprzyjaźniliśmy się. Ale on jest wrażliwy i delikatny, a na PiS potrzebna jest siekiera. Bodnar nie biegał z siekierą i wszyscy mają teraz o to do niego żal.

Tusk ma już niewiele czasu, by udowodnić, że jest wybitnym politykiem. Porażka Rafała Trzaskowskiego nie jest jego winą, ale spadek notowań PO może być. Dotykalny jest odpływ energii i wiary w naszym obozie. Charyzmatyczny przywódca może tu wiele zwojować. Sam trochę zwątpiłem w Tuska i mam żal do niego, że mi na to pozwolił.

Zwiedzanie nowej Warszawy, tej, której nie znam. Wyprawa do Miasteczka Wilanów. Chciałem pojechać niedawno oddaną do użytku trasą tramwajową. Wiedzie ona Belwederską – to moje okolice rodzinne, a potem Sobieskiego – przy tej ulicy mieszkałem w latach 70. Zatem to podróż sentymentalna, torami, których tam kiedyś nie było.

Najpierw zjazd z placu Unii ku Gagarina i Belwederskiej, na rogu budynek w stylu brutalistycznym, niedawno wpisany do rejestru zabytków. Jak nazwa wskazuje, to styl brutalny, nie szukał harmonii i piękna, na szczęście modny był krótko. W budynku tym istniała duża księgarnia (w PRL księgarnie były ważne, książki zdobywano jak cenne trofea). Tam przypadkiem spotkałem Zbigniewa Herberta, był chyba drugi dzień stanu wojennego. Ja wyrzucony z orbity domu (potem okaże się, że na rok), on mieszkał niedaleko, obaj szukaliśmy ratunku wśród książek. Mówił mi półszeptem,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Bodnar zaczął, Żurek dokończy

Nic nie jest wieczne. Zwłaszcza w polityce. Terminy przydatności partii są coraz krótsze. Za każdy błąd trzeba prędzej czy później zapłacić. W przypadku PiS pogrywanie interesem państwa i losem jego obywateli trwało tak długo, bo polityczna konkurencja nie potrafiła się ogarnąć. Trwała w letargu, jakby ją prezes K. zahipnotyzował. Gdy anty-PiS stał się władzą, miano rozliczyć złodziejskie rządy dojnej zmiany. Na razie za wiele z tego nie wyszło, więc sporo wyborców pokazało koalicji plecy. Jest jednak szansa, że wrócą.

Nareszcie prezes Kaczyński będzie mógł poznać prawdziwy sens słów, które opisują jego partię. Przypomni sobie, co naprawdę znaczą prawo i sprawiedliwość. Bo to on, przy udziale prezydenta Dudy i ministra Ziobry, wywrócił do góry nogami praworządność. Zasady, na których opiera się każdy system demokratyczny, zastąpiono neopraworządnością. Czymś, co miało gwarantować bezkarność rządom nazwanym dojną zmianą.

Rachunek za powszechne złodziejstwo, afery, przestępcze układy jest długi. Pora więc na rozliczenie sprawców. Równie surowe jak ich czyny. Ku pamięci tych, których może kusić łatwy dostęp do majątku państwowego. Bezkarność dojnej zmiany oznaczałaby szybki powrót tej szarańczy. Ośmieleni nieskutecznością koalicji w rozliczaniu przestępstw stali się, zwłaszcza po wyborze Nawrockiego, tak butni, że nie tylko zapowiadają szybki powrót na stare stanowiska, ale dodatkowo bezwzględną zemstę na wszystkich, którzy grzebią przy ich złodziejskiej przeszłości.

Dowodem bezczelności tego układu jest choćby poseł Horała, który już straszy ministra Żurka, że będzie pierwszym, który wyleci z rządu. Tak jakby miał na to wpływ. A przecież to Beata Szydło mówiła, że uczciwi nie mają czego się bać. Skąd więc tak powszechny w PiS lęk przed prokuratorem i sędziami? No skąd?

Adam Bodnar był dobrym ministrem w tych fatalnych dla praworządności czasach. Spuścizna po Kaczyńskim, Ziobrze i Dudzie to bagno wypełnione pułapkami. Zniszczyli, a przynajmniej mocno nadkruszyli, niezależne sądownictwo. Państwo prawa sprowadzili do prawa Kaczyńskiego, który przez osiem lat mógł wszystko.

Ale wszystko robił rękoma pomagierów. Bardzo dbał, by nie zostawiać śladów. Prof. Bodnar zaczął przywracanie praworządności z prokuratorami i sędziami często jeszcze tak powiązanymi z pisowskim układem, że sabotowali wszystkie jego działania sanacyjne

Po wyważonym, pilnującym legalizmu działań Bodnarze przyszedł sędzia Żurek. Wyborcy koalicji liczą na jego skuteczność w rozliczeniu dojnej zmiany. I na determinację w naprawianiu sądownictwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Mój prezydent Lech Kaczyński

Zaciskam zęby, wystukując na klawiaturze ten tytuł, lecz czy naprawdę jest w nim coś dziwnego? Jestem obywatelem Rzeczypospolitej, więc każdy jej prezydent jest „mój”. Oczywiście sprawa się komplikuje w praktyce, bo określenie takie powinno odnosić się tylko do osób dysponujących demokratycznym mandatem i sprawujących swój urząd zgodnie z konstytucją. Te dwa warunki spełniał właściwie tylko Aleksander Kwaśniewski. Wojciecha Jaruzelskiego wybrało Zgromadzenie Narodowe niedysponujące pełnym demokratycznym mandatem, Lech Wałęsa falandyzował prawo, Bronisław Komorowski ustanowił antypaństwowy Dzień Żołnierzy Wyklętych… Ale czy ma to znaczyć, że cała powyższa trójka to prezydenci niepełni, ułomni, nieprawdziwi? W takim razie trzeba by zdelegitymizować Ignacego Mościckiego!

A Lech Kaczyński? Na pewno nie był prezydentem wszystkich Polaków. Na pewno dokonał upartyjnienia swego urzędu, obniżył jego godność i autorytet. Taki był od samego początku, od wieczoru wyborczego, gdy meldował bratu-prezesowi „wykonanie zadania”. Pod pewnym względem był nawet gorszy od brata, bo manipulował historią. Był przy tym nieporadny i nieobyty, a przede wszystkim nieodpowiedzialny: w roku 2008, w Tbilisi, wypowiedział Rosji jakąś dziwaczną wojnę-nie-wojnę („Jesteśmy tu, aby podjąć walkę!”). Ale czy również takie okoliczności mają wystarczyć, by nie był to mój prezydent?

Moim prezydentem był nawet Andrzej Duda. Wprawdzie przed 10 laty czułem zażenowanie, gdy swe prywatne wyjazdy zarobkowe rozliczał jako działalność poselską, gdy sam siebie nazywał „niezłomnym”… Ale jeszcze 16 listopada 2015 r., gdy „ułaskawił” Mariusza Kamińskiego, pozostał mimo wszystko moim prezydentem, bo był nim z majestatu sprawowanego urzędu. Dopiero gdy nocą z 2 na 3 grudnia 2015 r. przyjął ślubowanie od sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych nieprawomocnie, wszelkie złudzenia prysły i odtąd mogłem mówić już tylko „dr Duda”. A kolejne jego popisy jedynie mnie w tym utwierdzały.

Za chwilę jednak będziemy mieć wreszcie nowego prezydenta. Ale tu kłopot pojawia się wcześniej niż kiedykolwiek. Ważność wyboru dr. N. stwierdziła Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, a ona nie jest sądem. Różne były sposoby wyjścia z tej sytuacji: przyjęcie ustawy incydentalnej, przekazanie

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Mity PiS

W 2005 r. bracia Kaczyńscy wygrali wybory dzięki hasłu walki z mitycznym układem postkomunistycznym, który niczym nowotwór miał trawić ojczyznę

Jarosław Kaczyński powiedział kiedyś: „Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Zgodnie z tą myślą prezes PiS i jego akolici do perfekcji opanowali zakłamywanie rzeczywistości.

Histeryczne przedstawienie, które PiS odegrało na granicy z Niemcami, można nazwać majstersztykiem. Wykreowanie afery z rzekomym przerzucaniem do Polski przez niemieckie służby tysięcy muzułmańskich migrantów z Afryki spowodowało, że nawet premier Donald Tusk dał się nabrać na tę grę i wprowadził kontrole graniczne, co Robert Bąkiewicz, „komendant” samozwańczego Ruchu Obrony Granic, okrzyknął swoim wielkim sukcesem. Choć potem oznajmił, że Tusk tylko pozoruje walkę z nielegalnie przebywającymi w Polsce imigrantami. Dlatego też on i jego ludzie będą nadal stać na posterunkach, broniąc Polski.

Z sondażu przeprowadzonego przez IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej” wynika, że 34% społeczeństwa też uwierzyło w kłamstwa o islamskich najeźdźcach i popiera obywatelskie patrole stadionowych chuliganów. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby 11 listopada, czyli w Narodowe Święto Niepodległości, Bąkiewicz został uhonorowany przez prezydenta Karola Nawrockiego najważniejszym polskim odznaczeniem, Orderem Orła Białego, „w uznaniu za znamienite zasługi dla Polski i Narodu Polskiego, za wierność Polsce niepodległej i suwerennej”. Być może opis bitwy o polską granicę znajdzie się w kolejnym wydaniu podręcznika do historii i teraźniejszości prof. Wojciecha Roszkowskiego.

W ten sposób Jarosław Kaczyński za pomocą partyjnej propagandy od lat tworzy urojoną rzeczywistość, bezczelnie kłamiąc, insynuując lub naginając fakty. Zdumiewające jest, że znaczna część społeczeństwa ślepo w to wierzy.

Kiszczak z Michnikiem wznoszą toast

Zaczęło się od zdrady przy Okrągłym Stole, gdzie ludzie Solidarności dogadali się z komunistami i w ten sposób podzielono Polskę między kliki. Zdradę, niczym w mafijnym środowisku, przypieczętowano suto zakrapianą imprezą. Naczelny ideolog PiS Sławomir Cenckiewicz w tekście „Szokujące kulisy Okrągłego Stołu” („Historia Do Rzeczy” nr 3/2015) pisał: „Leży przede mną nigdy niepublikowany zapis stenograficzny tzw. taśm Kiszczaka (wideo) z zakulisowych rozmów na Zawracie i w Magdalence. Wartość tego dokumentu ma przede wszystkim wymiar symboliczny, bowiem dokumentuje dynamiczny proces fraternizacji elit okrągłostołowych, które wkrótce stanowić będą już wspólną elitę III RP.

(…) »Wałęsa rozwiązuje krzyżówkę« – czytamy w stenogramie. I dalej: »Wałęsa pijący alkohol. Jacek Kuroń, Stanisław Ciosek, Zbigniew Bujak – rozmawiają i piją wódkę. Adam Michnik pijący wódkę. Czesław Kiszczak i Bronisław Geremek rozmawiający. Ireneusz Sekuła opowiada dowcip. Kiszczak wznosi toast, Michnik odpowiada, że pije za taki rząd, gdzie Lech będzie premierem, a gen. Kiszczak ministrem spraw wewnętrznych«. Było coraz weselej: »Wałęsa z kieliszkiem wznosi toast za zdrowie generała; kelnerzy dolewają alkohol do kieliszków. Lech Wałęsa, Adam Michnik, Tadeusz Mazowiecki, Czesław Kiszczak, Romuald Sosnowski stukają się kieliszkami. Sekuła w sposób humorystyczny wznosi toast za zdrowie premiera Mieczysława F. Rakowskiego (śmiech sali). Wałęsa tłumaczy coś Kiszczakowi. Kuroń rozmawia z Cioskiem i Lechem Kaczyńskim. Sekuła wyciąga cygaro. Geremek pali cygaro. Kuroń z papierosem. Michnik opowiada dowcip o Jezusie i żydowskim przewoźniku po Jeziorze Genezaret«. Były też nietaktowne żarty podkreślające miłą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Czas na twardą sprawiedliwość

Politycy PiS są wściekli na nominację Waldemara Żurka, bo jako ofiara represji ma on rozległą wiedzę o ich przestępczej działalności

Powołanie sędziego Waldemara Żurka na stanowisko ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego wywołało skrajną ekscytację wśród polityków i komentatorów. „To jest hardkorowy kandydat, który moim zdaniem nie będzie brał jeńców. I rozliczenia w zakresie wymiaru sprawiedliwości, tak wyczekiwane przez środowiska naszych wyborców, chyba przyśpieszą”, mówił wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski (PSL). „To nadzieja na sprawiedliwość i rozliczenie pisowskich afer”, dodał europoseł Dariusz Joński (KO).

Pod drugiej stronie barykady są politycy PiS. „To jest człowiek, który nie ma żadnych skrupułów i zasad. To jest człowiek, który lekceważy sobie podstawowe zasady porządku prawnego. To jest człowiek, który nawoływał do popełnienia przestępstw, jak choćby wkroczenie nielegalne z użyciem siły do Krajowej Rady Sądownictwa czy też stawienie zarzutów sędziom Sądu Najwyższego (…). To jest osoba, która składała nieuzasadnione i całkowicie bezpodstawne – bez jakichkolwiek podstaw faktycznych i prawnych – zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa”, bredził Zbigniew Ziobro.

Byłemu ministrowi wtórowali partyjni koledzy i sfraternizowani z nimi sędziowie, jak chociażby neosędzia Kamila Borszowska-Moszowska z Sądu Okręgowego w Świdnicy. „Wizja, że pan – jeszcze sędzia – Waldemar Żurek zostanie ministrem sprawiedliwości, biorąc pod uwagę jego postępowanie, jest przerażająca. Mam wrażenie, że zagłębiamy się w otchłań bezprawia, które będzie postępowało z dnia na dzień”, biadoliła.

Wściekłość pisowskiej prawicy, która przez osiem lat demolowała wymiar sprawiedliwości i podporządkowywała go partyjnym interesom, jest zrozumiała. Żurek podpadł politycznym rozbójnikom, gdy jeszcze jako rzecznik legalnej Krajowej Rady Sądownictwa (którą PiS wbrew konstytucji rozwiązało w trakcie kadencji) recenzował nadużycia władzy. Z czasem stał się jedną z głównych twarzy protestu środowisk sędziowskich. Broniąc praworządności, zapłacił wysoką cenę.

Dyscyplinarny recydywista

Za rządów PiS Żurek był najbardziej prześladowanym sędzią. Rzecznicy dyscyplinarni Ziobry wytoczyli mu 23 bezpodstawne postępowania dyscyplinarne. Sędziemu postawiono kilkadziesiąt zarzutów, co miało skompromitować go jako sędziego i wywołać efekt mrożący na innych prawnikach.

W największej dyscyplinarce Żurek usłyszał 68 zarzutów. Dotyczyły one rzekomego fałszowania orzeczeń. Sprawa była dęta, a poszło o to, że sędzia w latach 2012-2018 wydawał w składach kolegialnych lub jednoosobowych orzeczenia dotyczące spraw proceduralnych na posiedzeniach niejawnych, bez udziału stron i obecności na sali rozpraw, co jest standardową procedurą. Zastępca rzecznika dyscyplinarnego Michał Lasota uznał, że Żurek nie mógł wydawać tych orzeczeń, bo nie było go wtedy w sądzie (jako rzecznik legalnej KRS często przebywał w Warszawie), i zarzucił mu poświadczenie nieprawdy w dokumentach. Tyle że obecność Żurka w sądzie potwierdzili inni sędziowie. Okazało się, że Lasota nie zna prawa. Żurek mógł podpisywać orzeczenia z inną datą, niż je wystawiano, i mógł to robić nawet w domu lub w czasie podróży służbowej.

„To postępowanie pokazuje, jak ogromną ilość energii poświęcali tzw. rzecznicy dyscyplinarni ministra Ziobry, by dopaść mnie i innych sędziów. Ściągali i przeglądali setki spraw, które prowadziłem, by coś na mnie znaleźć. Trałowano mnie najpierw pod kątem rzekomo niesłusznie pobranych diet z KRS. A jak nic nie znaleziono, to próbowano zrobić ze mnie fałszerza orzeczeń. Nie spocznę, dopóki wszyscy winni niszczenia niezależności polskich sądów nie poniosą za to odpowiedzialności”, mówił Żurek w rozmowie z portalem OKO.press.

Żurek miał też dyscyplinarkę za nieprawomyślną choinkę bożonarodzeniową, którą postawił w holu krakowskiego sądu. Znalazły się na niej ozdoby nawiązujące do wydarzeń społeczno-politycznych: uchodźców, praworządności, praw osób LGBT oraz z flaga Unii Europejskiej i napisem „Konstytucja”. Podpadł też za to, że odmówił orzekania z neosędziami. Pisowskiej władzy nie spodobało się, że Żurek w ramach akcji Tour de Konstytucja PL wyjaśniał dzieciom, jakie mają prawa. Podczas innego spotkania sędzia obraził majestat Zbigniewa Ziobry, bo solidaryzował się z represjonowanymi sędziami, mówił o politycznym przejęciu wymiaru sprawiedliwości i o tym, że sędziowie muszą stać na straży konstytucji. Pozostałe dyscyplinarki dotyczyły m.in.: stosowania prawa europejskiego, krytyki „reform” Ziobry, krytyki Prokuratury Krajowej, kwestionowania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Karmienie rasizmu

Wystąpienie prezesa w Szczecinie – mówił do swoich wyznawców – długie, pełne atrakcji i oznak obłędu. Mały fragment: „Nie interesują nas jakieś zwycięstwa połowiczne, zwycięstwo musi być pełne. Obecnie Polska pogrąża się w ruinie, stan finansów jest coraz gorszy, zadłużamy się. To zadłużenie stwarza się celowo, żeby państwo znalazło się w takim stanie, że Polacy sami zrzekną się niepodległości. A jak wygra PiS, Polska będzie wielkim państwem, będziemy odnosić sukcesy, choćby w sporcie. Jak to możliwe, że nasze drużyny nie odnoszą sukcesów, że mamy tylko jedną odnoszącą sukcesy tenisistkę?”, dziwił się prezes. „W ogóle wszędzie powinniśmy odnosić sukcesy, w nauce, w literaturze, wszędzie”. Kaczyńskiemu cherlakowi marzy się moc, polska krzepa, również w sporcie, i nawet Nagrody Nobla dla polskich prawicowych pisarzy. Nie szkodzi, że ich jeszcze nie ma, ulepi się ich. To pachnie faszyźmikiem – takim faszyzmem zmiękczonym przez brak bardzo radykalnych tradycji w Polsce. I już wiemy, co nas czeka, jak zwycięstwo prezesa będzie „pełne”.

Całe to szczucie na imigrantów, na uchodźców, te dawki strychniny w prawicowych mediach – to wszystko ma charakter rasistowski. Rasizm zawsze był karmiony lękiem przed obcymi. I o taki lęk chodzi prawicy. Rasizm znalazł się u źródeł wielkich zbrodni XX w., więc krzewienie go w Polsce jest działalnością zbrodniczą. Grzegorz Braun radykalizuje się, co wydawało się niemożliwe. Neguje istnienie komór gazowych. Że chory psychicznie? Zapewne, ale Hitler też był chory, istnieją złowieszcze choroby. 1,2 mln naszych rodaków głosowało na Brauna.

Kolega z klasy, Grzegorz, mieszka w izraelskim Aszkelonie. Rozmawiam z nim, mrocznie tam, smutno i bez nadziei. Mówię, że u nas też się zachmurza. On na to: „Wy macie przynajmniej jakieś perspektywy na przyszłość. U nas nie ma żadnych. Nasi liberałowie mają mało dzieci, za to religijni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Butni, zwarci i gotowi

Po wygranej Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich PiS zapowiada odwet na rzeczywistych i urojonych przeciwnikach politycznych

Czegoś takiego jeszcze nie było! Polityczni bandyci, którzy łamali konstytucję, ignorowali wyroki sądowe, upolitycznili wymiar sprawiedliwości, wykorzystywali aparat państwowy, służby specjalne, sądy i prokuraturę do celów partyjnych, a często też prywatnych, szczuli na ludzi i niszczyli im życie, okradali państwo na miliardy złotych, teraz stawiają się w roli ofiar i zapowiadają zemstę.

Andrzej Duda o sędziach broniących praworządności: „Jeżeli to środowisko nie opamięta się i nie zrobi samo resetu, to skończy się na tym, że trzeba będzie wszystkich tych ludzi wyrzucić ze stanu sędziowskiego, bez prawa do stanu spoczynku. (…) Niedawno jeden człowiek powiedział do mnie bardzo brutalnie: »wie pan, dlaczego w Polsce jest tyle zdrady i warcholstwa bezczelnego? Ponieważ dawno nikogo nie powieszono za zdradę«. To straszne, ale w tych słowach jest prawda”.

Można się spodziewać, że po dojściu PiS do władzy sędziowie będą musieli podpisywać lojalki na wierność partii. Jeśli tego nie zrobią, czekać ich będzie trybunał ludowy i pozbawienie urzędów. Ci zaś sędziowie, którzy najaktywniej walczyli o praworządność, zostaną ogłoszeni zdrajcami, a dla tych, jak zapowiedział prezydent, jest jedynie szubienica. Po kilku pokazowych procesach nawet najżarliwsi obrońcy praworządności spokornieją.

Dożywocie dla Tuska i Bodnara

Zbigniew Ziobro już osiem razy nie stawił się przed sejmową komisją śledczą ds. Pegasusa, gdzie ma zeznawać jako świadek, choć, jak twierdzi, nie ma nic do ukrycia. Były minister sprawiedliwości i prokurator generalny unika przesłuchania, gdyż musiałby powiedzieć, dlaczego za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, który miał służyć ofiarom przestępstw, kupił Pegasusa. I dlaczego cyberbroń do walki z terrorystami wykorzystywał przeciwko opozycji, w tym do szpiegowania Krzysztofa Brejzy, szefa sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej w 2019 r.

Ziobro też chce usuwać niewygodnych sędziów. Annie Ptaszek z Sądu Okręgowego w Warszawie zapowiedział, że jak się zmieni władza, pierwsza zostanie pozbawiona urzędu, może nawet trafi za kratki. Wszystko przez to, że prawniczka zarządziła zatrzymanie Ziobry i doprowadzenie go przed komisję śledczą (do przesłuchania ostatecznie nie doszło).

Zamiast przed komisją były minister sprawiedliwości i prokurator generalny pojawił się (4 czerwca) przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, gdzie wezwał sędziów, prokuratorów i funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, by wypowiedzieli posłuszeństwo rządowi Donalda Tuska. Ziobro oskarżył premiera o bezprawne „przejęcie mediów publicznych z użyciem siły”, przejęcie Prokuratury Krajowej, bezprawne usunięcie jego przyjaciela Dariusza Barskiego z funkcji prokuratora krajowego, paraliż podporządkowanego PiS Trybunału Konstytucyjnego i skrajnie upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa.

„To koniec Donalda Tuska. Już tonie, jego los jest przesądzony, ale w desperacji będzie jeszcze miotał się, szczuł i kąsał. Z zimną krwią łamał prawo, popełniał liczne przestępstwa kryminalne. (…) Wyrok wyborców został wydany. To jest zapowiedź już tych prawdziwych wyroków, które w przyszłości zapadną. Przegrane wybory prezydenckie to koniec Donalda Tuska, jego los jest już przesądzony”, mówił Ziobro, nawiązując do wygranej Karola Nawrockiego.

Połajanki i groźby zabrzmiały zabawnie, bo przecież nie kto inny jak Ziobro dokonał zamachu na wymiar sprawiedliwości, podporządkowując go PiS, oponentów zdegradował i szykanował postępowaniami dyscyplinarnymi, a swoich stronników ulokował na eksponowanych stanowiskach w sądach i w prokuraturze.

W późniejszych wypowiedziach Zbigniew Ziobro poszedł dalej. Donaldowi Tuskowi i Adamowi Bodnarowi zagroził karami dożywotniego więzienia za „zamach na ustrój państwa polskiego”. Na czym ten zamach miałby polegać? 30 czerwca br. do nielegalnej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego weszli upoważniani przez Adama Bodnara prokuratorzy, aby zapoznać się z aktami postępowań w sprawach dotyczących protestów wyborczych. Ziobro dopatrzył się w tym spisku na najwyższym szczeblu. Bredził, że informator doniósł mu, „że Bodnar sondował, przygotowywał również wejście prokuratury i zablokowanie, sparaliżowanie de facto działania Izby Kontroli Nadzwyczajnej poprzez zabezpieczenie dokumentacji akt sprawy”, tak by nie mogła orzec o ważności wyborów prezydenckich.

„W tej sprawie musi być śledztwo w przyszłości, bo to jest element większej układanki, odpowiedzi karnej za zamach na ustrój polskiego państwa. Ja nie żartuję. To jest przestępstwo zagrożone karą dożywotniego pozbawienia wolności”, grzmiał były minister

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wielki fejk

Trudno o bardziej jaskrawy przykład dezinformacji niż to, co politycy PiS lub Konfederacji głoszą o Centrach Integracji Cudzoziemców

3 lipca w Hali Widowiskowo-Sportowej „Pod Dębowcem” w Bielsku-Białej zorganizowana została konferencja prasowa inaugurująca działalność Centrum Integracji Cudzoziemców. Ośrodek otwarto wcześniej, ale postanowiono zorganizować konferencję, by wyjaśnić lokalnej społeczności, czym jest ta instytucja.

Na spotkaniu pojawiły się miejska radna PiS Aleksandra Woźniak oraz lokalna działaczka Konfederacji Joanna Banaś z kilkudziesięcioma innymi osobami. Rozdawano ulotki z wizerunkami tych radnych Bielska-Białej, którzy rzekomo zgodzili się na budowę centrum, choć inicjatywa była niezależna od miasta i nie wymagała żadnej budowy. Bielskie Centrum to bowiem zaledwie cztery pokoje biurowe. Ale protestujący byli odporni na fakty, które próbowali przekazać Grzegorz Sikorski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach, Bartłomiej Potocki, dyrektor Departamentu Integracji Społecznej w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, czy przedstawiciele Caritas Polska.

Protestujący wiedzieli swoje: że do centrum trafią migranci, których nie chcą u siebie Niemcy. Trzymali transparenty z hasłami: „Mieszkańcy mają głos” i „Nie chcemy żyć w strachu”. Bo też od jakiegoś czasu wielu mieszkańców Bielska-Białej w takim strachu żyje. Ten strach jest regularnie podsycany.

Na początku maja pod bielskim ratuszem Młodzież Wszechpolska zorganizowała demonstrację pod hasłem „Polak w Polsce gospodarzem”. „Będziemy domagać się społecznych konsultacji i wyrażać swój sprzeciw wobec postawy władz miasta”, głosili organizatorzy. A ponieważ Centrum Integracji Cudzoziemców nie jest inicjatywą władz miasta, chyba chodziło o to, że te władze nie protestują. Kolejny protest odbył się w czerwcu. Do marszu sprzeciwu organizatorzy zapraszali wszystkich bielszczan, którzy „nie zgadzają się na obowiązkową relokację migrantów w ramach nowego paktu migracyjnego”.

Narodziny strachu

Nic więc dziwnego, że ludzie się boją. – Mieszkam niedaleko, nie chcę przestępczości, a oni będą się tu kręcić – mówi Urszula, matka samotnie wychowująca syna. Co ciekawe, nigdy na PiS nie głosowała i powinna być ostatnią osobą obawiającą się imigrantów. Bywała w Egipcie, interesuje się ajurwedą, ćwiczy jogę. A jednak odczuwa strach i imigrancka retoryka bardzo do niej przemawia. Opowiada o biegających po Niemczech uzbrojonych w noże islamskich fanatykach, o tym, że muzułmanie napadają na spokojnych ludzi i gwałcą kobiety. – Czuję się zagrożona – dodaje Urszula.

Do tej sytuacji idealnie pasują słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego: „Nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne – czarne”. To był oczywiście lapsus, ale jakże znamienny. CIC nie są ośrodkami pobytu ludzi, którzy przebywają w Polsce nielegalnie. Kto więc z tych centrów korzysta? Jak podkreśla Arkadiusz Kaczor, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach: – Z usług naszych centrów integracji mogą skorzystać tylko osoby, które przebywają w Polsce legalnie.

Potwierdza to również Sabina Haczek, koordynatorka Centrum Pomocy Migrantom i Uchodźcom Caritas Archidiecezji Katowickiej.

CIC najłatwiej przyrównać do centrum informacji turystycznej. To biuro, w którym można uzyskać fachową poradę i pomoc. Nikt tam nie śpi ani się nie stołuje. Jeśli już mowa o pobycie cudzoziemców w takim centrum, to wtedy, gdy biorą oni udział w nauce języka polskiego lub w kursach, dzięki którym poznają obowiązujące w Polsce przepisy albo polską kulturę.

Kto z centrów korzysta? W przeważającej części obywatele Ukrainy (98%) i Białorusi, zazwyczaj kobiety z dziećmi. W Katowicach zarejestrowano prawie 1,5 tys. osób. W Częstochowie z pomocy CIC korzystają 144 osoby, natomiast w Bielsku-Białej, gdzie biuro uruchomiono najpóźniej, wsparcie otrzymuje prawie 130 osób. Wśród nich 32% to dzieci w wieku do 17 lat oraz kobiety: 30% w wieku ponad 60 lat, a 27,94% w wieku 18-59 lat. Inne narodowości pojawiają się sporadycznie: odnotowano 17 Białorusinów, po dwie osoby z Kirgistanu i Filipin oraz po jednej osobie z Algierii, Indii i Rwandy.

W Bielsku-Białej jak dotąd nie zarejestrowano osób spoza Ukrainy, choć Caritas współpracuje tam także z migrantami z Indii. To świadczy o tym, że obecne CIC w województwie śląskim odpowiadają przede wszystkim na potrzeby uchodźców wojennych z Ukrainy. I tak jest w całej Polsce.

Imigrancki matrix

Na konferencję w Bielsku-Białej przyszli protestować ludzie, których nie dawało się przekonać. Byli to po prostu zwolennicy innej, alternatywnej rzeczywistości.

CIC (w województwie śląskim, jak i w pozostałych województwach), wbrew pogłoskom rozsiewanym przez ich przeciwników, to typowe biura. Nie ma w nich ani łóżek, ani jadalń, nie pełnią żadnych funkcji hotelowych – nikt w nich na stałe nie mieszka. Służą jako punkty wsparcia i doradztwa dla osób potrzebujących pomocy w odnalezieniu się w nowym miejscu. Są efektem współpracy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach oraz Caritas Archidiecezji Katowickiej.

Koncepcja CIC ma korzenie w inicjatywie poprzedniego rządu. To pilotaż uruchomiony w 2021 r., mający na celu przetestowanie i ujednolicenie form wsparcia dla legalnie przebywających w Polsce cudzoziemców. Jego pozytywne wyniki doprowadziły do decyzji o rozszerzeniu projektu na całą Polskę. Chodziło o usystematyzowanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Przykro już było, będzie tylko przykrzej

Wygaszanie się Andrzeja Dudy jako prezydenta jest dojmująco przykrym widowiskiem. Dziesięć lat konieczności przyglądania się człowiekowi bez właściwości i kręgosłupa, z pokracznym poczuciem własnych kompetencji na stanowisko, do którego nie powinien był się zbliżyć, było udręką, okraszaną gorzkim memicznym uśmiechem. Na całej tej „prezydenturze” położyła się cieniem jedna z pierwszych decyzji: ułaskawienie Kamińskiego i Wąsika w 2015 r., co przyklepał jeszcze potem łopatą kolejnego ułaskawienia w 2024 r., kiedy zapadł prawomocny wyrok w ich sprawie. Wszystko o tamtych żenujących i kompromitujących decyzjach „prezydenta” już napisano i powiedziano.

W ostatnim miesiącu pobytu w pałacu Andrzej Duda sięgnął po raz kolejny po swój przywilej ułaskawiania politycznych przyjaciół i partyjnych kompanów – teraz zainwestował w polityczną przyjaźń z nadchodzącym po PiS faszyzmem, ułaskawiając Roberta Bąkiewicza, skazanego za zrzucenie ze schodów kościoła aktywistki Katarzyny Augustynek, znanej jako Babcia Kasia. Za „Gazetą Wyborczą: „Doszło do tego w trakcie protestu kobiet w Warszawie w 2020 r., jednego z wielu, jakie wybuchły po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny zmian w prawie dotyczącym aborcji. Środowiska narodowe mobilizowały się wtedy w obronie kościołów przed protestującymi. Bąkiewicz i jego ludzie pilnowali tego dnia wejścia do kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Protestujące kobiety były usuwane siłą. Babcia Kasia nie była jedyną poturbowaną aktywistką”.

Bąkiewicz, jeden z organizatorów Marszów Niepodległości, prezentujących skrajne prawicowo-faszystowsko-rasistowskie hasła i agresję, udających pielgrzymki oddanych katolików z dziećmi, beneficjent pisowskich dopłat do wszystkiego, co ksenofobiczne, nienawistne, pseudopatriotyczne, jest po prostu twarzą (wykrzywioną często w grymasie nienawiści) brunatniejącej Polski, Polski bojówkarskiej coraz częściej i ostentacyjnie bezkarnej. Andrzej Duda swoim aktem łaski nie tyle nawet żyruje faszyzującą przemoc, ile stawia ją poza prawem. To, że doktor Duda prawa nie rozumie na żadnym poziomie, dowiódł sam przez obie kadencje. Ten gest jest jednak czymś innym, jest poszukiwaniem akceptacji wśród najskrajniejszych ze skrajnych, choć pojęcie skrajności politycznej prawicy jest dziś powszechnie akceptowane w politycznym centrum. Narastająca atmosfera pogromowej nienawiści

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.