Tag "politycy"

Powrót na stronę główną
Felietony Jerzy Domański

Zatrzymać gigantów

Krzyk rozpaczy. Albo, jeśli ktoś woli, jęk z okolic dna, na którym znalazły się w Polsce małe i średnie media. Choć i te największe, jeśli nie są własnością kapitału zagranicznego, cienko przędą. W szybkim tempie zaczynają dominować wielkie koncerny technologiczne. Patent na gigantyczne dochody mają bardzo prosty. Biorą z tradycyjnych mediów śmietankę, czyli treści wypracowane przez dziennikarzy, przerabiają je i jako swoje przekazują użytkownikom Google’a czy YouTube’a (Alphabet) albo Facebooka lub Instagrama (Meta). Mają moc i gigantyczne zasięgi, więc są bardzo atrakcyjne dla reklamodawców. I właśnie reklamy są tym czystym i ogromnym zyskiem.

Napisałem, że to czysty zysk, co jest prawdą, ale tylko księgową. Bo gdy ocenić sposoby dochodzenia do tych pieniędzy, to z regułami uczciwego biznesu rynkowego nie mają za wiele wspólnego. Giganci silni potęgą pieniędzy, wpływami politycznymi, najnowocześniejszymi technologiami i algorytmami, za którymi nikt poza nimi nie potrafi nadążyć, są dziś potężniejsi od rządów zdecydowanej większości państw na świecie. A może i od tych największych. Za ich interesami chodzą tabuny lobbystów. Interweniują premierzy. Ileż razy ambasador USA w Polsce pilnował, żeby zawsze było tak, jak chcą giganci! A chcą dalej brać od tradycyjnych mediów wszystko i nic im nie płacić. Stąd apel wydawców, redakcji i dziennikarzy, który my także drukujemy. Adresatem tego apelu są politycy. A konkretnie parlament i rząd, które potraktowały nas z aroganckim lekceważeniem. Jak papierową chusteczkę jednorazowego użytku. Żywiąc przekonanie, że łamy gazet oraz studia telewizyjne i radiowe ciągle będą przed nimi otwarte.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Sejm były w pełni poinformowane o sytuacji i o skali problemu. Mało tego, znając ich skromne kompetencje, środowisko dziennikarskie przygotowało bardzo konkretne i niewygórowane propozycje rozwiązań poprawiających nasze położenie. Niestety, te argumenty nie dotarły do posłów i urzędników. Zobaczymy, co z naszymi postulatami zrobi Senat. Jeśli i tam, podobnie jak w Sejmie, będzie mur i kompletnie niezrozumiała obojętność na interesy polskich mediów, trzeba będzie zrobić coś więcej niż apel. Może pora na dzień bez polityków w gazetach, programach telewizyjnych i radiowych? A może tydzień? Byłby czas na poważniejszą refleksję i zaproszenia dla ludzi nauki i kultury. Wielu czytelników, widzów i słuchaczy z pewnością by temu przyklasnęło.

Działanie w interesie bezwzględnych i kierujących się wyłącznie zyskiem światowych gigantów, czyli w konsekwencji udział w eliminowaniu z polskiego rynku kolejnych mediów, jest bezgraniczną głupotą. Nie ma na to innych słów.

Chcących wspomóc PRZEGLĄD proszę o wpłaty na konto:
Fundacja Oratio Recta
Nr konta: 72 1090 2851 0000 0001 2023 9821

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Elektorat łaknie krwi

Wybory prezydenckie wywołają ruchy tektoniczne na scenie partyjnej.

Prof. Lech Szczegóła – socjolog polityki, profesor na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Zielonogórskiego. Autor książki „Droga do wojny kulturowej. Ideologia Dobrej Zmiany”.

Czy wyborcy koalicji po pół roku jej rządów są zadowoleni? Jak to wygląda?
– O pełnym zadowoleniu trudno mówić. Na pewno jest połowiczne, i to nawet w twardym elektoracie Koalicji Obywatelskiej. Owszem, ten elektorat jest zadowolony z tego, że PiS wreszcie nie rządzi, że odzyskano media publiczne, cieszą go pewne upokorzenia, które spotykają liderów PiS czy samego prezesa. Ale do satysfakcji jest bardzo daleko. Myślę, że ten najbardziej platformerski elektorat łaknie krwi. Tymczasem młyny prokuratury mielą powoli. Rozliczenia są w trakcie i nie wiadomo, kiedy się ich doczekamy. Ale pierwszy efekt wyborczego triumfu już przeminął.

Ludzie pewnie woleliby działania w stylu Ziobry. Konferencja prasowa, telewizja, nawet areszt, wielki huk! A zarzuty, sprawa w sądzie, wyrok – to już mało kogo interesowało.
– Oczekiwanie na większą sprawczość jest duże. Wola rozliczeń tego, co robili poprzednicy, też jest, tylko że szacunek dla procedur, plus kadry odziedziczone w prokuraturze i w sądownictwie, na wiele nie pozwalają. Ale to stały defekt naszego wymiaru sprawiedliwości – powolność nadejścia kary. Natomiast ten bardziej labilny elektorat, zwłaszcza jego młodsza część, oczekiwałby raczej planu rządzenia. Czyli wizji, a z tym nasz premier zawsze miał problem. Tymczasem prace rządu oraz parlamentu grzęzną w doraźności i w wewnętrznych sporach. Brakuje jasnego i uczciwego przedstawienia, czego nie można zrobić, dopóki prezydentem jest Andrzej Duda, i jakie działania będą możliwe po zmianie na tym fotelu.

Płynnie wchodzimy w kampanię prezydencką.
– Myślę, że tryb trzech kampanii w krótkim czasie nie pozwala ekipie rządzącej wypracować jakiejś perspektywy działań w kilku sferach podstawowych dla interesów i życia codziennego Polaków. Począwszy od energetyki, która staje się rosnącym problemem.

Gospodarstwa dostają rachunki grozy.
– Małe i średnie firmy też. Mamy rozregulowany przez osiem lat poprzednich rządów rynek gazu i prądu. Ale nie słyszymy o innych koncepcjach niż kontynuowanie
działań, które kojarzą się z przyklejaniem plastra, a nie trwałą strategią reformy tego sektora.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Rozsypał się lewicowy elektorat

Dlaczego wyborcy porzucili lewicę i przeszli do PO?

Prof. Przemysław Sadura

Czy elektorat lewicy jest dziś bezpański?
– To zależy, jak go zdefiniujemy. Badania pokazują, że jest to elektorat głównie potencjalny. Nie ma drugiej partii, która miałaby tak wielu wyborców wskazujących ją jako partię drugiego wyboru. Lewica mogłaby się stać może nie potęgą, jaką pamiętamy z historii III RP, lecz na pewno liczącym się graczem, ale… Właśnie, jest to „ale”, które powoduje, że ci potencjalni wyborcy głosują na inne partie albo nie głosują wcale, co było widać w ostatnich wyborach, europejskich, a wcześniej samorządowych.

Wspomniał pan te dawne czasy. W roku 2001 SLD miał 41%, a Platforma 12,6%. Dzisiaj jest odwrotnie. Kto wtedy głosował na lewicę? Jacy wyborcy?
– To były inne realia polityczne. Inne podziały.

Dominował podział postkomunistyczny: na post-Solidarność i postkomunę.
– Również wtedy mieliśmy dwa subspołeczeństwa: jedno głosujące na partie postkomunistyczne, SLD i PSL, i drugie – głosujące na partie postsolidarnościowe. Raz jedna strona, raz druga mobilizowała swoich i raz jedni rządzili, raz drudzy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Lewica na równi pochyłej

Problemem nie jest elektorat, bo on istnieje. Brakuje za to partii, której mogliby zaufać Polacy wyznający lewicowe wartości.

To, co się dzieje na lewicy, jest jak kronika zapowiedzianej katastrofy. Pisaliśmy przecież w PRZEGLĄDZIE, że się wydarzy – i się wydarzyło. Do Parlamentu Europejskiego dostała się trójka – Robert Biedroń, Krzysztof Śmiszek i Joanna Scheuring-Wielgus. To nie był przypadek – tak zostały ułożone partyjne listy wyborcze. I każdy mógł się przekonać na własne oczy, że projekt pod nazwą Wiosna okazał się projektem rodzinnym.

„W którym momencie ten szczery, młodzieńczy działacz lewicowy stał się bezwzględnym pieczeniarzem, zainteresowanym wyłącznie posadami dla siebie i swoich?”, zastanawiała się parę tygodni temu na naszych łamach Agnieszka Wołk-Łaniewska. Tego nie wiemy. A dlaczego tak się stało? Bo stać się mogło. O tym też pisaliśmy wielokrotnie. Włodzimierz Czarzasty najpierw przejął SLD, a potem, korzystając z pretekstu, jakim było zjednoczenie z Wiosną, sprywatyzował Lewicę. On i Biedroń są jej formalnymi przewodniczącymi i żadne ciało nie może ich z tej funkcji zwolnić. Za to oni mogą każdego członka zawiesić, kiedy chcą. Tak stanowi statut, w rzeczywistości jest to partia prywatna. 

Dlaczego w takim razie obaj konsekwentnie działają na jej szkodę? Nie ulegajmy mitom, że prywatny właściciel zawsze dobrze zarządza firmą. Zdarza się przecież, że doprowadza ją do bankructwa – czy to na skutek złych kalkulacji, czy przez brak umiejętności. I to jest ten przypadek.

Katastrofa.

Już parę minut po ogłoszeniu wyników eurowyborów lewicowe bańki w mediach społecznościowych zawyły, żądając głów. I wyją do tej pory.

Dzień po wyborach rozmawiałem z lewicowym posłem. „Bardziej jestem wściekły niż zmartwiony – mówił. – Że tak nas wykiwali. Biedroń, Śmiszek, Czarzasty… A najbardziej jestem zły, że na kandydowanie dali się namówić Belka z Cimoszewiczem. Bo podciągnęli listę. I wciągnęli Śmiszka”. 

Dwa dni po wyborach zebrał się Koalicyjny Klub Parlamentarny Lewicy. O wyborach i ich wyniku nawet nie wspomniano. Nikt o tym nie mówił, co chyba dobrze pokazuje atmosferę panującą w klubie. A w mediach jego przewodnicząca Anna Maria Żukowska i przewodniczący partii Włodzimierz Cimoszewicz tłumaczyli porażkę. „Czy zawiodła kampania, czy zawiodły inne rzeczy? – zastanawiała się Żukowska w Radiu Zet. – Po części myślę, że kampania. Po raz czwarty robiona w ten sam sposób”.

Co mówił Czarzasty? „Słaby rezultat w wyborach jest m.in. wynikiem błędnie ułożonych list wyborczych. Po drugie, elektorat, czyli propozycje dla kobiet i młodego pokolenia. Po trzecie, błędy związane z kampanią wyborczą: jedni ją robili, drudzy nie”. I dorzucił do tego jeszcze jeden błąd: że jego ugrupowanie nie odróżniało się zbytnio od Koalicji Obywatelskiej. Innymi słowy, główną winę za marny rezultat ponosi szefowa kampanii wyborczej Katarzyna Kotula. Bo lewicowi wyborcy zostali w domach. Reszta wymaga refleksji i analiz.

Poseł Lewicy, z którym rozmawiałem, tłumaczy to: „Zwalają winę na Kotulę, bo najprościej, no i za bardzo urosła. Poza tym nic się nie zmieni. Czarzasty wie, że za chwilę będą wakacje, więc do nich dojedzie. Potem wszyscy się rozjadą. Jesienią inne sprawy będą na głowie”. A to jest równia pochyła. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Co zapamiętamy z kampanii do Parlamentu Europejskiego?

Dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz,
politolożka, UW

W pamięci zostaną wszystkie awantury. Na komisjach śledczych, w parlamencie i te podczas spotkań wyborczych. Na drugim miejscu stawiam sposób, w jaki lansowali się poszczególni politycy – niejednokrotnie okazywał się on, powiedzmy, osobliwy. Widać też, jak głęboko Polska jest podzielona pomiędzy dwa wrogie obozy. To nie wróży najlepiej naszej demokracji. Pozostają jeszcze niedobory i usterki samych kampanii, skupiających się nie na merytorycznych propozycjach, ale na przeciwnikach politycznych. Najbardziej było to widać w ekipie pisowskiej, której reprezentacja do PE od zawsze jest słabiutka merytorycznie. Nie popisała się również Lewica, która z jakiegoś powodu nie potrafi wykorzystać popularności Włodzimierza Cimoszewicza i szacunku, jakim wielu Polaków go darzy. Tutaj dziwić się można jedynie panu Czarzastemu. Są to jednak wewnętrzne rozgrywki tej formacji, które wyłażą na wierzch jak brudna bielizna spod eleganckich garniturów. 

 

Dr Mateusz Zaremba,
politolog, Uniwersytet SWPS

Zapamiętamy niesmak. Ta kampania nawet w najmniejszej części nie dotyczyła problemów UE. Świat stoi przed wyzwaniami globalnymi, mówi się o kryzysie klimatycznym, o nowym układzie sił na świecie. W kampanii powinna być mowa o tym, jak Polska i Unia powinny się ustawić wobec tego, co się dzieje w USA, Rosji i Chinach. Tymczasem debatę sprowadzono głównie do przepychanek personalnych. Zniesmaczenie budzi też fakt, że ludzie, którzy przed chwilą zostali wybrani do działania w krajowej polityce, już rezygnują z tych zobowiązań na rzecz startu do PE. Byliśmy świadkami dostosowywania do kalendarza wyborczego prac komisji i rezygnacji ze stanowisk ministerialnych na rzecz kandydowania. Ta niekonsekwencja jest bardzo typowa dla polskich polityków. 

 

Galopujący Major,
komentator polityczny

Prawdopodobnie była to najsłabsza, wręcz najmniej odnotowana w świadomości wyborców kampania od lat. Gdyby nie plakaty z politykami, większość mogłaby przegapić, że są jakieś wybory. Wyborcy są wykończeni cyklem wyborczym i oczekują przerwy od niekończącej się kampanii. Z drugiej strony dla samych polityków jest to najbardziej zajadła kampania od lat, bo kto uzyska mandat, zostanie milionerem. Stąd tak ogromne emocje związane z listami i zdrady, jak ta Łukasza Kohuta. Stająca na rozdrożach Unia, jej los, nie jest tematem rozmów większości Polaków. Niewielu wyborców interesuje się polityką UE, poza Zielonym Ładem, bo mają świadomość, że od polskich europosłów niewiele zależy. Jednocześnie coraz większy eurosceptycyzm bijący z pisowskiej propagandy sprawia, że jeśli nie za pięć, to za dziesięć lat może w wyborach pierwszy raz zostać postawiony polexit.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Czy Duda musi być prezydentem

Poczucie osobistego bezpieczeństwa jest jednym z najbardziej pożądanych w naszym życiu. Nie można więc się dziwić, że ludzie są szczególnie wyczuleni na wszelkie sygnały o czyhających na nich zagrożeniach. Nic tak nie mobilizuje społeczeństw do grupowania się wokół władzy jak lęk przed wojną. Politycy o tym wiedzą i od zarania dziejów bezwzględnie wykorzystują nasze strachy do swoich celów. Manipulują nami, jak chcą. Najczęściej skutecznie. A pomagają im w tym media. Prywatne i publiczne. Prorządowe i opozycyjne. Jeden wielki chór zwolenników najprostszych sposobów rozwiązania problemów, które mają wiele przyczyn. Dotyczą zaś całej Unii Europejskiej. I nie tylko. Bo co widzimy na granicy USA z Meksykiem?

Czy kogoś jeszcze dziwi bezczelność polityków PiS, którzy teraz jazgoczą, a zostawili po sobie atrapę płotu i wojsko nieprzygotowane do ochrony granicy? Trudno o złudzenia, gdy widzimy skład Komendy Głównej Straży Granicznej. Nominaci Kamińskiego, protegowana Brudzińskiego, a wszyscy awansowani na generałów przez Dudę. Pisowska zmiana. Mierni, ale oddani władzy. Czy za rządów Dudy i Morawieckiego powołano w wojsku kogoś spoza ich kręgu? Gdziekolwiek zajrzeć, widać, jakie to jest nieprofesjonalne i nadmuchane.

Spustoszenie kadrowe, które wojsku zafundował Macierewicz, za aprobatą prezesa Kaczyńskiego, a później zaciąg Błaszczaka na obraz i podobieństwo tego ministra cofają naszą armię o dekadę. Wielu z tych ludzi trzeba odesłać do domów, bo kompletnie nie dorośli do stopni generalskich i galowych mundurów. Wiem, że przy tym prezydencie decyzje co rusz są skutecznie blokowane. Coraz częściej myślę więc, czy nie pora na impeachment. Państwo polskie nie może sobie pozwolić na 14 miesięcy takiego paraliżu decyzyjnego. Kto w Polsce ma interes w tym, by Duda dotrwał do końca kadencji? Patron korupcji i aferzystów ośmiesza urząd prezydenta.

Jego protegowani, Kamiński i Wąsik, odpowiadają za bezkarność mafii przemytników, którzy tysiące migrantów przewozili do Niemiec i dalej. Tego też nie można było opanować?

Uchodźcy to także problem Kościoła i w większości katolickiego społeczeństwa. Jeszcze nie tak dawno na wigilijnych stołach było puste nakrycie. Dla kogo? Ileż w tym hipokryzji i załgania.

Trzeba to pokazywać. A później coś z tym zrobić. Czy naprawdę większość Polaków chce strzelać do uchodźców? Jeśli nawet, to rację mają tacy ludzie jak Adam Bodnar i Hanna Machińska.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Transfery polityków lewicy

Wielkim paradoksem najnowszych dziejów Polski jest fakt, że lewica, która dała III RP konstytucję i wprowadziła nasz kraj do Unii Europejskiej, od 20 lat znajduje się na marginesie sceny politycznej. Politykę zdominowały bowiem dwie partie postsolidarnościowe, do 2005 r. zgodne w antykomunizmie i nienawiści do lewicy. Dopiero po tej dacie zaczęły się uwydatniać różnice między PiS i PO. W tym układzie dla lewicy było coraz mniej miejsca, a dotychczasowi wyborcy SLD i Unii Pracy zaczęli przepływać bądź do partii Tuska, bądź do partii Kaczyńskiego. Trudno się dziwić, że politycy lewicy coraz liczniej uciekali i nadal uciekają tam, gdzie widzą większe możliwości kariery.

Trzeba przyznać, że PiS mimo ośmiu lat korupcjogennych rządów nie zdołało pozyskać wielu ludzi z lewej strony. Przejścia z lewicy na prawicę są mimo wszystko zbyt szokujące i mało kto ma tyle tupetu, ile były sekretarz KC PZPR i wieloletni szef tygodnika „Wprost” Marek Król, który dołączył do grona komentatorów pisowskich mediów. Z pokolenia jego rówieśników podobną drogę wybrała tylko Aleksandra Jakubowska, niegdyś ważna postać rządów SLD, była posłanka i wiceminister kultury, która kilka lat temu związała się z koncernem medialnym braci Karnowskich. Natomiast spośród ludzi lewicy o całe pokolenie młodszych takich przypadków mamy już nieco więcej: feralna kandydatka SLD z wyborów prezydenckich w 2015 r. Magdalena Ogórek, która zaraz potem została „gwiazdą” pisowskiej TVP; Rafał Woś, kiedyś jeden z najciekawszych publicystów ekonomicznych o lewicowych poglądach, przez ostatnie lata brnący coraz bliżej PiS, dziś zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność”; wreszcie sławetna posłanka z Lubelszczyzny Monika Pawłowska, która zaczynała w SLD, mandat poselski uzyskała w 2019 r. dzięki partii Wiosna Roberta Biedronia, by po kilkunastu miesiącach przejść do Porozumienia Jarosława Gowina, a stamtąd do PiS (w ostatnich wyborach kandydowała z listy tej partii i choć dostała zbyt mało głosów, wkrótce wróciła do Sejmu, przejmując mandat po Mariuszu Kamińskim).

O wiele mniej szokujące stały się transfery ludzi lewicy do Koalicji Obywatelskiej. Pozyskiwanie znanych nazwisk z lewej strony Donald Tusk rozpoczął już podczas swoich pierwszych rządów. W 2009 r. pierwsze miejsce na warszawskiej liście PO w wyborach do Parlamentu Europejskiego niespodziewanie otrzymała Danuta Hübner, pierwsza polska komisarz w Brukseli, wcześniej szefowa kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego i minister w rządzie Leszka Millera. Tuskowi nie przeszkadzała już wtedy wieloletnia przynależność Hübner do PZPR ani ujawniona przez IPN i nagłośniona przez prawicowe media praca jej ojca w UB, choć jeszcze kilka lat wcześniej pozbył się z PO Zyty Gilowskiej, gdy wyszły na jaw jej problemy lustracyjne. Zresztą była komisarz z nadania lewicowego rządu znakomicie odnalazła się w realiach PE, przystępując do chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej, do której od początku należy PO. Dzięki temu zdobywała mandat eurodeputowanej również w latach 2014 i 2019. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Łgarstwa i polityka

Ogłoszenie przez wszystkie plemiona polskiej polityki list kandydatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego okazuje się kolejnym skandalem, obnażającym beznadzieję kasty zwanej politykami. W świetle tego, co się obserwuje w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej, te koterie trudno nazwać partiami politycznymi, bo o żaden interes społeczny w tej grze nie chodzi. Są to głównie ugrupowania wodzowskie, w których o wszystkim decydują albo szefowie zarządzający nimi autorytarnie niczym feudalni władcy, albo jakieś areopagi totumfackich, zgromadzone wokół takich „generalissimusów”. 

Popatrzmy tylko na niektóre jedynki, wybierając losowo nazwiska z list partyjnych:

Nowa Lewica: Śmiszek, Żukowska, Szejna, Konieczny, Scheuring-Wielgus;

KO: Kierwiński, Sienkiewicz, Joński, Budka, Arłukowicz;

Trzecia Droga: Kobosko.

Uprzedzając krytyków i obrońców (afektywnych niczym „Babcia Kasia”), nie wspominam tu dobrego imienia Koalicji 15 Października i wszystkiego, co z nią związane. O PiS swoje zdanie wyraziłem wielokrotnie, jeszcze zanim ta formacja objęła rządy w 2015 r. Nie o jakości ewentualnych (i dotychczasowych) europarlamentarzystów z tej partii tu mowa. W ogóle nie jest to tekst o „jakości” ani merytorycznym przygotowaniu kandydujących. 

Rzecz jest o czymś zupełnie innym.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Marsz po euro

W którym momencie ten szczery, młodzieńczy działacz lewicowy stał się bezwzględnym pieczeniarzem, zainteresowanym wyłącznie posadami dla siebie i swoich? 

Lista lewicy do europarlamentu została zmontowana tak, żeby z trzech możliwych mandatów dwa przypadły parze Biedroń-Śmiszek. Jak to się stało, że facet, który był szefem nieistniejącej partii, a w wyborach prezydenckich dostał 2,22% głosów, rozdaje karty i synekury, a reszta lewicowej koalicji siedzi cicho? 

To długa historia.

Albo Biedroń, albo Tusk.

Pamiętacie, jak Robert Biedroń był nadzieją lewicy? Kultowe „Ucho Prezesa” poświęciło mu nawet specjalny odcinek, w którym Wałęsa, Kwaśniewski i Komorowski jadą do Słupska, żeby namawiać Biedronia, podówczas prezydenta miasta, by koniecznie kandydował na prezydenta RP, a on się kryguje. „Czemu nie Donald?”, pyta Wałęsę, a Lech na to: „Donald to jest dobry do żucia, ja go mogę w kieszeni schować, on maleje, a pan rośniesz”. Był rok 2018.

Nie wiem, jak Państwa, ale mnie nurtuje pytanie, co poszło nie tak. W którym momencie ten szczery, (nieco zbyt) młodzieńczy działacz lewicowy, uwodzący wyborców żarliwością i urokiem osobistym, stał się bezwzględnym pieczeniarzem, zainteresowanym wyłącznie posadami dla siebie i swoich? Ja winię pensję europosła.

Dla przypomnienia: w 2013 r. Robert Biedroń był jedną z twarzy autentycznej zmiany. Jako pierwszy nieskryty gej w historii RP wszedł do Sejmu z Ruchu Palikota, wraz z pierwszą transpłciową posłanką Anną Grodzką i Wandą Nowicką, otwarcie zaangażowaną w łamanie ustawy antyaborcyjnej. W naszym ciemnogrodzie zrobiło się jakby jaśniej. Wprawdzie na wstępie zdążył się nieco zbłaźnić, kiedy obwieścił Monice Olejnik, że Konwent Seniorów to „zebranie najważniejszych, najstarszych posłów w parlamencie”, ale tego typu wpadki wyborcy byli skłonni mu wybaczyć, albowiem był uroczy i ideowy.

Posłem pobył zaledwie rok, gdyż w 2014 r. wystartował na prezydenta Słupska i niespodziewanie (także dla siebie) wygrał. Dzielnie przeprowadził się na drugi koniec Polski i przystąpił do rządzenia miastem, z którym nic go nie łączyło: inwestował w mieszkania komunalne, wystawił przed ratuszem czerwoną kanapę, na której rozmawiał z mieszkańcami, obniżył własną pensję, odebrał urzędnikom dodatki na benzynę, przestał używać prezydenckiej limuzyny, po mieście jeździł rowerem. Co prawda, 206 dni ze swojej kadencji spędził w delegacjach, rower zaś był raczej na pokaz, bo mieszkał tuż obok urzędu, a limuzynę zachował na dalsze podróże – ale mieszkańcy go polubili, czego dowodem był fakt, że jego zastępczyni, którą namaścił na następczynię, wygrała w pierwszej turze. 

Zaskakujący słupski sukces wywindował Biedronia na czoło lewicowego peletonu; nawet niepodatny na naiwne uniesienia Aleksander Kwaśniewski orzekł: „Myślę, że w 2020 r. prezydentem Polski będzie Robert Biedroń”. Podejrzewam skądinąd, że tak naprawdę Kwaśniewski w zwycięstwo Biedronia nie wierzył – jak mało kto rozumie on elektorat, w swej masie konserwatywny i dość homofobiczny – więc był to raczej wyraz wsparcia niż diagnoza.

Jakkolwiek by było – Biedroń bezsprzecznie znajdował się na krzywej wznoszącej i każdy na lewicy chciał być jego przyjacielem. Szykując się do politycznej ofensywy, napisał książkę zatytułowaną cokolwiek megalomańsko „Nowy rozdział”. Megalomaństwo tkwiło w fakcie, że autor zdawał się przewidywać nowy rozdział nie we własnym życiu, ale w życiu polskiej lewicy i Polski generalnie, za swoją sprawą. Konkretów programowych w książce raczej brakowało, za to znać było odwagę oryginalności. Kilka razy padło słowo „symetryzm” – i to nie w obowiązującym w „demokratycznych elitach” tonie potępienia, ale jako wyzwanie rzucone „starym podziałom” i „teatrowi starych partii”; sporo było też o „równości” i „wyzysku”. 

Biedroń, jako bodaj jedyny antypisowski polityk w tym czasie, dużo i często mówił o tym, jak wielką zmianą w życiu biednych Polaków było 500+. Nie dawał wyborcom do zrozumienia, że przedkładając możliwość wysłania dzieci na kolonie nad niezawisłość sądów, są „ludem ciemnym już bez cnoty”, jak głosił krążący wówczas po sieci protest song. Zamiast tego przekonywał ich, że nie muszą wybierać, bo „zasługują na to, żeby mieć i 500+, i wolność”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy polityk skuteczny to polityk cyniczny?

Dr Wojciech Peszyński,
politolog, UMK

Cynizm nie jest we współczesnej polityce regułą, którą można wszystko wytłumaczyć. Nie tylko on wpisuje się dziś w politykę. Oczywiście tempo, jakie narzuca nienażarta medialna bestia, sprawia, że trzeba być jako polityk lotnym i używać chwytliwych haseł. To jednak nie oznacza, że praktyka skracania i upraszczania przekazu zawsze będzie skuteczna. Czasem trzeba podjąć bardzo konkretne kroki i pokazać sprawczość. Należy też pamiętać, czym kierują się wyborcy. Większość osób w pierwszej kolejności patrzy na to, kto do jakiej partii przynależy. 

 

Dr Milena Drzewiecka,
psycholożka społeczna, Uniwersytet SWPS

Nie każdy cynik będzie skuteczny w polityce i nie każdy skuteczny polityk musi być cyniczny. Natomiast w sferze percepcji obywatele faktycznie często wiążą ludzi władzy z cynizmem, arogancją itp. Niektórzy politycy zapracowali sobie na takie skojarzenia sami, inni przez współpracowników. Roger Stone, który doradzał m.in. Donaldowi Trumpowi, mówił np.: „Zła sława jest lepsza niż żadna”. Ja powtarzam, że jeśli chcesz poznać lidera, spójrz na jego/jej otoczenie. Cynicy często odpowiadają za „brudną robotę”. Bo czym jak nie cynicznym zagraniem w kampanii prezydenckiej Lecha Kaczyńskiego z 2005 r. był tzw. dziadek z Wehrmachtu? Ale tę kampanię firmował nie sam Kaczyński, lecz Jacek Kurski. Cynizm zdecydowanie łatwiej wykorzystać przy autokratycznej władzy. W demokracji są, a przynajmniej powinny być, niezależne instytucje z mediami włącznie, które hamują cyniczne i narcystyczne zapędy. W końcu polityka w arystotelesowskim wydaniu ma na celu realizację wspólnego dobra. Wspólnego, nie indywidualnego.

 

Wiesław Gałązka,
ekspert ds. wizerunku i kampanii wyborczych

Dzisiaj przez mocne zaangażowanie się Kościoła katolickiego w życie polityczne i działania takich partii jak Prawo i Sprawiedliwość czy Konfederacja cynizm stał się wręcz moralnością. Niestety, wydaje się, że wyborcy mają świadomość tego, że politycy nie mogą być inni. Nie oddają się więc głębszej refleksji nad życiem politycznym. Co zaś się tyczy polityków, to widzą oni, że cynizm daje największą skuteczność w podejmowanych działaniach. Należy ubolewać nad tym, że cynizm stał się obecnie normą i przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. 

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.