Tag "polska poezja"
Zdanie musi mieć melodię
O książkach, muzyce i Warszawie
Paweł Sołtys – ps. Pablopavo, wokalista, muzyk, autor tekstów piosenek i opowiadań. Laureat Paszportu „Polityki” 2014 w kategorii muzyka popularna, w 2017 r. nominowany w kategorii literatura za zbiór opowiadań „Mikrotyki”. Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike, laureat Nagrody Literackiej Gdynia.
Nie lubisz udzielać wywiadów?
– Lubię, ale… bywa różnie. Czasem mam kłopot z tym, że przy kolejnej książce czy płycie zestaw pytań się powtarza i nie bardzo wiadomo, co odpowiadać. Człowiek nie chce mówić w kółko tego samego. A nie jestem Himilsbachem, żeby tak ładnie wszystko zmyślać na poczekaniu, więc bywa to trochę denerwujące. Ale to nie jest wina dziennikarzy, że się powtarzają – mam wśród nich przyjaciół, więc wiem, jak to działa. Po prostu pewne pytania nasuwają się same. Generalnie nie mam nic przeciwko wywiadom.
Ale promować się już nie lubisz?
– Tego rzeczywiście nie lubię. Zwłaszcza tego, co dzisiaj jest wymagane – żeby wrzucać coś na Facebooka, nagrywać rolki, zachęcać do głosowania na siebie czy na swoje książki. Wydaje mi się to trochę nie po dżentelmeńsku. Jak ktoś mnie pochwali – świetnie. Ale żeby samemu tak się wystawiać, to mnie irytuje. Oczywiście mam media społecznościowe i coś tam wrzucam, bo inaczej się nie da, ale staram się, żeby to było inteligentne i nienarcystyczne.
Duże wyzwanie. Tylko w Polsce rocznie wychodzi 20 tys. tytułów. Każdy próbuje się przebić. Kilka lat temu była głośna dyskusja o autorce, która promowała książkę zdjęciami w bieliźnie. Jedni mówili, że to skandal, drudzy, że każdy chwyta się tego, co ma.
– Nie będę tego oceniać. Jestem w trochę innym miejscu – także dzięki mojej muzycznej przygodzie – więc nie chciałbym recenzować młodszych koleżanek i kolegów. Ale wszystko już było. W latach 90. pewna poetka potrafiła czytać wiersze i w trakcie recytacji się rozbierać. Dziś jest nobliwą autorką nagradzaną w konkursach. Wiem jednak, że tamto działanie było mniej merkantylne, nie zawsze chodziło o pieniądze. A jeśli chodzi o sam rynek, rzeczywiście jest nadpodaż książek, ale przede wszystkim dlatego, że Polacy mało czytają. Czechy w podobnej sytuacji ekonomicznej mają dużo wyższy poziom czytelnictwa. U nas rynek się kurczy i każdy próbuje jakoś się przebić. Ja na szczęście nie muszę wszystkiego robić.
Masz już swoją markę. Kiedyś czytanie było przepustką do klasy inteligenckiej. A teraz? Mam wrażenie, że to już nie jest warunek, żeby być inteligentem.
– To kwestia wczesnej edukacji, często domowej. Za późnej PRL wszyscy czytali, bo też było mniej rozrywek, dziś masz tego nadmiar: filmy, gry, seriale. Oczywiście można przejść przez życie bez książek, jednak nawet ci biznesowi kołczowie czytają, może poradniki, ale zawsze. A ja, trochę anachronicznie, wciąż uważam literaturę piękną za jedno z największych osiągnięć ludzkości. Tylko że to jest jak sport: jeśli przegapisz kilka etapów treningu, nie wystartujesz na igrzyskach. Dlatego trzeba dbać o czytelnictwo od najmłodszych lat. Staram się moją 11-letnią córkę zainteresować książkami. W tym wieku byłem maniakalnym czytelnikiem – jak nie grałem w piłkę, to czytałem. Dzisiaj dzieci mają setki innych, szybszych i bardziej dopaminowych atrakcji.
Młodzi czytają, ale głównie tzw. literaturę Young Adult. Tyle że to produkty książkopodobne.
– Parę razy w księgarni zajrzałem do takich książek i rzeczywiście językowo bywa fatalnie, brak korekty, powtórzenia, brak sensu i logiki. Ale pamiętam dyskusję o harlequinach w latach 90. Wtedy, jako 17-latek, byłem radykałem, twierdziłem, że to ogłupia. A mój ojciec, związany z książkami, mówił: te kobiety czytające harlequiny w pociągu nie sięgną po „Ulissesa”. Ale może jedna na 100 tys. sięgnie po coś więcej. I to już coś. Bo najważniejsze jest wejście w sam rytm czytania – a nie ciągłego scrollowania telefonu. Jakość literatury gatunkowej bywa straszna, ale nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Ludzie wolą telenowelę niż Tarkowskiego – i jedno, i drugie ma prawo istnieć.
Kropka. Porozmawiajmy o twojej podwójnej tożsamości artystycznej. Pamiętam cię najpierw jako muzyka. Potem przeczytałem debiutanckie „Mikrotyki”. Mam wrażenie, że jako pisarz osiągnąłeś więcej: finały Nike, Nagroda Literacka Gdynia. Jak sam siebie postrzegasz – jesteś bardziej muzykiem czy pisarzem?
– Długo uważałem się przede wszystkim za muzyka, to mój zawód, z którego się utrzymuję. Gram koncerty – w życiu zagrałem ich pewnie ze 2 tys., od Stanów po Etiopię – nagrywam płyty, mam wierną grupę słuchaczy. Trudno byłoby udawać, że nie jestem muzykiem. Natomiast trudniej było mi się przyznać, że jestem pisarzem. Dla mnie pisarze to od dzieciństwa byli „najlepsi z ludzi” – mądrzy, wyjątkowi. Jak miałem siebie postawić obok Stasiuka? Ojciec powiedział mi po mojej drugiej książce: „Teraz jesteś pisarzem. Jedną może napisać każdy, kto umie składać zdania, ale dwie – to znaczy, że masz coś do powiedzenia”. I to mnie przekonało. Drukuje mnie „Twórczość”, inne periodyki, piszę naprawdę dużo.
W twoich tekstach znajduję rytm; gdy się czyta, czuje się melodię. Chyba to, że jesteś muzykiem, pomaga ci ładnie pisać.
– Na pewno nie przeszkadza. Już od pierwszych literackich zachwytów – gdy miałem 15-16 lat i czytałem Babla, Zamiatina, Schulza, Stryjkowskiego – zrozumiałem, że najpiękniejsze w literaturze jest coś, co trudno nazwać: melodia, rytm, fraza. Dla mnie literatura piękna powinna być przede wszystkim piękna. Nie lubię książek pisanych przezroczystym językiem, zdaniami, które ze sobą się nie łączą. Melodia jest dla mnie ważniejsza niż to, co w książce jest – nie w tym sensie, że piszę bzdury, byle miały ładny rytm, tylko że to musi
Składanie, które się złożyć nie może
O twórczości Tadeusza Różewicza
Dr Joanna Lisiewicz – nauczycielka i wykładowczyni akademicka, teatrolożka, historyczka literatury, badaczka i popularyzatorka twórczości Tadeusza Różewicza, współautorka wstępu krytycznego do wydania „Wierszy ostatnich” (Biuro Literackie, 2024).
80 lat po wyzwoleniu Auschwitz powraca pytanie Theodora Adorna: „Czy poezja po Oświęcimiu jest możliwa?”. Tadeusz Różewicz przejął się dogłębnie tymi słowami; twierdzeniem, że cała zachodnia sztuka zawiodła.
– Na pewno te słowa były dla Różewicza ważne, ujawniają się bezpośrednio w jego postawie. Można je właściwie uznać za „tezę Różewiczowską”. Samo wyznanie doświadczenia wojennego, pozaliterackie, jest bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Gdzie w takim razie jest miejsce dla literatury, kultury. Dla aktu twórczego?
Kim jest Różewicz po wojnie?
– Jeśli mielibyśmy określić kondycję Różewicza jako poety w tym czasie, to najlepiej chyba oddać głos jemu samemu, odpowiedzieć słowami z jego wierszy. Kto do nas mówi? „Szary człowiek z wyobraźnią / małą kamienną i nieubłaganą”. Ta metafora będzie przy Różewiczu do końca. To twórca, który trwa, a może raczej tkwi w świecie, „z kamiennymi nogami”. W wierszu „Rozebrany” pisze w dosadny sposób: „mówią o mnie że żyję”. Poeta zadaje sobie pytanie: „jakże im / opowiem o tej długiej / i splątanej drodze”. „Nie, przecież nie mogę im / powiedzieć że człowiek człowiekowi / skacze do gardła”.
Nie da się przemawiać do ludzi tym samym tonem, co kiedyś. Julian Przyboś, mistrz Różewicza, przyznaje się do poczucia daremności i niemocy wobec Zagłady. Natomiast on sam w wierszu „Widziałem cudowne monstrum” wyznaje: „w domu czeka na mnie / zadanie: / Stworzyć poezję po Oświęcimiu”.
– Dlatego warsztat twórczy Różewicza kształtuje się poprzez redukowanie, ujmowanie, jakby chciał słowo i składnię wyczyścić „do kości”. Innymi słowy, do języka, który będzie wolny od względności. Chciałby odbijać w języku (jak w lustrzanej teorii prawdy, o której pisze Umberto Eco w „Na ramionach olbrzymów”) rzeczy takimi, jakimi są. A jednocześnie konsekwentnie powtarza: „odejdę niemy”. Wszystko, co pisze, to jest „składanie / które się złożyć nie może”. Od początku ma świadomość, że będzie mówił, pisał, ale nie wypowie tego, co jest istotą.
Bo nie ma środków, by wyartykułować doświadczenie wojennej traumy.
– Dlatego podkreśla: „nienazwane nazywam milczeniem”. Albo: „nad wyraz ciężka / do wypowiedzenia / jest jedna łza”. W opowiadaniu „Wycieczka do muzeum” pojawią się słowa wypowiedziane przez przewodnika: „To przechodzi ludzką wyobraźnię i nie można tego opisać słowami, więc musicie sobie sami wyobrazić”.
W posłowiu do „Poezji wybranych” zgrabnie ujął to angielski dramaturg John Osborne: „Jeśli, jak twierdził Ruskin, poezja jest sztuką użycia jednego słowa, tak by wyprzeć pozostałe, to mamy tu na pewno do czynienia z poezją – poezją, w której cisze są głośne, a miejsca wymazane mówią, zmuszając nas do czytania już nie pomiędzy wierszami, a między słowami”. Co oznacza, że Różewicz nie milczy po Auschwitz, przeciwnie – odnalazł swój język, „mowę surową”, jak zwykli nazywać ją badacze.
– Do poety przylgnęły różne etykiety, niektóre mają źródło bezpośrednio w jego tekstach. I tak próba mówienia o doświadczeniu wojennym przez Różewicza nazywana jest „mówieniem z kneblem”. „Poezja współczesna to walka o oddech” – ten znamienny cytat z wiersza „Zdjęcie ciężaru” stał się zresztą tytułem książki Tadeusza Drewnowskiego „Walka o oddech. O pisarstwie Tadeusza Różewicza”. Kolejną ważną książką, która już w tytule odsyła do postawy twórczej, i w pewnym stopniu do problematyki jego utworów z lat powojennych, jest „Poezja jak otwarta rana” Zbigniewa Majchrowskiego.
Który tekst najbardziej oddaje tę postawę?
– Dla mnie ważnym tekstem, jeśli chodzi o wykładnię tego, „jak” można i „co” można pisać, jest „Nowa szkoła filozoficzna”. Różewicz mówi tam o kondycji tych, którzy wojny doświadczyli i ją przeżyli. „Wszystko skończyło się raz na zawsze, cokolwiek będę robił, jestem martwy. Kto mówi o poezji? Kto mówi o pięknie? Kto tam gada o człowieku? […] Są jakieś resztki, ogryzki, wspomnienia o dawnej moralności, ale żyje się obok. Ludzie żyją i umierają. Wszystko zostało wyjaśnione do końca dla naszego pokolenia”. Dalej: „Teraz ludzie powinni chodzić w milczeniu. Tak jest przyzwoiciej. Właściwie powinno się wymawiać tylko niezbędną do życia ilość słów”. Ta wielka uważność na słowa i jego słuch absolutny na rzeczywistość
Baśniarz i pieśniarz
Zaczynało się od wierszy, po ćwierćwieczu przerwy ogłosiło jeszcze jeden, w międzyczasie nabroiło się, narobiło rozmaitych bigosów literackich i nie tylko, tymczasem wyszukiwarki internetowe twardo przypisują mi wizytówkę „polski poeta”. Nie żebym się zżymał; mnie to rozrzewnia, a nawet obliguje do czynów lirycznych, albowiem wedle niejednego z klasyków poetą się jest, nie trzeba do tego pisać wierszy. Najwyraźniej jeśli choć raz wpadło się w objęcia mowy wiązanej, zawsze już myśli się poezją; coś w tym
Złowieszcz
Jak dobrze, że Marcin Świetlicki wciąż pisze nowe wiersze; jak dobrze, że znalazł przed laty swojego wiernego fana i wydawcę w Jarosławie Borowcu; jak dobrze, że dzięki temu wydarzenie poetyckie wciąż jeszcze może stawać w szranki z innymi wydarzeniami albo i niewydarzeniami politycznymi, społecznymi, historycznymi i bóg raczy wiedzieć jakimi tam jeszcze – stawać w szranki i wygrywać uwagę, nie tylko ją zwracać. Na świecie bowiem dzieje się dużo złego, dzięki czemu w poezji Świetlickiego dzieje się wiele
Pod skórą
Latem tatuaże wreszcie mogą swobodnie pokazywać nam swoje przezrocza albo – jak kto woli – walić nas po oczach. I tak właśnie było, kiedy spotkałam Beatę. Pod pachą miała karimatę (i tu trzeba powiedzieć rymom stop, bo mają tendencję do przekształcania się w nerwicę natręctw). Trzymała ją w taki sposób, że gąbczasty arkusz pianki przycisnął i podwinął dół koszulki, odsłaniając dziwne, poprzeczne kreski, które tworzyły komiksowy deszcz na jej brzuchu. Wyglądało to tak, jakby ktoś wziął









