Pod skórą

Pod skórą

Latem tatuaże wreszcie mogą swobodnie pokazywać nam swoje przezrocza albo – jak kto woli – walić nas po oczach. I tak właśnie było, kiedy spotkałam Beatę. Pod pachą miała karimatę (i tu trzeba powiedzieć rymom stop, bo mają tendencję do przekształcania się w nerwicę natręctw). Trzymała ją w taki sposób, że gąbczasty arkusz pianki przycisnął i podwinął dół koszulki, odsłaniając dziwne, poprzeczne kreski, które tworzyły komiksowy deszcz na jej brzuchu. Wyglądało to tak, jakby ktoś wziął do ręki długopis i porysował Beatę z nudów – trochę byle jak. Na moją prośbę uniosła wyżej koszulkę i zrozumiałam, że te kreski składają się w misia. Dużego, rysunkowego misia, z konkretną łapą i własnym, wielkim brzuchem. Czy wcześniej widywałam Beatę tylko zimą? Jak to się stało, że dopiero teraz niedźwiedź ujawnił swą naturę?

Kiedy Przemo rozebrał się przed nami pierwszy raz, też było lato. Kręciliśmy w jego mieszkaniu śmieszne filmiki i właśnie zrobiliśmy sobie przerwę. Operator palił w oknie, obserwując psy, które obwąchiwały sobie tyłki przy piaskownicy. Usiadłam na krześle, bezmyślnie odświeżając skrzynkę. Przemo właśnie zmieniał koszulkę do następnego ujęcia; był biały i chudy, jakiś kunowaty, lisowaty. Ale potem odwrócił się i zobaczyłam jego plecy, całe w różach wypełnionych jaskrawym kolorem. Kwiaty nakładały się na siebie jak chipsy Pringles: było gęsto i bardzo czerwono. Od tamtej pory zawsze, kiedy spotykaliśmy się przypadkiem w jakimś mieście – w teatrze, na imprezie – myślałam o tym jego ogródku, że sobie tam rośnie żyzny pod jedną czy drugą bluzą.

Są tatuaże neutralne, ale raz na jakiś czas dostrzegam taki, który dosłownie kolonizuje człowieka. Nie dlatego, że jest suty, bujny, wyniosły, ale ponieważ coś aktywnie komunikuje, jest jawnym opozycjonistą swojego nosiciela albo jawi się jako szczególnie urodziwy i otwiera jak ostryga. Tego rodzaju zjawisko widziałam pięć lat temu na wernisażu we wrocławskiej galerii Miejsce przy Miejscu. Kiedy spory tłumek zgromadził się w jasno oświetlonej sali i młody kurator oddał głos artyście, zobaczyłam przed sobą granatowego wieloryba, który leniwie brnął przez sztuczne światło galerii – to w górę, to w dół – na miękkim, jasnym przedramieniu fotografa. Ten zaś wielorybem bronił się przed ludźmi, którzy, na boga, mają aż dwoje oczu i każda para czegoś chce. W każdym razie wielorybowi opartemu na delikatnych liniach, o kształcie wypełnionym atramentem – pasowało takie tempo. Raz pokazywał wybrzuszony grzbiet (czy grzbiet może być „wybrzuszony”?), raz chował się w meandrach gestykulacji swojego (o)żywiciela.

Ostatnio znów mnie poniosło. Po promocji debiutanckiego tomu kolegi Jakuba Sęczyka – udaliśmy się z jednej księgarni do drugiej (w której jest koncesja) i tam spoczęliśmy pozornie cisi i pozbawieni energii. Wkrótce kolega Filip Matwiejczuk zaczął czytać swój wiersz, owijając (sobie) wokół palca całą salkę. Jacyś obcy ludzie dosiadali się, stawiali piwo i przysłuchiwali się czytającym. Dziwny to był kościółek i – pardon – rzadki. Dlatego w ogóle się nie dziwię tym poetom, którzy wkrótce zaczęli się rozbierać – nie wiadomo, czy to na skutek brzmienia wierszy, czy może krążenia (we) krwi – w każdym razie zupełnie nie latem, zupełnie nie na ulicy zdradzili powszechnie swoje tatuaże. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy na plecach poety skromnego, introwertycznego i ubranego niespektakularnie zobaczyłam kłębiące się świerszcze, tworzące chmury krzyżyków. Zaś na udzie poety przyjezdnego i uwielbianego (słusznie) tkwił wiersz innego poety – Piotra Janickiego. Wiersz ów brzmi tak: „ja mam gitarku / ty masz gitarku / on ma gitarku / Wszyscy mamy gitarku / Ostrożnie z tym”. Wersom (także w wersji wytatuowanej na udzie) towarzyszyły ilustracje. Na koniec do samozwańczego konkursu dołączyła Ola. Subtelna, delikatna nauczycielka języka polskiego, na plecach której wiją się węże, nieprawdopodobnie umięśnione, płaskonose i sarkastyczne. Patrząc na ludzi, wyobrażam sobie to drugie, podskórne życie.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy