Tag "polskie rzeki"

Powrót na stronę główną
Zwierzęta

Wydra prosi do tańca

Są zwinne, bystre i niezbyt lękliwe. Potrafią zaskoczyć

Po tafli zamarzniętego zalewiska, gdzieś między Wierciszewem a Wizną, posuwa się postać w białym kitlu. Lekarz? Lekarz. Z bliska byłoby widać, że nie jeden kitel ma na sobie, ale strój uszyty z kilku wysłużonych lekarskich fartuchów, zwieńczony kapturem. To chirurg, ortopeda traumatolog, mogący przyszyć człowiekowi utraconą rękę czy nogę, a tym bardziej zszyć ze sobą zgrabnie kilka wysłużonych szpitalnych przyodziewków. Teraz jednak nie ma w rękach ani igły, ani też lancetu czy innych budzących dreszcz narzędzi, ale czarny sprzęt fotograficzny, widoczny najlepiej ze wszystkiego, co ma przy sobie i na sobie. Bo cała ta biała maskarada po to, by nie być widocznym dla bystrych oczu mieszkańców tego, teraz prawie całkiem skutego lodem miejsca.

Lekarze są od dbania o cudze zdrowie, nie o swoje, które wielu z nich traktuje z zadziwiającą beztroską. (…) Wiem jednak na pewno, że wspomnienia naszego traumatologa bywają traumatyczne. Jak na przykład to:

Zimowa Narew i przysypane śniegiem starorzecza z lotu ptaka. Wydry jednak oglądają nadrzeczny pejzaż, wychylając się z przerębli. Ulubione ścieżki wydr biegną wzdłuż granicy lodu z niezamarzniętym nurtem rzeki. Za nimi podąża dr Paweł Świątkiewicz w nadziei na sugestywne fotograficzne portrety.

– Zobaczyłem w pasie niezamarzniętej, płynącej wody dwie ciemne plamy. Jeszcze nie miałem pewności, czy to one, bo było za daleko, by je rozpoznać, a zwłaszcza utrwalić na zdjęciach.

Co więc zrobił? Dla lekarza nic nie jest przecież tak ważne jak rozpoznanie – w medycynie choroby, a tu, na łowach z aparatem, gatunku zwierzęcia. Nie miał tak naprawdę wątpliwości, że to muszą być jego upragnione wydry, chciał jednak mieć pewność.

– Ruszyłem po lodzie, ale był zbyt kruchy, więc padłem na zaśnieżoną taflę, by dalej się czołgać w stronę obiecującej zdobyczy. Podpełzłem blisko, już mogłem robić zwierzakom zdjęcia, gdy nagle lód zaczął się uginać pode mną jak guma, na powierzchnię wypłynęła fala i zaczęła mnie ogarniać. Aż nagle nurt porwał mnie i uniósł jak pustą butelkę. Dobrze, że w stronę krzaka łozy, którego gałęzi się uchwyciłem i jakoś wydostałem z matni. (…)

Na szczęście po tej przygodzie nie dostał zapalenia płuc. A dla podjęcia ryzykownej akcji miał, jak sądził, nader ważny dla tropiciela dzikich zwierząt powód:

– Koniec zimy to przecież czas godowy wydr. Z natury są samotnikami, więc jak się widzi dwie obok siebie, a jedna trzyma w pysku rybę, to ani chybi mamy przed sobą tokującą parę – dowodzi z zapałem nasz tropiciel.

Przeczucie podbudowane doświadczeniem go nie zawiodło i zarejestrował unikatową scenę aktu miłosnego wydr, dla których lodowata woda to najlepsze miłosne łoże. Kontakt z tymi wyjątkowymi ssakami nie zapędził ryzykanta do łóżka z gorączką – najwyraźniej od środka ogrzewał go fotograficzny zapał. Wydry jakby były dlań stworzone. Są zwinne, bystre, niezbyt lękliwe. Potrafią zaskoczyć. Oto nagle z przerębla wyłania się głowa tego wodnego drapieżcy z rybą w pysku. Zaczyna zajadać zdobycz, niezbyt się przejmując obecnością widza, o ile ten nie zachowuje się zbyt natarczywie i nie podchodzi blisko. Zimą, gdy trwają gody tych ssaków, niespodziewanie można ujrzeć po trzy, cztery sztuki uganiające się po lodzie.

Narew, jako niezbyt szeroka rzeka, jest znakomitym polem do takich obserwacji i łowiskiem dla fotografa z teleobiektywem. Gonitwy i pląsy to zwykle przejaw uwodzenia upatrzonej samicy przez kilku samców i ich rywalizacji o jej względy. Wydra na ogół zajmuje sobie jakieś 2 km biegu rzeki i z tego terytorium przegania sąsiadów. Ale w okresie godów pękają wszelkie granice i zaczyna się wśród samców walka o partnerki, często brutalna i krwawa.

Samiec przebywający pojedynczo przy samicy raczej popisuje się zdobyczą i różnymi wygibasami. Baraszkowanie rozochoconych wydr to znakomity temat dla zapaleńców fotografii, takich jak nasz lekarz.

Okazuje się, że Paweł śledzi te zwierzęta od lat. Twierdzi, że niektóre nie tylko przed nim nie uciekają, ale wręcz na jego widok zaczynają coś w rodzaju popisów. Jakby go zapraszały do tańca. Zachowują się tak zwłaszcza w porze godów, kiedy potrzeba zwrócenia na siebie uwagi bywa ważniejsza od strachu i głodu – bo zwierzęta muszą za wszelką cenę udowodnić swoją wartość.

Paweł spędza w terenie każdą wolną chwilę, a że pracuje w Białymstoku, nad Narew ma blisko. Zdejmuje fartuch lekarski, zakłada ten uszyty z kilku starych albo jakiś inny terenowy ubiór – i rusza na znane sobie szlaki. Mówi, że to dla niego ucieczka od męczącej codzienności przychodni i szpitala. Ale nawet tu, nad rzeką, nie przestaje być lekarzem. Człowiek, który przyszywa innym kończyny, musi znać meandry ścięgien, nerwów i naczyń krwionośnych

Fragmenty książki Tomasza Kłosowskiego Narew. Opowieści o niepokornej rzece, Paśny Buriat, Suwałki 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Biebrza wymaga poświęcenia

To rzeka rzek. Najpiękniejsze w niej to, że nigdy z nią nic nie wiadomo.

Biebrza to trudna rzeka. Trudna dla okolicznych mieszkańców, bo jak nie rozlewa się szeroko, to od wieków tworzy niedostępne mokradła i bagna. Dla kajakarzy od Sztabina robi się całkiem znośna, ale cóż widać z perspektywy wody? Tatarak, trzcinę i zielony brzeg. Dla fotografów rzeka ciekawa robi się dopiero w południowej części Basenu Dolnego. To już tak naprawdę koniec Biebrzy.

Kilka kadrów rodem z książek Wiktora Wołkowa można zrobić w Burzynie czy Sieburczynie. Dalej Biebrza wpada do Narwi i koniec pieśni. Nie oznacza to jednak bynajmniej, że jest to rzeka nudna czy nieinteresująca. Żadną miarą, a wręcz przeciwnie. Jest dzika i tajemnicza. No i trudna.

Wiele lat zajęło mi dogadanie się z Biebrzą. Naoglądałem się zdjęć, naczytałem się książek, zobaczyłem chyba wszystkie filmy traktujące o tej polskiej Amazonce. Długo czekałem na moment, w którym Biebrza zdjęła przede mną woal niedostępności. Pamiętam dokładnie ten dzień. Była połowa sierpnia 2010 r. Przyjechałem do Brzostowa późnym wieczorem i jak zwykle rozlokowałem się na polu namiotowym u pana Konopki. Przyjechałem głównie ze względu na krowy, które miały przepływać rzekę następnego dnia rano. Nim zapadł zmrok, to jednak ja pływałem w namiocie. Znad bagien przyszła burza. Powiedzieć, że lało, to jak nic nie powiedzieć. W pewnym momencie uciekłem do samochodu, bo na ziemi było wody po kostki. Burza przeszła, ale zapadła już noc. Wybrałem więc mniejsze zło i pod kocem położyłem się na drewnianej ławie. Modliłem się, żeby tylko komary się o tym nie zwiedziały. Czekałem na świt. Niby spałem, ale było to bardziej czuwanie.

Już przed 5.00 zrobiło się widno. Nogi statywu z pluskiem wylądowały w wodzie. Wszedłem do rzeki prawie do pasa. To skutecznie przegoniło resztki snu. Przed sobą miałem kilka łódek, dalej mgłę nad korytem rzeki i wyłaniające się słońce za nimi. Bajka! Gdyby tego było mało, to w środek tej sceny w pewnym momencie wpłynął wędkarz w pontonie. Pierwszy raz poczułem, że Biebrza jest dla mnie łaskawa. Tyle prób, tyle czekania i zawsze nic. Fiasko. Ten poranek przyniósł niespodziewanie dużo dobrych zdjęć. (…)

Stojąc po pas w wodzie, zrozumiałem, że Biebrza wymaga poświęcenia. Składam jej więc za każdym razem „ofiarę”. Najczęściej jest nią po prostu niewyspanie. Nawet jak rozbijam namiot nad samym brzegiem, to i tak wstaję dużo wcześniej niż potrzeba. Staję nad rzeką i słucham, jak toczy wodę. Nie ma piękniejszej melodii o poranku.

Fragmenty książki Mikołaja Gospodarka Jak poznać Podlasie?, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Na ryby

W Bugu i jego starorzeczach występuje nawet ponad 50 gatunków ryb Trzy drzewa rosnące na przeciwległym brzegu zdawały się inne niż pozostałe. Wyglądały trupio. Trupioblade drzewne zjawy. Kostropate i ogołocone z liści. Co prawda, z racji zaawansowanej jesieni, wszystkie inne też były bezlistne, ale te wyglądały wyjątkowo martwo – nawet jak na listopad. Na trupich drzewach przesiadywały kormorany. W nocy na nich spały, a w dzień odpoczywały po łowach. Było ich ok. 30 i koczowały na tym odcinku

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ekologia Wywiady

Rzeki pod prądem

Polskie prawo tworzy iluzję ochrony wód przed ściekami z elektrowni Robert Wawręty – ekspert w zakresie inżynierii środowiska, specjalizujący się w kwestiach związanych ze zrównoważoną gospodarką wodną. Wiceprezes Towarzystwa na rzecz Ziemi. Elektrownie i elektrociepłownie spalające węgiel lub gaz potrzebują ogromnych ilości wody. Te, które mają otwarte systemy chłodzące, pobierają jej kilkadziesiąt razy więcej niż w przypadku obiegów zamkniętych. To wielki, a jednocześnie mało znany problem ekologiczny. – Krajowi producenci

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Bydgoska bomba tyka

Teren po Zachemie uznawany jest za największe składowisko groźnych substancji w Polsce, a prawdopodobnie i w Europie Zieloną i Lisią, dwa największe składowiska odpadów niebezpiecznych Zachemu – wielkiej bydgoskiej fabryki chemicznej, która upadła w 2012 r. – może dziś obejrzeć każdy. Nikt nie broni wstępu. Znajdują się na terenie upadłego giganta w południowo-wschodniej części miasta, blisko ujścia Brdy do Wisły. Niełatwo je znaleźć, bo Zachem zostawił po sobie ogromny teren – 1,6 tys. ha – który został podzielony na dziesiątki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Trucie po polsku

Proceder nielegalnego zrzucania ścieków do rzek i jezior trwa w najlepsze Nigdy nie szanowaliśmy rzek ani jezior. Woda, dopóki płynie z kranów, wydaje się czymś tak oczywistym, że aż niegodnym uwagi. W czasach PRL głównymi trucicielami wód były zakłady chemiczne, kopalnie węgla kamiennego oraz producenci celulozy i papieru. W dużych miastach brakowało oczyszczalni, więc fekalia spływały do wód szerokim strumieniem. A gdy rolnicy nauczyli się stosować na dużą skalę nawozy sztuczne i środki ochrony roślin, wiosną część chemikaliów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.