Tag "populizm"

Powrót na stronę główną
Świat

Córka narodu

Giorgia Meloni chce dać Włochom „silny i stabilny rząd”. Najpewniej za cenę demokracji i tolerancji Jak na liderkę skrajnie prawicowej formacji i zwolenniczkę raczej sztywnego gorsetu zasad moralnych, potrafi być zaskakująco elastyczna. W praktycznie każdej kampanijnej wypowiedzi nawiązującej do kwestii światopoglądowych wspominała wartości chrześcijańskie, jednak w wywiadach kilkukrotnie już przyznała, że wiara jest dla niej w polityce kwestią drugorzędną. W debatach telewizyjnych, pytana o politykę migracyjną, przedstawiała zaskakująco szczegółowy plan stworzenia w Afryce Północnej hot spotów, w których uciekający przed wojną uchodźcy byliby oddzielani od nielegalnych migrantów. Jednocześnie na łamach Gazzetta Tricolore, newslettera skierowanego do zwolenników jej partii, pisała, że jednym sposobem na rozwiązanie problemu z migrantami jest ustanowienie na Morzu Śródziemnym blokady morskiej, egzekwowanej przez włoską marynarkę wojenną. Podobnie jest z polityką rodzinną, w której chce pomagać samotnym matkom, podkreślając zarazem, że w pełnowartościowej rodzinie jest zawsze dwoje rodziców. Z tych powodów przeciwnicy lubią nazywać Giorgię Meloni hipokrytką. Niewiele jednak na tym zyskują, bo szefowa Braci Włochów i najprawdopodobniej przyszła premierka Włoch – pierwsza w historii – krytyki po prostu nie słucha. Zwłaszcza tej dochodzącej z lewej strony. Dla niej to co najwyżej dowód politycznej skuteczności, zdolności dopasowania się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Gerontokracja doi Amerykę

Dlaczego Amerykanie widzą w swoim prezydencie głównie starca gubiącego wątek? Korespondencja z USA Niecałe półtora roku po objęciu prezydentury Joe Biden osiągnął to, co nie udało się żadnemu prezydentowi od co najmniej półwiecza – wywiązał się z większości obietnic wyborczych. Dlaczego więc Amerykanie widzą w nim przede wszystkim starca gubiącego słowa? Pierwszy poniedziałek września Amerykanie świętują jako Dzień Pracy i najchętniej spędzają go w ogródkach na grillowaniu i spotkaniach towarzyskich. Dla Białego Domu to moment podsumowań pierwszej połowy roku, nim Kongres wróci do pracy po letniej przerwie. Tegoroczne orędzie do narodu Biden wygłosił 1 września ze sceny w Independence Hall w Filadelfii – miejscu, gdzie zrodziła się zarówno Deklaracja niepodległości Stanów Zjednoczonych, jak i konstytucja. Jeśli ktoś spodziewał się zobaczyć, jak „Sleepy Joe” (Niemrawy Joe) przysypia nad mikrofonem, mocno się zdziwił. Biden prezentował się niczym rewolucjonista na barykadzie, który potrafi atakować, nie przebierając w słowach. Jak wtedy, gdy nazwał elektorat MAGA (od hasła Trumpa Make America Great Again – przyp. red.) ekstremistami i przestrzegł, że zagraża on demokracji oraz fundamentom amerykańskiej republiki. A także wtedy, gdy przypomniał wrogom politycznym, co udało mu się osiągnąć, i to mimo zerowej kooperacji ze strony

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Na co choruje demokracja?

Rządzi pieniądz. Ginie dobro wspólne Prof. Janusz Reykowski – psycholog społeczny, od 1951 r. związany z Uniwersytetem Warszawskim. W latach 1980-2002 dyrektor Instytutu Psychologii PAN. Jeden z założycieli Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Od 1949 r. do 1990 r. członek PZPR, od grudnia 1988 r. do stycznia 1990 r. członek Biura Politycznego KC PZPR. W czasie obrad Okrągłego Stołu współprzewodniczący (z Bronisławem Geremkiem) zespołu ds. reform politycznych. Czy Polacy nadają się do demokracji? Wydaje mi się, że patrzą na nią raczej jak na plebiscyt. Że raz na cztery lata… – Przypomnijmy sobie, jak w Polsce przed rokiem 1989 wyglądała dyskusja o demokracji. Demokracja jawiła się jako coś, co jest na bogatym, szczęśliwie żyjącym Zachodzie. Był to taki obraz ziemi obiecanej. Jeśli chodzi o jej charakterystykę, to wyróżniały ją wybory. Że władza jest wybierana. Drugim czynnikiem było to, że jest wolność. I tak zostało. – Pamięta pan pewnie wystąpienie Beaty Szydło jako premiera w Parlamencie. Opozycja ją atakowała, a ona odpowiadała: jesteśmy prawdziwie demokratycznym krajem, bo są wolne wybory. I w wolnych wyborach zostaliśmy wybrani, wobec tego mamy prawo rządzić tak, jak uważamy za stosowne. W wolnych wyborach można więc wybrać najgorszego despotę i najbardziej autorytarny system rządzenia.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Po co lewicy wolność słowa?

Wiara, że elity zawsze wiedzą lepiej, to szczególnie niebezpieczny przesąd Niedawne badania pluralizmu i postaw dziennikarzy przeprowadzone przez Pew Research Center przynoszą uderzający wniosek: właśnie wśród dziennikarzy przekonanie, że obowiązkiem mediów jest uczciwie i po równo przedstawiać różne strony sporów i problemów, jest rzadsze niż w całym społeczeństwie. Trzy czwarte badanych w USA mówi, że ich zdaniem media „powinny dążyć do równego przedstawienia wszystkich stron sporu”. Wśród dziennikarzy przekonanie to podziela połowa respondentów, a najrzadziej z takim rozumieniem wizji dziennikarstwa zgadzają się osoby związane z tytułami lewicowymi, najmłodsze i pracujące online. Gdy podzieliłem się wynikami tego badania na Twitterze, odpowiedzią były liczne głosy krytyki. Albo odwrotnie – liczne głosy równie mocno przekonane, że zadaniem dziennikarstwa NIE JEST (podkreślenie moje) przedstawianie spraw jak najszerzej, z różnych pespektyw i z dopuszczeniem każdej strony sporu. Właściwie wszystkie te krytyczne wypowiedzi pochodziły z kont sympatyków i sympatyczek lewicy, nierzadko bardzo młodych – co potwierdzało zarówno intuicję, jak i demograficzną prawidłowość pokazaną przez badania Pew Research Center. Polemika ta była na tyle żywiołowa, że warto ją pociągnąć. Bo wolność słowa i pluralizm stały się – jak widać – głęboko kontrowersyjne, choć jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Wszyscy są już populistami

PO i Tusk grają swojaków i przeciętniaków, którzy załamują ręce nad „państwem w ruinie” Badania fokusowe pracowni zajmujących się nastrojami politycznymi w Polsce pokazują, że rodacy chcą „partii takiej jak PiS, tylko żeby nie była PiS”. Czyli: żeby dawała pieniądze, nie straszyła zaciskaniem pasa, dbała o bezpieczeństwo i pilnowała, aby Polacy dostali to, „co im się należy”. Słowem, by zachować społeczno-gospodarczy stan z ostatnich lat, ale bez konieczności oglądania w telewizji twarzy Glapińskiego, Morawieckiego czy Sasina. Oni bowiem kojarzą się z niekompetencją, stanowią coraz większy powód do zażenowania – i cel kabaretowych żartów. Wyborcy nie zastanawiają się przy tym nad sprzecznością między złą oceną tych polityków a pochwałą ich rządów, poparciem dla rozwiązań socjalnych i uogólnioną chęcią obrony dorobku czasów PiS. Opozycja zaś tę sprzeczność widzi i zaczęła wyciągać z niej wnioski. Te wyniki stoją za zmianą nastawienia i nowymi kostiumami opozycji. Przynoszą także odpowiedź na pytanie, dlaczego Tusk – jak w reklamówce politycznej z końca wiosny – filmuje się na tle gór pieniędzy i wymachuje do kamery zwitkami banknotów. Teraz to opozycja ma się kojarzyć z dawaniem pieniędzy i dobrobytem gospodarstw domowych – trzeba więc pożegnać skojarzenia ze starą Platformą Donalda Tuska, Jacka Rostowskiego, Andrzeja Rzońcy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Wzlot i upadek spiskowca

Kontrowersyjny prezenter Alex Jones przegrał proces swojego życia. Ale teorie spiskowe nie znikną 20 lat temu dwóch młodych dziennikarzy postanowiło z ukrycia podejrzeć satanistyczno-pogański rytuał amerykańskiej prawicy. Plotka głosiła, że w ośrodku wypoczynkowym pośród lasów północnej Kalifornii spotyka się ścisła elita władzy. Na wyjeździe dla wtajemniczonych, w ściśle męskim gronie bankierów, prawników, polityków i innych wpływowych mieszkańców Waszyngtonu, dzieją się rzeczy dziwne. A można tam spotkać – mówiła też pogłoska – całe rodzinne i polityczne klany: Bushów ojca i syna, Dicka Cheneya czy Donalda Rumsfelda, polityków powoływanych do kolejnych administracji jeszcze od czasów Nixona i wojny w Wietnamie. Lepiej nawet, niegdyś pojawiali się tam Henry Kissinger, sowieccy oficjele i przywódcy krajów Europy. Dwójka śmiałków – z kamerzystą i skromną ekipą – przedarła się przez las, wykiwała ochronę i ujrzała na własne oczy to, o czym mówiły legendy. Rzeczywiście na miejscu rozgrywał się mroczny rytuał, w świetle pochodni widać było zakapturzone sylwetki palące kukłę sowy przed ołtarzem. A może kogoś przebranego za sowę? Czy odwrotnie, to ołtarz miał kształt sowy, a kukłę spławiano strumieniem w świetle pochodni? W każdym razie działo się tam coś,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Jak Kolumbia stała się kobietą

Nominacja Francii Márquez na wiceprezydent kraju to przełom dla całego regionu Jeszcze zanim Gustavo Petro, były partyzant i pierwszy w historii lewicowy prezydent Kolumbii, ostatecznie wygrał drugą turę wyborów, dużo głośniej niż o nim było o niej – Francii Márquez. O ile bowiem triumf lewicy już nosił znamiona wydarzenia epokowego, o tyle nominacja na zastępczynię głowy państwa kobiety, Afrokolumbijki, pierwszej czarnoskórej mieszkanki kraju na tak eksponowanym stanowisku politycznym, była zmianą na poziomie cywilizacyjnym. Dotychczas w Kolumbii, państwie na wskroś konserwatywnym, w którym przez 200 lat u władzy rotowały te same mieszczańskie siły, kobiety istniały w społeczeństwie wyłącznie w celach statystycznych i prokreacyjnych. Próżno było szukać ich w polityce, biznesie, nawet tradycyjnie sfeminizowana latynoamerykańska sztuka akurat tutaj pozostawała bastionem męskiej dominacji. Jeszcze mniej było w przestrzeni publicznej osób czarnoskórych – mimo że w 50-milionowym kraju co dziesiąty obywatel należy do tej grupy etnicznej. Kolumbijczycy drugiej kategorii Mówi się o nich afrodescendientes. Potomkowie Afryki. Ich obecność w dzisiejszym kolumbijskim narodzie jest namacalną spuścizną kolonializmu, a dokładniej – transatlantyckiego handlu niewolnikami. Mieszkańców Afryki Zachodniej przywożono tutaj do pracy na plantacjach kawy i owoców, ale także w kopalniach i przy wyrębie lasów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Międzynarodówka kłamców

Kolejny idol rządzącej w Polsce prawicy odchodzi w niesławie. Skorumpowany kłamca i skandalista Boris Johnson do ostatniej chwili wciągał Polskę do antyunijnych sojuszy. Nie bez powodu. Wiedział, że jest tu sporo polityków sprzyjających takim odśrodkowym ruchom. Powszechnie krytykowany w Wielkiej Brytanii, nad Wisłą uchodził za wybitnego stratega i męża stanu. Choć może to nie powinno dziwić, bo jak się przyjrzeć naszym politykom, to widać, że nietrudno ich omotać. Prezydent Duda i premier Morawiecki to politycy formatu, który bez trudu mieści się w kieszonce marynarki takiego cwaniaka jak Johnson. A Morawiecki kłamie przecież w każdej sprawie z rozmachem, który nawet Johnsonowi może zaimponować. Co polską prawicę tak u Anglika fascynowało? Bezczelność, z jaką wywijał się z kolejnych opresji? A może zasługi w rozwalaniu Unii Europejskiej i brexit, który Johnson uważa za swoje wielkie osiągnięcie? W przeciwieństwie do jego rodaków. Bo w sprawie brexitu popiera go teraz tylko 28% Brytyjczyków. Reszta widzi w tej decyzji głównie problemy. Ach, jak ta Unia ciągle w oczy kole wielu ludzi na prawicy. I to nie tylko tych z Solidarnej Polski. Układanie się polskiej prawicy z Johnsonem było jakimś substytutem miłości do Trumpa, gdy wstawanie z kolan skończyło się klęczeniem. Trump to postać na wskroś obrzydliwa. Ale i skrajnie niebezpieczna. Do tego stopnia, że po porażce wyborczej gotów był na czele

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Co Bidenowie zawdzięczają Zełenskiemu?

Gdyby republikanom udało się rozkręcić aferę Huntera Bidena, demokraci wyborów prezydenckich by nie wygrali To ważna rozmowa i warto ją przypomnieć. Zaraz po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, w grudniu 2020 r., Wołodymir Zełenski udzielił wywiadu dziennikowi „New York Times”. Pytano go oczywiście, jak ocenia Bidena i Trumpa  i co myśli o aferze, dotyczącej Trumpa i syna Joego Bidena – Huntera, w której grał jedną z głównych ról. „Zostaliśmy w to wciągnięci”,  mówił Zełenski. „Ale myślę, że zachowywaliśmy się z godnością stosowną dla suwerennego kraju”. Ocenił także, że Biden zna Ukrainę lepiej niż Trump. „Przed prezydenturą miał bliskie relacje z Ukrainą i dobrze rozumie Rosjan, rozumie różnice między Ukrainą i Rosją oraz, jak mi się wydaje, rozumie ukraińską mentalność”, tłumaczył. Dodając, że może to pomóc we wzmocnieniu relacji ukraińsko-amerykańskich i w zakończeniu wojny w Donbasie (tej rozpoczętej w roku 2014 – przyp. aut.). Odnosząc się do samych relacji, mówił, że jest wdzięczny za amerykańskie wsparcie dla Kijowa w trakcie prezydentury Trumpa, w tym za zaostrzenie sankcji wobec Rosji. „Powinienem podziękować Stanom Zjednoczonym czasów Donalda Trumpa”, podkreślał. Te kilka zdań jest bardzo ważnych. Przede wszystkim świadczy o tym, że w sprawach polityki zagranicznej nie ma wielkiej różnicy między Ameryką

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Subkontynent spalony słońcem

Fale upałów, które dewastują Indie, przestały dla kogokolwiek być anomalią W ubiegłym miesiącu średnia maksymalna temperatura w New Delhi wynosiła 40,1 st. C. 15 maja padł rekord absolutny, termometry zbliżyły się do granicy 50 st.: dwie położone na południu miasta stacje meteorologiczne odnotowały odpowiednio 49,1 i 49,2 st. Upał nie był zresztą tylko problemem stolicy, bo w tym czasie mapa pogodowa całego kraju wyglądała jak satelitarne zdjęcie powierzchni Marsa. Poszczególne części subkontynentu różniły się od siebie tylko poziomem intensywności koloru czerwonego, niekiedy przechodzącego w brązowy. W ten sposób oznacza się w meteorologii temperatury wysokie i bardzo wysokie. Przez właściwie cały maj dla mieszkańców Indii właśnie takie warunki klimatyczne były normą. Już same przytoczone dane mogą szokować. Zwłaszcza że średnia minimalna temperatura w tym czasie nie schodziła poniżej 26 st. Nie to jednak jest najbardziej przerażającym elementem nowej klimatycznej rzeczywistości subkontynentu. Maj, choć wyjęty rodem z piekieł, był i tak pod tym względem miesiącem chłodniejszym od kwietnia. W tym czasie aż 56 razy odnotowano w Indiach temperaturę powyżej 45 st., czyli pułap formalnie uznawany za początek tzw. heatwave, fali gorąca, zjawiska

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.