Tag "prokuratura"

Powrót na stronę główną
Felietony Roman Kurkiewicz

Jak trwoga, to do praw człowieka

W tygodniu rozpalonych ekscytacji i wzmożeń ważnym epizodem było pozbawienie immunitetu poselskiego byłego wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego, nadzorującego funkcjonowanie Funduszu Sprawiedliwości za czasów Zbigniewa Ziobry. Prokuratura po zatrzymaniu posła (były kajdanki) postawiła mu 11 zarzutów, w tym zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, i wystąpiła o areszt tymczasowy. Sąd nie wyraził na niego zgody, motywując to członkostwem Romanowskiego w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy i przysługującym mu w związku z tym immunitetem. Co do jego mocy prawnicy nie mają jednoznacznej interpretacji.

Poseł PiS, opakowany w immunitety, na razie przebywa na wolności. Jak zapewne ogromna większość o istnieniu takiej ochrony dowiedziałem się przy okazji zarzutów wobec Romanowskiego. Oczywiście jest szyderstwem losu, że polityk formacji jawnie wrogiej filozofii praw człowieka korzysta z parasola instytucji, która zajmuje się przede wszystkim kwestiami z obszaru praw człowieka, demokracji i rządów prawa oraz wspieraniem współpracy pomiędzy państwami członkowskimi. W komentarzach politycy PiS odgrażają się, że będą skarżyć fakt zatrzymania posła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, tego samego, którego orzeczenia i wyroki ostentacyjnie lekceważyli, kiedy sami byli u władzy. Nic nowego pod słońcem, jak trwoga, to jednak nie do boga, tylko do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. I dobrze, to przywraca porządek rzeczy i zasad. Ale kilka słów chciałbym poświęcić ciemnej karcie polskiego wymiaru sprawiedliwości – aresztowi tymczasowemu. Otóż Polska od lat nadużywa tej formy przedprocesowego zabezpieczenia, niekiedy w sposób drastyczny. Ileś postępowań przed ETPC przegrała z kretesem i musiała płacić odszkodowania.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Ręce dokładnie umyte

Bodnar powołał zespół prokuratorów. Dlaczego w sprawie Barbary Blidy potrzebna jest biała księga?

Czy 17 lat po śmierci Barbary Blidy doczekamy się sprawiedliwości? Jest nadzieja. Prokurator generalny Adam Bodnar powołał zespół do opracowania w sprawie byłej posłanki SLD białej księgi, czyli zbioru usystematyzowanych dokumentów dotyczących działań podjętych przez prokuraturę w związku ze śmiercią Blidy. Zespół ma też uwzględnić prace sejmowej komisji śledczej powołanej do zbadania okoliczności tej tragedii oraz raport komisji.

To może być otwarcie do kolejnych działań. Z prostego powodu – sprawa śmierci Barbary Blidy została zamieciona pod dywan. Winnych znamy. Ich nazwiska są wymienione w raporcie końcowym sejmowej komisji śledczej, którą kierował Ryszard Kalisz. Raport pokazuje patologiczne mechanizmy, wskazuje ludzi, którzy łamali prawo. Nikt nigdy tych ustaleń nie podważył. Rzecz w tym, że zostały w Sejmie przegłosowane – bo Platforma nie chciała wojny z PiS. Sejm, w którym większość miały Platforma i PSL, nie zebrał wystarczającej liczby głosów, by postawić przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę. Podobnie było w prokuraturze, która – gdy władzę przejęło PiS – umorzyła śledztwa w kolejnych wątkach. Może więc warto o prawdę zawalczyć?

– Jestem dobrej myśli – mówi Ryszard Kalisz, gdy pytamy go, co sądzi o inicjatywie Bodnara. – Mam nadzieję, że prokuratura przeanalizuje raport komisji i wnioski, które przyjęliśmy. Powinna to być pierwsza część działalności tego specjalnego zespołu.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Układ zamknięty

Czego prokuratura nie wyjaśniła w aferze korupcyjnej przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego.

Dopiero po czterech latach od przesłania przez prokuraturę do sądu aktu oskarżenia rozpoczął się proces byłego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego, który żądał łapówki od Leszka Czarneckiego w zamian „za ochronę” jego banku.

Sprawa jest dla PiS niewygodna, dlatego Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, którego prezeską jest nominatka Zbigniewa Ziobry sędzia Aleksandra Smyk (wcześniej prezesami byli Joanna Przanowska-Tomaszek i rzecznik nielegalnej KRS Maciej Mitera), wyznaczył termin pierwszej rozprawy na listopad 2023 r., czyli już po wyborach parlamentarnych. Co niepokojące, proces został utajniony, a dziennikarze dostali jedynie dostęp do aktu oskarżenia. Opinia publiczna nie dowie się więc, co zawierają akta sprawy, m.in. jaki był plan śledztwa prokuratury, jakie czynności zostały wykonane, a jakie nie, co zeznali świadkowie w trakcie śledztwa i jakie zeznania złożą podczas procesu.

Zadziwiające jest, że Chrzanowski, który żądał łapówki, oskarżony został z art. 231 par. 2 Kodeksu karnego. Dopowiada on do par. 1, stanowiącego, iż „funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”, że jeśli robił to „w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Czyli prokuratura założyła, że szef KNF działał sam, choć taka wersja zdarzeń jest mało prawdopodobna.

Afera wybuchła jesienią 2018 r., gdy „Gazeta Wyborcza” ujawniła nagranie, na którym Marek Chrzanowski podczas spotkania w siedzibie KNF złożył propozycję korupcyjną jednemu z najbogatszych Polaków, Leszkowi Czarneckiemu, właścicielowi Getin Noble Banku i Idea Banku. Chrzanowski chciał, by Czarnecki zatrudnił w swoim banku podstawionego człowieka, radcę prawnego Grzegorza Kowalczyka, który nie miał wprawdzie doświadczenia zawodowego koniecznego do nadzorowania restrukturyzacji banku, ale był znajomym żony szefa KNF. Chciał również, aby Kowalczyk otrzymywał wysokie wynagrodzenie prowizyjne, ok. 40 mln zł. W zamian za to będący w kłopotach finansowych Getin Noble Bank miał zostać uratowany.

Chrzanowski nie tylko obiecywał za łapówkę ocalić bank Czarneckiego. Twierdził, że Zdzisław Sokal, przedstawiciel prezydenta Andrzeja Dudy w KNF i jednocześnie prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, ma plan doprowadzenia do upadłości banku, a potem przejęcia go za symboliczną złotówkę. „Między nami, to Zdzisław (Sokal) ma swój plan, który wygląda w ten sposób, że on uważa, że Getin powinien upaść, za złotówkę zostać przejęty przez jeden z tych dużych banków i on chciałby dokapitalizować to kwotą 2 mld zł. Czyli już ten bank, który to przejmie. I to jest jego wizja rozwiązania sprawy. I nas (czyli resztę składu KNF) atakuje za każdą decyzję, którą podejmujemy, pozytywną w stosunku do banku (Getinu), u prezydenta, u premiera…”, mówił przewodniczący KNF, proponując Czarneckiemu pomoc w usunięciu Sokala z komisji.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Ksiądz Olszewski na mękach

SMS-y od diabła, salceson i sprawa polska.

Jak ojczyzna długa i szeroka, kluby „Gazety Polskiej” oraz aktyw robotniczo-chłopski rodem z PiS i Suwerennej Polski demonstrują przeciwko nieludzkiemu traktowaniu ks. Olszewskiego. Objawy: wymachiwanie zdjęciami ks. Jerzego Popiełuszki oraz transparentami z hasłami „Uwolnić księdza Michała” i „Jeśli przyjdą zniszczyć ten naród, zaczną od Kościoła, gdyż Kościół jest siłą tego narodu”.

Powód: jeszcze narzędzia tortur nie ostygły po pobycie za kratami Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, a Tusk zabrał się do dręczenia kolejnej ofiary. Tym razem padło na ks. Michała Olszewskiego, sercanina parającego się egzorcyzmami, a w przerwach budującego za miliony z Funduszu Sprawiedliwości ośrodek dla ofiar przestępców.

Ponieważ kraj znalazł się nad przepaścią, powiadomiono Komitet Przeciwko Torturom (CAT) przy ONZ, a na 9 lipca przed Sejmem zaplanowano ogólnopolską manifestację przeciw stosowaniu wobec księży ubeckich metod.

Ale po kolei.

Śpiewy w ośrodku.

Całodobowy ośrodek pomocy ofiarom przestępstw miał być wielce innowacyjny: chciano go wyposażyć w studia nagraniowe, reżyserki i serwerownie (koszt: 43 mln), by ofiary mogły pośpiewać i swoje wokalne występy uwiecznić na płytach. Śpiewanie i nagrywanie ma bowiem silne właściwości terapeutyczne, pozwala pobitym i szykanowanym odetchnąć pełną piersią i zapomnieć o traumie. Prokuratura uznała jednak, że ks. Michał Olszewski pod pozorem budowy placówki wyłudził pieniądze z podległego Ziobrze funduszu, następnie zaś je wyprał. Duchowny trafił do aresztu tymczasowego, a jak słusznie zauważył arcykapłan Zjednoczonej Prawicy Jarosław Kaczyński, „jego zatrzymanie nastąpiło w Wielki Czwartek, co bez wątpienia miało wymiar symboliczny”.

Mimo to początkowo nic nie wskazywało, że dojdzie do niepokojów społecznych – ksiądz siedział grzecznie i na nic się nie skarżył. Bomba wybuchła dopiero w czerwcu, gdy politycy Suwerennej Polski zorientowali się, że Fundusz Sprawiedliwości może ich zatopić, i to nie w sensie metaforycznym, ale dosłownie, bo jeśli zarzuty dotyczące wykorzystania w kampanii wyborczej środków z funduszu zostaną potwierdzone wyrokiem, zwyczajnie pójdą na dno. A choć śpiewy w ośrodku dla ofiar stanęły pod znakiem zapytania, coraz bardziej prawdopodobne stawało się, że zacznie śpiewać ks. Olszewski. Prokuratura wystąpiła z wnioskiem o przedłużenie aresztu, sąd do wniosku się przychylił i egzorcysta posiedzi kolejne trzy miesiące. Jaki i spółka dobrze wiedzą, że w zakładach karnych trudno wytrwać, bo sami, gdy mieli pod butem resort sprawiedliwości, doszli do wniosku, że więzienia to nie sanatoria, i zaostrzyli rygor odbywania kary oraz pobytu w aresztach.

I zaczęły się cuda.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Na wyrwę

Nie ma tygodnia, aby gdzieś w Polsce nie okradziono bankomatu. Złodzieje czują się bezkarni, bo ich procesy ciągną się latami.

Bankomat w Wiszni Małej pod Wrocławiem to metalowy baraczek. Z tyłu niewielkie pomieszczenie dla dostarczających pieniądze. W środku miejsce na jedną osobę.

Łukasz W., „Czarny”, mózg akcji okradania bankomatów, do Wiszni przymierzał się ze swoimi kompanami dwukrotnie. Zawsze nocą. Za pierwszym razem zamalowali kamery ulicznego monitoringu, uszkodzili lampy oświetleniowe i już, już mieli w rękach kasetkę z prawie 60 tys. zł, gdy włączył się alarm. Przywieziona przez nich zagłuszarka okazała się niesprawna. Musieli uciekać. Następnej nocy – 2 grudnia 2017 r. – pojawili się ponownie. Bankomat zastawili od strony ulicy kubłami na śmieci, wywiesili kartkę, że jest nieczynny, i wyłączyli kamery. Zostało to, co najtrudniejsze – wycięcie otworu w ścianie urządzenia.

Policjanci wiedzieli o drugim planowanym skoku, ale chcieli zatrzymać złodziei in flagranti. Grupę uderzeniową wspierało 12 antyterrorystów. Kiedy o północy przyjechali nieoznakowanym autem do Wiszni, Łukasz W. już siedział w kantorku na tyłach metalowego baraku.

Zgodnie z przyjętą strategią jedna z sześcioosobowych grup antyterrorystów wybiegła w kierunku ulicy. Tam czekał w samochodzie Jacek S., wspólnik Łukasza W. Druga grupa ruszyła na bankomat. Kiedy antyterroryści zbliżyli się, jeden złapał za klamkę drzwi, za którymi stał „Czarny” z kałasznikowem. Funkcjonariusze nie spodziewali się, że herszt złodziei będzie uzbrojony, choć widziano go dzień wcześniej z wypchaną torbą – przypuszczano jednak, że niesie nożyce do cięcia metalu.

Było i drugie zaskoczenie – oto przed grupą szturmową pojawili się dwaj policjanci kryminalni. Ich nieprzemyślany manewr sprawił, że znaleźli się na linii strzału kolegów i antyterroryści nie mogli użyć pistoletów maszynowych w odpowiedzi na serię z kałasznikowa. Sięgnęli po paralizator. Ale Łukasza W. chroniła gruba kurtka, prąd oszołomił go tylko na chwilę. Zdążył oddać kolejne strzały, którymi zabił 40-letniego podkomisarza Mariusza Koziarskiego. Trzech innych policjantów zostało rannych.

Łukasz W. zginął chwilę później. Jak wykazała sekcja zwłok, został trafiony 12 razy; jedna kula przebiła mu serce. Jacek S. na widok policyjnej akcji usiłował uciec, ale go zatrzymano. Trafił do aresztu pod zarzutem udziału w zbrojnej grupie przestępczej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wojna o togę

Kulisy konfliktu na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.

Od kwietnia br. Warszawski Uniwersytet Medyczny powinien mieć nowego rektora. Wyborów jednak nie było i nie wiadomo, kiedy się odbędą, bo dotychczasowy zarządca uczelni prof. Zbigniew Gaciong, który ubiegał się o reelekcję, utrącił swoją konkurentkę, prof. Agnieszkę Cudnoch-Jędrzejewską. Sytuacja jest patowa, a smaczku sprawie dodaje fakt, że pani profesor należała do grona zaufanych osób rektora, pomagała mu przy kampanii w 2020 r., potem została jego zastępczynią – prorektorem ds. personalnych i organizacyjnych.

Społeczność akademicka jest zażenowana, bo przecież wszystko to dzieje się na renomowanym uniwersytecie z przeszło 200-letnią tradycją, który zatrudnia niemal 1,9 tys. nauczycieli, w tym ponad 180 profesorów tytularnych.

Prof. Gaciong (rocznik 1955), od 2020 r. rektor WUM, jest uznanym lekarzem, naukowcem i dydaktykiem, a także członkiem wielu towarzystw naukowych. Odznaczony został przez prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi.

Agnieszka Cudnoch-Jędrzejewska (rocznik 1975) profesorem belwederskim została w wieku 40 lat. Jest autorką ponad 130 publikacji naukowych, specjalizuje się w chorobach wewnętrznych. Jest członkinią American Physiology Society, Polskiego Towarzystwa Fizjologicznego oraz Sekcji Kardiologii Eksperymentalnej Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Od prezydenta Andrzeja Dudy otrzymała Srebrny Krzyż Zasługi.

Czy tak znamienite osobistości byłyby zdolne do zawiści, knucia i intryg w imię własnych interesów kosztem reputacji uniwersytetu?

Rektor kontratakuje.

Nic nie zapowiadało awantury, aż w lutym br. prof. Agnieszka Cudnoch-Jędrzejewska zgłosiła swoją kandydaturę w wyborach na rektora. Musiała tym bardzo urazić prof. Zbigniewa Gacionga, bo ten cofnął jej pełnomocnictwa nadane w związku z pełnieniem funkcji prorektora, co spowodowało, że nie mogła wykonywać swoich obowiązków.

Kilka dni przed posiedzeniem Senatu WUM, który miał wskazać kandydatów na rektora, dziennikarze wyciągnęli kwity na panią profesor. Okazało się, że rok wcześniej została oskarżona o mobbing przez podwładne: kwestorkę i jej zastępczynię odpowiedzialne za finanse uczelni. Sprawą zajmowała się Rektorska Komisja Antymobbingowa, która orzekła, że co prawda wystąpiły „zjawiska o charakterze niepożądanym, noszące znamiona mobbingu”, ale nie można mówić o mobbingu zdefiniowanym w Kodeksie pracy, a „konflikt między stronami (…) przybrał (…) postać konfliktu personalnego”. Ponieważ nie było podstaw prawnych, komisja uczelniana nie wyciągnęła konsekwencji wobec pani prodziekan, a rzekomy mobbing polegał na tym, że prof. Cudnoch-Jędrzejewska miała publicznie kwestionować kompetencje podwładnych i zlecać im niepotrzebne prace.

25 marca Senat WUM dał zielone światło prof. Cudnoch-Jędrzejewskiej, która dostała 28 głosów poparcia, podczas gdy rektor Gaciong 25 głosów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wyboiste drogi Marzeny Kowalskiej

Czy zaufana prokuratorka Lecha Kaczyńskiego pogrąży Zbigniewa Ziobrę i jego środowisko polityczne?

Kierowanie w Prokuraturze Krajowej zespołem prokuratorskim, mającym za zadanie wyjaśnić aferę Funduszu Sprawiedliwości, Adam Bodnar powierzył Marzenie Kowalskiej. To na jej polecenie funkcjonariusze ABW przeszukali mieszkania i domy m.in. Zbigniewa Ziobry oraz jego zastępców, Michała Wosia i Marcina Romanowskiego. Kowalska stoi przed nie lada wyzwaniem. Skala nadużyć finansowych w resortowym funduszu, liczona w setkach milionów złotych, jest tak ogromna, a zaangażowanie w przestępczy proceder wpływowych polityków Suwerennej Polski (wcześniej Solidarnej Polski) tak ewidentne, że sprawa musi się zakończyć niejednym aktem oskarżenia. 

Z ujawnionych taśm Tomasza Mraza, byłego urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, wynika, że pod patronatem Zbigniewa Ziobry działała zorganizowana grupa przestępcza. (Pisaliśmy o tym w artykule „Przestępczy układ Zbigniewa Ziobry”, PRZEGLĄD nr 15/2024, ujawniając jako pierwsi, że środki z Funduszu Sprawiedliwości kierowane były do okręgów wyborczych polityków Suwerennej Polski). 

Śledztwo w sprawie Funduszu Sprawiedliwości, który miał pomagać ofiarom przestępstw, a służył do rozkradania pieniędzy, obejmuje okres ośmiu lat rządów PiS i podzielone jest na kilkanaście wątków. To chociażby zakup nielegalnego programu szpiegowskiego Pegasus, dotacja 100 mln zł dla fundacji Profeto księdza egzorcysty Michała O. (który przebywa w areszcie m.in. pod zarzutem prania pieniędzy), wytransferowanie kilkudziesięciu milionów złotych do organizacji związanych z europosłem Patrykiem Jakim oraz posłami Dariuszem Mateckim, Edwardem Siarką i Tadeuszem Woźniakiem. W areszcie przebywają byłe dyrektorki Departamentu Funduszu Sprawiedliwości – Urszula D. i Karolina K. Wraz z postępem śledztwa i gromadzeniem materiału dowodowego (zebrano ponad 100 tomów akt) będą zapewne wypływać kolejne szwindle, o których opinia publiczna nie miała pojęcia. Według moich informacji śledztwo w sprawie Funduszu Sprawiedliwości będzie największym dochodzeniem w historii polskiej prokuratury. 

Teraz los Zbigniewa Ziobry i spółki jest w rękach pani prokurator, która na pewno nie zawaha się orzec długich lat więzienia. Ale zanim do tego dojdzie, Marzenę Kowalską czeka niejedno starcie z politykami Suwerennej Polski. 

Do pierwszego doszło w kwietniu br., podczas posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, na którym Kowalska tłumaczyła się z przeszukań przeprowadzonych przez ABW w domach polityków. Współpracownicy Ziobry bezpardonowo zaatakowali panią prokurator, zarzucając jej, że działa na polityczne zlecenie, a przeszukania były „bezprawne, brutalne, bezczelne, nieludzkie i naruszały fundamentalne godności człowieka, zaginęły kosztowności, biżuteria i pieniądze”. Padały insynuacyjne pytania, czy Marzena Kowalska spotykała się w sprawie przeszukań z Romanem Giertychem i Ewą Wrzosek, czy o działaniach prokuratury był na bieżąco informowany Donald Tusk, jak często nakazywała rozkręcanie drzwi posłom, jak trafiła do Prokuratury Krajowej i czy podlega bezpośrednio Adamowi Bodnarowi. 

Prokurator starała się rzeczowo odpowiedzieć, ale posłowie Suwerennej Polski nie byli zainteresowani. Doszło do karczemnej awantury, a przewodnicząca komisji Kamila Gasiuk-Pihowicz zamknęła posiedzenie. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Jak skończy Obajtek

Czy były wójt Pcimia trafi za kratki?

Pytanie takie jest jak najbardziej na miejscu, bo przecież wiadomo, że dzięki PiS Daniel Obajtek uciekł spod topora sprawiedliwości. A przestępstwa, o które go oskarżono, były poważne: okradzenie firmy wujów na 700 tys. zł i przyjęcie 50 tys. łapówki od „Prezesa”, Macieja C., szefa brutalnego gangu wymuszającego haracze. Wójta Pcimia i „Prezesa” oprócz łapówki za ustawienie gminnego przetargu łączyły więzi towarzyskie. Obajtek musiał bardzo zauroczyć Jarosława Kaczyńskiego, bo ten zaangażował najpierw Zbigniewa Ziobrę, a potem parlamentarzystów PiS i prezydenta Andrzeja Dudę do zmiany przepisów Kodeksu postępowania karnego (tzw. lex Obajtek), by wyciągnąć swojego ulubieńca z kłopotów. Dzięki temu Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim, na czele której stała Magdalena Witko, żona byłego posła PiS, a potem prezydenta Tomaszowa Mazowieckiego Marcina Witki, wycofała z sądu akt oskarżenia przeciwko Obajtkowi (rzekomo w celu uzupełnienia materiału dowodowego), a sprawa ostatecznie została umorzona. 

Pisowska prokuratura ukręciła też łeb sprawie ujawnionych nagrań, z których wynikało, że Obajtek, będąc wójtem Pcimia, kierował z tylnego siedzenia prywatną spółką, co jest niezgodne z prawem, bo Ustawa o pracownikach samorządowych zabrania łączenia posady wójta z działalnością biznesową. Występując potem w sądzie jako świadek, Obajtek pod przysięgą skłamał, zaprzeczając, by miał coś wspólnego z firmą. 

Afera wizowa.

Choć PiS już nie rządzi, Daniel Obajtek nadal czuje się mocny. Były prezes Orlenu nie stawił się (28 maja br.) przed sejmową komisją śledczą ds. afery wizowej. Komisja chciała go przesłuchać w związku z załatwianiem wiz dla zagranicznych pracowników, zatrudnionych w sztandarowej inwestycji Orlenu – Olefiny III w Płocku (na ponad 100 ha powstaje tam potężny kompleks, w którym wytwarzane będą produkty petrochemiczne). Już dzień wcześniej Obajtek zapowiedział, że nie będzie „małpą w cyrku Michała Szczerby”, a ewentualny termin kolejnego przesłuchania powinien zostać wyznaczony dopiero po kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego, bo przecież prywatne sprawy jaśnie pana są ważniejsze od jakiejś tam komisji sejmowej. 

Obajtek ma czego się obawiać. Komisja dysponuje dokumentami, z których wynika, że wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk po spotkaniu z przedstawicielami Orlenu wydał urzędnikom konsularnym wytyczne, w jaki sposób, omijając procedury, ściągać cudzoziemców na budowę płockiego kompleksu. Dzięki Wawrzykowi wykonawca inwestycji Orlenu zyskał w nieuprawniony sposób dostęp do polskiego systemu MSZ e-Konsulat. Pięciu pracowników inwestora (w tym dwóch obcokrajowców) dostało loginy i hasła umożliwiające wpisywanie nowych nazwisk do systemu „w trybie ekstraordynaryjnym”, czyli wedle własnego uznania i poza jakąkolwiek kontrolą. Istnieje podejrzenie, że w ten sposób do Polski mogło zostać sprowadzonych nielegalnie nawet kilkanaście tysięcy osób, z których część nigdy nie trafiła do Płocka. Byłego prezesa Orlenu pogrążył zeznający przed komisją Mateusz Morawiecki, który stwierdził, że nie miał wiedzy na temat tego, jak Orlen sprowadzał pracowników, a o wszystko „trzeba pytać pana Daniela Obajtka”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Strażnicy graniczni i prokurator

Kto stoi za oskarżeniem obrońców polskiej granicy?

Zatrzymanie przez Żandarmerię Wojskową trzech żołnierzy strzegących granicy z Białorusią, którzy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku nacierającej grupy agresywnych uchodźców, i nadgorliwość prokuratury, która już wydała wyrok na wojskowych, stawiając dwóm zarzuty, wzbudziły powszechne oburzenie. Zbulwersowany prezydent Andrzej Duda zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz stwierdził, że „zatrzymanie żołnierzy jest nie do przyjęcia”, a działania Żandarmerii Wojskowej „zostaną bezwzględnie wyjaśnione”, zaś politycy PiS, jak to oni, zarzucili rządzącym zdradę i zhańbienie polskiego munduru. 

Zarówno premier Donald Tusk, minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, jak i minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar wydawali się zaskoczeni sprawą, która zbiegła się ze śmiercią żołnierza ranionego nożem podczas próby forsowania przez migrantów płotu w okolicach Dubicz Cerkiewnych, co dodatkowo podgrzało atmosferę. 

Generałowie PiS. 

Nie byłoby całej afery, gdyby nie donos strażników granicznych. To pogranicznicy zawiadomili Żandarmerię Wojskową, że wspierający ich żołnierze mogli się dopuścić przestępstwa. Jako dowód przekazali nagrania z kamer. Jak to możliwe, że mundurowi, którzy ramię w ramię powinni bronić granicy RP w obliczu wojny hybrydowej prowadzonej przez białoruski reżim, donieśli na kolegów? Takie zachowanie pachnie skrajną głupotą albo celowym działaniem.

Komendant główny Straży Granicznej gen. Robert Bagan jakby zapadł się pod ziemię, a przecież to on powinien zabrać głos i wyjaśnić zachowanie podwładnych. Choć generał został powołany na komendanta głównego SG przez ministra Marcina Kierwińskiego, uchodzi za człowieka poprzedniej władzy. W 2019 r. został komendantem Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej, a w 2021 r. na wniosek ówczesnego szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego prezydent Duda awansował go na generała brygady. Razem z Baganem insygnia generalskie odbierał Tomasz Michalski, który za rządów PiS był komendantem Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej. Gdy Bagan został komendantem głównym, niemal natychmiast swoim zastępcą zrobił Michalskiego. Zastępcami komendanta głównego są też gen. Grzegorz Niemiec oraz gen. Wioleta Gorzkowska, którzy zostali powołani jeszcze za rządów PiS, w 2018 r., a generalskie nominacje dostali od Andrzeja Dudy (Niemiec na wniosek Mariusza Kamińskiego, a Gorzkowska na wniosek Joachima Brudzińskiego). Tak więc w Straży Granicznej mimo zmiany władzy nadal rządzi pisowska ekipa, oskarżana przez polityków Koalicji Obywatelskiej o stosowanie niehumanitarnych pushbacków. Czyżby teraz ktoś wpadł na pomysł słodkiej zemsty, donosząc na żołnierzy? 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Niewydolni i nieskuteczni

Prokuratorzy IPN tropią zbrodniarzy i szukają świadków zbrodni, którzy już dawno nie żyją W strukturze Instytutu Pamięci Narodowej działa pion śledczy zatrudniający 76 prokuratorów (według stanu na koniec 2022 r.). Zakładając, że w jednej prokuraturze rejonowej w mieście powiatowym pracuje 10 prokuratorów, to tymi z IPN można by obsadzić ponad siedem prokuratur. Warto dodać, że właśnie prokuratorzy liniowi na najniższych szczeblach prokuratury są szczególnie obłożeni pracą, zajmując się ściganiem najbardziej uciążliwych dla społeczeństwa przestępców, czyli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.