Tag "relacje"
Gody w rytmie softu
Aplikacje randkowe są swego rodzaju lekiem na bolączki współczesności
Między 2010 a 2020 r. na Zachodzie z osób używających aplikacji randkowych zdjęto piętno nieudaczników. Wcześniej uznawano, że korzystają z nich ludzie, którzy mają problemy z „normalnym” nawiązaniem relacji lub są pod względem atrakcyjności jakoś „wybrakowani”.
Dzisiaj coraz rzadziej tak się uważa, a świadczą o tym liczby. Na świecie mieszka obecnie 320 mln użytkowników aplikacji randkowych. Sam Tinder gromadzi 50 mln użytkowników i ma silną konkurencję. W 2017 r. z wszelkiego typu aplikacji randkowych korzystało 15% Amerykanów i Amerykanek. Trzy lata później użytkowało je już 32% mężczyzn i 28% kobiet, a 23% mieszkańców Stanów Zjednoczonych przyznało się, że kiedykolwiek poszło na randkę z osobą poznaną za pomocą aplikacji. Z kolei 12% całej populacji wzięło z taką osobą ślub albo weszło w długotrwały związek.
Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej tylko tej części amerykańskich respondentów, która zadeklarowała, że stale używa aplikacji randkowych, to dostrzeżemy, że 77% spośród nich poszło z kimś poznanym w ten sposób na randkę, 39% zaś było z kimś poznanym za pomocą aplikacji w dłuższym związku.
Korzystający z aplikacji randkowych to przede wszystkim osoby między 18. a 44. rokiem życia. Apek randkowych używa 70% amerykańskich studentów. Ludzie w wieku 20-35 lat tinderują w autobusach, w metrze, w kawiarniach. Pojawił się w związku z tym specyficzny savoir-vivre, np. nie tinderuje się z kimś, z kim chodzi się na wykłady, by uniknąć sytuacji wprawiających w zakłopotanie.
Jak łatwo się domyślić, powszechność korzystania z aplikacji randkowych maleje z wiekiem, nie spada jednak do zera. W Stanach Zjednoczonych z Tindera i podobnych narzędzi korzysta 19% osób w wieku 50-64 lat i 13% osób, które ukończyły 65. rok życia. Również w Europie na Tinderze jest już „przekrój społeczeństwa”, także 60-letni mężczyźni deklarujący, że poszukują miłości. Co równie istotne, aplikacje randkowe są przyjaznym środowiskiem służącym aktywowaniu życia romantycznego osób LGBTQ+. Z aplikacji tego typu korzysta aż 55% amerykańskich gejów, lesbijek i osób biseksualnych (dla porównania – 28% osób heteroseksualnych). (…)
Nie bez powodu można więc odnieść wrażenie, że w powszechnym przekonaniu aplikacje randkowe stają się jedynymi skutecznymi narzędziami do nawigowania po wzburzonych morzach intymności. Są oprzyrządowaniem, bez którego poznanie kogoś interesującego do pary staje się praktycznie niemożliwe, co prowadzi do powszechnej platformizacji intymności, bliskości, romansu.
Apki randkowe – tak jak niegdyś swatka czy rodzice – stają się kluczową dla rynków seksualnych i matrymonialnych instytucją społeczną, czyli społecznym wzorcem postępowania, który zabezpiecza pewną określoną ludzką potrzebę. Oczekuje się, że z jednej strony algorytm dokona racjonalizacji wyboru partnera na podstawie najważniejszych parametrów (tak jak niegdyś swatka), a jednocześnie z drugiej strony sprawi, że połączeni użytkownicy poczują chemię, która odwróci ich uwagę od ewentualnej niekompatybilności.
W świecie, w którym ludzie bezustannie przemieszczają się z miejsca na miejsce i w żadnym nie osiadają na tyle, aby bez pomocy specjalnego oprogramowania znaleźć w nim kogoś do pary, aplikacje stały się podstawowym narzędziem swatania. Nic dziwnego, że namierzenie i zarazem prześwietlenie kogoś w sieci jest dla kolejnych roczników wychowywanych ze smartfonem w ręku czymś znacznie bardziej naturalnym niż zapoznanie się z obcą osobą w świecie fizycznym. W sieci ma się również większy potencjalny wybór niż dosłownie obok – w sąsiedztwie, pracy czy w szkole. Nawiązanie z kimś pierwszego kontaktu online jest mniej bolesne i pozwala zaaranżować kontekst spotkania w świecie realnym, a zakończenie relacji, która istniała tylko wirtualnie, jest znacznie mniej kosztowne niż porzucenie toczącej się w realu konwersacji z kimś, kto przed chwilą – owszem – całkiem się podobał, ale po chwili przestał. Grzeczność wymaga przemęczenia się, kurtuazyjnego kontynuowania small talku, krygowania się i – ewentualnie – trudnego zakończenia spotkania. W znajomości zapośredniczonej przez smartfon nie istnieje już taki towarzyski obowiązek. Można ją porzucić szybko, bez emocji i dramy. Ludzie socjalizowani w środowisku nowych mediów, którym aplikacje randkowe służą jako narzędzia
Fragmenty książki Tomasza Szlendaka Miłość nie istnieje, Znak Literanova, Kraków 2025
Czy relacja matki i córki musi być trudna?
Matkom, które rodziły w latach 70. i 80. XX w., trudno zrozumieć, że ich córki wybierają samodzielne życie
Magdalena Śniegulska – psycholożka, psychoterapeutka, autorka tekstów popularyzujących wiedzę psychologiczną z obszaru wychowania dzieci i problemów rozwojowych. Prowadzi terapię indywidualną i grupy terapeutyczne dla dzieci i młodzieży. Współpracuje z organizacjami zajmującymi się wspieraniem rozwoju i edukacji dzieci i młodzieży.
Można uchwycić moment, w którym relacja matka-córka zaczyna być trudna? Od czego zależy, czy taka właśnie jest?
– Jakość relacji zależy od osób w nią zaangażowanych, a więc i od córki, i od matki. Jednak specyfika relacji rodzicielskich polega na tym, że odpowiedzialność ponosi rodzic – w tym przypadku matka. Zanim zaczniemy szukać początków trudności, warto powiedzieć, co wiemy o relacjach między rodzicami a dziećmi. Wiemy, że bardzo ważne są rozmowy, ale nieoceniające, dające przestrzeń na wyrażanie swoich poglądów. Kiedy pojawiają się jakieś problemy, wiadomo, że można je bezpiecznie omówić. Córki zachęcane do samodzielnego poszukiwania rozwiązań nabierają pewności siebie. I ufają, że matka w nie wierzy, że dadzą radę, potrafią. Dlatego tak ważne jest poczucie kompetencji rodzica. Są kobiety, które świetnie czują się jako matki małych dzieci, mają z nimi dobrą relację, potrafią stworzyć bliskość. I to dla córki niesamowity kapitał, bo nawet jeśli w wieku nastoletnim ta relacja się zepsuje albo skomplikuje, to jest duża szansa, że po okresie adolescencji kontakt między nimi się poprawi
Jest do czego wracać.
– Ale zdarza się też, że początek jest trudny i dopiero kiedy córka ma kilkanaście lat, udaje się nawiązać relację. Nagle okazuje się, że matka jest córce bardzo potrzebna i ma z nią dobry kontakt. Pamiętam kobietę, która pojawiała się w moim gabinecie na różnych etapach macierzyństwa. Na początku mówiła, że bardzo nie lubi bycia matką, że ta rola jest dla niej obciążająca i budzi w niej duży niepokój, krótko mówiąc: nie czerpie z niej żadnej satysfakcji. Jednocześnie była odpowiedzialna i chciała być w tej roli jak najlepsza, ale podkreślała, że i tak się nie sprawdza. Takie miała poczucie.
Bardzo smutne.
– Towarzyszyłam jej przez te wszystkie lata i w pewnym momencie ona powiedziała: „Chyba wreszcie odnalazłam się w tej roli, teraz jest właściwie w moim życiu najważniejsza. I sprawia mi przyjemność!”. Okazało się, że z córką nastolatką łatwiej jej złapać kontakt, wreszcie różne rzeczy zrozumiała i zobaczyła, że wcześniej miała na nią konkretny plan. Mówiła: „Chciałam, żeby była taka jak ja – silna, niezależna i samodzielna. Ale okazało się, że ona potrzebuje czegoś innego. Dużej rodziny, rozbudowanych relacji i bycia w nich w zupełnie innym stylu niż ja”.
Fajnie, że to zobaczyła.
– No właśnie! Pomyślałam, że z jednej strony to bardzo trudne doświadczenie: skonfrontować się z tym, że nasze wartości są inne niż te, które ma dorastająca córka. A z drugiej wspaniale, że można w takiej sytuacji odczuwać satysfakcję. Przyznaję jednak, że to rzadsze przypadki, zwykle jest na odwrót, czyli statystycznie częściej trudny moment nadchodzi, kiedy córka dojrzewa. Wiele córek mówi wtedy „sprawdzam” i punktuje matki, robi wszystko, żeby wyciągnąć ich negatywne cechy. Jakiś czas temu jedna z matek opowiadała mi, jak udzielała swojej córce rad dotyczących relacji romantycznych. A sama była po dwóch rozwodach. Jej córka powiedziała: „Z całym szacunkiem, ale nie jesteś mistrzynią relacji!”.
Trafiony zatopiony.
– Matka na to: „Faktycznie, to prawda”. Ale zarazem miała poczucie, że mimo wszystko dłużej żyje, więcej na ten temat wie i że patrzenie z zewnątrz na relację córki daje jej inną perspektywę. Jednak córka stwierdziła, że woli porozmawiać z babcią, ponieważ to ona była w długotrwałym związku. Myślę, że to trudny moment również dlatego, że oddzielenie matki od dziecka, galopująca samodzielność są same w sobie bardzo ciężkie, a co dopiero brutalność w ocenianiu wyborów rodzica? Nielubienie matki w tym czasie jest często bardzo silne, pojawiają się emocje i słowa dla obu stron przykre. Przy czym oczywiście nie jest tak, że nastolatki czerpią przyjemność z ranienia rodzica, raczej mają poczucie, że muszą to robić, że tak trzeba.
Poza tym w symbolicznym sensie trzeba chyba uśmiercić rodzica, żeby wybić się na niepodległość.
– I doświadczyć takiej pewności, że bez rodzica sobie poradzę. Jestem odrębna. A świat mi nie zagraża, nie jest niebezpieczny. Często sposobem poradzenia sobie z budowaniem siebie na nowo i przeformułowaniem relacji jest znielubienie matki. Nastolatki robią to, żeby odciąć pępowinę, a potem budować się w nowym kontekście. To, co mnie ostatnio zaskakuje, to obserwacja, że dla młodych dziewczyn bardzo duże znaczenie mają relacje pozarodzinne.
Czym jest dla nich rodzina?
– Bardzo podobała mi się wypowiedź 17-latki, która stwierdziła, że dla niej to jest stado. Czyli osoby, które wybrała i w relacjach z którymi naprawdę może być sobą. Nie ma znaczenia, czy są tam więzy krwi. Powiedziała: „Przecież od tego zaczyna się rodzina, że spotykają się osoby,
Fragment książki Marty Szarejko Masz to po mnie. Jakie przekonania dostałyśmy od naszych matek i babek? Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.
Seks w epoce zmian
Mężczyźni mają słabszy popęd niż kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu, andropauza dotyka ich wcześniej niż przed laty Dr n. med. Andrzej Depko – neurolog oraz seksuolog, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej, członek Europejskiego oraz Światowego Towarzystwa Medycyny Seksualnej Czy to prawda, że mężczyźni coraz częściej unikają seksu? – Zanim odpowiem, zróbmy krok wstecz. Przez wieki panowało przekonanie, że to mężczyznom bardziej zależy na seksie. Taki osąd wynika z faktu, że przez kilka tysięcy lat patriarchalny
Rewolucja seksualna jeszcze przed nami
Erotyka powinna sprawiać radość i nie łączyć się z pogardą dla ciała Katarzyna Tubylewicz – pisarka, tłumaczka, kulturoznawczyni Rok temu opublikowała pani filozoficzną dywagację nad samotnością – „Samotny jak Szwed”. Tym razem zastanawia się pani nad tym, czym jest szczęśliwa miłość. Dlaczego? – Najnowsza książka kiełkowała we mnie od bardzo wczesnej młodości! Polska kultura ma historyczną tendencję do marginalizowania tematów intymności. Zarówno miłość, jak i erotyka bywają u nas banalizowane, a przecież









