Tag "relacje polsko – ukraińskie"

Powrót na stronę główną
Aktualne

Kryminał z Bukowiny na zakończenie Ukraina! 7. Festiwalu Filmowego

Na zamknięcie Ukraina! 7. Festiwalu Filmowego zobaczyliśmy film „Pamfir” w reż. Dmytro Suchołytkyja-Sobczuka, fetowany Złotą Kamerą na ostatnim Festiwalu w Cannes. Rzecz dzieje się na Bukowinie, górzystej krainie podzielonej między Ukrainę i Rumunię. Tam przetrwały jeszcze

Andrzej Romanowski Felietony

Wielebne głupstwo

Przed kilku laty, w artykule opublikowanym w kwartalniku „Łódzkie Studia Teologiczne”, ksiądz profesor, abp Marek Jędraszewski, nie poznał się na żarcie amerykańskiego historyka i do życia naukowego powołał fikcyjnego kronikarza, Kpinomira. Dziś inny ksiądz profesor, metropolita Sawa, zwierzchnik Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, szerzy kolejne nieprawdy: „Chrześcijaństwo na nasze ziemie przynieśli uczniowie świętych Cyryla i Metodego. […] My wiemy, że Mieszko został ochrzczony w obrządku bizantyńskim, a dopiero później, w 966 r., dokonano ponownego chrztu. […] Później Bolesławowi Chrobremu zależało, żeby wejść w sferę wpływów niemieckich; zorganizował zjazd gnieźnieński. Zaproszono też Adalberta, tj. Wojciecha, który zwalczał obrządek bizantyński. Poszedł on na wschód, przez Prusy aż na Litwę. Nawracał i chrzcił już ochrzczonych. W każdym razie obrządek wschodni przez Karpaty i Galicję dotarł na Ruś” („Polityka” nr 33). Jestem katolikiem, ale od lat piszę z czcią i miłością o polsko-ruskim prawosławiu, odkrywam jego dobroczynny wpływ na kulturę mojego narodu, zachwycam się liturgią, fascynuję dogmatami. Od lat bronię prawosławia, bo widzę w nim relikt dawnej, wielonarodowej i wielokulturowej Rzeczypospolitej, konfesję, która od moich współwyznawców doznała w dziejach wielu krzywd. Ale szacunek dla prawosławia nie może stać wyżej niż szacunek dla prawdy. Nie jest bowiem prawdą, że na zjazd gnieźnieński w 1000 r. zaproszono Wojciecha-Adalberta, skoro

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Sadowy i Deszczyca o mordzie (smoleńskim)

Mieliśmy wrażenie, że kancelaria prezydenta Dudy z jakichś powodów nie zaprosiła na wręczenie Orła Białego ludzi, którzy aktywnie wspierają wersję Antoniego Macierewicza o mordzie smoleńskim. Faux pas nadrobiła TVP Info, przypominając słowa mera Lwowa Andrija Sadowego i byłego ambasadora Ukrainy w Polsce Andrija Deszczycy. Może nie chcieli naraz trzech Andrzejów? Wszak i prezydent Andrzej. A szkoda, bo Sadowy i Deszczyca mają w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem identyczny pogląd jak Macierewicz. Znają też sprawcę. Sadowy mówił przecież, że „na 100% jestem przekonany, że za tym stali bezpośrednio Rosjanie i Putin” (Wirtualna Polska). Może by im za tę wiedzę również dać jakiś order?  

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Lekcja Żeromskiego

Nie da się spojrzeć na dzieje PRL bez przypomnienia roku 1920 Jan Lechoń zanotował w dzienniku pod datą 28 września 1950 r.: „Żeromski po bitwie warszawskiej napisał kawałek prozy »Na probostwie w Wyszkowie«, który teraz trzeba będzie przypomnieć z okazji 25-lecia jego śmierci, bo jest to przekleństwo rzucone Bierutowi i Cyrankiewiczowi, którzy w roku 1920 nazywali się Marchlewski, Leszczyński i Feliks Kon. Ale na parę tygodni przedtem, gdy Moskale ruszyli na nas spod Kijowa, Żeromski, pod którego opieką kurowałem się wtedy w Orłowie, zatrzymał się nagle w czasie naszego spaceru po pomoście i powiedział: »Nie ma innej rady, tylko musimy zaraz stworzyć nasz własny rząd bolszewicki. Marchlewski i Leszczyński – to przecież także Polacy«”. Dla Lechonia, który był konsekwentnym antykomunistą – i swój antykomunizm przypłacił życiem, popełniając w rozpaczy samobójstwo na nowojorskim bruku – postawa Żeromskiego z lata 1920 r. była na tyle kompromitująca, że nie chciał jej upubliczniać w trosce o legendę wielkiego pisarza (dzienniki Lechonia ukazały się wiele lat po jego śmierci). Ale może warto spojrzeć na tę sytuację nieco inaczej i spróbować zrozumieć myślenie autora „Przedwiośnia” w sytuacji krytycznej dla państwa i narodu. Żeromski należał do pokolenia, które większość życia spędziło w narodowej niewoli. O ile dla dużej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Przede wszystkim integracja

Ukraińskie dzieci potrzebują nie tylko edukacji, ale i opieki. Jak sobie radzi polska szkoła? Od rosyjskiej agresji na Ukrainę minęło ponad pół roku. W tym czasie do Polski przyjechało ponad 2 mln uchodźców, głównie kobiet i dzieci. Jak wynika z najnowszego raportu Fundacji Szkoła z Klasą „Razem w klasie. Dzieci z Ukrainy w polskich szkołach”, przez te kilka miesięcy do szkół w Polsce przyszło ponad 180 tys. dzieci z Ukrainy. Fala dzieci straumatyzowanych wojną i koniecznością opuszczenia domu, nieznających języka, to dla szkół, dyrektorów i nauczycieli wyzwanie edukacyjne oraz opiekuńcze. Nie ma przywilejów Tymczasem ponad 42% nauczycieli nie pracowało wcześniej z uczniami z innych krajów, a zaledwie 1% zna język ukraiński. Dodatkowo aż 50% deklaruje, że ma ogromne trudności z oceną postępów ukraińskich dzieci i wyznaczaniem im celów edukacyjnych, a wpływa na to m.in. fakt, że nauczyciele widzą u tych dzieci objawy stresu pourazowego. W maju szef resortu edukacji Przemysław Czarnek mówił: „Stworzyliśmy elastyczny system przyjęcia ukraińskich dzieci do polskich szkół. Polega on na tym, że istnieje możliwość pozostania w ukraińskim systemie oświaty w trybie zdalnym lub uczęszczania do polskiej szkoły”. Przy innej okazji zaznaczył jednak, że nie będzie przywilejów: „Traktujemy dzieci ukraińskie, które chcą zdawać egzamin ósmoklasisty czy maturę, dokładnie na takich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Nawrocki głęboko wierzy

Minął rok panowania Karola Nawrockiego w IPN. Efekty? Przykręcanie śruby pracownikom i wielki pociąg do mediów. Prezes kocha kamery, występy i wywiady. Nazywają go „Obalaczem”, bo jedyne, co mu się udało, to gnębienie lokalnych samorządów, by burzyły pomniki ze starego systemu. W zamian mogą sobie postawić pomnik Lecha Kaczyńskiego albo jakiegoś „wyklętego”. Nadawałby się Józef Franczak „Laluś”, który ukrywał się do 1963 r. „Laluś” w każdym powiecie jako cel Nawrockiego. Bo innych sukcesów brak. Na Ukrainę ludzi z IPN ciągle nie wpuszczają. Co prezes Nawrocki opisuje w zadziwiający sposób: „Głęboko wierzę, że nasi ukraińscy bracia dojrzeją do decyzji pozwalającej polskim badaczom na powrót do pracy”.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ciemna strona drona

Zarzuty, że tureckie bayraktary są wykorzystywane do ataków na cywilów, sprzedawane autokratom i wbrew obowiązującym sankcjom, dziwnie ucichły Polacy oszaleli na punkcie zbiórki na drona dla Ukrainy. Założona przez publicystę Sławomira Sierakowskiego akcja stała się już największą tego typu kwestą w historii portalu Zrzutka.pl. Wsparli ją celebryci (Krystyna Janda, Maciej Stuhr i Kuba Wojewódzki), politycy (Radosław Sikorski, Marek Belka) i dziennikarze. Sierakowski zebrał ponad cztery razy więcej pieniędzy niż trwająca równolegle bardzo głośna zbiórka na cele humanitarne #RazemDlaUkrainy prowadzona przez Fundację To Się Uda. Na m.in. mleko i środki higieniczne dla sierocińców, leki dla szpitali, jedzenie dla uchodźców i paliwo dla ludzi wiozących na wschód pomoc zebrano do tej pory w ramach zrzutki 4,1 mln zł. Dla firmy Baykar Technologies na drona dla ukraińskich sił zbrojnych udało się zebrać w ciągu kilku tygodni i przed czasem 22,5 mln zł. 28 lipca osiągnięto nawet 24,5 mln zł. Już sam fakt, że jako społeczeństwo wolimy sfinansować kupno broni niż pomoc ofiarom wojny (w tym ratującą życie i zdrowie), jest wart dyskusji – dyskusji, która się nie toczy. Zbiórka na drona osiągnęła oszałamiający sukces medialny, a jego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Ogórkowa w kaplicy

W czwartek, 21 lipca, skończył się chyba największy w tej chwili festiwal literacki w Polsce – Góry Literatury. To festiwal, który wyrósł z pomysłu, żeby przenieść wielkomiejskie aktywności okołoliterackie do małych miejscowości w górach i włączyć w wydarzenia lokalną społeczność. Już kilka lat temu, podczas pierwszych edycji, jasne było, że jest to impreza wyjątkowa. Dystans pomiędzy publicznością a pisarzami, filozofkami, artystkami czy polityczkami był umowny i zupełnie znikał podczas wspólnych leśnych spacerów bądź jedzenia ciasta, które przygotowały lokalne cukiernie albo po prostu osoby, które w ten sposób chciały się włączyć w literackie święta. Festiwal literacki to nie apel, na który trzeba odprasować kancik, prysnąć się zapachem, postać, posiedzieć – trochę z obowiązku – cyknąć fotkę i z ulgą wrócić do domu z poczuciem, że zrobiło się coś jak należy. Festiwal literacki to nie restauracje z szybami wychodzącymi na główny deptak miasta, gdzie kark sztywnieje od siedzenia w zbyt mocno doświetlonych salach. I nie wiadomo, za co się je lubi, jest raczej drogo i nudno. Festiwal literacki to nie kościół, w którym trzeba patrzeć na prowadzącego, gdzie kapłan odczytuje słowa „na tydzień”, gdzie nie ma dyskusji z objawionym słowem, trzeba je przyjąć w milczeniu, jak naganę szefa. Festiwal literacki to nie stypa na cześć dalekiego wuja, gdzie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Romanowski Felietony

Do ostatniego Ukraińca?

Żadna opinia nie irytuje mnie tak jak ta, powtarzana w kręgach lewicowych: „USA walczą w Ukrainie do ostatniego Ukraińca”. Irytuje mnie nie dlatego, że jest fałszywa. Ameryka rzeczywiście ma interes w osłabianiu Rosji, choć można się spierać, czy interes ten – w obliczu rosnącej potęgi Chin – jest zdefiniowany prawidłowo. A przecież ten interes jest nie tyle amerykański, ile przede wszystkim europejski, a że działania Amerykanów usunęły go w cień, to dlatego, że – z powodu geograficznej bliskości i ekonomicznych powiązań – postępowanie Europejczyków z Rosją jest trudniejsze. Choć i tak komentarze premiera Wielkiej Brytanii nie ustępują w sile podobnym komentarzom prezydenta USA. I nie przypadkiem Finlandia i Szwecja chcą dziś nagle znaleźć się w NATO. Co bowiem jest pierwotne, a co wtórne? Pierwotny jest fakt, że przed wiekami Korona Królestwa Polskiego, Rzeczpospolita, była tym bytem politycznym, z którego wyłoniła się (bynajmniej nie bezkonfliktowo) Ukraina. Ale istotny jest też fakt, że Polska i Rosja przez wieki odmawiały Ukrainie prawa do odrębności. A nawet więcej: Polska i Rosja godziły się ze sobą na trupie Ukrainy. Tak było w „pokoju wieczystym” roku 1686, tak było w pokoju ryskim roku 1921. Pierwotny jest również fakt, że Ukraina, dążąc do niepodległości, dopuściła się – rękami Ukraińskiej Powstańczej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Kronika Dobrej Zmiany

Deszczyca

Chyba nie było w Polsce zagranicznego ambasadora, który żegnany byłby z taką pompą. Na zakończenie misji w Polsce, długiej, ośmioletniej, przyjęli go i marszałek Sejmu, i marszałek Senatu, prześcigając się w jego komplementowaniu. Media o tym się rozpisywały i cytowały jego wypowiedzi. Andrij Deszczyca, ambasador Ukrainy, został wyniesiony do rangi gwiazdy. Kto z nim może rywalizować? W przestrzeni medialnej funkcjonuje co najwyżej kilku ambasadorów. I to jak! Ambasador USA Mark Brzezinski przez długie tygodnie był przez rządzącą prawicę utożsamiany z jakimś zagrożeniem, bardzo się starano, wymyślano różne preteksty, żeby do Polski nie przyjechał lub przyjechał jak najpóźniej. Prawica nie chciała także, by do Polski przyjechał ambasador Niemiec Arndt Freytag von Loringhoven, któremu wypominano ojca i trzymano w szufladzie wniosek o przyznanie agrément. Z kolei przyjazdu ambasadora Rosji do Polski, Siergieja Andriejewa, nikt nie blokował, za to różne głosy się pojawiają, że powinien wyjechać. Ale wróćmy do Deszczycy – przez te osiem lat pobytu w Polsce dał się poznać jako twardy urzędnik, zdecydowanie broniący interesów swojego kraju. Wręcz polityk. Jego polityczne zdolności nie pojawiły się znikąd. Można rzec – określiły jego karierę. Najpierw, w roku 2014, zaraz po Euromajdanie został pełniącym obowiązki ministrem spraw zagranicznych w rządzie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.