Przed kilku laty, w artykule opublikowanym w kwartalniku „Łódzkie Studia Teologiczne”, ksiądz profesor, abp Marek Jędraszewski, nie poznał się na żarcie amerykańskiego historyka i do życia naukowego powołał fikcyjnego kronikarza, Kpinomira. Dziś inny ksiądz profesor, metropolita Sawa, zwierzchnik Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, szerzy kolejne nieprawdy: „Chrześcijaństwo na nasze ziemie przynieśli uczniowie świętych Cyryla i Metodego. […] My wiemy, że Mieszko został ochrzczony w obrządku bizantyńskim, a dopiero później, w 966 r., dokonano ponownego chrztu. […] Później Bolesławowi Chrobremu zależało, żeby wejść w sferę wpływów niemieckich; zorganizował zjazd gnieźnieński. Zaproszono też Adalberta, tj. Wojciecha, który zwalczał obrządek bizantyński. Poszedł on na wschód, przez Prusy aż na Litwę. Nawracał i chrzcił już ochrzczonych. W każdym razie obrządek wschodni przez Karpaty i Galicję dotarł na Ruś” („Polityka” nr 33). Jestem katolikiem, ale od lat piszę z czcią i miłością o polsko-ruskim prawosławiu, odkrywam jego dobroczynny wpływ na kulturę mojego narodu, zachwycam się liturgią, fascynuję dogmatami. Od lat bronię prawosławia, bo widzę w nim relikt dawnej, wielonarodowej i wielokulturowej Rzeczypospolitej, konfesję, która od moich współwyznawców doznała w dziejach wielu krzywd. Ale szacunek dla prawosławia nie może stać wyżej niż szacunek dla prawdy. Nie jest bowiem prawdą, że na zjazd gnieźnieński w 1000 r. zaproszono Wojciecha-Adalberta, skoro zjazd był pielgrzymką do… jego grobu. Wojciech nawet nie zaczął swojej misji, bo został przez Prusów zamordowany; tym samym więc nie doszedł przez kraj Prusów aż na Litwę. O jakimkolwiek powtórnym chrzcie Mieszka I źródła milczą. Obrządek bizantyński nigdy na ziemie polskie nie dotarł, chyba że mówimy o obrządku słowiańskim, ale i to niemożliwe, skoro brak śladu przynależności w IX w. jakiegokolwiek skrawka ziem polskich do Państwa Wielkomorawskiego. I nawet jeśli pamiętać o istnieniu w X w. ochrzczonej ludności słowiańskiej nad Balatonem lub o reliktach obrządku słowiańskiego w XI-wiecznych Czechach, to język staro-cerkiewno-słowiański był wszędzie tam zapisywany głagolicą, a można wykluczyć, by wcześniej, przez Panonię zajętą przez pogańskich Madziarów, przedarł się na pogańską Ruś. Tymczasem uczniowie Cyryla i Metodego powędrowali w 886 r. z Wielkich Moraw wcale nie na północ, do dzisiejszej Polski, lecz na południe, w dodatku w kajdanach, bo wyklął ich biskup niemiecki Wiching. Wykupieni w Wenecji przez posła bizantyńskiego, przynieśli obrządek słowiański do Dalmacji, a potem do Bułgarii, gdzie w początku X w. powstał drugi alfabet języka staro-cerkiewno-słowiańskiego: cyrylica. I dopiero w wersji cyrylickiej przeszło chrześcijaństwo z Bułgarii na sąsiednią Ruś. Jakie więc Karpaty i jaka (w X w.!) Galicja? Jędraszewski i Sawa nie są historykami, lecz teologami. Jednak to ich nie usprawiedliwia: są uczonymi, zobowiązanymi przysięgą doktorską do świadczenia prawdy. Ale jakiej prawdy? Czy prawda może być respektowana przez Kościoły? Skoro prawdy nawet takie jak powyższe są niszczone, wykoślawiane i przekręcane, to cóż mówić o sprawach wstydliwych, których w historii Kościołów nie brakuje? Jędraszewski opublikował swoje rewelacje w czasopiśmie naukowym. Czy nie obowiązywały tu recenzje wewnętrzne? „My wiemy”, mówi dziś Sawa. Czy mediewistyka prawosławna dysponuje wiedzą inną niż ogólnie przyjęta? „Wielebne głupstwo”. W „Monachomachii” Ignacego Krasickiego odnoszą się te słowa do XVIII-wiecznego klasztoru katolickiego na prowincji. Równie dobrze rzec można: wielebne nieuctwo. Krasicki nie był wrogiem Kościoła, przeciwnie, był rzymskokatolickim biskupem, z czasem, już po „Monachomachii”, został nawet arcybiskupem, bo jego szyderstwa z klasztoru jakoś w tym awansie nie przeszkodziły. Ale dziś takich biskupów już nie ma. A prowincjonalne nieuctwo sięgnęło samych szczytów hierarchii. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, wobec ofensywy laicyzmu, biskupi wystrzegali się wypowiedzi kontrowersyjnych i przynajmniej publicznie okazywali respekt dla wiedzy. Obecnie pękły wszelkie bariery, tym bardziej że pogarda dla wiedzy stała się znakiem rozpoznawczym państwa PiS. Gdy jednak przyjąć, że w Kościele/Cerkwi szuka schronienia człowiek wierzący bez względu na własne zapatrywania, to minimalnym jego oczekiwaniem musi być prawda – gdy jej brakuje, nie wolno milczeć zwłaszcza jemu. „Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych”, radzi bp Krasicki. a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Bizancjum, Bolesław Chrobry, Bułgaria, chrześcijaństwo, Cyryl i Metody, cyrylica, Czechy, ekumenizm, Europa Środkowo-Wschodnia, Galicja, głagolica, historia chrześcijaństwa, historia Polski, Ignacy Krasicki, język staro-cerkiewno-słowiański, Karpaty, katolicyzm, Kościół katolicki, kościół w polsce, Łódzkie Studia Teologiczne, Marek Jędraszewski, Mieszko I, Monachomachia, Morawy, nauka, Panonia, Państwo Wielkomorawskie, Piastowie, Polityka (tygodnik), polscy prawosławni, Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, pozytywizm, prawosławie, relacje polsko - ukraińskie, relacje polsko-białoruskie, Ruś, Ruś Halicka, scjentyzm, średniowiecze, św. Wojciech, Wielkie Morawy, zjazd gnieźnieński