Tag "religia w szkołach"
Polemika do tekstu 35 religii w szkole
Polemika do tekstu Kornela Wawrzyniaka z „Przeglądu” z 6.10.2025
https://www.tygodnikprzeglad.pl/35-lat-religii-w-szkole/
oraz do analogicznej wersji pod zmienionym tytułem na Portalu Onet z 12.10.2025
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/seria-skandali-w-polskim-kosciele-to-byl-strzal-w-kolano/xj1k8xr
Autorzy: Dariusz Kwiecień i Tomasz Sypniewski, nauczyciele religii w szkole średniej w Warszawie, członkowie Stowarzyszenia Katechetów Świeckich
Czytając tekst pana Kornela Wawrzyniaka w „Przeglądzie”, trudno oprzeć się wrażeniu, że jego narracja o religii w szkole to nie analiza, lecz akt oskarżenia — z wyrokiem wydanym jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Wawrzyniak i cytowani przez niego eksperci malują Kościół jako opresyjną instytucję, nauczycieli religii jako strażników „szariatu katolickiego”, a uczniów – jako ofiary „katolickiej indoktrynacji”. Tyle że ten obraz, choć wygodny, jest całkowicie nieprawdziwy. A przecież „półprawda jest całym kłamstwem”.
Manipulacja tytułem – przykład medialnej nierzetelności
Warto zauważyć, jak różnie przedstawiono ten sam tekst w różnych mediach. Oryginalny tytuł w Tygodniku „Przegląd” – „35 lat religii w szkole i coraz szybsza laicyzacja” – jest przynajmniej uczciwą publicystyczną tezą. Autor stawia diagnozę, z którą można się zgodzić lub polemizować, ale wiadomo, czego dotyczy artykuł. Natomiast tytuł nadany przez portal Onet: „Seria skandali w polskim Kościele. To był strzał w kolano” – to już czysta manipulacja. Nie tylko przesuwa akcent z tematu religii w szkole na sensacyjną narrację o „skandalach w Kościele”, ale też buduje emocjonalny kontekst, który nie ma wiele wspólnego z treścią artykułu. To przykład medialnej techniki, która z poważnej dyskusji o edukacji czyni propagandowy spektakl, odwołujący się do emocji, a nie argumentów. Takie zabiegi nie służą ani prawdzie, ani rzetelności dziennikarskiej. A przecież debata o religii i etyce w szkole powinna być przestrzenią spokojnego namysłu – nie medialnego polowania na sensację.
Mityczne przywileje kleru czy jawna dyskryminacja nauczycieli religii
Co to właściwie oznacza, że „od 1 września 2025 r. szefowa resortu edukacji ogranicza przywileje kleru w szkole i jego dostęp do uczniów”, jak w sposób mało wyrafinowany przedstawia to pan redaktor? Przypominamy, że „kler” to potoczna nazwa osób duchownych, do których zalicza się 34,7 tysiąca księży katolickich i 154 biskupów (z tego co wiemy, żaden z tych ostatnich nie uczy religii w szkole). Za to w szkołach pracuje 29,8 tysiąca pełnoprawnych nauczycieli, nazywanych potocznie katechetami, spośród których tylko 8 tysięcy stanowią księża. Zdecydowana większość katechetów to jednak osoby świeckie (3250 mężczyzn i aż 13450 kobiet). Po bezprawnej reformie pani minister Nowackiej wielu z nich straciło pracę, ma ograniczone etaty, a przez to niższe dochody, mimo że mają na utrzymaniu dzieci, starszych rodziców i zobowiązania kredytowe. Sam resort edukacji szacował, że w wyniku nagłego ograniczenia lekcji religii do jednej tygodniowo zlikwidowanych zostanie 10,5 tysiąca etatów nauczycieli religii.
Paradoksalnie więc minister Barbara Nowacka – znana feministka i orędowniczka równości kobiet – swoją decyzją najbardziej uderzyła właśnie w kobiety. W zawodzie nauczyciela religii przeważają przecież kobiety, często z wieloletnim doświadczeniem pedagogicznym i dodatkowymi kwalifikacjami. To one, a nie „kler”, poniosły największe konsekwencje tej decyzji. W imię rzekomego „unowocześnienia edukacji” pozbawiono pracy tysiące kobiet, które całe życie poświęciły kształceniu młodzieży i budowaniu etosu szkoły. Trudno o bardziej wymowny przykład sprzeczności między ideologicznymi deklaracjami a rzeczywistością.
Jakkolwiek by liczyć, nawet gdyby każdy z uczących księży zrezygnował z nauczania w szkole (choć część dyrektorów chce mieć księdza jako katechetę, bo jest kompetentnym nauczycielem, ma dobry kontakt z młodzieżą i często realizuje awans zawodowy, którego nie może przerwać), bilans się nie zgadza.
Nie przywilej, tylko prawo
Zacznijmy od rzeczy podstawowej: religia w szkole nie jest żadnym „przywilejem kleru”. To prawo rodziców i uczniów, zapisane w Konstytucji RP (art. 53) oraz w konkordacie między Stolicą Apostolską a Polską. To prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami, a nie przymus uczestnictwa w praktykach religijnych. W każdej szkole rodzic lub pełnoletni uczeń sam decyduje o uczestnictwie. Mówienie o „ograniczaniu dostępu kleru do uczniów” brzmi tak, jakby nauczyciele religii byli intruzami, a nie pełnoprawnymi pracownikami systemu edukacji, którzy – przypomnijmy – zdają takie same egzaminy, podlegają ocenie pracy i są zobowiązani do przestrzegania tych samych standardów dydaktycznych, co inni nauczyciele. My, nauczyciele religii, nie walczymy o przywileje, lecz o zachowanie sensu swojej pracy – katechetycznej i wychowawczej, opartej na trosce o człowieka. To nie jest interes zawodowy, lecz apel ludzi, którzy codziennie słuchają młodzieży, rozmawiają z nią o wartościach, cierpieniu i nadziei, gdy inni już nie mają na to czasu.
Religia fanatyzuje czy wychowuje do miłości i ofiary?
Kolejny redaktorski „kwiatek” to passus, że w obronie katechetów „do akcji ruszyła fundamentalistyczna organizacja Ordo Iuris ze swoim projektem, który ma nas cofnąć o 100 lat, do dwóch obowiązkowych godzin religii w szkołach. Tyle że działania te przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego (…) Lekcje religii katolickiej, które miały wymiar indoktrynacji, stały się jednym z najważniejszych elementów sekularyzacji polskiej młodzieży — tłumaczy prof. Stanisław Obirek, teolog i były jezuita”.
Rzeczywiście, w międzywojniu religia była obowiązkowa i to w wymiarze dwóch godzin. Czy indoktrynowała pokolenie Kolumbów, które oddało niewyobrażalną daninę krwi w walce z dwoma totalitaryzmami, czy raczej wychowała ich w duchu miłości do ojczyzny i uzdolniła do najwyższej ofiary – niech ocenią historycy, socjologowie i psychologowie. Równie wątpliwa jest teza prof. Obirka, że lekcje religii przyczyniły się do sekularyzacji Polaków. Czy zatem gdyby religii nie przywrócono w 1990 r. po jej bezprawnym usunięciu przez komunistów w 1961 r., sekularyzacja by nie nastąpiła? Badania socjologiczne pokazują, że sekularyzacja społeczeństw dobrobytu ma zupełnie inne źródła – kulturowe, polityczne, gospodarcze i społeczne.
Sama zaś „szarża” Instytutu Ordo Iuris polegała jedynie na tym, że wsparł on środowisko katechetów i przygotował dla Komitetu Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej „Tak dla religii i etyki w szkole” projekt ustawy, postulujący przywrócenie poprzedniego wymiaru nauczania religii, który – jak sam autor przyznaje – został bezprawnie naruszony rozporządzeniem minister Barbary Nowackiej.
Europejski standard, nie polska osobliwość
Warto przy tej okazji poruszyć wątek skargi, a właściwie dwóch skarg – z 24 marca 2025 i 16 maja 2025 r., złożonych przez nasze stowarzyszenie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Należałoby się zastanowić, dlaczego rząd najprawdopodobniej przegra obie sprawy.
W większości państw europejskich – w tym w Niemczech, Austrii, Hiszpanii, Włoszech czy Finlandii – lekcje religii są integralną częścią edukacji publicznej, finansowaną przez państwo. Polska nie jest tu wyjątkiem, lecz kontynuuje europejską tradycję wychowania integralnego, w którym wiedza i moralność się dopełniają.
Bezstronność (nie „neutralność”) światopoglądowa państwa nie oznacza eliminacji religii z przestrzeni publicznej, lecz równy szacunek dla przekonań wierzących i niewierzących. Dlatego szkoła powinna zapewniać możliwość nauki religii lub etyki – a nie likwidować jedną z nich pod hasłem „neutralności”. Wiedzą to europejscy włodarze. Wiedzą to całe społeczeństwa 22 krajów Unii Europejskiej. Tylko na własnym, polskim podwórku zaściankowego antyklerykalizmu toczymy spór o wartości aksjologiczne, które mogą przynieść wielką społeczną korzyść w naszym narodzie.
Religia nie indoktrynuje, lecz uczy myślenia
Pan redaktor powtarza jak mantrę, że lekcje religii to „indoktrynacja”. Szkoda, że najwyraźniej nie zajrzał do podręczników, w których mowa o wolności sumienia, odpowiedzialności moralnej, historii religii, a nawet o zjawisku niewiary. Religia w szkole nie zamyka umysłów – przeciwnie, stawia pytania, których nikt inny w edukacji już nie zadaje: po co żyję, co jest dobrem, czym jest miłość, kim jestem?
W świecie, w którym uczymy młodzież algorytmów, ale nie sensu, lekcja religii pozostaje jednym z niewielu miejsc, gdzie młody człowiek może zmierzyć się z pytaniami o siebie. Nie każdy uczeń wyjdzie z niej wierzący – ale każdy ma szansę wyjść myślący.
Zarzuca się nam, nauczycielom religii, że „zmuszamy” uczniów lub że „wszyscy byli z automatu zapisani”. To nieprawda. Od lat obowiązuje zasada dobrowolności: jeśli ktoś nie chce chodzić – nie chodzi. Ale czy naprawdę rozwiązaniem problemu ma być całkowite usunięcie religii ze szkoły? Czy nie lepiej rozmawiać, doskonalić metody i podnosić jakość nauczania – tak jak w przypadku każdego innego przedmiotu?
Spadek zaufania do Kościoła a przemiany społeczne
Kolejnym, być może nieświadomym przekłamaniem w artykule, jest przywołanie spadku zaufania do Kościoła katolickiego w Polsce w ciągu ostatnich dziesięciu lat – z 58 proc. do 35,1 proc. we wrześniu 2025 r. Jednocześnie autor podaje, że „między 1992 r. a 2022 r. liczba dorosłych Polaków deklarujących wiarę spadła z 94 proc. do 84 proc., a regularnie uczestniczących w praktykach religijnych – z 70 proc. do 42 proc.”. Wynikałoby z tego, że znaczna część wierzących Polaków… nie ufa samym sobie, bo to oni właśnie tworzą Kościół.
W rzeczywistości dane te mówią więcej o przemianach społecznych niż o kondycji wiary. Autorowi zapewne chodziło o spadek zaufania do biskupów, który jest zjawiskiem złożonym i wieloczynnikowym. Wpływ na niego miały zarówno błędy pojedynczych osób, jak i sposób komunikowania się Kościoła z wiernymi w trudnych sprawach. W ostatnich latach widać jednak coraz większą otwartość Episkopatu na dialog, refleksję i potrzebę odnowy. Równocześnie coraz aktywniejszą rolę w życiu Kościoła odgrywają świeccy — nauczyciele, rodzice, ludzie zaangażowani społecznie — którzy czują się współodpowiedzialni za jego misję i wiarygodność. To właśnie w tej współpracy duchowieństwa i świeckich może dokonywać się prawdziwe oczyszczenie i odnowa wspólnoty wiary.
Choć liczba przypadków przestępstw wśród duchowieństwa nie jest statystycznie wyższa niż w innych grupach zawodowych, oczekiwania wobec księży są inne – mają być przewodnikami duchowymi. Stąd rozczarowanie i spadek autorytetu. Jednak z tych danych nie wynika, że to religia w szkole zawiodła. To raczej lustro przemian społecznych. W epoce, gdy autorytetem jest influencer, a „duchowość” sprowadza się do cytatu z Instagrama, trudno oczekiwać, by katecheza była panaceum. Mimo to w wielu szkołach – zwłaszcza mniejszych – to właśnie nauczyciel religii pozostaje jednym z nielicznych dorosłych, z którymi młodzież rozmawia o wartościach, cierpieniu czy śmierci – z szacunkiem i nadzieją na życie wieczne.
Religia a edukacja zdrowotna w szkole
Szermowanie przez redaktora Wawrzyniaka argumentem o rzekomym spadku frekwencji na lekcjach religii w zestawieniu z zajęciami edukacji zdrowotnej brzmi dość komicznie. Nawet w zsekularyzowanej stolicy na religię uczęszcza więcej uczniów szkół średnich niż na edukację zdrowotną – i to mimo że ci, którzy nie wybierają religii ani etyki, są często umieszczani w środku planu lekcji, zmuszeni do bezproduktywnego czekania na tzw. „okienkach”. Religia i etyka natomiast zostają przesuwane na skrajne godziny zajęć.
Taka praktyka odbiera uczniom poczucie stabilności i realną możliwość wyboru między przedmiotami etycznymi. Warto przypomnieć, że Trybunał w Strasburgu w wyroku Grzelak przeciwko Polsce (2010) zobowiązał państwo do zapewnienia uczniom faktycznego dostępu do nauki etyki. To zadanie nie dla Kościołów ani związków wyznaniowych, lecz dla Ministerstwa Edukacji Narodowej, które przez lata nie zadbało o odpowiednie przygotowanie nauczycieli tego przedmiotu.
Decyzje obecnego resortu uderzyły nie tylko w nauczycieli i uczniów, ale także w organizację pracy szkół. W małych miejscowościach dyrektorzy są zmuszeni do redukcji etatów, łączenia klas i układania planów lekcji wbrew zasadom racjonalnej organizacji nauki.
Tak właśnie wygląda w praktyce ministerialnie rozumiana „neutralność światopoglądowa”.
Czy pół miliona to dużo?
Autor artykułu zarzuca propagandowy wymiar inicjatywie „TAK dla religii i etyki w szkole”, pod którą zebrano pół miliona podpisów, twierdząc, że to jedynie 1,7 proc. uprawnionych do głosowania. Zapraszamy pana redaktora, by sam spróbował zebrać choćby 500 podpisów pod dowolną inicjatywą, wymagającą podania imienia, nazwiska, adresu i numeru PESEL. Te 500 tysięcy podpisów, nawet jeśli ma wymiar symboliczny, jest drugim wynikiem w historii obywatelskich inicjatyw ustawodawczych w wolnej Polsce. Dla porównania – inicjatywa „Świecka szkoła” z 2015 r., przygotowana m.in. przez obecną wiceminister edukacji p. Katarzynę Lubnauer, zebrała 150 tysięcy podpisów, choć organizatorzy z pewnością chcieliby mieć ich trzy razy więcej.
Można więc przypuszczać, że właśnie ta liczba podpisów zadziałała jako czynnik integrujący środowiska polityczne wokół wartości, z którymi utożsamia się zarówno część opozycji, jak i obecnej koalicji. Niewykluczone, że od roku szkolnego 2026/2027 religia i etyka zostaną na nowo umocowane w prawie oświatowym jako przedmioty wzmacniające wychowawczą rolę szkoły.
Powrotu do salek parafialnych nie będzie
Lewica z uporem powtarza hasło o potrzebie powrotu religii do salek parafialnych, jakoby miała to być lepsza forma nauczania. To jednak postulat całkowicie nierealny. Salki te powstały doraźnie po wyrugowaniu religii ze szkół przez władze komunistyczne i dziś w większości nie spełniają podstawowych standardów prowadzenia zajęć dydaktycznych. Nie chcą tego także rodzice, którzy oczekują, by szkoła była miejscem integralnego wychowania – również w wymiarze etycznym i duchowym.
Zamiast więc walczyć z religią w szkole, środowiska laickie mogłyby podjąć rzeczowy dialog z Kościołami i związkami wyznaniowymi, by wspólnie wypracować dobry program etyki szkolnej – taki, za który wdzięczni byliby także rodzice niewierzący. Ministerstwo Edukacji Narodowej powinno natomiast rozpocząć systemowe szkolenie nauczycieli etyki, zgodnie z wyrokiem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Grzelak przeciwko Polsce z 2010 roku.
Religia jako wspólne dobro, nie narzędzie wojny kulturowej
Wawrzyniak kończy swój tekst apelem o rozmowę. Trudno się z tym nie zgodzić. Ale rozmowa wymaga wzajemnego szacunku, a nie pogardy wobec wierzących, nauczycieli religii czy inicjatyw obywatelskich. Pół miliona podpisów pod projektem Stowarzyszenia Katechetów Świeckich to nie „propaganda”. To pół miliona obywateli, którzy widzą w religii wartość wychowawczą, kulturową i moralną. W demokracji ich głos waży tyle samo, co głos zwolenników laicyzacji.
Nie wszyscy nauczyciele religii to „księża z ambony”. Wielu z nas to świeccy pedagodzy, doświadczeni małżonkowie, rodzice, wiodący życie w świecie. Wchodzimy do klas nie po to, by „nawracać”, ale by towarzyszyć. Szkoła bez miejsca na rozmowę o wartościach, nawet jeśli będzie świecka, stanie się duchowo pusta. I właśnie przed tym – a nie przed „szariatem katolickim” – trzeba dziś Polskę bronić.
Warto przy tej okazji wspomnieć, że Stowarzyszenie Katechetów Świeckich powstało z inicjatywy nauczycieli, a nie hierarchii kościelnej. Nie jest agendą Kościoła, lecz obywatelską organizacją reprezentującą świeckich pedagogów. Naszym celem jest dialog, troska o edukację aksjologiczną i obrona prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami.
Proroctwo? Kto wie
Na koniec chcielibyśmy podziękować panu redaktorowi Wawrzyniakowi za mimowolne rozsławienie naszego Stowarzyszenia Katechetów Świeckich, któremu przypisał 10,5 tysiąca członków. W rzeczywistości wszystkich świeckich katechetów w Polsce jest około 17 tysięcy, a do stowarzyszenia należy co setny z nich. Niemniej czujemy się reprezentantami całego środowiska i ufamy, że z Bożą pomocą spełnimy rolę oślicy Balaama – w obronie tego pokolenia. A o jaką rolę chodzi? Warto zajrzeć samemu do Biblii. Albo po prostu – uczestniczyć w lekcjach religii w szkole.
Dariusz Kwiecień
Tomasz Sypniewski
Kontakt@katecheci.org.pl
35 lat religii w szkole
I coraz szybsza laicyzacja
Seria kilkunastu skandali w diecezji sosnowieckiej, w tym orgia w Dąbrowie Górniczej, trup w mieszkaniu księdza rezydenta będącego pod wpływem mefedronu czy wreszcie zatrzymanie dwóch księży pod zarzutem molestowania jedenaściorga dzieci, tak wstrząsnęła wiernymi, że w 2024 r. uczniowie masowo zaczęli tam wypisywać się z lekcji religii. Czasem były to całe klasy. To doskonały przykład tego, że żadna dawka obowiązkowych lekcji religii nie odwróci postępującej nad Wisłą laicyzacji. Działania przedstawicieli Kościoła, m.in. bierność wobec skandali pedofilskich, konsekwentnie zniechęcają wiernych do tej instytucji. Mamy na to twarde dane. Powolne odchodzenie od lekcji religii w szkołach nie jest wymysłem ministry Barbary Nowackiej, tylko potwierdzeniem zmian społecznych.
Strzał do własnej bramki
Jesteśmy właśnie w środku boju o lekcje religii w szkołach. Zacznijmy jednak od początku. Na podstawie rozporządzenia z 17 stycznia 2025 r. Ministerstwo Edukacji Narodowej ustaliło, że nauka religii lub etyki w szkołach będzie się odbywać w wymiarze jednej godziny tygodniowo. W przedszkolach pozostawiono dotychczasową liczbę dwóch zajęć na tydzień. Dodatkowo ministra Nowacka zarządziła, że lekcje religii bądź etyki mogą być umieszczane w planie wyłącznie bezpośrednio przed zajęciami obowiązkowymi lub po nich. Wyjątek przewidziano jedynie w przypadku, gdy wszyscy uczniowie danego oddziału zadeklarują udział w zajęciach.
Rozwiązania te obowiązują od 1 września 2025 r., ale szefowa resortu edukacji ogranicza przywileje kleru w szkole od zeszłego roku kalendarzowego. Oceny z religii lub etyki nie są już wliczane do średniej. Sporo osób, którym bliska jest idea świeckiego państwa, było rozczarowanych, kiedy się okazało, że Nowacka wycofała się z pomysłu całkowitego wyprowadzenia lekcji religii poza szkolne mury. Wbrew pozorom był to rozsądny ruch, nawet jeśli miałby być wynikiem przypadku.
Ograniczanie klerowi dostępu do uczniów w szkole nie spodobało się jednak ani Kościołowi, ani części posłów, którzy zaskarżyli zmiany MEN do Trybunału Konstytucyjnego. Ten w maju 2025 r. orzekł, że wyłączenie oceny z religii ze średniej ocen narusza konstytucję i konkordat, gdyż nie uzyskano wymaganego porozumienia z Kościołami i związkami wyznaniowymi. Nowacka wyroku nie uznała, twierdząc, że obecny skład TK nie ma legitymacji do orzekania. Podobne stanowisko co do legalności polskiego Trybunału Konstytucyjnego ma Komisja Europejska. Do akcji ruszyła więc fundamentalistyczna organizacja Ordo Iuris ze swoim projektem, który ma nas cofnąć o 100 lat, do dwóch obowiązkowych godzin religii w szkołach. Tyle że działania te przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego.
– Jako jezuita pamiętam doskonale pierwsze przymiarki do wprowadzenia wtedy jeszcze nieobowiązkowej lekcji religii. Byłem młodym, otwartym, tolerancyjnym księdzem, bardzo zaangażowanym na różnych frontach i nie kryłem się z moim sceptycyzmem, w czym nie byłem odosobniony. W samym Kościele była wówczas dość duża grupa ludzi, którzy mieli wątpliwości, czy to jest dobry pomysł. I okazało się, że nie. Dodatkowy kontekst dają badania socjologa religii prof. Józefa Baniaka, który zauważył, przyglądając się postawom młodych, że lekcje religii katolickiej, które miały wymiar indoktrynacji, stały się jednym z najważniejszych elementów sekularyzacji polskiej młodzieży. To oznacza, że dla Kościoła, który wykorzystał swoje wpływy tuż po zmianie systemu, lekcje religii były strzałem w kolano – tłumaczy prof. Stanisław Obirek, teolog i były jezuita.
Wszystkie dane wskazują, że Polska powoli, lecz konsekwentnie się laicyzuje. W ostatnich latach proces ten nawet przyśpieszył. Powodem są przede wszystkim działania samego Kościoła katolickiego i postawy polskich biskupów. Z sondażu pracowni IBRiS, przeprowadzonego na zlecenie Polskiej Agencji Prasowej, wynika, że zaufanie do Kościoła katolickiego w Polsce maleje. Łączny odsetek osób, które deklarują zaufanie do Kościoła, spadł z 58% we wrześniu 2016 r. do 35,1% we wrześniu 2025 r. To 22,9 pkt proc. w ciągu niecałych 10 lat.
Tymczasem katoliccy fundamentaliści żyją w swojej bańce: „Zmniejszenie liczby godzin religii, łączenie klas i spychanie lekcji na margines planu zajęć to kolejne uderzenie w edukację religijną. Najwyższy czas, aby społeczeństwo jasno wsparło Kościół”, podkreśla Ordo Iuris w komunikacie prasowym dotyczącym swojego projektu „Tak dla Religii w Szkole!”. Dane pokazują zaś, że znacząco wzrósł poziom nieufności wobec instytucji Kościoła. Wskaźnik skoczył w ciągu 10 lat prawie dwukrotnie – z 24,2% do 47,1%. Ten trend obserwujemy od dłuższego czasu, pokazują to choćby
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Wiara w katechetów
Religia w szkole budzi emocje i spory polityczne już 35 lat. Nie tylko dlatego, że została wprowadzona tylnymi drzwiami, na mocy rozporządzenia ministra, z pogwałceniem konstytucji. W czasie rządów PiS nasiliły się głosy nawołujące do wyprowadzenia religii ze szkół, ograniczenia w nich wpływów księży i katechetów. Niejeden dzisiejszy parlamentarzysta zbił kapitał polityczny na haśle „religia do sal parafialnych”.
Laicyzacja postępuje, choć nie tak prędko, jak się wydawało jej zwolennikom, umacnia się pozycja głoszących potrzebę rzeczywistego rozdziału Kościoła od państwa. Znalazło to odbicie w decyzji obecnej ministry edukacji, by od przyszłego roku szkolnego ograniczyć lekcje religii do jednej w tygodniu.
To musiało się spotkać z protestem ze strony biskupów. Stanęli murem w obronie katechetów. Trybunał Konstytucyjny w ubiegłym roku orzekł, że tryb zmian dotyczący nauczania religii jest niezgodny z konstytucją. Z uwagi na to, że wyroki obecnego TK nie są publikowane przez rząd, Stowarzyszenie Katechetów Świeckich wysłało skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. To samo zrobił episkopat.
Nie jest tajemnicą, że biskupom chodzi nie tyle o nauczanie religii, ile o utrzymanie obecnej liczby katechetów, o ich uposażenia. Nie chodzi też o podniesienie poziomu nauczania religii. Ten jest tak niski, że nie brakuje opinii, wyrażanych również przez wierzących, iż lekcje
Religia katechetów
Prymas Glemp: „Kościół nie chce ani złotówki z budżetu państwa za nauczanie religii w szkołach publicznych”. Obecnie ta „ani złotówka” to ok. 1,5 mld zł rocznie.
Trwa dyskusja na temat religii w szkołach. Kościół i zaprzyjaźnione z nim organizacje coraz ostrzej i agresywniej bronią status quo, choć praktycznie nikt z obecnego rządu nie zapowiada całkowitego usunięcia zajęć z religii z programów nauczania.
W całej tej dyspucie umyka fundamentalny fakt, że obecność lekcji religii w publicznych szkołach nie jest niczym oczywistym, tym bardziej że podstawy programowe katechez przygotowuje nie państwo, lecz episkopat. Religia w polskich szkołach nie jest żadną nauką, lecz katolicką dogmatyką, a zatem zwykłą indoktrynacją. Mało kto też pamięta, że tryb wprowadzania religii do szkół może budzić poważne wątpliwości, a już na pewno nie miał on nic wspólnego z dialogiem wpisanym w konstytucję.
Religia weszła do szkół już w 1990 r. – tej decyzji nie poprzedziła żadna debata publiczna, nie wysłuchano partnerów społecznych, nie liczyło się zdanie większości obywateli, którzy woleli, aby lekcje religii były prowadzone w kościołach. Na dodatek katechezy zostały wprowadzone do szkół instrukcją ministra edukacji Henryka Samsonowicza, z pominięciem drogi ustawowej. Dlatego ówczesna rzeczniczka praw obywatelskich Ewa Łętowska uważała, że w tej sprawie władza złamała konstytucję. Wydaje się, że rząd Tadeusza Mazowieckiego, choć po upadku komuny miał dość silny mandat demokratyczny, postanowił użyć metod autorytarnych, do których po latach powróciło Prawo i Sprawiedliwość.
Ale to był dopiero początek umacniania pozycji Kościoła w szkołach publicznych. Formalnie decyzję uregulowała ustawa o systemie oświaty z 1991 r., która mówiła o organizowaniu zajęć z religii przez publiczne placówki na życzenie rodziców. Następnie weszło w życie rozporządzenie ministra edukacji z 1992 r., które przypieczętowało sprawę obecności religii w planie lekcji i odpowiedzialność szkół za prowadzenie katechezy. Ostatecznie organizację lekcji religii przez państwo usankcjonował konkordat podpisany w 1993 r. Zgodnie z jego art. 12.1 „państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych”, a art. 12.2 głosi, że „program nauczania religii katolickiej oraz podręczniki opracowuje władza kościelna i podaje je do wiadomości kompetentnej władzy państwowej”.
Wzmianka o nauczaniu religii pojawia się także w obowiązującej Konstytucji – w art. 53.4 czytamy, że „religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób”. Wreszcie w 2007 r. włączono religię do średniej ocen. Wszystkie te zmiany były dokonywane bez konsultacji społecznych, prawie wyłącznie w dialogu między państwem i Kościołem katolickim, którego tryb mógł również wzbudzać wątpliwości prawne. Żadna inna organizacja pozarządowa nie miała bowiem tak uprzywilejowanego dostępu do władz publicznych jak episkopat.
Spod katechezy pod kanonadę
Im starszy jestem i oddalam się od własnego wspomnienia edukacji szkolnej, tym większym przerażeniem napawa mnie sposób, w jaki decydenci/tki oświatowi/owe traktują uczniów w szkole. Raz siak, zaraz owak, to zdjąć, to włożyć, tych mniej, tamtych więcej: lektur, zadań, podstaw programowych. Obserwujemy powolny proces wycieku katechezy katolickiej (zwanej dla zamydlenia oczu od dekad lekcjami religii) ze szkół. Niech znika, opuszcza szkolne mury, już wystarczy. Nie pochylę się nad biadoleniem katechetów, że wraz z ich
Dlaczego dzieci chodzą na religię?
Na wsi jest większa presja na rodziców, aby wysyłali dzieci na lekcje religii – uważa Bożena Przyłuska, kandydatka Lewicy do Sejmu z olsztyńskiego okręgu wyborczego W pierwszy dzień nowego roku szkolnego, na placu przed pomnikiem dłuta Xawerego Dunikowskiego, a naprzeciw Kuratorium Oświaty w Olsztynie, znana działaczka Strajku Kobiet przedstawiła mediom swój punkt widzenia na naukę religii w szkołach. – Uważam, że nauka religii w murach szkolnych jest formą destrukcyjnego oddziaływania na uczniów, i ja się na to zdecydowanie nie zgadzam
Kaczyński i biskupi
Kościół katolicki wykorzysta sytuację i od słabnącego PiS uzyska kolejne koncesje Dr hab. Paweł Borecki – Zakład Prawa Wyznaniowego UW Gdyby, trochę trywializując, zapytać, kto w Polsce rządzi: Kaczyński z PiS czy biskupi z proboszczami, to… – Formalnie, to znaczy pod względem konstytucyjnoprawnym, podejmują decyzje polityczne i rządzą osoby należące do partii Prawo i Sprawiedliwość czy, szerzej, do koalicji Zjednoczona Prawica. Natomiast silną grupą nacisku jest Kościół katolicki rozumiany instytucjonalnie – czy nawet węziej,
Z indeksem od podstawówki
A to się porobiło! Gdzie? W dalekiej diecezji drohiczyńskiej. Tamtejszy biskup Piotr Sawczuk zatęsknił za studenckimi czasami. I to tak, że chce obdarować indeksami dziatwę szkolną. „Mając na uwadze dobro wychowania katolickiego (I Synod Diecezji Drohiczyńskiej, art. 14-17), (…) niniejszym dekretem wprowadzam na terenie Diecezji Drohiczyńskiej INDEKS UCZESTNIKA LEKCJI RELIGII. (…) Będzie obowiązywał uczniów w szkołach podstawowych w klasach VII-VIII oraz we wszystkich klasach szkół ponadpodstawowych od pierwszego semestru roku szkolnego 2022/2023”. Przy okazji zarobi
Co z konkordatem?
Trudno traktować konkordat z 1993 r. inaczej niż jako krok w kierunku uczynienia z Polski modelowej republiki katolickiej Niektórzy publicyści i politycy sugerują, że konkordat z 1993 r. powinien być wypowiedziany lub przynajmniej renegocjowany. W związku z tym warto przypomnieć pewne fakty historyczne i pojęciowe. Pomijając rozmaite szczegóły, konkordat to umowa zawarta pomiędzy danym państwem a Stolicą Apostolską, regulująca relacje między władzą państwową a Kościołem katolickim w danym kraju. Pierwsze konkordaty pochodzą z XII w. –









