Tag "religia"

Powrót na stronę główną
Kościół Wywiady

Dziedzictwo Franciszka i walka o sukcesję

Cztery kluczowe reformy to: oczyszczenie Banku Watykańskiego, zmiana podejścia Kościoła do kwestii seksualnych, walka z pedofilią i wzmocnienie roli kobiet w Kościele

Marco Politi – watykanista

Korespondencja z Rzymu

Właśnie ukazała się pana nowa książka: „Niedokończone. Dziedzictwo Franciszka i walka o jego sukcesję”. Dlaczego pisząc o pontyfikacie Franciszka, użył pan określenia „niedokończone”?
– W przeszłości napisałem o Franciszku już trzy książki, które jako pierwsze poruszyły kwestię wewnętrznej wojny domowej w Kościele katolickim. Pierwsza nosiła tytuł „Franciszek wśród wilków”, natomiast ostatnia część trylogii to „Franciszek, zaraza i odrodzenie”. Najnowsza książka powstała na bazie obserwacji, że końcowy etap pontyfikatu Bergoglia ujawnia również ograniczenia jego działań: dawał impuls do zmian, ale nie udało mu się przeprowadzić całościowej reformy Kościoła. Dziś Kościół jest głęboko podzielony i rozdrobniony, a brak jednolitego kierunku działania stanowi poważne wyzwanie przy wyborze przyszłego papieża.

Jakie zmiany udało się wprowadzić Franciszkowi?
– Możemy wyróżnić cztery kluczowe reformy jego pontyfikatu: oczyszczenie Banku Watykańskiego, zmiana podejścia Kościoła do kwestii seksualnych, walka z pedofilią oraz wzmocnienie roli kobiet w Kościele.

Jednym z priorytetów Franciszka była gruntowna reforma Instytutu Dzieł Religijnych (IOR), znanego jako Bank Watykański. Konklawe, które wybrało Bergoglia – i które nie chciało po raz kolejny postawić na papieża Włocha po Niemcu i Polaku – miało na celu położenie kresu skandalom finansowym. Franciszek doprowadził do dogłębnej reorganizacji banku, eliminując możliwość wykorzystywania go do prania brudnych pieniędzy czy zarządzania funduszami pochodzącymi z korupcji, co wcześniej miało miejsce.

Jak się zmieniło podejście do kwestii seksualnych?
– Należy podkreślić, że za pontyfikatu Franciszka takie tematy jak antykoncepcja czy zapłodnienie in vitro przestały być przedmiotem intensywnych debat jak za jego poprzedników. Najistotniejszą zmianą było uznanie pełnych praw osób homoseksualnych w Kościele katolickim. Papież Benedykt XVI podkreślał, że osoby homoseksualne zasługują na szacunek, ale jednocześnie określał praktykowany homoseksualizm jako „poważne zaburzenie moralne”. Franciszek odszedł od tej narracji, ogłaszając, że wszyscy są dziećmi bożymi – także osoby homoseksualne. Przyjął w Watykanie transpłciowego Hiszpana z partnerem i zezwolił na błogosławienie par homoseksualnych, co symbolicznie zakończyło ich marginalizację w Kościele.

Jeżeli chodzi o walkę z pedofilią, od początku pontyfikatu ten papież surowo podchodził do nadużyć. Wszczął proces przeciwko Józefowi Wesołowskiemu, byłemu nuncjuszowi apostolskiemu w Santo Domingo, a także wydalił z Kolegium Kardynalskiego dwóch duchownych zamieszanych w skandale – kard. Theodore’a McCarricka, oskarżonego o wykorzystywanie nieletnich, oraz kard. Keitha O’Briena, który dopuszczał się niestosownych relacji z dorosłymi seminarzystami. Papież nałożył również obowiązek zgłaszania przypadków nadużyć oraz wprowadził jasne procedury prawne pozwalające na szybkie działania wobec biskupów i patriarchów. Dokumentacja archiwów diecezjalnych może być teraz wykorzystywana w procesach cywilnych.

Jaka była reakcja na te regulacje?
– Reforma ta spotkała się z silnym oporem – aż 90% episkopatów na świecie biernie ją blokuje. W nielicznych krajach przeprowadzono niezależne badania dotyczące przeszłych skandali. We Włoszech nie rozpoczęto jeszcze systematycznego dochodzenia; Konferencja Episkopatu Włoch ograniczyła się do publikacji dokumentów dotyczących spraw już rozpatrzonych przez Święte Oficjum, nie powołując komisji do badania przypadków od czasów powojennych do dziś.

Rola kobiet w Kościele chyba się nie zmieniła?
– Przede wszystkim Franciszek jest pierwszym papieżem od 1700 lat, który przyznał kobietom i osobom świeckim prawo głosu podczas synodu biskupów. Znaczenie tego kroku można porównać do walki o prawa obywatelskie w Stanach Zjednoczonych, gdy czarni obywatele uzyskali pełnię praw.

Kiedy papież otworzył debatę o możliwości wyświęcania kobiet na diakonów i powołał pierwszą komisję w tej sprawie, jej członkowie byli podzieleni. Druga komisja również nie przyniosła przełomowych rezultatów. Obecnie oczekuje się na wyniki trzeciej, pracującej pod egidą Kongregacji Nauki Wiary, której raport ma zostać opublikowany w czerwcu 2025 r. Konserwatywne skrzydło Kościoła skutecznie hamuje postępy w tej kwestii.

Franciszek działa jednak pragmatycznie – zamiast forsować zmiany doktrynalne, wprowadza konkretne reformy w Kurii Rzymskiej. Po raz pierwszy w historii kobiety pełnią tam funkcje kierownicze. Przełożona zakonu została mianowana prefektem Dykasterii ds. Instytutów Życia Konsekrowanego, a od 1 marca inna zakonnica objęła stanowisko gubernatora Państwa Watykańskiego. Wiele kobiet zajmuje wysokie stanowiska w kurii, co stanowi wyraźny sygnał polityczny i krok ku zmianie.

30 lat temu kobiety w Kurii Rzymskiej odgrywały jedynie role służebne, bez możliwości kierowania urzędami. Dziś natomiast francuska zakonnica pełni funkcję podsekretarza Rady Synodu Biskupów, co ilustruje skalę przeprowadzonych reform.

Czego nie udało się dokonać Franciszkowi? Gdzie popełnił błędy?
– Działania Franciszka zaskoczyły nawet część jego elektorów. Z jednej strony powierzono mu zadanie oczyszczenia Watykanu, z drugiej – doceniano jego głęboko religijną osobowość. Gdy powiedział: „Wypuśćmy Chrystusa, mam wrażenie, że jest zamknięty, musi wyjść na zewnątrz”, wielu dostrzegło w nim pasję duszpasterską. Jednak niewielu spodziewało się, że podejmie tak odważne reformy dotyczące m.in. osób homoseksualnych, roli kobiet i innych drażliwych kwestii.

Podziały w Kościele zaczęły się nasilać już w 2014 r., gdy synod podjął debatę nad możliwością udzielania komunii rozwodnikom żyjącym w nowych związkach. Za pontyfikatu Benedykta XVI niektórzy biskupi opowiadali się za takim rozwiązaniem, jednak synod nie przyjął jednoznacznych ustaleń. Franciszek w swoim dokumencie posynodalnym zamieścił przypis, który pozostawiał otwartą furtkę. Z czasem stała się ona powszechną praktyką, co zmobilizowało konserwatywne skrzydło Kościoła, w tym kard. Raymonda Leo Burke’a i kard. Joachima Meisnera z Niemiec, byłego prefekta Kongregacji Nauki Wiary.

Od tamtego czasu przeciwnicy Franciszka zaczęli działać coraz aktywniej, korzystając z rosnącej potęgi mediów społecznościowych, które za Jana Pawła II nie istniały, a za Benedykta XVI dopiero raczkowały. Obecnie platformy internetowe jednoczą różne nurty myślowe i ludzi, którzy w przeciwnym razie pozostawaliby odizolowani w małych miejscowościach Ameryki czy Afryki.

Czy reforma Kurii Rzymskiej jest wystarczająca?
– Dziś nie chodzi już tylko o reformę Kurii Rzymskiej, lecz przede wszystkim o odnowę episkopatów na całym świecie, tak by cały Kościół podążał ścieżką reform. W tym aspekcie Franciszek nie odniósł pełnego sukcesu. Kościół jest podzielony: północnoamerykański

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Jak Bułgarzy ujarzmili Cerkiew

O Cerkwi dziś nie mówi się wcale albo tylko dobrze. Podobnie o jej trwałym rozdziale od państwa

Korespondencja z Bułgarii

Przez wieki Bułgarzy byli ostoją wschodniego chrześcijaństwa w Europie. Przyjęli je wcześniej niż my, bo w 864 r., 183 lata po tym jak Słowianie i Protobułgarzy, pod wodzą chana Asparucha, założyli I Carstwo Bułgarii. Chrystianizacja umożliwiła postęp cywilizacyjny i kulturowy nacji, która w latach świetności zajmowała obszar znacznie większy od dzisiejszej Polski i wszystkich współczesnych krajów bałkańskich.

Pięć wieków ostoi chrześcijaństwa

Gdy przez 550 lat Bułgarii nie było na mapie Europy, a cerkiewne kopuły zostały zdominowane przez minarety, Turkom nie udało się wykorzenić wiary chrześcijańskiej. Od XIV do końca XIX w. prawosławie i heroiczne dążenie do jego zachowania było jednoznaczne z walką o zachowanie bułgarskości.

Wiara oraz przynależność do określonej nacji w ten sam sposób były traktowane także w innych krajach bałkańskich, które przez wieki stawiały czoła tureckiemu jarzmu. W porównaniu z Bośnią i Hercegowiną, gdzie znacznie większy odsetek społeczności przyjął islam, Bułgarzy sporadycznie zrzekali się prawosławia, czyli bułgarskości, na rzecz islamu.

O turecko-muzułmańskim najeźdźcy i bohaterskiej obronie chrześcijaństwa bułgarskie dzieci uczą się od I klasy podstawówki aż po maturę. Na ten temat powstały setki książek i filmów. Powieść Iwana Wazowa „Pod jarzmem” (1894), najważniejsze dzieło bułgarskiej literatury, dobitnie pokazuje nierozerwalny związek bułgarskości i prawosławia.

Bułgaria przy wydatnej pomocy Rosjan (stąd dozgonna wdzięczność Bułgarów) wywalczyła niepodległość w roku 1878. Potem rola i znaczenie Cerkwi zaczęły słabnąć. Pierwsze symptomy, że tak może się stać, znajdziemy właśnie w „Pod jarzmem”. Wśród pozytywnych bohaterów tylko mniszka Rowoama, plotkarka i intrygantka, nie jest ukazana jako szlachetna patriotka. Był to niewątpliwy, choć może słabo zauważalny znak, że kończy się czas nieskazitelności bułgarskiej Cerkwi.

Gdy na początku XX w. Bułgarią rządzili wielbieni przez społeczeństwo carowie z dynastii Saxe-Coburg-Gotha (Borys III i jego syn Symeon II), naturalnym łącznikiem Bułgarii z Europą i jej kulturą była ta właśnie kosmopolityczna niemiecka dynastia. Ostatni żyjący dziś car Symeon II jest prawosławny. Jego matka, Włoszka Joanna Sabaudzka, to katoliczka. Rzymski katolicyzm wyznaje też żona cara, Hiszpanka Margarita.

Choć Borys III i Symeon II często brali udział w prawosławnych nabożeństwach, np. w czasie świąt, rola Cerkwi była w tych latach nieporównywalnie mniejsza niż Kościoła w Polsce. Co ciekawe, w Bułgarii bardziej wierzący już wtedy byli mieszkańcy miast niż wsi. W wielu wsiach, gdzie kult ziemi i sił natury nigdy nie zanikł, na początku XX w. prawosławnych cerkwi w ogóle nie było.

Kosmopolityzm i europejskość, które wniosła dynastia Saxe-Coburg-Gotha, stały się sygnałem, że bułgarskość niekoniecznie musi być kojarzona jedynie z prawosławiem.

Taką oto Bułgarię zastała II wojna światowa. Czas, w którym Cerkiew zabrała zdecydowanie głos w przypadku tamtejszych Żydów. Bułgarskie władze, sojusznik Niemiec, przy aktywnym wsparciu Cerkwi nie wydały III Rzeszy swoich Żydów. Jednak ta sama prawosławna Cerkiew nie wykazała się taką determinacją, gdy w roku 1944 bułgarscy komuniści przy wsparciu sowieckich towarzyszy przejmowali władzę, a politycy związani z carem i jego zachodnimi przyjaciółmi zaczęli trafiać do łagrów.

Lojalni patriarchowie

Rok 1945 to czas, kiedy historia Bułgarów i Polaków zaczyna się rozjeżdżać. A im bliżej przełomowego roku 1989, tym ów rozjazd staje się bardziej wyrazisty. Okres powojenny w historii bułgarskiej Cerkwi to tak naprawdę rządy dwóch patriarchów: Cyryla (1953-1971) i Maksyma (1972-2012). Cyryl za swoją rolę w ocaleniu 50 tys. bułgarskich Żydów otrzymał medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Zapewne w tym samym czasie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Gdzie się podziali ateiści?

DOROTA WÓJCIK,
prezeska zarządu Fundacji Wolność od Religii

W Polsce nierówność osób bezwyznaniowych wpisana jest do wielu aktów prawnych uprzywilejowujących osoby i instytucje religijne. Wpisana jest również w sposób funkcjonowania wielu instytucji publicznych. Nierówność spotyka osoby bezwyznaniowe w publicznych przychodniach, szpitalach, właściwie we wszystkich kluczowych sferach życia, jak adopcja dzieci, domy opieki, placówki szkolno-wychowawcze, opieka nad osobami bezdomnymi, wsparcie osób w chorobie alkoholowej i wielu innych, gdzie potrzebujący, którzy chcą skorzystać z pomocy, narażeni są na indoktrynację religijną. W niektórych sferach państwo właściwie abdykowało na rzecz instytucji religijnych albo instytucje państwowe funkcjonują tak, jakby były prywatnymi instytucjami wyznaniowymi, poza kontrolą.

 

ANDRZEJ DOMINICZAK,
prezes Towarzystwa Humanistycznego

Ateizm przepadł? Nie przepadł, choć niezaprzeczalnie zniknął z pierwszych stron gazet i publicystyki. Spośród wielu przyczyn podam trzy. Po pierwsze, dlatego że przestał być nowością, ciekawostką i sensacją. Wyszedł z mody. Jakby mógł konkurować o uwagę mediów, gdy katolicka Polska na co dzień zaspokaja, i to w nadmiarze, nasz apetyt na silne doznania. Po drugie, większość polskich ateistów uparcie trwa w archaicznym pojmowaniu tego pojęcia i twierdzi, że ateizm to tylko brak wiary i nic z tego nie wynika. Jak nie wynika, to nie wynika! Ateizm stał się nudny. Ile w końcu można powtarzać, że Bóg nie istnieje, co nie jest żadną nowością nawet dla wielu tzw. katolików. Trzecia przyczyna jest polityczna. Większość rządzącej koalicji jest przeciwna podgrzewaniu sporów światopoglądowych przed majowymi wyborami. Rządzący politycy nie chcą zrazić części potencjalnych wyborców.

 

NINA SANKARI,
Fundacja im. Kazimierza Łyszczyńskiego

Statystyki (w tym GUS i ISKK) pokazują, że w Polsce szybko przybywa ateistów, ale media ich nie widzą. Na Dniach Ateizmu 2023 w Warszawie zebrali się prelegenci z sześciu kontynentów na czele z ateistą nr 1 na świecie, prof. Richardem Dawkinsem. „Terrific conference – powiedział Dawkins. – A gdzie są media?”. Naszych billboardów (20) przeciwko religijnie motywowanej nienawiści media również nie zauważyły. Nie widzą także pikiety w rocznicę zabójstwa Gabriela Narutowicza (ateisty), którą organizujemy co roku od 10 lat. Maszerujemy niewidzialni w paradach równości, protestach kobiet itp. Polska Temida jest zezowata, nie ślepa, bo nie widzi akurat ateistów, a wyroki może wydawać na podstawie Pisma Świętego. Lista niewidzących jest długa. Może więc pytanie powinno brzmieć: kto i dlaczego nie widzi ateistów?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Nowa Wiara

„Nie jesteśmy winni, lecz mimo to jesteśmy odpowiedzialni”. Nie wywołaliśmy w roku 1979 rewolucji islamskiej w Iranie, lecz ponosimy odpowiedzialność za świat, w którym zamiana religii na ideologię stała się możliwa. Prof. Krzysztof Pomian w głośnym eseju „Chomeini, Putin i spółka” („Gazeta Wyborcza”, 14-15 grudnia 2024) za punkt wyjścia tego procesu uznaje właśnie tamtą rewolucję. Dziś jest to już tendencja światowa – i zawsze antyeuropejska. Wszak – pisze Pomian – „Zachód, zwalczany przez islamizmy wszelkich obediencji, (…) ale również przez Rosję Putina i Chiny Xi Jinpinga, (…) wyróżnia przede wszystkim oddzielenie państwa od jakiejkolwiek religii”.

Dokonując przeglądu krajów, które na naszych oczach zastąpiły religię ideologią, prof. Pomian pomija Polskę, ale niejeden z jego sądów dotyczy pośrednio także naszego kraju. Wszak w proces ideologizacji religii wniósł wkład „polski papież”. Apelując na samym progu III Rzeczypospolitej o wprowadzenie religii do szkół, Jan Paweł II chciał przecież tego w trybie ekstraordynaryjnym, bez koniecznej w tym celu nowej ustawy oświatowej. A broniąc uparcie „nienarodzonych”, wzywał w istocie do penalizacji przerywania ciąży, a tym samym do zrobienia wyłomu w prawodawstwie państwa – z definicji neutralnego światopoglądowo. Nad prawem stanowionym miało stać Prawo Boże. Takie stanowisko jest nie do przyjęcia przez liberała, ale i dla katolika nie powinno być bezdyskusyjne (nieomylność papieża uznaje się tylko wtedy, gdy mówi on oficjalnie, ex cathedra). A Sobór Watykański II odrzucał w zasadzie „brachium saeculare” – ramię władzy świeckiej.

Dziś, posługując się argumentacją religijną, atakują nasz świat nacjonalizmy. Prof. Pomian powiada, że są one groźne nie tylko dlatego, że rozsadzają Unię Europejską, lecz i dlatego, że godzą „w autorytet wykształconych elit, i to nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy, gdy ma on legitymację naukową, jak o tym świadczą sprzeciwy wobec masowych szczepień czy wobec prób zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Katolicy bez przykazań?

Wchodzimy w epokę, która może sekularyzację wyhamować, a nawet odwrócić

Prof. Sławomir Mandes – pracuje na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się socjologią religii

Czy proces i tempo laicyzacji polskiego społeczeństwa są dla socjologów zaskoczeniem?
– Nie, przebiegają zgodnie z przewidywaniami. Wraz z prof. Mirosławą Marody pisaliśmy o sekularyzacji Polaków już grubo ponad 20 lat temu. Ale nie tylko my. Poziom religijności, który obserwowaliśmy w latach 80., był nie do utrzymania w demokratycznym, kapitalistycznym, nastawionym na konsumpcję społeczeństwie. I tak się stało. W latach 80. poziom religijności i zaufania do Kościoła sięgał 90%. A uczestnictwo w mszy było na poziomie ok. 70%, licząc tych, którzy chodzili na nią raz czy dwa razy w miesiącu. Oczywiście wiązało się to z osobą Jana Pawła II, ale już w pierwszej połowie lat 90. uczestnictwo w obrzędach religijnych wyraźnie zmalało.

Co było tego powodem, przecież papież jeszcze żył?
– Owszem, żył, ale dla pewnej części społeczeństwa trudne do zaakceptowania było wtedy bardzo duże zaangażowanie Kościoła katolickiego w życie polityczne. Kościół liczył na to, że pozycję zdobytą w latach 80. uda mu się przełożyć na realną władzę polityczną. Warto przypomnieć, że wtedy powstał projekt partii ściśle związanej z Kościołem, czyli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Prymas Józef Glemp miał pomysł na powołanie ogólnopolskiego dziennika i to nie wypaliło. Podobnie jak stworzenie telewizji katolickiej.

Do tego doszła sprawa zakazu aborcji, kwestia wprowadzenia religii do szkół itd. To spowodowało dosyć znaczące tąpnięcie w zaufaniu do Kościoła jako instytucji, a punktem kulminacyjnym było jawne poparcie Lecha Wałęsy w wyborach w 1995 r. przeciw Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Potem nastąpiła stabilizacja poziomu religijności. Cichy kompromis między rządzącym ówcześnie SLD a Kościołem, który wycofał się ze swoich daleko idących ambicji politycznych i jednocześnie pogodził z prezydenturą Aleksandra Kwaśniewskiego.

Tę stabilizację mamy przez dekadę, aż do śmierci Jana Pawła II.
– Jan Paweł II umiera w 2005 r. Znika osoba, która odgrywała niezwykle dużą rolę w życiu Polaków jako autorytet oraz ważny punkt odniesienia. Ale i człowiek, przez pryzmat którego widziano Kościół. Polacy patrzyli na Jana Pawła II, a nie na biskupów i na to, co się dzieje w samym Kościele w Polsce. Drugim bardzo istotnym czynnikiem było wejście Polski do Unii Europejskiej, malejące bezrobocie i przyśpieszenie wzrostu gospodarczego. Słabną wtedy konflikty społeczne, duża część Polaków wyjeżdża pracować za granicą. Emocje więc opadają. Razem stwarza to warunki do tego, by proces sekularyzacji znów nabierał tempa.

W ostatnich 10-15 latach sekularyzacja nasila się czy raczej utrzymuje na stałym poziomie?
– Zależy, do czego to tempo porównywać. Krajem, do którego często porównuje się Polskę, jest Irlandia, bo w Polsce w latach 90. poziom religijności mierzony udziałem w mszy był mniej więcej taki sam jak w Irlandii, która, przedtem biedna i peryferyjna, stała się krajem o wysokim stopniu zamożności. My jeszcze takim krajem nie jesteśmy, ale również notujemy szybki rozwój gospodarczy.

Czynnikiem przyśpieszającym sekularyzację w Irlandii są też skandale dotyczące wykorzystania seksualnego. Zostały tam ujawnione znacznie wcześniej, na początku lat 90., i działo się to na większą skalę niż w Polsce. Te dwa czynniki – zamożność i skandale w Kościele – spowodowały, że możemy mówić o Irlandii jako kraju całkowicie zsekularyzowanym w ciągu 10-15 lat. Polska na jej tle sekularyzuje się bardzo powoli. Nie obserwujemy gwałtownego odchodzenia od religii ludzi reprezentujących różne grupy wiekowe, poziom zamożności i wykształcenia, jak to miało miejsce w Irlandii. My możemy mówić o zmianie pokoleniowej, sekularyzacji młodych, którzy deklarują się jako ateiści albo niezainteresowani religią. Tych ludzi jest według sondaży od 8% do 10%, może 12%.

W ostatnim spisie powszechnym ludzi deklarujących się jako katolicy było niewiele ponad 70%, a nieodnoszących się do religii 20%.
– To zależy, jak mierzyć. 71,3% uzyskujemy, jeśli liczymy, biorąc pod uwagę

p.dybicz@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Libańczycy rodzą się wytrwali

Eskalacja konfliktu z Izraelem jest gorzkim przypomnieniem o wojnie domowej

Pośpieszna ewakuacja południowych terytoriów Libanu w wielu mieszkańcach kraju budzić może ponure wspomnienia. Trwająca półtorej dekady, od roku 1975 do 1990, wojna domowa wciąż odciska piętno na społeczeństwie i na polityce, tym bardziej że lwia część dzisiejszych partii politycznych w parlamencie to milicje, które zwalczały się w tamtym krwawym konflikcie. Milicje milicjami, ale realna wydaje się w tej chwili obawa, że południową granicę kraju przekroczą izraelscy żołnierze, tak samo jak to zrobili w roku 1982.

Niewygasająca od dziesięcioleci wrogość między Libanem a Izraelem osiąga punkt kulminacyjny. Od 8 października ub.r., dzień po zaatakowaniu Izraelczyków przez Hamas, bojownicy Hezbollahu regularnie ostrzeliwują północny Izrael, co wymusiło ewakuację 80 tys. osób (według danych Human Rights Watch) z przygranicznych wiosek i miasteczek. Ataki rakietowe nie pozostały bez odpowiedzi wojsk izraelskich. Te również ostrzeliwały terytorium północnego sąsiada, zmuszając do opuszczenia domów ok. 93 tys. Libańczyków. Oskarżone zostały przy tym o użycie białego fosforu w strefach zamieszkanych przez cywilów.

30 lipca. W ataku rakietowym na budynek mieszkalny w Bejrucie zginął Fuad Szukr, jeden z dowódców skrzydła wojskowego Hezbollahu. Według libańskich mediów ataku dokonał izraelski dron, który wystrzelił trzy pociski rakietowe, zabijając Szukra, irańskiego doradcę wojskowego i pięciu cywilów. To tylko jeden atak z serii, w Teheranie zginął także Ismail Hanijja, szef biura politycznego Hamasu.

Zarówno szyicka milicja z Libanu, jak i wspierający ją Teheran zapowiedziały dotkliwy odwet, Izrael jednak postanowił nie dopuścić do przejęcia przez nich inicjatywy i pod koniec sierpnia dokonał „ataku wyprzedzającego” z użyciem ok. 100 samolotów odrzutowych. 17 i 18 września z kolei na terenie Libanu i Syrii w kilku falach doszło do eksplozji pagerów i krótkofalówek, wykorzystywanych od lutego przez bojowników i funkcjonariuszy politycznych Hezbollahu na polecenie jego sekretarza generalnego Hassana Nasr Allaha. Nasr Allah obawiał się, że Izrael może hakować i przejmować smartfony członków organizacji, zdecydowano się więc na zamówienie 5 tys. urządzeń tajwańskiej produkcji. Te sfabrykował jednak węgierski pośrednik, BAC Consulting, firma, jak się okazało, fikcyjna. W kilku atakach zginęły co najmniej 42 osoby, a ponad 3,5 tys. zostało rannych, w tym liczni cywile, nie tylko członkowie Hezbollahu.

Na tym Izraelczycy nie poprzestali i regularnie dokonują ostrzałów Libanu – twierdzą, że udało im się trafić ponad 2 tys. celów związanych z Hezbollahem. Hezbollah nie pozostaje dłużny, odpowiadając atakami rakietowymi, w tym na izraelskie miasta, takie jak Hajfa, Nazaret czy Afula.

Libańczycy nie wierzą Izraelowi

Choć izraelscy wojskowi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Religia katechetów

Prymas Glemp: „Kościół nie chce ani złotówki z budżetu państwa za nauczanie religii w szkołach publicznych”. Obecnie ta „ani złotówka” to ok. 1,5 mld zł rocznie.

Trwa dyskusja na temat religii w szkołach. Kościół i zaprzyjaźnione z nim organizacje coraz ostrzej i agresywniej bronią status quo, choć praktycznie nikt z obecnego rządu nie zapowiada całkowitego usunięcia zajęć z religii z programów nauczania.

W całej tej dyspucie umyka fundamentalny fakt, że obecność lekcji religii w publicznych szkołach nie jest niczym oczywistym, tym bardziej że podstawy programowe katechez przygotowuje nie państwo, lecz episkopat. Religia w polskich szkołach nie jest żadną nauką, lecz katolicką dogmatyką, a zatem zwykłą indoktrynacją. Mało kto też pamięta, że tryb wprowadzania religii do szkół może budzić poważne wątpliwości, a już na pewno nie miał on nic wspólnego z dialogiem wpisanym w konstytucję.

Religia weszła do szkół już w 1990 r. – tej decyzji nie poprzedziła żadna debata publiczna, nie wysłuchano partnerów społecznych, nie liczyło się zdanie większości obywateli, którzy woleli, aby lekcje religii były prowadzone w kościołach. Na dodatek katechezy zostały wprowadzone do szkół instrukcją ministra edukacji Henryka Samsonowicza, z pominięciem drogi ustawowej. Dlatego ówczesna rzeczniczka praw obywatelskich Ewa Łętowska uważała, że w tej sprawie władza złamała konstytucję. Wydaje się, że rząd Tadeusza Mazowieckiego, choć po upadku komuny miał dość silny mandat demokratyczny, postanowił użyć metod autorytarnych, do których po latach powróciło Prawo i Sprawiedliwość.

Ale to był dopiero początek umacniania pozycji Kościoła w szkołach publicznych. Formalnie decyzję uregulowała ustawa o systemie oświaty z 1991 r., która mówiła o organizowaniu zajęć z religii przez publiczne placówki na życzenie rodziców. Następnie weszło w życie rozporządzenie ministra edukacji z 1992 r., które przypieczętowało sprawę obecności religii w planie lekcji i odpowiedzialność szkół za prowadzenie katechezy. Ostatecznie organizację lekcji religii przez państwo usankcjonował konkordat podpisany w 1993 r. Zgodnie z jego art. 12.1 „państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych”, a art. 12.2 głosi, że „program nauczania religii katolickiej oraz podręczniki opracowuje władza kościelna i podaje je do wiadomości kompetentnej władzy państwowej”.

Wzmianka o nauczaniu religii pojawia się także w obowiązującej Konstytucji – w art. 53.4 czytamy, że „religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób”. Wreszcie w 2007 r. włączono religię do średniej ocen. Wszystkie te zmiany były dokonywane bez konsultacji społecznych, prawie wyłącznie w dialogu między państwem i Kościołem katolickim, którego tryb mógł również wzbudzać wątpliwości prawne. Żadna inna organizacja pozarządowa nie miała bowiem tak uprzywilejowanego dostępu do władz publicznych jak episkopat.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Bramy piekła

Polska na olimpiadzie odnosi sukcesy duchowe, o jakich Zachodowi nawet się nie śniło.

Na podbój Paryża wybrali się nie tylko sportowcy, ale także trenerzy, lekarze, dietetycy, masażyści, psycholodzy, psychiatrzy i… księża.

Duszami naszych reprezentantów oraz pozyskaniem przychylności niebios zajmuje się Edward Pleń, kapelan olimpijczyków i członek zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Na pasterzowaniu wyczynowcom ksiądz Edi, jak o nim mówią, zjadł zęby – zadebiutował podczas olimpiady w Sydney w 2000 r. i od tego czasu regularnie towarzyszy naszym orłom.

Z pozoru osiągnięcia ks. Plenia nie powalają. Chociażby w 1976 r. w Montrealu olimpijczycy byli pozbawieni duchowego wsparcia, bo w czasach PRL o kapelanach na garnuszku państwa lub organizacji w rodzaju PKOl nie było mowy. Rezultat? Nasi przywieźli 26 medali, w tym siedem złotych i sześć srebrnych. To do dziś niepobity rekord. W czasie 24-letniej współpracy ks. Plenia ze sportowcami Polacy na pięciu letnich igrzyskach zdobyli 71 krążków, najwięcej w Sydney i w Tokio – po 14. To niemal dwukrotnie mniejszy dorobek niż w Kanadzie przed 48 laty.

Sportowcy Chińskiej Republiki Ludowej tylko w 2021 r. w Tokio wywalczyli 89 medali, więcej niż Polacy na pięciu igrzyskach. A reprezentanci Państwa Środka w ogóle nie korzystają ze wsparcia duchownych – w Chinach władzę sprawuje partia komunistyczna. Na zawodników co najwyżej mają więc wpływ kapłani partyjni, co, jak wskazują na to owoce, w osiąganiu sukcesów nie przeszkadzało. I nie przeszkadza – przez cztery dni po otwarciu olimpiady w Paryżu Chiny zdobyły osiem złotych medali i jest niemal pewne, że tylu – jeśli nie dojdzie do interwencji góry – otoczeni opieką kapłana Polacy nie zdobędą przez całe igrzyska. Jeśli już uciułają cztery, zostanie otrąbiony sukces na miarę zwycięstwa pod Grunwaldem.

Na razie niebiosa, mimo pośrednictwa prześwietnego zawodnika w sutannie, nie kwapią się, by Polska stała się sportową potęgą i odgrywała w klasyfikacji medalowej igrzysk rolę adekwatną do znaczenia w dziejach świata, choć wyeliminowanie z rywalizacji Danielle Collins podczas meczu z Igą Świątek budzi szacunek.

Lecz ks. Pleń zasługuje na platynowy medal, bo zademonstrował, w jaki sposób należy reagować na bluźnierstwa, a to poziom międzynarodowy, chińszczyźnie niedostępny. Z podobnych względów krążki z najszlachetniejszych kruszców winny zawisnąć na szyjach patriotów w osobach Jarosława Kaczyńskiego i Patryka Jakiego. Nie uprzedzajmy jednak wypadków.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Wykoleiły się rzeczy Erysiowi

Zawroty serca, palpitacje głowy, splątanie myśli, oddech niemiarowy, zapał nieznany i krok rozchwiany – już nie stąpał twardo Eryś, bo stracił zmysły od tego kompociku u Ali. Nie zmierzał z inżynierską pewnością ku swoim zadaniom, nie kroczył ku wyznaczonym celom, bo się rozmarzył, a to niezdrowo bardzo. Suchy Karol twierdził, że póki człowiek ma cele zamiast marzeń, idzie w dobrą stronę, ale jak zacznie rozmyślać, czy by nie spróbować sięgnąć niemożliwego, kiedy przechodzi w tryb przypuszczający, wstępuje w niego smętek i z wolna, lecz skutecznie rujnuje sobie życie.

Wykoleiły się rzeczy Erysiowi, jeszcze mu machała z okna Ala na pożegnanie, jeszcze mu Bestyja złorzeczyła tak zajadle, jak się do niego łasiła w zomcysku, jeszcze Eryś pachniał cudzym potem błogim, a już nie wiedział, gdzie się podziać. Wieś, spozierając ku niemu ukradkiem, widziała, że inżynier Eryk z powrotem przemieniony został w głupiego Erysia. Bądź tu mądry, jak cię dziewczyna przeflancuje znienacka, a potem, kiedyś już jej chciał zacząć opowiadać wszystko wszędzie naraz, zachwytami się dzielić, może i życiem od razu, wypycha cię z sypialni, potem z domu, bo jej się przypomniało, że tatko wyjechał tylko na chwilę, a ona ma niedługo próbę taneczną. No i w ogóle nie wie, co w nią wstąpiło, niech Eryś nie myśli, że ona tak zawsze z każdym łatwo, niech Eryś idzie ku swoim, a jutro przyjdzie na występ do amfiteatru, to się potem zobaczą.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Sylwetki

U nas w Polsce nie chodzi się w kapeluszu

Książki z mojej półki: proszę państwa, Stefan Chwin.

Stefan Chwin nie pisze już klasycznych powieści, pisze o sobie. Pisze swój dziennik – życia we dwoje.

Jesteśmy więc razem – autor i jego żona – K. Oraz my, czytelnicy. Podglądamy ich. Dokąd chodzą, o czym rozmawiają, o co się spierają, jak się ubierają… Wiadomo, to nie jest Big Brother, to koncept literacki, widzimy tylko to, co autor chce, żebyśmy widzieli, co chce nam pokazać.

Co pokazuje? Zmagania z życiem. Swoim ego. Swoim słabnącym ciałem. Swoją polskością. Swoim poczuciem obowiązku. I swoim szczęściem. Niezasłużonym – jak podkreśla – niewypracowanym, w ogóle nie wiadomo jak zdobytym i utrzymanym. Szczęściem, którym jest K., jego żona od ponad 50 lat.

Czytamy: „Znowu ciche prywatne credo, którego nikt nie słyszy. Nie bić pokłonów przed kimkolwiek. Nie klękać przed kimkolwiek i czymkolwiek. We wszystkim widzieć skazę, gdyż to skaza jest prawdą, a kto upiera się, że byt bez skazy istnieje, po prostu żyje w kłamstwie.

Nie wielbić nikogo. Nie mrużyć oczu z zachwytu, nic nie zasługuje na zachwyt. Nawet Pan B., który – tak jak wszystko – jest mieszaniną doskonałości, skazy i błędu. Zachwyt jest zawsze formą kapitulacji. Dusza, która tonie w zachwycie, wmawia sobie, że istnieje nieskazitelne Piękno i Dobro, bo chce się w nim wygodnie umościć.

Ale ona?

Ileż to razy byłem zniewolony przez zachwyt, gdy na nią patrzyłem, czując przy sobie jej bliskość. Dziękowałem tylko z niewypowiedzianą wdzięcznością losowi, że mnie obdarował tak niezasłużonym darem bez najmniejszej skazy, chociaż była pełna skaz, jak wszystko”.

To najpierw o Panu B.

Józef Tischner mówił kiedyś, że nie spotkał nikogo, kto straciłby wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast spotkał wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem.

Albo katechetą. Bo to jest przypadek Stefana Chwina, którego katecheta – krzycząc, strasząc – odepchnął od wiary. „To on wybił mi z głowy wszelką nadzieję na zbawienie”. Może pchnął tym samym do pisania? I do czytania. „Czytam Koran. Porównuję z Biblią. Studiuję sury i opowieści biblijne. Wers po wersie”.

Po co? By napisać zdumione słowa: „Święte księgi wszystkich religii są zatem mozaikami osobnych zdań sformułowanych tak, żeby można ich było użyć stosownie do okoliczności?”. Ale tak właśnie jest i było przez ostatnie 2 tys. lat.

Chcesz udowodnić, że chrześcijaństwo odrzuca jakąkolwiek przemoc? Proszę bardzo! Wyciągasz z Biblii wers: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5,44), „Jeśli ktoś uderzy cię w prawy policzek, nadstaw mu jeszcze drugi” (Mt 5,38). Chcesz udowodnić coś dokładnie przeciwnego, że chrześcijaństwo dopuszcza użycie przemocy i pozwala toczyć wojny w imię Jezusa? Wtedy wyciągasz z Biblii zdanie: „Nie myślcie, że przyszedłem, by zaprowadzić pokój na ziemi. Nie przyszedłem, by przynieść pokój, ale – miecz” (Mt 10,34).

Oto prawda religii – wierzymy w to, co chcemy, kolejne pokolenia lepią wiarę według własnych pomysłów i potrzeb. A potem nazywają to wolą Boga.

Stefan Chwin, Dziennik życia we dwoje, Wydawnictwo Tytuł, Gdańsk 2024.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.