Tag "Robert Lewandowski"
Wąsy, które ratują życie
Movember w Polsce. Od modnego gestu do rewolucji społecznej
Pod koniec października miłośnicy futbolu zobaczyli w sieci krótki film z udziałem Roberta Lewandowskiego. Wąsaty kapitan naszej reprezentacji i gwiazda FC Barcelony zachęcał do profilaktycznych badań jąder i prostaty. „Trwają kilka minut, a mogą uratować życie. Zrób to dla siebie, zrób to dla swoich bliskich. Bo silny mężczyzna to taki, który nie boi się zadbać o swoje zdrowie”, mówił Lewy. Wraz z nim w materiale będącym częścią międzynarodowej kampanii społecznej Movember, promującej profilaktykę raka prostaty, raka jąder oraz zdrowia psychicznego mężczyzn, wystąpili piłkarz Jakub Błaszczykowski, indywidualny mistrz świata w żużlu Bartosz Zmarzlik, siatkarze Bartosz Kurek i Tomasz Fornal, dyskobol Piotr Małachowski, aktor Borys Szyc oraz prezydent Karol Nawrocki.
Listopad jest miesiącem, w którym dziesiątki tysięcy mężczyzn na świecie zapuszczają wąsy na znak troski o zdrowie, zachęcając do profilaktyki, która może uratować życie. Bo wąsy w kampanii społecznej Movember, która od 2003 r. stara się zmieniać oblicze męskiego zdrowia, mają przełamywać tabu i zachęcać do rozmów o tym, o czym panowie zazwyczaj wolą milczeć.
Pomysł australijskich piwoszy
Wszystko zaczęło się w Adelajdzie, stolicy stanu Australia Południowa, położonej nad Zatoką Świętego Wincentego. W 1999 r. kilku młodych mężczyzn wpadło przy piwie na pomysł, by połączyć w jedno słowa moustache (wąsy) i November (listopad) i stworzyć nową tradycję. Chodziło im o zebranie funduszy dla organizacji Royal Society for the Prevention of Cruelty to Animals zajmującej się ochroną zwierząt przed okrucieństwem. Pieniądze zbierali, sprzedając koszulki z hasłem: Growing whiskers for whiskers, w swobodnym tłumaczeniu: Zapuszczamy wąsy dla tych z wąsami. Mimo że w akcji wzięło udział ok. 80 mężczyzn, szybko zyskała ona rozgłos w całej Australii.
W 2003 r. dwaj inni Australijczycy, tym razem z Melbourne – Luke Slattery i Travis Garone – postanowili rozwinąć pomysł miłośników piwa i zwierząt z Adelajdy. Cel jednak był o wiele poważniejszy. Luke i Travis poprosili znajomych, by podjęli wyzwanie – każdy miał zapuścić wąsy, wpłacić 10 dol. australijskich i zachęcić kumpli do przyłączenia się. Zgromadzone środki miały trafić do organizacji wspierającej badania nad rakiem prostaty. Rok później w Melbourne powstała Movember Foundation – organizacja charytatywna, która kampanii społecznej rodem z pubu nadała międzynarodowy zasięg.
Początkowo, by zwrócić uwagę na problem raka prostaty i depresji wśród mieszkańców ziemi Krokodyla Dundee, wąsy zapuściło zaledwie 30 panów. Rok później było ich prawie 500. Udało im się zebrać ponad 40 tys. dol. australijskich dla Prostate Cancer Foundation of Australia.
W kolejnych latach kampania Movember rozprzestrzeniła się na inne kraje. W 2007 r. zorganizowano ją w Irlandii, Kanadzie, Czechach, Danii, Salwadorze, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Izraelu i RPA, na Tajwanie i w Stanach Zjednoczonych. W 2011 r. największym darczyńcą w jej ramach była Kanada.
Do tej pory Movember Foundation zebrała ok. 837 mln dol. i sfinansowała przeszło 1,2 tys. projektów w ponad 20 krajach. Uważana jest za jedną ze 100 najlepszych organizacji pozarządowych na świecie.
To też przykład, jak czyjś prosty pomysł może się przerodzić w globalny ruch społeczny.
W Polsce Movember
Niby-kapitan i nadtrener
Robert Lewandowski jest bezspornie piłkarzem wybitnym. I to mu trzeba oddać. Niestety, choć kibice uwielbiają goleadorów, to piłka nożna jest grą zespołową. A w zespole każdy piłkarz jest ważny. Na boisku najważniejszy jest kapitan reprezentacji. Jakim kapitanem był Lewandowski? Po czynach go poznaliśmy. Choć opaska zaspokoiła jego ego, prawdziwym liderem napędzającym drużynę bywał rzadko. Bardziej aktywny był w sporach z trenerami reprezentacji. Na Nawałce wymusił wymianę Błaszczykowskiego na siebie. O Smudze mówił, że „sami ustaliliśmy, jak gramy”, „trener niby coś mówił, ale może nie bardzo wiedział, co powiedzieć”. Krytykował Nawałkę, Brzęczka i Michniewicza, Santosa i Probierza. Był dla kolejnych trenerów coraz większym problemem. Egoistycznym zadufkiem. Bali się go ruszać, a piłkarze na to patrzyli i grali, jak grali. Warto o tym pamiętać, bo z takim kapitanem nasza dość przeciętna drużyna za daleko nie pojedzie.
Wesele i pogrzeb
Choćbyśmy mieli w składzie największego piłkarza, nie zmieni to naszej parszywej doli, możemy za to się pocieszać jego trofeami zagranicznymi
Wejście do „klubu 100” w Lidze Mistrzów po Cristianie Ronaldzie i Leo Messim to wyczyn, o którym należałoby napisać bez względu na pochodzenie napastnika. A że dokonał tego Polak, sprawa wymaga rozkładówki, wersalików, fanfar i czego tam jeszcze – Robert Lewandowski już dawno zbudował swoją legendę jednego z najlepszych piłkarzy w historii futbolu, teraz trwają prace wykończeniowe.
Gdyby ktoś na chwilę zapomniał, że ma szczęście żyć w erze polskiego mistrza, kolejne liczby wyrwą go z otępienia. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Robert nieustannie „coś tam” strzela w najważniejszych rozgrywkach, ale od czasu do czasu te gole sumują się w liczby przełomowe, legendarne, piszą na naszych oczach historię, do której będziemy rzewnie tęsknić za parę lat. O jego rekordach bundesligowych nigdy nie przestanie być głośno: pięć goli w dziewięć minut przeciw Wolfsburgowi zdobytych w roli rezerwowego złamało system, 41 goli w jednym sezonie (na pobicie tego wyczynu stale zasadza się Harry Kane, nie życzę powodzenia), 312 goli na niemieckich boiskach (najskuteczniejszy obcokrajowiec w historii Bundesligi). W każdym kraju, w którym przyszło mu grać, zdobywał wszystko: koronę króla strzelców i tytuł mistrzowski, w reprezentacji Polski, choć często obwiniany o niepowodzenia drużyny, a nawet pomawiany o „niepatriotyczny” brak zaangażowania, też pozostanie rekordzistą wszech czasów (na razie 84 gole w 156 meczach).
To wszystko są liczby z kosmosu, jakby sobie chłopak z kampinoskiej wioski wybrał tryb kariery w piłkarskiej grze komputerowej i do znudzenia ładował gole, ustawiając przeciwników na poziom amatorski – dzieciaki tak mają, że nigdy się nie nudzą zwycięstwami. I teraz ten chłopak wskoczył na podium, i to tak, że się Ziemia zatrzęsła i wszystkie media globu wymieniają obok siebie trzy nazwiska geniuszy sportu: Ronaldo, Messi, Lewandowski.
W ostatniej kolejce Champions League, najbardziej prestiżowych rozgrywek na świecie, Lewy trafił po raz 100. i 101. I będzie trafiał nadal, w przeciwieństwie do Argentyńczyka (129 bramek, obecnie aktywna emerytura na Florydzie) i Portugalczyka (150 goli, teraz trafia dla saudyjskich szejków).
Upłyną lata, zanim kolejni realni kandydaci do przekroczenia liczby 100 goli w Lidze Mistrzów zdołają choćby się zbliżyć do Roberta. Kylian Mbappé przeżywa w Madrycie zdumiewający kryzys, ostatnio nie udało mu się wykorzystać jedenastki. Manchester City cierpi katusze po kontuzji Rodriego, zespół nie wygrał sześciu kolejnych spotkań, więc i Haaland ma mniej okazji do cieszynek. Na razie Lewandowski ma więcej goli w Champions League niż obaj ci młodzieńcy razem wzięci. Urodził się nam przed 36 laty na Mazowszu napastnik doskonały, drugiego takiego już nie dożyjemy. I to jest wiadomość tyleż radosna, co druzgocąca dla polskich kibiców, bo nasza kadra nawet z jednym z gigantów futbolu w składzie nie osiągnęła nic. Jej sufitem okazały się ćwierćfinał mistrzostw Europy oraz wyjście z mundialowej grupy.
Na Szkotów bez Lewego
Lewandowski może jeszcze sprawić psikusa i odebrać za rok to, co mu się należało w 2020. Anulowanie wtedy Złotej Piłki było historycznym przekrętem, psiakrew, antypolskim!
Biję się w piersi nabrzmiałe od piwnych estrogenów. Przed miesiącem, przy okazji bojów naszej reprezentacji na Stadionie Narodowym, napisałem, że to dla nas mecze zupełnie bezstresowe, bo i tak do utrzymania się w elicie piłkarskiej Ligi Narodów wystarczy nam poradzić sobie ze Szkocją.
Otóż nie wystarczy – ta wstrętna UEFA postanowiła utrudnić nam sprawę zmianami regulaminowymi. Przedostatnie miejsce w tabeli daje prawo gry w wiosennych barażach z wylosowanym wiceliderem jednej z niższych grup.
Piszę te słowa, nie wiedząc, jak zakończyła się nasza podróż do Portugalii, porażki z góry nie zakładam, ale podejrzewam, że limit naszego fuksa na sto lat do przodu wyczerpał Jacek Krzynówek 8 września 2007 r., kiedy w ostatnich chwilach meczu oddał strzał rozpaczy, a piłka odbiła się od słupka i pleców bramkarza Ricardo.
Łatwo zatem nie będzie, zwłaszcza że Michał Probierz to jeden z tych trenerów, którzy lubią odpuszczać. Odpuszczamy puchary, aby skupić się na lidze. Odpuszczamy Ligę Narodów, aby skupić się na eliminacjach mundialu (może lepiej od razu odpuścić mecze, aby skupić się na treningach?). Jeśli jedne rozgrywki mają być poligonem doświadczalnym dla drugich, to chciałoby się w końcu zobaczyć, żeśmy coś wyćwiczyli, oprócz negatywnej selekcji kolejnych niespełnionych kandydatów.
Gramy dziś zatem ze Szkocją, wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że nie o pietruszkę to granie. Ale cóż ja w czwartek mogę wiedzieć o piątku? Piszę po omacku, przeto łacniej mi będzie oddać się wspomnieniom, niż przewidywać przyszłość.
Mam córkę w Szkocji, jej brat pożytkuje ADHD
Lewizna Lewego?
Cezary Kucharski, były menedżer Roberta Lewandowskiego, podzielił się (portal Goniec.pl), swoją wiedzą o studiach piłkarza w Łodzi „Jestem w stu procentach pewny, że Lewy tego dyplomu nie robił w tamtych latach. Na pewno byśmy o tym wiedzieli. Zajmowaliśmy się układaniem jego kalendarza pobytów w Polsce. Pamiętam, że były problemy, żeby Lewy spotkał się ze sponsorami, z którymi miał podpisane kontrakty. Jego mama narzekała mi, że Robert nie miał dla niej czasu. Nie sądzę więc, by w tym czasie jeździł do Łodzi i studiował”.
Mamy więc aferę Collegium Humanum i aferę zlikwidowanej już Wyższej Szkoły Edukacji Zdrowotnej i Nauk Społecznych. Od 2019 r., gdy zaczęto śledztwo przeciwko Zbigniewowi D., który był w tej szkole kanclerzem, śledczy odkryli w jego telefonie, że często kontaktował się z żoną piłkarza Anną Lewandowską i innymi znanymi sportowcami. Wyszło przy okazji na jaw, że Lewandowski ma licencjat z WSEZiNS, a magisterium z pedagogiki z drugiej łódzkiej uczelni, gdzie Zbigniew D. też był rektorem. Dyplom magistra podpisała Lewandowskiemu żona Zbigniewa D.
Już zawsze
Znów okazaliśmy się mistrzami meczów pożegnalnych, bo honor jest u nas pierwszy po Bogu, przed Ojczyzną nawet.
Nie ma nas, a jakoby nikogo nie ubyło. Nikt po nas nie płacze. Nawet polscy kibice nie płaczą, nie pomstują, ba, sterczą tłumnie na Okęciu, póki rudzik nie zakwili, by powitać powracających bohaterów.
Nie przegrali wszystkiego, zajęli przedostatnie miejsce w mistrzostwach Europy, w dodatku na pożegnanie utarli nosa wicemistrzom świata. Cel minimum, który zarazem był naszym wyzwaniem maksymalnym, udało się zrealizować! Odpadli, ale się nie zbłaźnili! Znów okazaliśmy się mistrzami meczów pożegnalnych, bo honor jest u nas pierwszy po Bogu, przed Ojczyzną nawet, a zatem w dziedzinie zmagań o honor nie możemy mieć sobie równych! Parafrazując skrzydlatą frazę św. Marcina: już zawsze! Reprezentacja Polski już zawsze będzie miała takie wyniki. Wiadomo jest bowiem, że kiedy nie ma już o co grać, polscy piłkarze grają najlepiej. Na Euro wybiegliśmy na dwa mecze bez presji i oba były stosunkowo udane. Z Holandią, gdy porażka była niejako wkalkulowana i spodziewana, nasi bez lęku stawili czoła rywalom i zabrakło im kilku minut do remisu; z Francją, kiedy już było pozamiatane, bez stresu zremisowali na do widzenia pomimo obiektywnej przewagi wicemistrzów świata.
Tylko mecz kluczowy z teoretycznie równorzędnym przeciwnikiem, kiedy naród oczekiwał zwycięstwa i awansu, zawalili po całości. Nie pierwszy raz okazuje się, że tutaj trzeba nie trenera, tylko poważnej i długotrwałej psychoterapii. Są bowiem przesłanki ku temu, by sądzić, że Polacy grać w piłkę potrafią, ale z całą pewnością nie umieją spełniać oczekiwań. Pierwszy kwadrans przeciw Austriakom to była zupełna katastrofa, nasza kadra zachowywała się jak stado cieląt zaatakowane przez wilczą watahę, szybko stracony gol zdawała się przyjmować z ulgą, że drapieżnik dostał ofiarę i być może się uspokoi. Skądinąd nawet trener Probierz już przed meczem stracił głowę i wystawił błędny skład. Napięcie, widać, było za duże, bo znowu do naszej szatni wdarła się zatęchła myśl szkoleniowa: w decydujących chwilach stawiamy na „twardzieli”, a nie artystów. Tylko że w przypadku składu na Austriaków była to twardość drewniana – jak technika Piotrowskiego i Slisza, którzy okazali się najgorsi w drużynie i osłabili środek pola. Żeby chociaż, jak na kłody przystało, zwalali się na drodze rozpędzonych rywali, tymczasem pozwalali się mijać, ewentualnie faulowali i obaj byli do zmiany już w przerwie.
Życie bez Lewandowskiego
Kiedy brakuje lidera, odpowiedzialność rozkłada się po równo na resztę drużyny, kolektyw rośnie w siłę, zawodnicy wychodzą z cienia i wzrasta ich poczucie wartości.
Śmiem twierdzić, że ten dramat nie musi być tragedią. Na pozór sytuacja jest beznadziejna: w przeddzień Euro trzech naszych czołowych napastników wypada z turnieju – pośród nich znalazł się lider zespołu, być może najlepszy piłkarz w historii polskiego futbolu. Media pompują panikę w narodzie, bo to się klika – wódz jest ranny, zamiast poprowadzić nas podczas bitew z dużo lepiej uzbrojonymi armiami, trafił do lazaretu.
Gdybyśmy mieli do czynienia z piłką kobiecą, rzekłbym, że to doskonały czas na odpępowienie reprezentacji od matki jej wszelkich sukcesów w ostatnich kilkunastu latach, w przypadku piłki facetów należy uznać, że nadarzyła się okazja do symbolicznego ojcobójstwa, które jest nieuniknionym epizodem dojrzewania młodych mężczyzn.
Dzięki temu, że Robert Lewandowski naderwał mięsień dwugłowy i prawdopodobnie ominą go wszystkie mecze fazy grupowej (komunikaty lekarskie są fałszywie optymistyczne, medycy kierują się tzw. dobrem społecznym, aby – za przeproszeniem – z powodu dwójki Lewego duch w narodzie nie zginął), jednego możemy być pewni: najbardziej nieznośna estetycznie, parszywie pasywna i makiaweliczna taktyka, która pozwoliła Polakom wyczołgać się z grupy na ostatnim mundialu, czyli „laga na Robercika”, nie zostanie zastosowana.
Reprezentacja, czyli kompromitacja
Santosowi już podziękowano. Kto go zastąpi? Kiedy 24 marca tego roku na stadionie w Pradze polscy piłkarze stracili pierwszą bramkę w 27. (!), a drugą w 129. sekundzie i na inaugurację eliminacji Euro 2024 przyszła przegrana 1:3 z Czechami, wydawało się, że gorzej być nie może. A jednak w meczu z Mołdawią dokonali karkołomnego wyczynu, pozwalając gospodarzom na strzelenie trzech goli. Jakby tego było mało, w Tiranie występ przeciwko Albanii zakończył się porażką 0:2. Stało się
Gwiazdy na pomoc potrzebującym – ludzie, którzy pomagają finansowo
Celebryci jako ludzie którzy pomagają finansowo – rekordowa pomoc charytatywna dla potrzebujących Mimo trudnych czasów Polacy nadal chętnie myślą o bliźnich i często oferują im bezinteresowną pomoc. Bardzo często słyszymy o celebrytach, którzy głośno chwalą się









