Tag "Rosja"
Pożytki z Łukaszenki
Mińsk jest żywotnie zainteresowany zakończeniem wojny
Choć Białoruś prowadzi politykę nieprzyjazną wobec Polski, to coraz wyraźniej widać, że realną alternatywą dla Aleksandra Łukaszenki w okresie rządów Władimira Putina mogłaby być rosyjska flaga powiewająca nad Twierdzą Brzeską.
Podejrzewani o dywersję obywatele Ukrainy mieli przekroczyć granicę w Terespolu. Na Białorusi agenci rosyjskich służb specjalnych mogą czuć się bezpiecznie, choć niekoniecznie tak dobrze jak w Moskwie.
W miniony poniedziałek rosyjska dziennikarka komentująca w telewizji państwowej RTR incydent w Polsce stwierdziła, że miesiąc wcześniej Donald Tusk poparł ataki Ukrainy na obiekty w głębi Rosji, co mogło sugerować, że próba terroru na polskich torach była reakcją na wypowiedź polskiego premiera w wywiadzie dla „Sunday Times” o prawie Ukraińców do atakowania obiektów związanych z Rosją w dowolnym miejscu w Europie. Zareagował na nią rzecznik rosyjskiego prezydenta Dmitrij Pieskow: „Słowa Tuska powinny przede wszystkim zostać wysłuchane w Brukseli i europejskich stolicach. Na miejscu Europejczyków każdy rozsądny człowiek miałby obawy, czy warto pozostawać w tak bliskim sojuszu z państwem, które usprawiedliwia terroryzm i broni prawa innych państw do działań terrorystycznych”. Ta opinia zasługiwałaby na uwagę, gdyby nie fakt, że padła z ust reprezentanta państwa terroryzującego codziennie ludność Ukrainy.
W przeciwieństwie do Rosji Białoruś nie jest zainteresowana eskalacją wojny. Sprowadzony przez polskich liberalnych demokratów do roli kołchozowego pastucha i podnóżka Moskwy Aleksander Łukaszenka nigdy oficjalnie nie uznał aneksji Krymu, choć mógłby za to dostać sowitą nagrodę. To Mińsk był miejscem, w którym prowadzono rozmowy i podpisywano porozumienia mające zakończyć konflikt na wschodzie Ukrainy.
W Białorusi odbywają się manewry wojskowe mające demonstrować braterstwo broni z Rosją, lecz gdy w lutym 2022 r. Rosjanie zaatakowali Ukrainę, także z terytorium Białorusi, Łukaszenka nie wydał swojej armii rozkazu marszu na Kijów. Dementując informacje o udziale białoruskich wojsk w inwazji, prezydent przyrzekł, że nigdy nie wyśle żołnierzy na Ukrainę. I dotrzymuje słowa. Putin ściąga mięso armatnie nie z „bratniej” Białorusi, lecz z Korei Północnej. To Kim Dzong Un, a nie Łukaszenka buduje „święte sanktuarium poświęcone nieśmiertelności prawdziwych patriotów”, czyli poległych w walkach w Ukrainie.
Mińsk jest żywotnie zainteresowany zakończeniem wojny, które nie będzie oznaczało
Cennik śmiertelny
40 lat temu Sting wydał pierwszą solową płytę, a ja jako gołowąs z siódmej klasy uległem mrocznemu urokowi ballady o księżycu nad Bourbon Street, która zagnieździła się na długie tygodnie w czołówce Listy Przebojów Trójki. Dopiero kiedy udało się zdobyć kasetę z całym albumem, odkryłem „Russians”, pacyfistyczną balladę zimnowojenną z tekstem w PRL niecenzuralnym, bo mówiącym o Sowietach w tonacji niekoniecznie bałwochwalczej. Genialny podstęp Stinga polegał na tym, że oparł ten utwór na Prokofiewowskiej melodii z „Porucznika Kiże”, o czym jako nastoletni gówniarz wiedzieć nie mogłem, ale z miejsca w tej pieśni się zakochałem. Czułem, że ta muzyka przebija sufit rocka, jazzu, swinga czy czego tam jeszcze, że jest z innego kosmosu, później zwanego przeze mnie pieszczotliwie „poważką” – musiałem w swojej melomanii jeszcze długo dojrzewać, ale po latach Prokofiew stał się pierwszym z moich ulubieńców.
„Rosjanie” przypomnieli mi się, a raczej przypomniała mi ich Aga Zaryan podczas finałowego koncertu Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej, jednego z najważniejszych festiwali na mapie Europy, któremu od lat szefuje Anna Stańko, córka naszego najsłynniejszego trębacza. Tekst nabrał dzisiaj wstrząsającej aktualności – Sting kończył swój song zdaniem: „Jedno, co może ocalić nas, to to, że Rosjanie także kochają swoje dzieci”. No, nie wiem. Od kiedy Putin ogłosił, że „trumienne” za żołnierza, który da się zabić na Ukrainie, wyniesie 5 mln rubli, matki z biedniejszych rejonów Rosji (czyli z 90% jej terytorium) bardzo chętnie wypychają swoje świeżo dorosłe pociechy na front – tak, żeby w razie czego chłopak nie zdążył założyć rodziny przed oddaniem życia za imperium, bo wtedy kasę przytuliłaby młoda wdówka.
To jest kosmiczny zarobek, nie żadne 800+ za urodzone dziecko, tylko w
Listy od czytelników nr 48/2025
Czy Warszawa ma gospodarza?
Niedługo trzeba było czekać na kolejne przykłady słabego zarządzania stolicą. Od 14 do 16 listopada zamknięto 10 stacji centralnego odcinka metra. Modernizacja 30-letniej linii jest oczywiście konieczna. Dlaczego jednak zdecydowano się na nią akurat wtedy, gdy jednocześnie zamknięto Dworzec Centralny, a w alei Niepodległości trwają wielomiesięczne roboty drogowe, które już w normalnych warunkach powodują korki?
A jeśli nie było możliwości wyboru innego terminu, dlaczego w alei Niepodległości nie zapewniono pierwszeństwa transportowi publicznemu? Dlaczego nie poproszono o wsparcie stołecznej policji, która mogłaby usprawnić ruch? Co z tego, że autobus komunikacji zastępczej przyjeżdżał zgodnie z planem, skoro większą część trasy pokonywał z prędkością nieprzekraczającą 20 km/godz., a przez wiele minut stał w korkach? I to w środku dnia, poza godzinami szczytu. Czy naprawdę nie dało się lepiej tego zorganizować?
I drugi przykład. Kabaty, godz. 1.17 w nocy. Z pierwszego snu wybudza mnie niski, jednostajny dźwięk. Przez myśl przelatują różne scenariusze: ciężki pojazd wojskowy, nadlatujący samolot? Dźwięk narasta, odbija się od ścian budynków. Spoglądam przez okno – źródłem hałasu okazuje się maszyna czyszcząca jezdnię. Jedzie powoli, oddala się, po czym wraca i zaczyna kolejny przejazd. Tak przez godzinę, a może i dłużej. Rozumiem, że na ruchliwych arteriach takie prace muszą się odbywać nocą. Ale na spokojnej uliczce między blokami, w środku osiedla?
Jolanta Kurtz
Czwarty świat, cztery ściany
Do mojej miejscowości nie dociera komunikacja w soboty i niedziele. Z kolei autobus z Radomska do mojej wioski na końcu świata odjeżdża o godz. 18.48 od poniedziałku do piątku. Mamy cudowne możliwości korzystania z oferty kulturalnej i pracy. Dziękuję za podjęcie tematu.
Ania Rumocka
Gospodarka rosyjska w czasie wojny
To codzienne, nachalne i naprzemienne wyśmiewanie Rosji i straszenie nią jest prześmieszne. Jednego dnia Rosja nie potrafi od trzech lat pokonać Ukrainy, a już następnego dnia szykuje się do napaści na Polskę, NATO i Europę. Mówią, że w walkach straciła wszystkie czołgi i sprzęt, by za chwilę obwieszczać, że tysiące czołgów szykuje się do ataku na nas i resztę Europy. Jednego dnia media wszędzie piszą, jaka to Rosja biedna i jakie katusze cierpi tamtejsze społeczeństwo, podkreślają przy tym, jaki sukces odniosły sankcje, które już zaraz, za chwilę spowodują upadek tego kolosa na glinianych nogach. A na drugi dzień te same media wyliczają, jakie to gigantyczne sumy wydaje Moskwa na zbrojenia. Następnie media znów napiszą, że rosyjska gospodarka jest w fatalnym stanie, tak jak armia, a pojutrze o ogromnych pieniądzach wydanych na armię albo na coś innego. I tak w koło Macieju.
Michał Czarnowski
Nieznani sprawcy
Polski ambasador w Rosji Krzysztof Krajewski został napadnięty w Petersburgu przez grupę „aktywistów”, gdy w ramach spotkań z Polonią szedł na mszę do jednej ze świątyń. Cały incydent został zarejestrowany i wyemitowany w rosyjskiej stacji 78 Nowosti. Na nagraniu widać, jak kilku młodych Rosjan otacza polskiego dyplomatę, macha jakimś transparentem, krzyczy na niego i go popycha.
To oczywiście skandal. Ambasador jest pod ochroną, za jego bezpieczeństwo odpowiada państwo goszczące.
W tym przypadku państwo goszczące napadło na ambasadora, zorganizowało prowokację. Bo chyba nikt nie sądzi, że młodzi „aktywiści” (tak ich w telewizji przedstawiono), którzy zaatakowali ambasadora, zrobili to spontanicznie, w ramach społeczeństwa obywatelskiego. W dzisiejszej Rosji.
Dodajmy, musieli sporo wiedzieć i sporo móc. Musieli wiedzieć, że przyjedzie ambasador, dokąd przyjedzie i o której godzinie. Musieli wiedzieć (ha, ha), że na miejscu nie będzie policjantów. A poza tym musieli mieć wpływy, by zamówić na to „wydarzenie” reporterów z państwowej telewizji. Żeby wszystko nagrali, a potem wyemitowali.
Ale prowokacja się nie powiodła, bo ambasador nie dał się sprowokować. Pisaliśmy o tym swego czasu, gdy podobny atak na Krajewskiego zorganizowano w Irkucku, na spotkaniu z tamtejszymi Polakami. Wtedy też przyjechała kamera.
Otóż Krajewski jest, po pierwsze,
Sudan – pierwsza wojna przyszłości
Ludobójstwo jest wynikiem wojny toczonej bez strategicznego celu
W wydanej niedawno książce „Waste Land” Robert Kaplan, jeden z najwybitniejszych w ostatnich trzech dekadach autorów piszących o geopolityce i sprawach międzynarodowych, nakreślił wizję świata, który już nie żyje, tylko wegetuje. Trapiony permanentnymi kryzysami na niemal wszystkich płaszczyznach, zamienia się na naszych oczach w miejsce, gdzie wprawdzie z biologicznego punktu widzenia jeszcze da się funkcjonować, ale z moralnego już trochę nie ma po co.
Upadek demokracji, militaryzacja przestrzeni publicznej, zanikanie uniwersalizmów, zakończenie monopolu państwa na użycie siły i zarządzanie aparatem przymusu – to wszystko procesy, które z politycznego punktu widzenia są jak najbardziej realne. Jeśli dodać do tego kryzys klimatyczny, skokowy wzrost zużycia energii z powodu rozwoju technologii nazywanych dla uproszczenia sztuczną inteligencją, ryzyko konfliktu nuklearnego i masowe migracje, zarysuje się postapokaliptyczna wizja, w której każdy każdemu jest wrogiem, bo wszyscy potrzebujemy zasobów, a one są coraz trudniej dostępne.
Kaplan, przywołując w tytule dzieło słynnego anglo-amerykańskiego poety T.S. Eliota „Ziemia jałowa”, prognozuje, że tak właśnie mogą wyglądać kolejne lata czy dekady naszego życia. Co ważne, nie musi do tego doprowadzić jeden katastroficzny moment, jedna hollywoodzka tragedia. Raczej będą to procesy, szybkie, choć rozłożone w czasie, co czyni je trudniejszymi do oceny i analizy.
Robert Kaplan snuje wizje przyszłości, problem w tym, że w niektórych miejscach na świecie ta przyszłość już się zaczęła. Są obszary, gdzie pozbawienie innego człowieka życia jest właściwie okrutnym sportem. Takim miejscem jest dziś Sudan.
Dostęp do Morza Czerwonego
Od dwóch i pół roku kraj sparaliżowany jest konfliktem, który prowadzą uznawane przez społeczność międzynarodową oficjalne Siły Zbrojne Sudanu (SAF) oraz wrogie im Siły Szybkiego Wsparcia (RSF). Na czele tych drugich stoi brutalny generał o pseudonimie Hemedti, Mohamed Hamdan Dagalo. Według stanu linii frontu na koniec października br. SAF kontroluje cały wschód i niemal całą północ kraju. Ma to duże znaczenie, bo daje panowanie nad wybrzeżem Morza Czerwonego oraz miastem Port Sudan, jedynym morskim oknem na świat państwa.
Port Sudan, a szerzej dostęp do Morza Czerwonego, jest jednym z niewielu pragmatycznych celów, o które można w tej wojnie jeszcze walczyć. Zresztą interes w jego zajęciu mają nie tylko dwie zwaśnione strony. O tym, kto w konflikcie naprawdę bierze udział i dlaczego, powiemy dalej. Na razie geopolityka musi ustąpić miejsca sprawom bardziej przyziemnym, takim jak walka o przetrwanie.
Choć wojna toczy się już grubo ponad dwa lata, a jej konsekwencje są tragiczniejsze od rosyjskiej napaści na Ukrainę i może nawet od izraelskich zbrodni wojennych w Gazie, zainteresowanie reszty świata konfliktem w Sudanie faluje. Duże było w kwietniu 2023 r., kiedy walki trwały na ulicach największych miast, w tym Chartumu. Na Zachodzie wracały koszmary sprzed dwóch dekad, gdy w Darfurze dochodziło do nieustannych aktów ludobójstwa. Potem jednak media zajęły się frontem ukraińskim, a w październiku przeniosły się do Strefy Gazy. Na Sudan spoglądano sporadycznie, przynajmniej w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Bo nie ma wątpliwości, że konflikt ten wzbudzał od samego początku – i nadal wzbudza – ogromne zainteresowanie w krajach Afryki, Bliskiego Wschodu, a także w Rosji.
Stacje telewizyjne wróciły do Sudanu latem tego roku, kiedy sytuacja stawała się coraz dramatyczniejsza. Nie tylko z powodu zaostrzających się walk, ale też w wyniku działań administracji Donalda Trumpa. Wiosną, wbrew legislacji dającej w tej sprawie ostatnie słowo Kongresowi, Elon Musk i Marco Rubio całkowicie zniszczyli USAID, amerykańską agencję pomocy rozwojowej.
Nick Kristof z „New York Timesa” szacuje w niedawnym felietonie, że wycofanie środków humanitarnych już teraz kosztowało życie ponad pół miliona ludzi na całym świecie – głównie w Afryce. Sudan również został objęty tymi ograniczeniami, przez co zasobów medycznych i żywności jest tam szokująco mało. A to jedynie napędza przemoc, coraz bardziej plemienną i sekciarską – zabija się innych, żeby samemu przeżyć.
Zabijali, bo tak chcieli
Logika współczesnego obiegu informacji powoduje jednak, że zainteresowanie często ogniskuje się na pojedynczym drastycznym wydarzeniu. I tak było w przypadku Sudanu pod koniec października, kiedy to bojówki RSF wtargnęły do prawie 300-tysięcznego miasta Al-Faszir na południowym wschodzie kraju. To ośrodek ważny z punktu widzenia logistyki. Obok znajduje się spore jak na sudańskie warunki i dobrze wyposażone lotnisko. Według analiz przeprowadzonych przez dziennikarzy z BBC Verify, specjalnego zespołu badającego publicznie dostępne dane pod względem prawdziwości, w październiku brutalnie zamordowano tam co najmniej 2 tys. cywilów. RSF zabijały ich bez żadnego powodu. Robiły to, bo mogły. Już teraz grupa prokuratorów z Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze bada, czy doszło tam do zbrodni wojennych, choć coraz więcej osób jednoznacznie stwierdza, że mamy do czynienia z ludobójstwem.
Al-Faszir było
Ruski miesiąc
Można powiedzieć, że od 1972 r. pracuję w dyplomacji. Nie jako pracownik polskiej służby dyplomatycznej, lecz w wolnym zawodzie tłumacza. Zadaniem tłumacza jest zgodne z treścią i duchem wypowiedzi polityka przełożenie jej na inny język. Tłumacz musi też być osobą świetnie orientującą się w subtelnościach języków, w jakich pracuje, by przełożyć tekst w sposób zgodny z językowym kontekstem kulturowym. Przecież nie można tłumaczyć dosłownie, „po polsku niemieckimi lub angielskimi słowami”, bo nikt tego nie zrozumie.
Zastanawiam się, jak biedni koledzy tłumacze języka polskiego i rosyjskiego radzą sobie z tłumaczeniem wystąpień Pawła Kowala, przewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Pan Kowal bowiem dobitnie demonstruje swój negatywny stosunek do Rosjan i wszystkiego, co rosyjskie, nieustannie używając pogardliwych w wydźwięku rzeczowników Rusek, Ruski, Ruscy oraz przymiotnika ruski. W szkole niemieckiej nie miałam przyjemności uczyć się języka rosyjskiego, więc nie wiem, jak tłumacze mieliby wyrazić ten afront po rosyjsku. Nie sądzę jednak, by którykolwiek z nich tłumaczył go zgodnie z intencją pana Kowala.
Można byłoby wprowadzany przez Pawła Kowala zwyczaj dyplomatyczny skwitować machnięciem ręki i mruknięciem: jego sprawa, widocznie lubi poszarpać niedźwiedzia za wąsy. Jednak sprawując wysoki urząd, pan Kowal nie jest „samoswój”, nie jest osobą prywatną, lecz występuje jako szef organu RP i jako taki ma obowiązek reprezentować jej interesy. Nie jestem przekonana, by niezależnie od obecnej sytuacji międzynarodowej w interesie RP leżało stosowanie przez osobę wysokiej rangi pogardliwych określeń wobec któregokolwiek państwa czy narodu. W dyplomacji wprawdzie obowiązuje czasem zasada „jak ty mnie, tak ja tobie”, lecz wyrażana językiem dyplomatycznym, którego celem jest zawsze pozostawienie furtki, a nie obrażanie drugiej strony.
Oponenci mogą mi zarzucić, że Rosjanie sami siebie tak nazywają. Jednak po rosyjsku Russkij to oficjalna nazwa Rosjanina, a russkij to zwykły rosyjski przymiotnik narodowy. Natomiast w przypadku przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych – polskiego dyplomaty wysokiego szczebla – korzystanie z polskiego pogardliwego, slangowego określenia ruski lub Rusek jest wysoce niestosowne.
Wśród pracowników rosyjskiego MSZ znajdzie się kilkoro władających wyśmienicie językiem polskim i potrafiących odczuć lekceważący wydźwięk słów naszego arcydyplomaty. Jak byśmy się czuli, gdyby zagraniczni oficjele nagminnie używali podobnie poniżających nas określeń typu Paljaczki czy Polacken?
Gospodarka rosyjska w czasie wojny
Putin będzie dążył do zniesienia sankcji
Oczekiwanie na katastrofę wroga zawsze jest miłe. Niemal od początku drugiej fazy rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 r. zachodnie media głównego nurtu oraz opozycyjne portale rosyjskie wieszczą upadek gospodarki Władimira Putina. Wydatki na zbrojenia, sankcje, wewnętrzne ekonomiczne problemy strukturalne, spadki cen surowców energetycznych – wszystko to zdaniem dziennikarek i dziennikarzy powinno doprowadzić do załamania ekonomicznego. Również analizy międzynarodowych organizacji ekonomicznych czy dużych firm ratingowych przewidywały regres.
W 2022 r. przewidywania tych instytucji wskazywały, że rosyjska gospodarka skurczy się o 2-4%. Ta ostatnia cyfra cytowana była częściej – lepiej wyglądała w nagłówkach i obiecywała rychłe zakończenie wojny. Koiła sumienia czytelniczek i czytelników.
Na koniec pierwszego roku pełnoskalowej wojny spadek dynamiki PKB wyniósł 1,4%. Rok później, gdy wieszczono stagnację na poziomie 0,3% lub 0,4%, gospodarka rosyjska wzrosła o 4,08%. W ubiegłym roku Zachód nadal spodziewał się minimalnego wzrostu, tymczasem gospodarka zwiększyła się o 4,1%.
Spora część komentatorów i komentatorek te różnice zrzuca na karb fałszowania danych. Rzeczywiście, w Rosji zbieranie informacji statystycznych traktuje się z pewną dowolnością. Swoboda ta jest jednak ograniczona.
Według rosyjskiego kolektywu badawczego Cedar większość falsyfikacji ma miejsce na niższych poziomach administracji. Władze centralne wolą utajnić dane. Cedar określa PKB jako daną stosunkowo wiarygodną. Tę ocenę potwierdza też Heli Simola z Instytutu Gospodarek Wschodzących Banku Finlandii, która porównała dane podawane przez Federalną Służbę Statystyczną z wynikami standardowego modelu ekonometrycznego. Dynamika wskazywana przez model pokrywa się z danymi Kremla.
Problemy z naszą oceną rosyjskiej gospodarki muszą zatem tkwić głębiej. Popatrzmy więc na kwestie, z którymi mierzy się ta struktura, i zastanówmy się, jak sobie z nimi radzi.
Jest już za późno…
W dyskusjach o sytuacji ekonomicznej rządzonego przez Putina państwa najczęściej zaczyna się od sprawy ograniczeń ekonomicznych wprowadzonych przez państwa UE, NATO i ich sojuszników. I my od tego zacznijmy.
Wprowadzane stopniowo sankcje ograniczyły możliwości eksportu ropy z Rosji na Zachód oraz utrudniły funkcjonowanie na europejskich rynkach firm naftowych z tego kraju. Tak zwany limit cenowy utrzymuje cenę rosyjskiej ropy Urals w 2025 r. poniżej 60 dol. za baryłkę (w pierwotnej wersji budżetu na 2025 r. zakładano cenę na poziomie 70 dol.). Nałożone niedawno przez Waszyngton ograniczenia uderzyły bezpośrednio w dwie kluczowe firmy tego sektora: Łukoil i Rosnieft.
Rosyjski sektor naftowy nadal jest kluczowym źródłem dochodu dla rosyjskich finansów publicznych. Dostarcza środków nie tylko dla budżetu, ale i dla Funduszu Dobrobytu Narodowego, wykorzystywanego do stabilizacji gospodarki w kryzysach.
Odcięcie od zachodnich rynków wpłynęło również na wewnętrzną produkcję. Rosyjskie firmy utraciły dostęp do wysokotechnologicznego importu. Nie mogły już kupować komponentów, których nie wytwarza się na miejscu, musiały więc spowolnić produkcję. Wycofanie zachodnich firm z rosyjskiego rynku pozbawiło ten rynek zachodniej wiedzy czy serwisów technologicznych systemów stosowanych w przemyśle. Zawieszenie współpracy z bankami rosyjskimi ograniczyło możliwości pozyskiwania pieniędzy ze stabilnych źródeł.
Na stabilność rosyjskiej gospodarki po 2022 r. miała też oczywiście wpływ sama agresja na Ukrainę. Potrzeba stałych dostaw sprzętu wojskowego doprowadziła do dominacji sektora publicznego, szczególnie jego części zbrojeniowej, pozostawiając przedsiębiorstwom prywatnym drobny handel i usługi. Kolejne fale mobilizacyjne zmniejszały liczbę pracowników i pracownic, szczególnie takich ze specjalistycznymi kwalifikacjami. Wydatki militarne i rosnący popyt wewnętrzny skutkowały rosnącą inflacją. Ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie skomplikowały sytuację krajowego rynku paliwowego.
…nie jest za późno
Udział w wojnie niesie znaczące i długoterminowe skutki dla gospodarki
Kacper Wańczyk jest ekspertem w Akademickim Centrum Analiz Strategicznych, publikował m.in. w „Nowej Europie Wschodniej” i „New Eastern Europe”. W latach 2007-2020 był pracownikiem polskiej dyplomacji. Tekst jest wyrazem opinii własnych autora
Koniec łapówkarskiej passy?
W Moskwie trwa czystka. Za kraty trafiają generałowie, wysocy urzędnicy i biznesmeni
19 września br. w pobliżu osiedla Kokoszkino w Moskwie zastrzelił się Aleksander Tiunin, prezes rosyjskiej firmy Umatex należącej do koncernu Rosatom. Oficjalnie z powodu depresji, mniej oficjalnie – Tiunin znalazł się w kręgu zainteresowania organów ścigania z powodu sprzedajności.
23 września agenci Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) zatrzymali biznesmena i miliardera Aleksandra Bobrowa. Postawiono mu zarzuty dotyczące przestępstw gospodarczych i korupcyjnych na wielką skalę, wyprowadzania funduszy za granicę oraz prania brudnych pieniędzy.
25 września w Lesie Tichorieckim w Krasnodarskim Kraju powiesił się Witalij Kapustin, deputowany z partii Jedna Rosja. Oficjalnie z powodu depresji.
27 września z okna moskiewskiego hotelu wyskoczył Aleksander Fiedotow, wysoko postawiony rosyjski menedżer i biznesmen. Oczywiście z powodu depresji.
29 września pod zarzutem korupcji za kraty trafił zastępca gubernatora obwodu swierdłowskiego Oleg Czemizow. Miał brać łapówki w związku z realizacją kontraktów publicznych oraz wyprowadzać pieniądze na rzecz prywatnych podmiotów.
Tego samego dnia aresztowano generała majora Walerija Gołotę, szefa Zarządu Rosgwardii w Osetii Północnej. Zarzucono mu przyjmowanie łapówek w zamian za udzielanie kontraktów na dostawy sprzętu i usługi dla formacji, którą dowodził. Aresztowano też kilku jego współpracowników.
Czystka w szeregach administracji i wśród rosyjskich generałów zaczęła się w maju 2024 r., po dymisji ministra obrony Siergieja Szojgu, powszechnie krytykowanego za fatalnie prowadzone działania wojenne w Ukrainie oraz skandale korupcyjne w kierowanym przez niego resorcie. Za kraty trafił jego zastępca – generał major Timur Iwanow, od lat znany z luksusowego stylu życia. W 2019 r. magazyn „Forbes” umieścił go w pierwszej setce najbogatszych przedstawicieli rosyjskich służb bezpieczeństwa. Nikogo nie dziwiło, że wraz z drugą żoną Swietłaną Maniowicz wynajmował mieszkanie o powierzchni 300 m kw. w centrum Moskwy, a w 2012 r. kupił w stolicy dworek szlachecki z XIX w. Miał też posiadłość liczącą ponad 10 tys. m kw. z domem o powierzchni 1,6 tys. m kw. w elitarnej wiosce Uspienskoje pod Moskwą. Jego proces przed sądem w Moskwie ruszył w styczniu 2025 r. Wraz z nim na ławie oskarżonych zasiadł były dyrektor państwowej korporacji zbrojeniowej Oboronlogistika – Anton Fiłatow.
W lipcu br. Iwanowa skazano na 13 lat więzienia w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, grzywnę w wysokości 100 mln rubli (ok. 4,6 mln zł) oraz przepadek mienia – gruntów, mieszkań, pieniędzy na rachunkach bankowych, a także floty pojazdów – o łącznej wartości 2,5 mld rubli (ok. 115 mln zł). Jego współpracownik Anton Fiłatow dostał wyrok 12,5 roku więzienia.
Na swoją kolejkę czekają w aresztach też generałowie. Dmitrij Bułgakow, wiceminister obrony ds. logistyki w latach 2008-2022, uhonorowany tytułem Bohatera Federacji Rosyjskiej, został zatrzymany przez FSB 25 lipca 2024 r. pod zarzutem korupcji. Miał zbudować system zaopatrzenia wojsk w żywność niskiej jakości po zawyżonych cenach oraz przyjmować łapówki od firm komercyjnych w zamian za kontrakty z Ministerstwem Obrony.
Jurij Kuzniecow, szef Głównego Zarządu Kadr Ministerstwa Obrony, został aresztowany 13 maja 2024 r. pod zarzutem przyjmowania łapówek w latach 2021-2023. Podczas rewizji w jego domu skonfiskowano ponad 100 mln rubli w gotówce, złote monety oraz luksusowe zegarki.
Wadim Szamarin, generał, zastępca szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji oraz naczelnik Głównego Zarządu Łączności, aresztowany 22 maja 2024 r. otrzymał zarzut przyjęcia korzyści majątkowej o szczególnie dużej wartości. Grozi mu do 15 lat więzienia.
Gen. Walerij Mumindżanow, zastępca dowódcy Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, został aresztowany we wrześniu 2024 r. pod zarzutem przyjęcia łapówek o wartości ponad 20 mln rubli. Pełniąc wcześniej funkcję szefa departamentu zabezpieczenia materiałowego w Ministerstwie Obrony, sprzyjał firmom dostarczającym umundurowanie dla uczestników wojny w Ukrainie – kontrakty były warte 1,5 mld rubli. Mumindżanow i jego rodzina posiadają nieruchomości w Moskwie i Woroneżu o wartości przekraczającej 120 mln rubli
Władimir Szesterow, były zastępca naczelnika Głównego Zarządu Rozwoju Innowacyjnego Ministerstwa Obrony Rosji, już siedzi. Aresztowano go w sierpniu 2024 r. w związku z defraudacją, której dopuścił się podczas budowy Parku Patriotycznego. W lipcu br. roku skazano go na sześć lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, pozbawiono stopnia generała majora i medali oraz obciążono 24 mln rubli grzywny.
Okazało się, że ludzie
Jak wyjść z sytuacji bez wyjścia
USA będą uciekać się do wszystkich możliwych sposobów, aby psuć stosunki chińsko-rosyjskie
Kiedyś odpowiedzialni politycy wpierw uzgadniali stanowiska w poważnych sprawach, aby potem komunikować je publicznie. Teraz wpierw mizdrzą się przed kamerami telewizyjnymi i wypisują swoje mądrości na portalach internetowych, a dopiero potem zastanawiają się, jak wyjść z twarzą z bałaganu, który spowodowali. Kreml nie potrafiłby tak zaszkodzić członkom NATO, jak sami sobie szkodzą. Jakąż radość ten euroatlantycki zgiełk musi wywoływać w Moskwie.
Alaska to nie Jałta
Amerykański sekretarz obrony Pete Hegseth na lutowej konferencji w Monachium słusznie stwierdził: „Musimy zacząć od uznania, że powrót do granic Ukrainy sprzed 2014 r. jest nierealnym celem. (…) Dążenie do tego iluzorycznego celu tylko przedłuży wojnę i spowoduje więcej cierpienia”. Podzielanie takiej opinii jest oczywiście niepoprawne politycznie, ale niestety trzeba przyjąć do wiadomości, że Rosja dobrowolnie zajętych terytoriów nie zechce zwrócić, a Ukraina wraz z sojusznikami siłą nie jest w stanie jej do tego zmusić. Takie stanowisko Waszyngtonu przez wielu zostało zinterpretowane jako wręcz zdrada słusznej sprawy, ale przecież oznacza ono tylko tyle, że nie ma sensu toczyć wojny, która jest nie do wygrania. No, chyba że ktoś twierdzi, że jeszcze trochę, a się uda. Takich poglądów nie brakuje. Już kilka razy słyszeliśmy, że jakaś następna ukraińska ofensywa przeprowadzana przy zagranicznym wsparciu wypędzi rosyjskich najeźdźców z zajętych ziem, łącznie z Krymem. Ile miałoby to „jeszcze trochę” potrwać? Kolejne trzy lata? A może 13 albo 30? Ile ofiar musiałoby to za sobą pociągnąć? Już bardziej realistyczne jest liczenie na to, że szybciej ktoś zastąpi władcę na Kremlu, bo Putin to nie geografia; nie jest wieczny. To historia, która przemija.
Natychmiast po amerykańskich deklaracjach odnośnie do zamiarów i sposobów zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej w przestrzeni medialnej odezwały się głosy porównujące bardzo mgliste wtedy jeszcze konsekwencje propozycji przedstawionych w Monachium przez wiceprezydenta Vance’a oraz sekretarzy Hegsetha i Rubia do jakichś nasuwających się na myśl sytuacji z przeszłości. Jak to bywa w niecodziennych okolicznościach, w których nie za bardzo wiadomo, o co tak do końca chodzi, szuka się analogii w historii. I znajduje się je tam, nawet jeśli zbytnio nie grzeszą trafnością i przenikliwością. I tak w światowych mediach miliony razy pojawiły się Monachium z roku 1938 i Jałta.
Krymski syndrom
Swoją drogą to zastanawiające, że chyba nikt przy tej okazji nie zwrócił uwagi na fakt, iż Krym, na którym leży Jałta, był wtedy, w 1945 r., we władaniu Rosji stanowiącej trzon Związku Radzieckiego. Na omawiającej kształt powojennego świata konferencji, której gospodarzem był Józef Stalin, Franklinowi D. Rooseveltowi, prezydentowi USA, i Winstonowi Churchillowi, premierowi Wielkiej Brytanii, przez głowę nie mogła przejść myśl, że są na Ukrainie, a nie w Rosji. Dopiero w 1954 r. Krym został przekazany z Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej do Ukraińskiej SRR. Do dziś nie ma jednoznacznej opinii, dlaczego tak się stało. Wtedy wydawało się to nie mieć większego znaczenia; przecież i tak ten piękny kawałek nadczarnomorskiej ziemi należał do ZSRR, który miał trwać wiecznie… Gdyby ówczesny radziecki przywódca Nikita Chruszczow wiedział, że twór ten rozpadnie się po 37 latach, w roku 1991, ani chybi Krym pozostałby formalnie i legalnie rosyjski i nie musielibyśmy współcześnie głowić się, jak wybrnąć z głębokiego impasu. W międzyczasie wiele się działo odnośnie politycznego statusu Krymu, zdecydowanie zdominowanego przez ludność rosyjską. Jeszcze pod koniec epoki ZSRR, 20 stycznia 1990 r., odbyło się tam referendum, w którym uczestniczyło 81,73% uprawnionych. Na pytanie: „Czy jesteś za
Pogadanka o nieśmiertelności
Coraz niechętniej oglądam polityczne obrazy płynące z Polski i ze świata. Mrocznieje nam krajobraz. Sroży się Rosja, niesie śmierć Ukraińcom i groźbę okupacji. Drony ze wschodu poszybowały do Polski. Nawrocki pieszczący się z Trumpem. Potem wielka parada wojskowa w Chinach, Putin, Kim Dzong Un i Xi Jinping w objęciach. Wzruszająca trójca. Wszystkich ich łączy głęboki humanizm, szczególnie zaś cechuje Kim Dzong Una, który na masową skalę morduje i dręczy obywateli, a Rosji dostarcza mięsa armatniego. Sojusz tej świętej trójcy robi ponure wrażenie. I to zupełne ogłupienie ludzi, często mądrych i pełnych empatii, którzy zaczęli kochać Hamas i traktować go jako szlachetny ruch narodowowyzwoleńczy. W świecie, a też u nas, jest coraz podlej. Grozi nam rozmnożenie broni jądrowej i zbliża się katastrofa klimatyczna, w którą powszechnie się nie wierzy. Prezydent USA głęboko nie wierzy, podobnie nasz.
Jako przypis do spotkania w Pekinie, gdzie planowano nowy podział świata, Putin i Xi, nie wiedząc, że mikrofony nie zostały wyłączone, pogadali o nieśmiertelności. Wszyscy dyktatorzy mają problem ze śmiercią, śmierć to słabość i koniec władzy, a oni zasłużyli na wieczność jak egipscy faraonowie. „W przeszłości ludzie rzadko dożywali 70 lat, dziś mówi się, że w tym wieku wciąż jest się dzieckiem”, miał optymistycznie powiedzieć Xi. Putin dodał, że rozwój transplantologii pozwala mieć nadzieję na coraz dłuższe życie. Xi Jinping mówił, że część naukowców przewiduje









