Tag "sądownictwo"

Powrót na stronę główną
Opinie

Sąd nie jest twierdzą (cd.)

Sprawozdawczyni sądowa Helena Kowalik opisała, jak sądy zamykają się przed mediami (PRZEGLĄD nr 26/2024). Oto kolejny głos w tej sprawie.

Odcięcie dziennikarzy od wiedzy o toczących się sprawach, utrudnienie zdobywania informacji, czekanie tygodniami na odpowiedzi, które, jeśli już przyjdą, są ograniczone do minimum – Sąd Okręgowy w Warszawie odgrodził się murem od dziennikarzy, a więc i od społeczeństwa.

Do października 2023 r. w sądzie tym działała sprawna sekcja prasowa z zespołem ludzi, którzy w kilka chwil potrafili wyszukać sygnaturę sprawy, terminy rozpraw, ustalić, czy posiedzenie trwa, czy się skończyło, i odpowiedzieć na wiele innych pytań. Wydawali newsletter informujący o medialnych procesach. Ale to już przeszłość. W listopadzie ub.r. decyzją prezesa sądu bezcenną dla dziennikarzy komórkę rozwiązano.

Powód jest nieznany, efekty są dramatyczne – uzyskanie nawet prostych informacji, nie mówiąc o bardziej skomplikowanych, stało się drogą przez mękę. Nie ma możliwości, by wykręcić numer i sprawdzić najprostsze rzeczy, takie jak termin rozprawy. „Oddział bezpieczeństwa”, który przejął obowiązki sekcji prasowej, przyjmuje pytania mejlowo i tą drogą na nie odpowiada. Na odpowiedzi zaś czeka się od kilku do kilkunastu dni, a niekiedy prawie miesiąc.

Przykład: po trzech tygodniach oczekiwania „Rzeczpospolita” uzyskała odpowiedź na pytania o to, za co dokładnie zostali prawomocnie skazani byli szefowie CBA Kamiński i Wąsik w sprawie ich działań w aferze gruntowej. Przekaz w przestrzeni publicznej był uproszczony, precyzyjna informacja była koniecznością. Dopiero odpowiedź potwierdziła, że z wyroku sądu drugiej instancji wypadł zarzut podżegania do korupcji, obecny w wyroku w pierwszej instancji. Jednak w przypadku gazety codziennej trzytygodniowe oczekiwanie to prawie wieczność. Jeszcze gorzej jest, gdy potrzeba informacji z dnia – o areszcie, losach zażalenia czy wyroku. Sąd pozostaje nieugięty – pytanie trzeba słać mejlem i czekać. Odpowiedź często przychodzi już po publikacji artykułu. Jak wtedy, kiedy pytałam o decyzję w sprawie zażalenia na niezastosowanie aresztu wobec biznesmena Leszka Czarneckiego w sprawie GetBack.

Grażyna Zawadka jest dziennikarką „Rzeczpospolitej”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Sąd nie jest twierdzą (cd.)

Dołączając do apelu znakomitej dziennikarki, sprawozdawczyni sądowej Heleny Kowalik, o rozwiązanie problemów z zamykaniem się sądów przed dziennikarzami, pragnę zwrócić uwagę Pana Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara, że problem wymaga natychmiastowego rozwiązania.

Otóż sądy chcą taką praktyką, o której pisze Helena Kowalik (PRZEGLĄD nr 26/2024), zamykać się przed społeczeństwem. Widzę to na każdym kroku. Od pytań ludzi z biura obsługi interesanta sądu, gdy dowiaduję się o termin rozprawy („A pani jako kto pyta? Kim pani jest w sprawie?”), po odpowiedzi (uzasadnienia „jako publiczność” nie rozumieją).

To pracownicy sądu, a sami sędziowie? Zwykle nie interesuje ich, czy na sali jest świadek w sprawie – a należałoby tym się zainteresować, wszak nie powinien znać zeznań innych, zanim swoich nie złoży. Pytają za to, czy na sali są dziennikarze. A jakie to ma znaczenie? Po co jest to rytualne domaganie się legitymacji prasowych z wpisywaniem danych do akt?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Co ma polityka do historii?

Przed kilku laty ówczesny rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar uległ naciskom ze strony polityków PSL i złożył do Sądu Najwyższego kasację od wyroku Wincentego Witosa skazanego w procesie brzeskim. W procesie tym, odbywającym się w 1932 r., Wincenty Witos wraz z innymi przywódcami Centrolewu został skazany przez sąd okręgowy na karę więzienia. Wyrok ten utrzymał w mocy sąd apelacyjny, a Sąd Najwyższy oddalił kasację obrońców oskarżonych. Tym razem, w roku 2020, Sąd Najwyższy ochoczo przyjął kasację i w roku 2023, 23 maja… uniewinnił Wincentego Witosa. Działo się to 91 lat po zapadnięciu prawomocnego wyroku i 78 lat po śmierci oskarżonego.

W moim przekonaniu był to nie tylko prawniczo-historyczny nonsens, ale także niebezpieczny precedens. Aby nie było wątpliwości: osobiście uważam, że Wincenty Witos był wybitnym mężem stanu, człowiekiem o ogromnych zasługach dla Polski, skrzywdzonym przez sanację. O ile wiem, pogląd ten jest w polskiej historiografii powszechny i bez znaczenia dla tej oceny jest to, czy ciążący na Witosie wyrok procesu brzeskiego jest prawomocny, czy też został on po niemal 100 latach przez Sąd Najwyższy uchylony. Wyrok ten mógł mieć zaledwie znaczenie symboliczne. Ale nawet to znaczenie jest mocno wątpliwe. Nie wiem, jak wielu z 38 mln Polaków wie dzisiaj, kto to w ogóle był Witos, a spośród tych, którzy wiedzą, jaki procent ma świadomość, że ciążył na nim prawomocny wyrok z 1932 r. Dla tego wątpliwego efektu symbolicznego stworzono precedens o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Sąd nie jest twierdzą (cd.)

Po przeczytaniu w PRZEGLĄDZIE artykułu Heleny Kowalik o trudnościach pracy reportera sądowego i ja chciałabym się pożalić.

Pracę jako reporter odpowiedzialny za powstawanie tzw. kryminałków zaczynałam w 2011 r. Zdarzenia, które opisywałam jako bieżące, po kilku lub kilkunastu miesiącach były podsumowywane aktem oskarżenia, a co za tym idzie – trafiały do sądu. Wiedziona ciekawością, co ustalono w toku postępowania przygotowawczego, zaczęłam przygodę z reportażem sądowym. Dopiero na sali rozpraw zrozumiałam, jak płytkie i często nie do końca prawdziwe są informacje o zdarzeniu przekazywane mediom. Bywało, że przed sądem sprawa prezentowała się zupełnie inaczej niż w policyjnym komunikacie. Ja chciałam znać całość, żeby nie wydawać sądów, zanim zrobi to organ do tego upoważniony.

W 2011 r. i wiele lat później ustalenie, jakie tzw. medialne sprawy są rozpoznawane przez sądy powszechne w Warszawie, nie było trudne. Sąd Okręgowy w Warszawie i Sąd Okręgowy Warszawa-Praga miały rzeczników, prężnie działające sekcje prasowe i newslettery, czyli tabelkę z sygnaturą, datą rozprawy i krótkim opisem, czego proces dotyczy. Było do czego się odnieść i kogo zapytać, co w wokandach piszczy.

Hanna Dobrowolska jest reporterką sądową. Publikuje m.in. w portalu Kryminalni, Oskarżam na Gazeta.pl oraz w kwartalniku kryminalnym „Newsweeka”

Artykuł Heleny Kowalik ukazał się w PRZEGLĄDZIE nr 26

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Układ zamknięty

Czego prokuratura nie wyjaśniła w aferze korupcyjnej przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego.

Dopiero po czterech latach od przesłania przez prokuraturę do sądu aktu oskarżenia rozpoczął się proces byłego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego, który żądał łapówki od Leszka Czarneckiego w zamian „za ochronę” jego banku.

Sprawa jest dla PiS niewygodna, dlatego Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, którego prezeską jest nominatka Zbigniewa Ziobry sędzia Aleksandra Smyk (wcześniej prezesami byli Joanna Przanowska-Tomaszek i rzecznik nielegalnej KRS Maciej Mitera), wyznaczył termin pierwszej rozprawy na listopad 2023 r., czyli już po wyborach parlamentarnych. Co niepokojące, proces został utajniony, a dziennikarze dostali jedynie dostęp do aktu oskarżenia. Opinia publiczna nie dowie się więc, co zawierają akta sprawy, m.in. jaki był plan śledztwa prokuratury, jakie czynności zostały wykonane, a jakie nie, co zeznali świadkowie w trakcie śledztwa i jakie zeznania złożą podczas procesu.

Zadziwiające jest, że Chrzanowski, który żądał łapówki, oskarżony został z art. 231 par. 2 Kodeksu karnego. Dopowiada on do par. 1, stanowiącego, iż „funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”, że jeśli robił to „w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Czyli prokuratura założyła, że szef KNF działał sam, choć taka wersja zdarzeń jest mało prawdopodobna.

Afera wybuchła jesienią 2018 r., gdy „Gazeta Wyborcza” ujawniła nagranie, na którym Marek Chrzanowski podczas spotkania w siedzibie KNF złożył propozycję korupcyjną jednemu z najbogatszych Polaków, Leszkowi Czarneckiemu, właścicielowi Getin Noble Banku i Idea Banku. Chrzanowski chciał, by Czarnecki zatrudnił w swoim banku podstawionego człowieka, radcę prawnego Grzegorza Kowalczyka, który nie miał wprawdzie doświadczenia zawodowego koniecznego do nadzorowania restrukturyzacji banku, ale był znajomym żony szefa KNF. Chciał również, aby Kowalczyk otrzymywał wysokie wynagrodzenie prowizyjne, ok. 40 mln zł. W zamian za to będący w kłopotach finansowych Getin Noble Bank miał zostać uratowany.

Chrzanowski nie tylko obiecywał za łapówkę ocalić bank Czarneckiego. Twierdził, że Zdzisław Sokal, przedstawiciel prezydenta Andrzeja Dudy w KNF i jednocześnie prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, ma plan doprowadzenia do upadłości banku, a potem przejęcia go za symboliczną złotówkę. „Między nami, to Zdzisław (Sokal) ma swój plan, który wygląda w ten sposób, że on uważa, że Getin powinien upaść, za złotówkę zostać przejęty przez jeden z tych dużych banków i on chciałby dokapitalizować to kwotą 2 mld zł. Czyli już ten bank, który to przejmie. I to jest jego wizja rozwiązania sprawy. I nas (czyli resztę składu KNF) atakuje za każdą decyzję, którą podejmujemy, pozytywną w stosunku do banku (Getinu), u prezydenta, u premiera…”, mówił przewodniczący KNF, proponując Czarneckiemu pomoc w usunięciu Sokala z komisji.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Sąd nie jest twierdzą

Piszę w imieniu dziennikarzy, którzy chcą wykonywać swoją pracę jak najlepiej: odcinanie mediów od informacji o procesach karnych szkodzi społeczeństwu.

Procesy karne są jawne. Każdy może wejść na salę rozpraw, byleby uszanował powagę miejsca i toczących się tam wydarzeń. Milcząca obecność publiczności ma służyć powszechnej edukacji, że przestępstwa nie mogą ujść bezkarnie.

Zawód reporter sądowy

Reporter sądowy jest pośrednikiem między potencjalnymi widzami a oskarżonym z jego obrońcą i orzekającymi o winie. Ma uczciwie przedstawić zarzuty i to, co się dzieje w czasie rozprawy. Nie wolno mu niczego zmyślać ani fabularyzować. Nie wolno gdybać. Stale musi mu towarzyszyć świadomość, że na sali sądowej zapadają decyzje o losach oskarżonego, który, nim zostanie skazany, jest niewinny.
Żeby spełnić te wszystkie warunki, sprawozdawca sądowy powinien być wyposażony w możliwie wszechstronną wiedzę o sprawie człowieka na ławie oskarżonych. Wiedza ta powinna pochodzić nie tylko od mecenasa, który broni klienta niezależnie od tego, czy jest przekonany o jego niewinności; obowiązkiem adwokata jest eksponowanie wszystkich okoliczności korzystnych dla oskarżonego. Nie tylko od prokuratora, który, reprezentując organy ścigania, podpisał się pod aktem oskarżenia, nie będzie więc ujawniał przed dziennikarzem swoich ewentualnych wątpliwości co do czynu podsądnego. Wreszcie nie od sędziego – świadomy swojej roli sprawozdawca nie podejdzie do składu orzekającego z pytaniem, jaki kroi się wyrok.

To są elementarne zasady i jeśli dziennikarz dopuści się tu zaniechania, zlekceważy etykę zawodową. Nie takie sytuacje mam na myśli.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wyboiste drogi Marzeny Kowalskiej

Czy zaufana prokuratorka Lecha Kaczyńskiego pogrąży Zbigniewa Ziobrę i jego środowisko polityczne?

Kierowanie w Prokuraturze Krajowej zespołem prokuratorskim, mającym za zadanie wyjaśnić aferę Funduszu Sprawiedliwości, Adam Bodnar powierzył Marzenie Kowalskiej. To na jej polecenie funkcjonariusze ABW przeszukali mieszkania i domy m.in. Zbigniewa Ziobry oraz jego zastępców, Michała Wosia i Marcina Romanowskiego. Kowalska stoi przed nie lada wyzwaniem. Skala nadużyć finansowych w resortowym funduszu, liczona w setkach milionów złotych, jest tak ogromna, a zaangażowanie w przestępczy proceder wpływowych polityków Suwerennej Polski (wcześniej Solidarnej Polski) tak ewidentne, że sprawa musi się zakończyć niejednym aktem oskarżenia. 

Z ujawnionych taśm Tomasza Mraza, byłego urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, wynika, że pod patronatem Zbigniewa Ziobry działała zorganizowana grupa przestępcza. (Pisaliśmy o tym w artykule „Przestępczy układ Zbigniewa Ziobry”, PRZEGLĄD nr 15/2024, ujawniając jako pierwsi, że środki z Funduszu Sprawiedliwości kierowane były do okręgów wyborczych polityków Suwerennej Polski). 

Śledztwo w sprawie Funduszu Sprawiedliwości, który miał pomagać ofiarom przestępstw, a służył do rozkradania pieniędzy, obejmuje okres ośmiu lat rządów PiS i podzielone jest na kilkanaście wątków. To chociażby zakup nielegalnego programu szpiegowskiego Pegasus, dotacja 100 mln zł dla fundacji Profeto księdza egzorcysty Michała O. (który przebywa w areszcie m.in. pod zarzutem prania pieniędzy), wytransferowanie kilkudziesięciu milionów złotych do organizacji związanych z europosłem Patrykiem Jakim oraz posłami Dariuszem Mateckim, Edwardem Siarką i Tadeuszem Woźniakiem. W areszcie przebywają byłe dyrektorki Departamentu Funduszu Sprawiedliwości – Urszula D. i Karolina K. Wraz z postępem śledztwa i gromadzeniem materiału dowodowego (zebrano ponad 100 tomów akt) będą zapewne wypływać kolejne szwindle, o których opinia publiczna nie miała pojęcia. Według moich informacji śledztwo w sprawie Funduszu Sprawiedliwości będzie największym dochodzeniem w historii polskiej prokuratury. 

Teraz los Zbigniewa Ziobry i spółki jest w rękach pani prokurator, która na pewno nie zawaha się orzec długich lat więzienia. Ale zanim do tego dojdzie, Marzenę Kowalską czeka niejedno starcie z politykami Suwerennej Polski. 

Do pierwszego doszło w kwietniu br., podczas posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, na którym Kowalska tłumaczyła się z przeszukań przeprowadzonych przez ABW w domach polityków. Współpracownicy Ziobry bezpardonowo zaatakowali panią prokurator, zarzucając jej, że działa na polityczne zlecenie, a przeszukania były „bezprawne, brutalne, bezczelne, nieludzkie i naruszały fundamentalne godności człowieka, zaginęły kosztowności, biżuteria i pieniądze”. Padały insynuacyjne pytania, czy Marzena Kowalska spotykała się w sprawie przeszukań z Romanem Giertychem i Ewą Wrzosek, czy o działaniach prokuratury był na bieżąco informowany Donald Tusk, jak często nakazywała rozkręcanie drzwi posłom, jak trafiła do Prokuratury Krajowej i czy podlega bezpośrednio Adamowi Bodnarowi. 

Prokurator starała się rzeczowo odpowiedzieć, ale posłowie Suwerennej Polski nie byli zainteresowani. Doszło do karczemnej awantury, a przewodnicząca komisji Kamila Gasiuk-Pihowicz zamknęła posiedzenie. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Ruch oporu PiS

Barykady i pułapki.

Jest nagranie, na którym prezes Orlenu Daniel Obajtek rozmawia z „dziennikarzem” Piotrem Nisztorem. Mówią o posadach dla żony i ojca Nisztora, o pieniądzach. W pewnym momencie Obajtek rzuca, że mogą nadejść ciężkie czasy i trzeba się przygotować. 

No to już wiemy – PiS spodziewało się, że mogą nadejść „ciężkie” czasy, więc się zabetonowało i pozabezpieczało. Na wypadek przegranej pobudowało całą sieć „fortyfikacji”, które pozwoliłyby przetrwać rządy PO. I w takim kraju żyjemy. Mówił o tym niedawno w PRZEGLĄDZIE prof. Mirosław Karwat – że polska polityka jest w pętli, którą założyło nam PiS.

Część tych „fortyfikacji” udało się nowej ekipie rozmontować, część obejść, ale tylko część. Większość istnieje.

Głównym elementem sieci jest prezydent Andrzej Duda, który może wetować ustawy albo wysyłać je do Trybunału Konstytucyjnego. I staje się coraz bardziej agresywny. Trybunał to oczywisty pisowski bastion. Kolejnym jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, której przewodniczący Maciej Świrski (sam nazywa się talibem PiS) zablokował pieniądze pochodzące z abonamentu dla TVP i Polskiego Radia. Inne bastiony to NSZZ Solidarność, pisowskie media oraz – trzeba to powiedzieć – prokuratorzy, urzędnicy i funkcjonariusze wciąż związani z poprzednią władzą. Poza tym rzeczy, których nie widzimy, ale których istnienie przeczuwamy: zasoby finansowe polokowane przez PiS w różnych miejscach. 

Oto mamy polityczną mapę Polski – odbijanie państwa z rąk PiS nie skończyło się 15 października, można rzec, że dopiero tego dnia się zaczęło. I idzie jak po grudzie. 

Duda.

To żadne odkrycie – Andrzej Duda jest najważniejszym elementem obrony pisowskiego świata. Ma konstytucyjne uprawnienia i z nich korzysta. Może wetować ustawy, a obecna władza nie ma w Sejmie wystarczającego poparcia, by weto odrzucać. Innymi słowy, prezydent może zatrzymać każdą ustawę. Już to zresztą robi. Dzień przed świętami Bożego Narodzenia zawetował ustawę okołobudżetową, m.in. zapewniającą środki na wypłaty podwyżek dla nauczycieli, policjantów, żołnierzy, budżetówki, no i – to był powód weta – 3 mld zł na media publiczne. Prezydent chciał w ten sposób obronić TVP i Polskie Radio dla PiS. 

Innym spektakularnym wetem był sprzeciw wobec ustawy przywracającej pigułkę „dzień po”. Tym razem nastąpiło to w Wielki Piątek. A prezydent argumentował, że „wsłuchał się w głos rodziców” i „nie mógł zaakceptować rozwiązań prawnych umożliwiających dostęp dzieci poniżej 18. roku życia” do wspomnianej tabletki. Weta prezydenta, a przede wszystkim zapowiedź kolejnych, wywołały efekt mrożący – koalicja rządząca straciła serce do zapowiadanych ustaw, bo wie, że Duda i tak ich nie podpisze. A te ustawy, które przechodzą przez Sejm, prezydent kieruje do Trybunału Konstytucyjnego, w trybie następczym, więc już po podpisaniu, by sprawdził ich zgodność z konstytucją.

Pretekstem jest sprawa Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika – prezydent uważa bowiem, że wciąż są posłami, w związku z tym ma wątpliwości, czy Sejm proceduje prawidłowo i nie narusza konstytucji. W ten sposób do trybunału pani Przyłębskiej regularnie kierowane są kolejne ustawy. Między innymi ustawa budżetowa, ustawa przywracająca nadzór ministra nauki nad Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy, ustawa dotycząca wakacji kredytowych w 2024 r. czy ustawa o Krajowej Sieci Onkologicznej.

Trafiają tam w trybie następczym, trybunał może ich zgodność z konstytucją rozpatrzyć, kiedy chce, i jest to raczej rodzaj straszenia. Ale ta nabita strzelba na ścianie wisi i ma wisieć! Bo prezydent już zapowiedział, że na żadne zmiany w Trybunale Konstytucyjnym się nie zgodzi. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Stawka większa niż aborcja

Amerykanie walczą z duchami przeszłości o prawo do przyszłości.

Korespondencja z USA

Temat aborcji zdominował tegoroczną kampanię wyborczą, ale nie chodzi wyłącznie o prawo do wyboru i zdrowie kobiet. To bitwa między dwiema wizjami Ameryki: tej w gorsecie przeszłości i tej równającej do współczesności, którą coraz trudniej gonić.

Arizona po raz pierwszy.

Jesień jest chłodna i deszczowa, więc wizja obrad w chacie z bali, bez szyb w oknach i bez podłóg, w nikim nie wzbudza entuzjazmu. Gubernator nowo utworzonego Terytorium Arizony, John Goodwin, jest jednak nieustępliwy, nie chce dłużej czekać i wyznacza rozpoczęcie pierwszej sesji zgromadzenia legislacyjnego na 26 września 1864 r. Jako miejsce wskazuje wioskę Prescott, gdzie pierwsi biali osadnicy, poszukiwacze złota, w większości wciąż mieszkają w namiotach. 

Terytorium utworzone przez Waszyngton rok wcześniej jest ogromne, ale słabo zaludnione. Obszar zbliżony wielkością do dzisiejszej Polski zamieszkuje ok. 12 tys. osób, w większości rdzenna ludność i Meksykanie nieposługujący się angielskim. Białych jest tu ok. 600, prawie sami mężczyźni skupieni wokół kopalni złota. 27-osobową delegaturę zebraną w Prescott tworzą niemal wyłącznie biali, do tego bogaci mężczyźni. Tylko trzech ma korzenie meksykańskie. Ponieważ struktury organizacyjne terytorium jeszcze nie istnieją, na stanowiska powołali ich biali sędziowie z trzech okręgów sądowniczych istniejących tu już wcześniej, gdy ziemie były jeszcze częścią Terytorium Nowego Meksyku. 

Obrady, choć z przerwą na ewakuację do włości gubernatora, bo nieoczekiwanie spada pierwszy śnieg, trwają prawie półtora miesiąca. Wieńczy je przyjęcie 400-stronicowego kodeksu praw, nazywanego od imienia twórcy kodeksem Howella. 

Prawo wyborcze przyznane zostaje tylko białym mężczyznom, ale w kodeksie znajdą się również zapisy o legalności prostytucji, całkowitym zakazie aborcji, a także odebraniu ludności niebiałej prawa do zeznawania przeciwko osobie białej. Panowie nie widzą w postanowieniach żadnej sprzeczności. Mężczyźni potrzebują rozrywki, wiadomo, a że białych kobiet brak, to normalne, że będą jej szukać wśród tubylek. Trzeba ich jednak zabezpieczyć przed odpowiedzialnością. 

Z zakazem aborcji sprawa ma się nieco inaczej. To pokłosie ogólnonarodowej kampanii, która rozlewa się po kraju od kilkunastu lat. Uruchomili ją lekarze, zawód dostępny tylko mężczyznom, którzy w rosnących rzeszach akuszerek dostrzegli rywalki odbierające im zarobek. Postanawiają więc wyeliminować je z gry, ale tak, by nie odbiło się to na pacjentkach. Lobbują za ustawowym zakazem aborcji, ale karaniem tylko tych, którzy ją przeprowadzają. By zaś uwierzytelnić w oczach narodu sens zakazu, promują teorię „wielkiej wymiany”. Białe amerykańskie protestantki muszą dotrzymać kroku rodzącym na potęgę katoliczkom z Irlandii, które w tym czasie masowo osiedlają się w Ameryce. W przeciwnym razie kraj czeka cywilizacyjna ruina. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Człowiek pracy podkula ogon

PiS zdewastowało sądownictwo i zostawiło zwykłych Polaków na lodzie Przeciętni zjadacze chleba nie pojmują zawiłości związanych z sędziami dublerami i neo-KRS ani tego, że wybrana przez pisowską większość w Sejmie Krystyna Pawłowicz jest zakałą Trybunału Konstytucyjnego, a sędziowie wybrani w 2010 r. przez koalicję PO-PSL in gremio zasługiwali na szacunek i uznanie. Świetnie za to rozumieją, że wdawanie się w sądowe spory z nieuczciwymi pracodawcami nie ma sensu, bo przepisy są absurdalne, a skutkiem reform dokonanych przez Zbigniewa Ziobrę jest horrendalne wydłużenie czasu postępowań. Spóźnione dowody

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.