Tag "speleologia"

Powrót na stronę główną
Felietony Wojciech Kuczok

Pan Tupecik i wieczność

Wskutek wysokiego i wciąż narastającego poczucia derealizacji, którego doznaję każdego dnia prezydenckiej kadencji Pana Tupecika w USA, intensywniej niż zwykle znikam z powierzchni ziemi. Speleoterapia polega także, a może nade wszystko, na odnalezieniu się pośród tego, co trwałe i niezmienne. Wobec wahań nastrojów wodza imperium, który plecie przed kamerami, co mu ślina do gęby przyniesie, a potem wypiera się tego jak gdyby nigdy nic („nie przypominam sobie, abym nazwał Zełenskiego tanim komikiem i dyktatorem”), w obliczu jego impulsywnych decyzji o katastrofalnych skutkach (wtrzymanie pomocy wojskowej dla Ukrainy, wojna celna z połową świata) i w świetle jego bezkarnych kłamstw (pieprzy coś o zniesieniu cenzury, a zarazem grozi, że będzie wsadzał do więzienia protestujących studentów) można mniemać, że Stany Zjednoczone, które zgotowały sobie i światu ten los, są krajem zidiociałych poganiaczy bydła. Albo to głupota wrodzona, albo efekt wystawienia na permanentny brak aksjomatów, podważanie zasad logiki i badań naukowych, życie wedle niezweryfikowanych bzdur i nawałnicy dezinformacji.

Tak czy owak, wystawiam łeb spod ziemi coraz rzadziej, a i to tylko po to, by się upewnić, że świat zmierza ku zagładzie w tempie wykładniczym. Już mi się nawet udzieliła niezdrowa zbiorowa emocja i puszczałem sobie dla ulgi raz za razem wiral wykreowany przez AI, w którym Zełenski daje w mordę Panu Tupecikowi – dawno nic mi nie sprawiło takiej radości, sztuczna inteligencja jest zatem zdolna przynosić realną uciechę. To była scena westernowa, więc całkiem trafiona – Tupecik wyobraża sobie świat i sprawowanie władzy wedle westernowych schematów: wygrywa ten, kto mocniej daje w ryj lub szybciej strzela. Być może tylko w ten sposób da się jeszcze uratować ludzkość: ktoś musi strzelić tego pomarańczowego dziada w papę, tak by już nie wstał.

Owóż, lepiej mi pod ziemią, o wiele lepiej, a jako że życie się kurczy, szkoda czasu na jaskinie średnio ładne i niezbyt obszerne. Penetruję zatem ostatnio kras Doliny Demianowskiej, groty olbrzymich rozmiarów i nieprawdopodobnego piękna, uważane wręcz za najpiękniejsze w Europie. System Jaskiń Demianowskich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Do schronu

I znowu powrót pod ziemię – odświeżający, bo tak już mam, że mój strach zostaje na powierzchni. Zresztą w dobie eskalacji nuklearnych lęków instynkt każdego ciągnie do schronów atomowych; zaraz się okaże, że grotołazi, powszechnie wykpiwani jako mroczni dziwacy, są bezcenni ze swoją rozległą znajomością podziemnej topografii – w razie czego będą najlepiej wiedzieli, gdzie się schować. Preppersi betonują ciasne ziemianki na czas apokalipsy, a ja w razie czego wolę, jak to niegdyś napisał wieszcz prawicy, „zamieszkać w katedrze”. W dodatku za darmo, tymczasem budowa przydomowego schronu o komforcie więziennej celi bez okien kosztuje setki tysięcy złotych. Rynek bunkrowy już hula, trudno się dziwić, groźba zagłady jest ostatnim argumentem Putina, nader często używanym.

Tymczasem, wciąż niepogrzebani, z grupą speleoprzyjaciół grzebiemy w bebechach ziemi dla przyjemności. Zakończyliśmy właśnie sezon na Muránskiej Planinie, bo po opadach śniegu nawet terenówką nie da się wjechać na ten dziki płaskowyż.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Moje dna

Uczynkiem, a zwłaszcza zaniedbaniem grzeszę wciąż, bracia i siostry; przeciw ciału własnemu grzeszę, rozlewam się, otłuszczam i zapuszczam, w efekcie chwilowo znowu to ja jestem tym, którego wyprzedzają turyści, póki nie zboczę ze szlaku. Im bardziej ciała przybywa, tym prędzej ubywa sił. W zadyszkach i siódmych potach lezę jednakowoż uparcie, a nawet skrycie, w góry, po to, by schodzić w doły zapomniane, a czasem wręcz dziewicze. Zbliżam się do wymarzonej w dzieciństwie, choć przecież nie magicznej w żaden sposób ani też granicznej, liczby tysiąca spenetrowanych jaskiń. Od 40 lat prowadzę skrupulatnie speleokronikę, z której czarno na białym wynika, że jeszcze w tym roku najpewniej padnie ów tysiąc. Nie tysiąc akcji podziemnych, tych było więcej, bo do wielkich systemów wracałem po wielekroć, odwiedzając kolejne ich ciągi, w takim np. Bańdziochu Kominiarskim jest osiem den, może i znalazł się jakiś szaleniec, który je zdobył w jednej kilkudziesięciogodzinnej akcji, ale ja potrzebowałem do tego ośmiu osobnych wyjazdów. Tysiąc odwiedzin w tysiącu różnych pieczar.

W niniejszym numerze PRZEGLĄDU rozmawiam z innym obsesjonatem, Andrzejem Marciszem, który wlazł na wszystkie nazwane wierzchołki Tatr, a było ich prawie 1,2 tys. Człowiek popada w szaleństwo kolekcjonowania stopniowo – Marcisz wspinał się po Tatrach wiele dekad, zanim pojął, że zostało mu już mniej niż więcej do zaliczenia wszystkiego, czemużby więc tego nie uczynić. Mnie też okrągła liczba zaczęła kusić po kilkudziesięciu latach znikania pod ziemią, kronikę prowadziłem po to, by nie zapomnieć, z kim i gdzie przeżywałem jaskiniowe przygody.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Nie potrafią żyć bez ryzyka

Spadochroniarstwo, BASE jumping, wspinaczka, speleologia, freediving. Dlaczego szukamy niebezpieczeństw? Słońce, palmy, błękitne baseny… Patrząc na foldery biur podróży, trudno rozpoznać, czy to Turcja, Egipt, a może Tunezja. Mało co już robi na nas wrażenie. Nic więc dziwnego, że niektórzy w ogóle nie biorą pod uwagę tego typu wakacji. I wybierają takie, podczas których w ich żyłach zamiast alkoholu z drinka z palemką popłynie adrenalina. Dlaczego ryzykujemy? Ile głosów, tyle motywacji. Jak wyjaśnia Beata Mieńkowska, psycholog sportu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.