Tag "społeczeństwo"

Powrót na stronę główną
Kraj

Dawcy osocza

Coraz więcej ozdrowieńców zgłasza się do centrów krwiodawstwa, chcąc nieść pomoc chorym na COVID-19 Dochodzi siódma, poranek w przeddzień Święta Niepodległości. Jedni myślą o swoim jutrzejszym występie w roli patriotów na ulicach Warszawy. Drudzy zebrali się pod centrum krwiodawstwa i krwiolecznictwa na warszawskiej Saskiej Kępie. Nikt z oczekujących nie ma biało-czerwonej naszywki na rękawie ani orła na bluzie. Nikt nie mówi, że jest patriotą, chociaż swoją postawą jasno to zaświadczają. Przychodzą tu od kilkunastu albo kilku lat, regularnie lub sporadycznie. Niektórzy są po raz pierwszy. Z powodu pandemii do honorowych dawców krwi dołączyli ozdrowieńcy, którzy przeszli zakażenie koronawirusem. Zgodnie z dotychczasowymi obserwacjami oni i tylko oni mają w sobie taką moc, że za każdym razem, kiedy oddadzą osocze, mogą pomóc trzem chorym na COVID-19 w krytycznym stanie. Pierwszy ozdrowieniec jest zapisany na godz. 7.30. To Milena, 33-latka wyglądająca jak dziewczynka, szczupła i wiotka. Kilka minut wcześniej pojawiła się Barbara, wysoka i postawna 29-latka. Też ozdrowieniec, ale bez zapisu. Przyszła, bo wygospodarowała trochę czasu. Tylko trochę, więc patrzy nerwowo na zegarek. Liczy, że jednak dziś odda osocze. Faza pobierania i oddawania Niektórzy o osoczu słyszeli w szkole, ale dawno o tym zapomnieli. Teraz stało się ono jednym z najmodniejszych słów. Oznacza i nadzieję,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Szahaj Felietony

Jakość życia, a nie wzrost

Jeszcze się z tym nie pogodziliśmy, ale trwający 200 lat okres wzrostu ekonomicznego dobiega końca. Zainicjowany rewolucją przemysłową, wzmocniony rozwijającym się kapitalizmem, staje się powoli niemożliwy. Okazuje się, że rację mieli autorzy raportu Klubu Rzymskiego, którzy już w latach 70. XX w. pisali o „granicach wzrostu”. Nikt wtedy nie traktował ich serio. Dziś widać, że niesłusznie. Wzrost przestaje być możliwy przede wszystkim ze względów ekologicznych. Planeta go dłużej nie wytrzyma. Przez jakiś czas będziemy się łudzili, że wciąż jest on możliwy, gdy tylko zostanie oparty na „zielonej energetyce”. Wreszcie jednak zrozumiemy, że i ona nie jest cudownym lekiem na ograniczone zasoby Ziemi, choćby dlatego, że nie usuwa pozaenergetycznych problemów wzrostu, np. kwestii odpadów i braku wody. Sytuacja ta rodzi wiele problemów, jednym z najważniejszych są światowe nierówności. Z pewnością łatwiej będzie się pogodzić z kresem wzrostu tam, gdzie przyniósł on dobrobyt, niż tam, gdzie jest takiego dobrobytu obietnicą. Na tę sytuację jest tylko jedno lekarstwo – inny podział bogactwa. I to zarówno pomiędzy regionami globu, poszczególnymi krajami, jak i wewnątrz nich. Do tego musi dojść jeszcze zmiana priorytetów. Na plan pierwszy musi się wysunąć kwestia jakości życia. No tak, ale jak zapewnić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Wina, ciężar, tremo

Rodzinne sekrety z Żydami w tle Irena Wiszniewska – dziennikarka, pisarka, zajmuje się sztuką uliczną, opowiadając w różnych miejscach świata wymyślane ad hoc historie. Wydała zbiór wywiadów „My, Żydzi z Polski”, „Nie ma rzeczy niemożliwych, rozmowy z Michaelem Schudrichem, naczelnym rabinem Polski”. Jej ostatnia książka, „Tajemnica rodzinna z Żydami w tle”, jest zapisem rozmów z potomkami tych, którzy w różnym stopniu wzięli udział w Zagładzie. Znam taki dom na wsi, gdzie stoi tremo i solidna szafa. Stoi – to stoi. Dopiero niedawno ojciec mi uświadomił, że przed wojną żaden gospodarz nie miał takich mebli, a podczas okupacji wielu z nich pojechało do Działoszyc, gdy Niemcy wypędzali stamtąd Żydów. Dziwnie się poczułam, kiedy pomyślałam, że w lustrze, w które patrzyłam, przeglądał się ktoś, kto najpewniej zginął. – Kiedyś zobaczyłam srebrną cukiernicę, która zupełnie nie pasowała do całej reszty wiejskiego domu. Takich przedmiotów jest bardzo dużo. Jeśli czasami przemknie nam przez myśl, że może należały do ludzi brutalnie pozbawionych życia – to już coś. Do mnie tremo i szafa powróciły po lekturze pani książki. Po co ją pani napisała? Żebyśmy poczuli się źle? Żebyśmy pobudzili świadomość i zmierzyli się ze złem, którego w mniejszym lub

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Z policją na kobiety

Poziom władzy, która rządzi Polską pod szyldem Zjednoczonej Prawicy, coraz bardziej przypomina grę naszej reprezentacji z Włochami. Z tą różnicą, że piłkarze uderzyli się w piersi i nie ukrywają, że był to blamaż. A władza? Nieudolna i bezradna. Skupiona na własnej propagandzie, którą próbuje zaklinać problemy. O skali kłopotów, z którymi władza sobie nie radzi, przekonujemy się już codziennie. Protesty, które sprowokował trybunał Przyłębskiej, uruchomiły lawinę. Do szerokiej opinii przebiło się przede wszystkim główne żądanie. Jedno słowo, a kłopot dla rządzących ogromny. Bo padło w takim momencie, gdy dzban z pretensjami był już pełny. No i przelało się. I tak już będzie z każdym kolejnym nowym problemem. Sejm otoczony szczelnie przez niespotykanie liczną policję to obraz prawdziwych relacji, jakie są dziś między rządzącymi a coraz większą częścią społeczeństwa. Pałowanie i gazowanie kobiet nie jest zadaniem policji. Krążące w internecie filmy są dla służb mundurowych i wysyłanych na manifestacje funkcjonariuszy po cywilnemu wielkim oskarżeniem. I dowodem, że do policji trafili też ludzie, którym nie powinno się dawać mundurów. A tym bardziej broni. Przeraża widok cywila psikającego gazem prosto w twarz posłance Magdalenie Biejat. Dla wizerunku władzy to katastrofa. Komendanci policji wiedzą, kim on jest, i muszą na to zareagować. Niezależnie od tego, że decyzję

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Chód przez płotki

Mimo że nic złego nie zrobiłem, zostałem pewnego ranka po prostu odgrodzony (ktoś musiał złożyć doniesienie?). Najpierw odgrodzili chodnik przy Sejmie od ulicy; co mi tam, w tę stronę chodzę rzadziej i niechętnie, na pocztę, rozwikłać tajemnicę jakiegoś feralnego awizo od sądu lub komornika. Mogę dreptać ulicą, chociaż tak pod prąd człowiek dziwnie się czuje, zwłaszcza kiedy policjanci łypią, a już tak mają, że jak jeszcze nie łapią, to już łypią, nie wiadomo, czy zadowoleni, że chodnika się nie domagam, czy rozgniewani, że lezę między autami. Potem zagarnęli bankomat przy biurze przepustek, przesunęli barierki tak, że nie można się dostać; przecież nie będę dawał karty policmajstrowi okutanemu od stóp do głowy, żeby mi forsę wypłacił. No i to już wciórności, bo muszę leźć kilometr dalej, ale co tam, drobne można sobie wypłacić w Żabce. A teraz już płot wzdłuż całej ulicy, chodniki od jezdni oddzielone, grupki zbrojnych co paręnaście metrów, znowu łypią, ale tak, jakby już knuli, kogo będą łapać. Wychodziłem wieczorem na psi skwerek jeszcze swobodnie, wróciłem już oddzielony od kamienicy. Nie przepuszczają; nie przypuszczałem. Próbuję przekroczyć, ale za wysoko, dołem pies też się nie przeciśnie, no i w ogóle co to ma być za dyscyplina sportu, chód przez płotki pod okiem policji. Każą iść kilkadziesiąt metrów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wiceprezydentka

Surowa policjantka, gwiazda kalifornijskich elit czy największa nadzieja demokratów – kim jest Kamala Harris? Będzie drugą osobą w państwie, choć zawsze była pierwsza. Proszę wybaczyć ten żart na początek – może nie najwyższych lotów, ale naprawdę konieczny. W każdym właściwie artykule poświęconym 56-letniej senator, byłej prokurator generalnej stanu Kalifornia i wkrótce oficjalnie wiceprezydentce, musi się pojawić ta informacja – Kamala Devi Harris jest pierwszą kobietą na tej pozycji. Tak było też na wielu wcześniej piastowanych przez nią stanowiskach. Jest trailblazerką – „przecinak” po polsku brzmi mniej elegancko – kimś, kto przedziera się przez gęstwinę i sam wytycza nową drogę. „W każdej walce o urząd, którą wygrałam, byłam pierwsza. Byłam pierwszą osobą o innym niż biały kolorze skóry. Pierwszą kobietą. Pierwszą kolorową kobietą. Za każdym razem”, dumnie ogłosiła w rozmowie z magazynem „New Yorker” w zeszłym roku, gdy było już jasne, że będzie się ubiegać także o najwyższy urząd w państwie. Jej start w walce o prezydenturę był nieudany, dość szybko wycofała się z prawyborów w Partii Demokratycznej. Ale skończyła dużo wyżej niż cała reszta konkurentów Joego Bidena. Będzie pierwszą osobą po prezydencie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Radosny, bojowy, roześmiany dziób

Toniemy! Złowieszcze masywy czerni gromadzą się nad naszym statkiem. Ciemno, że oko wykol. I jeśli gdzieś zamigocze świeczka – to raczej na grobowcu. Ludzie za burtą, szalupy roztrzaskane. Słychać szyderczy śmiech spod wody – jakby rząd diabłów obradował na dnie. Toniemy! Kto nam rzuci koło ratunkowe? Ta biedaczka, która cudem nie zachorowała na szkorbut? Kultura? Owszem, ma drewniany kołek zamiast lewej nogi. Wypadła jej górna dwójka. Trzy blizny na brzuchu opowiadają historię jej otwartych frontów. Ale idzie, wsiewa się w każdą bruzdę. Jak mewa tułaczka daje nam trochę nadziei, że gdzieś niedaleko jest ląd. Pierwszym kołem ratunkowym jest Świrszczyńska. Ona nam pomoże, kiedy zimno na strajkach, a z wilgotnych banerów smutno ścieka farba. Kiedy w telewizji znów rzucają w siebie płodami i państwo szuka ofiar, i tym razem to (znowu) my, Świrszczyńska przychodzi z prostym, bezpośrednim wierszem, którym można strzelać na ulicy. Skoro, jak pisał Broniewski, wiersz to strzelecki rów i rozkaz. Weźmy pierwszy tekst z tomu „Jestem baba”: „Mam przyjaciółki na plantach, / stare żebraczki, wariatki. / W ich oczach są pierścionki, / z których wypłynęły drogie kamienie. / Opowiadamy sobie swoje życia /

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Tirem przez świat

Siedzimy w malutkich kabinach, tu śpimy, tu jemy Iwona Blecharczyk – pionierka wśród kobiet kierowców tirów W szczycie pandemii opublikowała pani książkę „Trucking girl”. Czy to nie dziwne, że podczas pierwszego lockdownu wiosną, gdy granice pozamykano, a powracający do kraju byli kierowani na kwarantannę, kierowcy z międzynarodowych przewozów towarowych mogli podróżować całkiem swobodnie? – To rzeczywiście ciekawe. Żaden z moich kolegów po fachu nie przeszedł poważnie choroby związanej z wirusem. Myślę, że kierowcy wielkich pojazdów ciężarowych mieli mało do czynienia z innymi ludźmi. Firmy pozamykały biura, kierowcy spotykali tylko osoby zajmujące się rozładunkiem i byli obchodzeni z daleka. Kontakty z obsługą baz ograniczono prawie do zera. Nie wpuszczano nas do magazynów, byliśmy więc odseparowani od reszty społeczeństwa. Kierowcy zamknięci w kabinach jeździli zdrowo, a w każdym razie bezobjawowo. Zresztą bez naszej pracy zawaliłoby się wszelkie zaopatrzenie. Oczywiście wszyscy mieli maseczki, dbali o higienę rąk itd. – Z tą higieną było różnie. Na początku pandemii nie było wiadomo, co się będzie działo, kierowcy przebywali w trasach dłużej niż zwykle, rzadziej mieli wolne, ale na polskich stacjach benzynowych wszystkie toalety zostały zamknięte! Ani się załatwić, ani umyć rąk, nie mówiąc o kąpieli. Tymczasem w Niemczech, we Francji postępowano odwrotnie –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Moralność prezydenta

W ciągu tygodnia pogrążone w największym od 50 lat kryzysie Peru ma już trzeciego prezydenta „W Peru łatwiej odwołać prezydenta ze stanowiska, niż skazać gwałciciela na więzienie”, powiedział dziennikarzom Álvaro Campana z lewicowej partii Movimiento Nuevo Perú (Ruch Nowe Peru). Oburzony polityk komentował tak nagłą decyzję o impeachmencie prezydenta Martína Vizcarry – 9 listopada parlament Peru (Kongres) większością głosów uznał go za „moralnie niezdolnego” do sprawowania władzy. Początkowo urząd prezydenta przeszedł więc w ręce Manuela Merina, do tej pory przewodniczącego Kongresu. Złośliwi wytykali mu brak ukończonych studiów i fakt, że w ostatnich wyborach uzyskał niewiele ponad 5 tys. głosów. Na stanowisku utrzymał się pięć dni; zrezygnował, gdy na skutek interwencji policji w czasie masowych protestów przeciw zmianom w rządzie zginęli 24-letni Inti Sotelo i 22-letni Jack Pintado, a ponad sto osób zostało rannych. Razem z Merinem odeszło 13 ministrów. Przez 24 godziny w kraju nie było rządu, a skłócony parlament usiłował dojść do porozumienia. Ostatecznie trzecim prezydentem Peru w ciągu tygodnia i czwartym w ostatnich czterech latach stał się Francisco Sagasti. Inżynier o centrowych poglądach na stanowisku zostanie do kwietnia, kiedy to mają się odbyć powszechne wybory. Kłopoty z konstytucją Podejrzenia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Mafia, pizza i chaos

Włoskie protesty w czasach zarazy Przed dworcem Napoli Piazza Garibaldi kolumna taksówek zajmuje całą ulicę, ruch w tym rejonie nie jest więc tak intensywny jak zazwyczaj. Ci sami taksówkarze na początku listopada zwołali strajk generalny, prosząc rząd o dotacje, które by im pomogły zniwelować straty spowodowane kryzysem turystycznym w stolicy Kampanii – regionu, którego gospodarka ucierpiała przez pandemię. Kierowcy taksówek to kolejna grupa, która wyszła na ulice w ostatnich tygodniach, aby zaprotestować przeciw ograniczeniom wprowadzonym przez rząd krajowy i radę regionalną. „Sytuacja w Neapolu jest tragiczna, ponieważ gospodarka miasta opiera się na turystyce; Neapol opiera się na dochodach z tego sektora: pensjonaty, hotele, restauracje, trattorie, bary, taksówki, przewodnicy turystyczni”, wyjaśnia w rozmowie z „Internazionale” Salvatore Maiorano, który od 17 lat jest taksówkarzem. „Jesteśmy w tej sytuacji bezsilni, jeśli nie straceni; nawet nie wiemy, co musimy zrobić, żeby przetrwać”, kontynuuje. Jak dodaje, z powodu braku turystów stracił 70% dochodów. Według Maiorana, jedynego żywiciela rodziny, rząd powinien bardziej wspierać tych, którzy ponoszą znaczne straty: „Podczas pierwszej blokady w Kampanii uczestniczyliśmy w gonitwie wyborczej, a niektóre zawody – jak choćby nasz – otrzymały od rady regionalnej premię w wysokości 2 tys. euro. Teraz, po wyborach,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.