Tag "spółki skarbu państwa"

Powrót na stronę główną
Kraj

Rzeczpospolita partyjna

Przez 35 lat demokratycznej Polski nie udało się zwalczyć nepotyzmu i partyjniactwa w spółkach skarbu państwa i instytucjach publicznych

Jednym z 21 słynnych postulatów sierpniowych ogłoszonych przez Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w 1980 r. było wprowadzenie „zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej”. PRL nie była państwem demokratycznym, więc władza musiała mieć wpływ na obsadę wszelkich stanowisk. III RP szczyci się szeroko rozwiniętą demokracją, ale mechanizm doboru kadry kierowniczej się nie zmienił. Aby zajmować dobrze płatne posady, nie trzeba mieć wcale gruntownego wykształcenia ani doświadczenia zawodowego – wystarczą przynależność partyjna, koligacje rodzinne i znajomości.

Nieskuteczna ustawa antykorupcyjna

Premier Tadeusz Mazowiecki zakazał swoim urzędnikom zasiadania we władzach spółek i posiadania w nich udziałów. Zakaz ten uchylił Jan Krzysztof Bielecki. Dopiero w czerwcu 1992 r. solidarnościowy parlament uchwalił tzw. ustawę antykorupcyjną. Zgodnie z prawem urzędnicy państwowi wysokiego szczebla i parlamentarzyści nie mogli w czasie sprawowania funkcji być członkami zarządów, rad nadzorczych lub komisji rewizyjnych spółek prawa handlowego (zakaz ten nie dotyczył osób reprezentujących skarb państwa w spółkach, w których państwo miało udziały). Wymienione osoby nie mogły też być zatrudnione w spółkach ani wykonywać w nich innych zajęć, być członkami zarządów fundacji prowadzących działalność gospodarczą ani posiadać udziałów, jeśli byłoby to sprzeczne z ich obowiązkami lub budziło podejrzenia o interesowność.

Za naruszenie zakazów groziło wyrzucenie z pracy bez terminu wypowiedzenia, choć nie było to obligatoryjne. Czyli dolegliwość była niewielka. Nowe prawo nie mówiło natomiast nic o działaczach partyjnych, którzy tłumnie zasilili kadry zarządcze państwowych firm i instytucji. Ustawa antykorupcyjna miała wiele luk. Nie wiadomo było, kto miał czuwać nad jej przestrzeganiem.

W 1994 r. ówczesny minister sprawiedliwości i prokurator generalny Włodzimierz Cimoszewicz ogłosił akcję „Czyste ręce”. Szef resortu sprawiedliwości zwrócił się do szefów urzędów państwowych – m.in. ministrów, prezesów Najwyżej Izby Kontroli i Narodowego Banku Polskiego, szefa Kancelarii Prezydenta RP – o skontrolowanie, czy ich podwładni łamią ustawę antykorupcyjną, czerpiąc zyski z pracy w spółkach. Inicjując „Czyste ręce”, Cimoszewicz chciał poznać skalę patologicznego zjawiska występującego na styku polityki i biznesu, a także rozpocząć dyskusję na temat kryteriów delegowania kadry menedżerskiej do spółek skarbu państwa. Akcja zakończyła się spektakularną klapą, ale inaczej być nie mogło, skoro deklaracje o uczciwości składali sami zainteresowani, czyli urzędnicy, a nikt nie sprawdzał, czy mówili prawdę. Na kilkadziesiąt tysięcy osób wykryto ledwie kilkadziesiąt przypadków złamania ustawy antykorupcyjnej, a i tak nikt nie poniósł konsekwencji.

Co prawda, politycy wszystkich partii potępiali wykorzystywanie stanowisk publicznych do dodatkowego zarobku, lecz zawsze dodawali jakieś „ale”. Jedynie Konfederacja Polski Niepodległej (KPN) była nieugięta, domagając się surowych kar dla polityków i urzędników łamiących ustawę antykorupcyjną – pozbawienia stanowisk państwowych oraz nakazu zwrotu nielegalnie zarobionych pieniędzy, i to z odsetkami. „O łączeniu funkcji państwowych z działalnością gospodarczą KPN mówiła od dawna. Zawsze jednak robiono z nas wariatów, nie było żadnych reakcji”, grzmiał z trybuny sejmowej poseł Dariusz Wójcik, dodając, że działo się tak z powodu „zmowy milczenia”. Według Wójcika zawiązały ją wszystkie partie, każda miała bowiem w swoich szeregach polityków, którzy byli na bakier z uczciwością i ustawą antykorupcyjną.

Bezhołowie pod kuratelą PiS

Niemal każda partia, idąc do wyborów, zapowiadała transparentność w doborze kadr w spółkach i instytucjach państwowych, ale na deklaracjach się kończyło. Jednak to, co działo się przez ostatnie osiem lat rządów PiS, było niespotykane. Kilka tysięcy działaczy partyjnych, znajomych i członków rodzin polityków obozu rządowego objęło dobrze płatne stanowiska, nie mając ku temu żadnych kwalifikacji. Na przykład członkiem zarządu Elektrowni Ostrołęka został Janusz Kotowski, były prezydent Ostrołęki, z wykształcenia katecheta. Prezesem Zakładów Chemicznych Nitro-Chem w Bydgoszczy, produkujących m.in. trotyl, mianowano Krzysztofa Kozłowskiego, który zajmował się sprzedażą ryb egzotycznych i zakładaniem akwariów. Na czele innej spółki zbrojeniowej, produkującego m.in. hełmy i kamizelki kuloodporne Maskpolu, ulokowano Ładysława P., syna Bolesława Piaseckiego, przedwojennego polskiego faszysty, założyciela Obozu Narodowo-Radykalnego, i Marka P.P., byłego prezesa Centrum Duszpasterstwa Archidiecezji Warszawskiej. Nie możemy podać personaliów menedżerów, bo zasiadają na ławie oskarżonych. Prokuratura zarzuca im liczne nadużycia, których mieli się dopuścić w Maskpolu.

Władza PiS była tak zdemoralizowana, że działaczy partyjnych oraz krewnych i znajomych królika na masową skalę zatrudniano na fikcyjnych posadach, tzn. brali pieniądze, ale nie wykonywali żadnej pracy. Zarząd Pekao SA miał 18 doradców. Jednym z nich była Małgorzata Raczyńska-Weinsberg, propisowska dziennikarka i przyjaciółka Jadwigi Kaczyńskiej. Raczyńska-Weinsberg w ciągu niecałych dwóch lat pracy w Pekao SA miała zarobić ok. 3,3 mln zł. Jarosław Olechowski

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Solidarni z kasą

Fundacja mająca wspierać dziennikarzy okazuje się maszynką do brania pieniędzy z państwowych funduszy i spółek

Fundacja Solidarności Dziennikarskiej według statutu ma wspomagać finansowo i prawnie dziennikarzy znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej lub życiowej. Ma podejmować wspólne działania z innymi stowarzyszeniami: organizować konferencje i warsztaty, wspierać atrakcyjne projekty dziennikarskie. Jej fundatorem jest Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Pewnie dlatego prezesem zarządu fundacji jest Krzysztof Skowroński, który w SDP również pełni funkcję prezesa. Skowroński oczywiście znany jest jako szef Radia Wnet. W radzie fundacji zasiadają m.in. Hubert Bekrycht (w SDP sekretarz generalny), Artur Wdowczyk (doradca Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP), Krzysztof Ziemiec (były dziennikarz „Wiadomości” TVP), Marcin Wolski (były prezes SDP i dyrektor TVP 2 w latach 2016-2017) czy Zbigniew Natkański (prezes łódzkiego oddziału SDP).

Stosunek ceny do jakości

W działaniach FSD nie widać wielkiego rozmachu albo fundacja nie potrafi się nimi pochwalić. Chwali się za to źródłami finansowania, np. tym, że dostała pieniądze z Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030 Narodowego Instytutu Wolności. Kwestia finansowania FSD jest zresztą kluczowa, ponieważ każde większe pieniądze na jej działalność pochodziły z państwowych funduszy, w dodatku z instytucji, w których zasiadali pisowscy aparatczycy.

Na pierwszy ogień weźmy jednak sprawozdania finansowe, które można znaleźć w Krajowym Rejestrze Sądowym. W sprawozdaniu za 2018 r. fundacja wymienia, że na realizację celów statutowych w 2017 r. dostała darowizny w wysokości 27 tys. z Narodowego Centrum Kultury i w kwocie 5 tys. zł z PGNiG Termika SA, a także 50 tys. zł od PKO BP. I odnotowała w 2017 r. ponad 75 tys. zł strat. Ale w 2018 r. już nie była na minusie. Otrzymała dofinansowanie od Fundacji PKO BP i Polskiej Fundacji Narodowej, zamykając rok z zyskiem netto 470 132, 57 zł. W dodatku do sprawozdania FSD nie podaje, ile pieniędzy dostała od PKO BP i PFN.

W 2019 r. fundacja złożyła korektę. W 2018 r. dostała 584 750 zł na organizację konferencji „Debata dziennikarzy II”, ale wydała tylko 110 051,20 zł. Twierdzi, że dodatkowe koszty w wysokości 440 873,48 zł, poniosła w roku 2019, już po złożeniu sprawozdania finansowego. Ponadto czytamy, że dostała kolejne dofinansowania. Narodowy Instytut Wolności-Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego przyznał jej 210 350 zł. Pojawiło się także 19 225,30 zł jako darowizna od Fundacji Kulturalna Polska.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Robił, co chciał

Jarosław Kaczyński absolutnie świadomie zbudował system, w którym państwem kierowała partia. A partią kierował on

Zorganizowana grupa przestępcza? Państwo mafijne? Kaczyński jako ojciec chrzestny? Dziś to są publicystyczne określenia. Ale przecież nie wyssane z palca. System, który mieliśmy za władzy PiS, rządził się swoją logiką, miał swoje siły napędowe. I miał wodza, który o wszystkim decydował. Dlaczego więc mamy szarpać płotki, jakieś urzędniczki, a ten, który za wszystko odpowiadał, udaje, że go przy tym nie było?

Przyjrzyjmy się, jak ten system wyglądał. Po pierwsze, co szczególnie razi szarego Kowalskiego, państwo PiS cuchnęło złodziejstwem i korupcją.

Dziś trudno już zliczyć regularnie ujawniane afery. W sferze zainteresowań prokuratury są i Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, łącznie z Rządowym Centrum Legislacji (!), i Ministerstwo Sprawiedliwości, i spółki skarbu państwa… Instytucje teoretycznie najwyższego zaufania były miejscem, gdzie rwano bez zahamowań. Przekazywano miliony nieuprawnionym spółkom i fundacjom, kupowano od dziwnych podmiotów za cenę wielokrotnie przekraczającą ich wartość a to maseczki, a to generatory, podpisywano warte setki milionów kontrakty, których potem nie zrealizowano, zatrudniano polecone osoby na fikcyjnych etatach, za pensje przekraczające wyobrażenie zwykłych zjadaczy chleba. Jakby w przeświadczeniu, że tak być powinno.

Po drugie, państwo PiS było zainfekowane wirusem autorytaryzmu, a rozszerzał się on z miesiąca na miesiąc.

Gdy w roku 2015 PiS zdobyło urząd prezydenta, a potem większość w parlamencie, ruszyło na podbój władzy sądowniczej. Najpierw podporządkowało sobie Trybunał Konstytucyjny. W sposób absolutnie nielegalny – uchwałą Sejmu uznano, że niedawny wybór pięciu sędziów TK był niewłaściwy i jest nieobowiązujący, w ich miejsce zatem powołano swoich. A gdy Trybunał próbował się bronić, stwierdzając, że działania PiS są niezgodne z konstytucją, szefowa kancelarii premiera Beata Kempa nie wydrukowała tych orzeczeń. Prawa do tego nie miała. Ale co można było jej zrobić? W ten sposób PiS zdobyło Trybunał Konstytucyjny, a właściwie nie zdobyło, tylko zniszczyło, bo ten pisowski organ nie jest uznawany przez obecną większość sejmową.

Kolejnym krokiem była nowa, pisowska Krajowa Rada Sądownictwa. Uchwalono nową ustawę o KRS, niezgodną z konstytucją, tworząc nowe ciało, nazywane dziś neo-KRS.

Potem rozpoczęła się wojna o Sąd Najwyższy i o podporządkowanie sędziów. PiS jej nie skończyło, można rzec, walki trwają.

Partia rządząca w wielkim stopniu podporządkowała sobie również gospodarkę. W roku 2016 prezesem NBP został Adam Glapiński, którego w 2022 r. wybrano na drugą, sześcioletnią kadencję.

PiS wybrało także swojego szefa Komisji Nadzoru Finansowego, więc poprzez KNF i NBP mogło kontrolować system bankowy. Jak? Przekonać się o tym mogliśmy dzięki taśmom Leszka Czarneckiego, właściciela Getin Banku, i rozmowie zarejestrowanej w gabinecie szefa KNF. Pamiętają Państwo? To rozmowa z marca 2018 r., w której szef KNF Marek Chrzanowski proponował Czarneckiemu pomoc w rozwiązaniu kłopotów Getin Banku, m.in. poprzez zatrudnienie wskazanego przez niego prawnika. Za 40 mln zł.

A później poszli razem do Adama Glapińskiego.

Poprzez spółki skarbu państwa rozciągnięto też kontrolę nad znaczną częścią gospodarki.

O propagandzie, czyli przejęciu TVP i Polskiego Radia, niszczeniu mediów niezależnych i wspieraniu swoich w zasadzie nie ma co mówić… Wszystko skupiło się w rękach partii. A konkretnie – w rękach szefa partii.

Jarosław Kaczyński zbudował system, w którym zdemontowany został trójpodział władzy i w którym Sejm, rząd, urząd prezydenta, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, KRS, media publiczne, NBP, spółki skarbu państwa – wszystko to znalazło się pod jego kontrolą. Uczynił to najzupełniej świadomie.

Jest opowieść prof. Wojciecha Sadurskiego, który zna Lecha i Jarosława Kaczyńskich jeszcze z czasów studiów na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. I z seminariów u prof. Stanisława Ehrlicha. Sadurski opowiadał tę historię w Radiu Rebeliant, warto ją przypomnieć: „Uczestniczyliśmy w prywatnym seminarium u prof. Ehrlicha. I prof. Ehrlich, były marksista, ale rozczarowany do marksizmu i do systemu PRL-owskiego, postanowił spotykać się raz na jakiś czas i dyskutować rozmaite teksty ze studentami, doktorantami… To było międzypokoleniowe przedsięwzięcie. I m.in. Leszek i Jarek Kaczyńscy tam byli. (…)

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Prezes Piesiewicz – złoty i „skromny”

Po pisowcach został model olimpizmu oparty na dojeniu spółek skarbu państwa.

W igrzyskach olimpijskich w Paryżu weźmie udział 10,5 tys. sportowców płci obojga z 206 państw. Czeka na nich 329 kompletów medali, z czego płynie oczywisty wniosek: dla wszystkich nie starczy. Radosław Piesiewicz, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, twierdzi, że biało-czerwoni mają szansę na 16 krążków. Jednak z powodu wrodzonej skromności nie dodaje, że sam zasłużył na medal. I to z najszlachetniejszego kruszcu, bo choć na stolcu szefa PKOl zasiada raptem od kwietnia zeszłego roku, udało mu się skłonić do zdumiewającej ofiarności spółki skarbu państwa. To dzięki niemu polityka godnościowa Zjednoczonej Prawicy objęła sport i po raz pierwszy w historii sportowcy z orłem na piersi mogą liczyć na zapłatę godną osiągnięć, czyli wysokie premie finansowe oraz – to absolutne novum – nagrody rzeczowe. I to nie puchary z plastiku, ale diamenty, dzieła sztuki, bony na wakacje i – uwaga! – mieszkania.

Wredne pytanie: co będzie, jeśli silnie zmotywowani sportowcy zamiast planowanych kilku złotych krążków zdobędą ich setkę? Czy sukcesy naszych olimpijczyków doprowadzą do rozchwiania rynku mieszkaniowego? Odpowiedź: to scenariusz mało prawdopodobny. Ale po kolei.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Ruch oporu PiS

Barykady i pułapki.

Jest nagranie, na którym prezes Orlenu Daniel Obajtek rozmawia z „dziennikarzem” Piotrem Nisztorem. Mówią o posadach dla żony i ojca Nisztora, o pieniądzach. W pewnym momencie Obajtek rzuca, że mogą nadejść ciężkie czasy i trzeba się przygotować. 

No to już wiemy – PiS spodziewało się, że mogą nadejść „ciężkie” czasy, więc się zabetonowało i pozabezpieczało. Na wypadek przegranej pobudowało całą sieć „fortyfikacji”, które pozwoliłyby przetrwać rządy PO. I w takim kraju żyjemy. Mówił o tym niedawno w PRZEGLĄDZIE prof. Mirosław Karwat – że polska polityka jest w pętli, którą założyło nam PiS.

Część tych „fortyfikacji” udało się nowej ekipie rozmontować, część obejść, ale tylko część. Większość istnieje.

Głównym elementem sieci jest prezydent Andrzej Duda, który może wetować ustawy albo wysyłać je do Trybunału Konstytucyjnego. I staje się coraz bardziej agresywny. Trybunał to oczywisty pisowski bastion. Kolejnym jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, której przewodniczący Maciej Świrski (sam nazywa się talibem PiS) zablokował pieniądze pochodzące z abonamentu dla TVP i Polskiego Radia. Inne bastiony to NSZZ Solidarność, pisowskie media oraz – trzeba to powiedzieć – prokuratorzy, urzędnicy i funkcjonariusze wciąż związani z poprzednią władzą. Poza tym rzeczy, których nie widzimy, ale których istnienie przeczuwamy: zasoby finansowe polokowane przez PiS w różnych miejscach. 

Oto mamy polityczną mapę Polski – odbijanie państwa z rąk PiS nie skończyło się 15 października, można rzec, że dopiero tego dnia się zaczęło. I idzie jak po grudzie. 

Duda.

To żadne odkrycie – Andrzej Duda jest najważniejszym elementem obrony pisowskiego świata. Ma konstytucyjne uprawnienia i z nich korzysta. Może wetować ustawy, a obecna władza nie ma w Sejmie wystarczającego poparcia, by weto odrzucać. Innymi słowy, prezydent może zatrzymać każdą ustawę. Już to zresztą robi. Dzień przed świętami Bożego Narodzenia zawetował ustawę okołobudżetową, m.in. zapewniającą środki na wypłaty podwyżek dla nauczycieli, policjantów, żołnierzy, budżetówki, no i – to był powód weta – 3 mld zł na media publiczne. Prezydent chciał w ten sposób obronić TVP i Polskie Radio dla PiS. 

Innym spektakularnym wetem był sprzeciw wobec ustawy przywracającej pigułkę „dzień po”. Tym razem nastąpiło to w Wielki Piątek. A prezydent argumentował, że „wsłuchał się w głos rodziców” i „nie mógł zaakceptować rozwiązań prawnych umożliwiających dostęp dzieci poniżej 18. roku życia” do wspomnianej tabletki. Weta prezydenta, a przede wszystkim zapowiedź kolejnych, wywołały efekt mrożący – koalicja rządząca straciła serce do zapowiadanych ustaw, bo wie, że Duda i tak ich nie podpisze. A te ustawy, które przechodzą przez Sejm, prezydent kieruje do Trybunału Konstytucyjnego, w trybie następczym, więc już po podpisaniu, by sprawdził ich zgodność z konstytucją.

Pretekstem jest sprawa Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika – prezydent uważa bowiem, że wciąż są posłami, w związku z tym ma wątpliwości, czy Sejm proceduje prawidłowo i nie narusza konstytucji. W ten sposób do trybunału pani Przyłębskiej regularnie kierowane są kolejne ustawy. Między innymi ustawa budżetowa, ustawa przywracająca nadzór ministra nauki nad Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy, ustawa dotycząca wakacji kredytowych w 2024 r. czy ustawa o Krajowej Sieci Onkologicznej.

Trafiają tam w trybie następczym, trybunał może ich zgodność z konstytucją rozpatrzyć, kiedy chce, i jest to raczej rodzaj straszenia. Ale ta nabita strzelba na ścianie wisi i ma wisieć! Bo prezydent już zapowiedział, że na żadne zmiany w Trybunale Konstytucyjnym się nie zgodzi. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Stosunki medialne

Setki milionów złotych przepłynęły do zaprzyjaźnionych mediów. I co z tego wynikło? Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro miał Fundusz Sprawiedliwości, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek program Willa+, minister zdrowia Łukasz Szumowski Agencję Badań Medycznych, a biedniutki europoseł Adam Bielan musiał się zadowolić wpływami w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Łączyło ich jedno – pieniądze, którymi mogli obdzielać swojaków. Bo budżet państwa był dla rządzących polityków Prawa i Sprawiedliwości jak prywatna

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Fundacja propagandy PiS

Polska Fundacja Narodowa na usługach Prawa i Sprawiedliwości, a w tle setki milionów złotych wydawane z pogwałceniem zasad przejrzystości Na początku stycznia 2024 r. Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport dotyczący wydatkowania pieniędzy przez spółki skarbu państwa i należące do nich fundacje. Zbadano wydatki na sponsoring, reklamy w mediach, darowizny oraz usługi prawne i doradcze. Część spółek i należących do nich fundacji nie udostępniła kontrolerom NIK dokumentów. Wśród nich była Polska Fundacja Narodowa, która „od momentu rozpoczęcia czynności kontrolnych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Trzeba umieć przegrywać

Wszyscy mamy z nim problem. Kaczyński to numer jeden na liście tych, którzy najbardziej dołożyli się do zbudowania między Polakami barykady wrogości. Monolitem jako społeczeństwo nigdy nie byliśmy. Ale dziś podziały są tak głębokie, że dewastują nasze życie. Idą w poprzek środowisk, grup zawodowych, a nawet rodzin. Frustracja, podgrzewana przez Kaczyńskiego po porażce wyborczej, może grozić pełnoskalowym wybuchem społecznym. Człowiek, który uważa, że państwo to on, chce za wszelką cenę wrócić do władzy. Jest gotów na każdą metodę walki z koalicją

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Media

Koncern Sakiewicza i imperium Karnowskich

Jak PiS wpompowało miliardy złotych we wspierające je media Największy lament po przegranych przez PiS wyborach płynie nie ze strony polityków tej partii, ale z upolitycznionych mediów, które wieszczą upadek Polski pod rządami koalicji partii demokratycznych. Rzeczywiście upadek grozi, ale nie państwu, lecz pisowskiemu aparatowi propagandy, który zostanie odłączony od zasilającej go pieniężnej kroplówki. 12 mld dla TV PiS Los Telewizji Polskiej, która była najbardziej brutalnym orężem zwalczającym opozycję, jest przesądzony. Zmiany mają być głębokie, bolesne i błyskawiczne.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Czy dacie radę wsadzić złodziei za kraty?

Ważny jest oddolny nacisk. Jeżeli będzie – rozliczenia nastąpią Marek Borowski – senator, od 2011 r. stale wybierany w okręgu warszawskim nr 42, od 2019 r. w ramach paktu senackiego. W obecnych wyborach wygrał z kandydatem PiS, otrzymując 108 863 głosy, czyli 70%. Wcześniej m.in. marszałek Sejmu, minister szef URM, wicepremier i minister finansów, założyciel Socjaldemokracji Polskiej. Co to będzie? Koalicja przejmie rząd, a PiS będzie strzelać zza barykady. I jak żyć? Udawać, że tej barykady nie ma?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.