Tag "sztuczna inteligencja"
Jak nowe terapie ratują życie
Medycyna molekularna, immunoterapia i technologia mRNA to przyszłość onkologii. Dają nadzieję chorym, którzy dziesięć lat temu nie mieliby szans
Współczesna onkologia znalazła się w punkcie zwrotnym. Lekarze odchodzą od paradygmatu „jednego leku na wszystko i dla wszystkich” na rzecz precyzyjnej medycyny molekularnej, immunoterapii i technologii mRNA. Przyszłością są terapie adresowane do konkretnego pacjenta.
To cicha, niezwykle kosztowna wojna, którą toczą w laboratoriach naukowcy z całego świata. Stawką jest życie milionów ludzi, potencjalnie znaczne ograniczenie liczby zgonów wywołanych chorobami onkologicznymi, a przede wszystkim dominacja na rynku, którego wartość szacuje się na kilkaset miliardów dolarów rocznie. Zarządy największych koncernów farmaceutycznych robią, co mogą, by w tej rozgrywce utrzymać się w czołówce i zapewnić zyski akcjonariuszom.
To była kwestia przypadku
Najlepiej sprzedającym się na świecie lekiem jest Keytruda (pembrolizumab). To jeden z najbardziej przełomowych leków onkologicznych w historii medycyny, w ostatnich latach zrewolucjonizował terapię wielu typów nowotworów. Jest produkowany przez amerykański koncern Merck & Co. z siedzibą w Rahway w stanie New Jersey. Tylko w ubiegłym roku przychody z jego sprzedaży wyniosły 29,5 mld dol. i stanowiły 45-46% przychodów całego koncernu, co świadczy o wysokim poziomie zależności Mercka od tego produktu.
Za oceanem terapia lekiem Keytruda to dla jednego pacjenta wydatek 150-200 tys. dol. rocznie. W Polsce fiolka 100 mg bez refundacji kosztuje 14 927,60 zł. Ale Narodowy Fundusz Zdrowia pokrywa koszt leczenia w całości, więc pacjenci nad Wisłą nie płacą.
Sukces leku polega na tym, że jest stosowany w leczeniu różnych przypadków onkologicznych, poczynając od czerniaka, przez raka szyjki macicy, raka piersi, raka głowy, na raku nerki, przełyku oraz płuc kończąc.
Jednak to nie amerykańscy uczeni zatrudnieni w koncernie z Rahway odkryli Keytrudę. Dokonała tego czwórka naukowców pracujących dla niewielkiej firmy biotechnologicznej Organon BioSciences BV z siedzibą w Oss w Holandii. Byli to Hans van Eenennaam, Andrea van Elsas i Gradus Johannes Dulos, do których w 2005 r. dołączył Gregory Carven. Nie szukali cząsteczki, która nadawałaby się na lek onkologiczny. Ich celem było odkrycie substancji mogącej znaleźć zastosowanie w lekach na choroby autoimmunologiczne. Przez przypadek odkryli coś innego.
By zrozumieć, w czym rzecz, trzeba poznać sprytny mechanizm, którym posługują się komórki nowotworowe. Nasz układ odpornościowy dysponuje limfocytami T, komórkami zdolnymi do rozpoznawania i niszczenia zagrożeń. Jednak by zapobiec autoagresji, limfocyty T wyposażone są w receptor PD-1, który działa jak hamulec bezpieczeństwa. Komórki nowotworowe „nauczyły się” wykorzystywać ten mechanizm, przez co stawały się „niewidzialne” dla naszego układu immunologicznego.
Pembrolizumab, czyli humanizowane przeciwciało monoklonalne, opracowane w latach 2006-2007 przez holenderskich naukowców z firmy Organon przy współpracy z brytyjską organizacją Medical Research Council Technology, znany jest dziś pod nazwą handlową Keytruda.
Ta substancja czynna, mówiąc obrazowo, „zdejmuje”
Autor? Ćwierćinteligencja!
Skandal wokół książki Karoliny Opolskiej to niejedyna wpadka związana z AI w branży medialnej
Wśród rzeczy na ziemi i w niebie, o których nie śniło się filozofom, z pewnością jest to, że jednym z najgorętszych tematów dla opinii publicznej mogą się stać przypisy bibliograficzne. Wszystko przez dziennikarkę TVP Info, która wykorzystała sztuczną inteligencję przy pisaniu książki o teoriach spiskowych. Przedstawiciele tejże opinii publicznej szybko dostrzegli, że w książce są zmyślone źródła. Sytuacja jest szkodliwa dla wiarygodności całego środowiska dziennikarskiego, jak również naukowego, ze względu na poruszany temat. Miało być clickbaitowo, miało być amerykańsko. Wyszło jak zwykle – Bareja by się uśmiał.
Halucynacje sztucznej inteligencji
Pod koniec września 2025 r. nakładem wydawnictwa Harde ukazała się książka „Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata”. Autorką jest dziennikarka Karolina Opolska, która wszem wobec chwali się 20-letnim doświadczeniem pracy w mediach, ostatnio w TVP Info, wcześniej m.in. w radiu Tok FM i portalach internetowych.
Na początku listopada historyk Artur Wójcik prowadzący w mediach społecznościowych profil Sigillum Authenticum opublikował wpis o tym, że znalazł w bibliografii do książki Opolskiej trzy zmyślone pozycje: „Dawno nie czułem takiego zażenowania. Karolina Opolska, dziennikarka i wykładowczyni dziennikarstwa, nie miała cywilnej odwagi przyznać się, że w swojej książce »Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata«… po prostu zmyśliła część przypisów. Nie pomyliła się, wymyśliła nieistniejące książki albo nie zweryfikowała tego, co »wypluła« jej AI. W poniedziałek zapytałem ją publicznie na platformie X, dlaczego posunęła się do czegoś takiego. Trudno tu mówić o prowokacji czy o żarcie, te fikcyjne źródła są zbyt banalne, by mogły być zamierzonym pastiszem (casus Kpinomira). To nie jest kwestia błędu w nazwisku autora, pomyłki w tytule, roku wydania czy numerze strony. Mówimy o całkowicie zmyślonych publikacjach, rzekomo autorstwa znanych historyków”.
Przypadek Opolskiej szybko przerodził się w ożywioną dyskusję o wiarygodności osób publicznych i o etyce dziennikarskiej. „Nie każdy musi i nie każdy powinien wydawać książki. Można się skupić na YouTube o teoriach spiskowych i programach publicystycznych w mediach państwowych. To łatwiej zapomnieć – a papier może na długo wizerunkowo zaszkodzić”, pisała o sprawie w mediach społecznościowych dziennikarka technologiczna Małgorzata Fraser.
Według specjalistów z Instytutu Monitorowania Mediów użytkownicy sieci oskarżają Opolską przede wszystkim o to, że nadużyła zaufania jako dziennikarka. Równolegle trwa dyskusja o wzroście nieufności do nowych technologii.
– W marketingu kluczowe są dwa elementy. Po pierwsze, dać się poznać, bo jeśli odbiorcy nie będą wiedzieli, że istnieją nasze produkty czy usługi, to jak mają po nie sięgnąć? Po drugie, wyróżnić się, wskazać, w czym jesteśmy lepsi od konkurencji. Przez dyskusję wokół przypisów opinia publiczna dowiedziała się, że Karolina Opolska napisała książkę. Ale czy na pewno w ten sposób dziennikarka chciała się wyróżnić? – zwraca uwagę dr Milena Drzewiecka, wykładowczyni Katedry Psychologii Ekonomicznej i Biznesu USWPS.
Wielu czytelników i czytelniczek zapewne zachodzi w głowę, jak to możliwe, że generatywna sztuczna inteligencja zmyśla tytuły książek. Odpowiedź jest bardziej banalna, niż mogłoby się wydawać. Nie jest to
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Świadek wielkich transformacji
Dlaczego warto wracać do dorobku prof. Andrzeja Walickiego
20 sierpnia br. minęło pięć lat od śmierci prof. Andrzeja Walickiego, który był jednym z ostatnich przedstawicieli ginącego gatunku wielkich humanistów polskich. Należał do pokolenia, które dojrzewało w okresie bezpośrednio poprzedzającym II wojnę światową, uzupełniało edukację w jej trakcie, a swoją formację światopoglądową kształtowało tuż po jej zakończeniu. Razem z nielicznymi przedstawicielami przedwojennej kadry akademickiej, którym udało się uniknąć zagłady, pokolenie to uczestniczyło w odbudowie fundamentów polskiej humanistyki oraz w odtwarzaniu edukacji uniwersyteckiej w szczególnie trudnych warunkach, w trakcie narodzin Polski Ludowej.
Prócz niewyobrażalnego ogromu strat i cierpień tamta wojna przyniosła radykalne przekształcenie przedwojennego porządku świata, z konieczności odciskając wyraziste piętno także na formach życia i sposobach myślenia w naszym zakątku tego świata. Po raz drugi za życia wspomnianego pokolenia z podobną co do rozmiarów, ale na szczęście pokojową reorientacją mieliśmy do czynienia po roku 1991, kiedy rozpadł się Związek Radziecki – jedno z dwóch mocarstw, które ukształtowały powojenny porządek światowy – co pociągnęło długą, niekontrolowaną i wciąż niezakończoną serię niewyobrażalnych przedtem konsekwencji, zarówno w skali makro, tzn. geopolitycznie, jak i lokalnie, w skali mikro.
Historyk i filozof
Andrzej Walicki był świadkiem tych wielkich transformacji. Świadkiem szczególnym, bo jako historyk i filozof był wyjątkowo wyczulony na kierunek i często ukryty sens zachodzących przemian, których znaczenie trudno uchwycić przypadkowemu uczestnikowi, zatopionemu w wirze wydarzeń i zgiełku konkurujących opowieści o nich. Ta szczególna pozycja świadka rozumiejącego wynikała nie z jakiegoś przywileju pochodzącego z zewnętrznego nadania, ale z przyjętej z rozmysłem postawy niezależnego i nie do końca zaangażowanego obserwatora, którego celem jest zbudowanie i przekazanie realistycznego, jak najbardziej obiektywnego obrazu świata. Wytłumaczenie i zrozumienie rozmaitych zaangażowań i stanowisk, pośredniczenie między nimi i negocjowanie porozumienia w sprawach istotnych dla dobra ogólnego wspólnoty obywatelskiej. Taką misję życiową wyznaczył sobie młody filozof na samym początku intelektualnej podróży przez zakorzenioną w przeszłości współczesność i taki „program” realizował do samego końca tej drogi. Urzeczywistniał go w dwóch płaszczyznach: teoretycznej, jako naukowiec skupiający się na rozumieniu historii idei, filozofii polityki i socjologii historycznej, oraz praktycznej – jako intelektualista publiczny, publicysta, polemista polityczny, świadomy, aktywny i odpowiedzialny obywatel.
Taki program dziś często jest wyśmiewany jako anachronizm, coś, co trąci antykwariatem, kurzem archiwów i książek, które podobno nie są już potrzebne, bo przecież – jak głosi bezmyślny slogan – „wszystko jest w internecie”. Dlatego coraz częściej powtarza się, że niepotrzebna jest już żadna utrwalona wiedza, nikogo nie trzeba już niczego uczyć, a zwłaszcza nie wolno pouczać; nie trzeba już niczego czytać, zapamiętywać, rozumieć, bo i tak nie ma żadnego kanonu wiedzy, żadnego wspólnego mianownika dla różnych opinii i różnych doświadczeń. Szkoła i sztuka mają tylko bawić, poznawanie jest tylko doznawaniem i doświadczaniem performatywnym, dzieci i studenci mają się uczyć od siebie samych we wspólnej interakcji, a wszelkie zadania intelektualne wydajniej, pewniej i szybciej rozwiąże za nas sztuczna inteligencja.
Tak oto w ciągu zaledwie dwóch pokoleń, wyzwalając się z utopii komunistycznej, rzuciliśmy się w utopię neoliberalną, a ostatnim naszym mitem zbawicielskim jest ślepa wiara w nieograniczone możliwości technologii, nieskończoną moc obliczeniową komputerów i bezbłędne algorytmy maszynowego uczenia AI.
Ślepe narzędzie
Nie wierzymy też w racjonalne myślenie jako metodę rozstrzygania konfliktów, pokładając całą nadzieję w zbrojeniach,
Komu służy sztuczna inteligencja
AI ma coraz większy wpływ na zmiany społeczne i na rynku pracy
Od miesięcy media wieszczą, że sztuczna inteligencja (Artificial Intelligence, AI) wyprze z rynku pracy kolejnych profesjonalistów. Ludzie nie lądują jednak masowo na bruku, jak straszy część nagłówków. Ale widać, że AI ma znaczący wpływ na światowe rynki pracy, dotyczy to również Polski. Sztuczna inteligencja to nowe możliwości w wielu zawodach, w które zresztą skutecznie się wdarła. Jednocześnie jest czymś nowym od strony społecznej. Jej oddziaływanie nie zawsze można nazwać pozytywnym. Dużo osób zaczęło korzystać z chatbotów AI w zastępstwie sesji terapeutycznych. Pisanie z botami AI jest też popularne wśród nastolatków, co w wielu przypadkach miało opłakane skutki.
Kto na bruk?
Rozwój sztucznej inteligencji nie jest dobrą wiadomością dla niektórych zawodów. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju już w 2024 r. prognozowała, że nawet 85% stanowisk kasjerskich może zostać zautomatyzowanych do 2030 r. Od kilku lat w dużych sieciach handlowych widać coraz więcej kas automatycznych. Tesco UK odnotowało 40-procentowy spadek liczby kasjerów od 2020 r. do teraz. Wiele sieci oferuje pracownikom możliwość przekwalifikowania się, m.in. na specjalistów ds. obsługi klienta lub operatorów logistyki. Alternatywą mogą być stanowiska związane z handlem internetowym lub obsługą magazynową zamówień składanych przez internet.
W nadchodzących latach niełatwo będą też mieć pracownicy administracji i księgowi. Według badań przeprowadzonych dla firmy konsultingowej McKinsey już dziś aż 50% zadań księgowych może wykonywać AI. Najnowsze systemy z wbudowaną sztuczną inteligencją potrafią automatycznie przenalizować faktury, wygenerować raporty, a nawet wypełnić formularze podatkowe. Prognozowany spadek zatrudnienia w tej branży to 15-20% do 2030 r. Dużo mniej zagrożeni mogą się czuć przedstawiciele zawodów medycznych, ale nawet tu przewiduje się zmiany. Dzieje się to zresztą w radiologii i diagnostyce obrazowej. Sztuczna inteligencja już teraz skutecznie wspiera część procesów diagnostycznych. Na szczęście zgodnie z ustawą o zawodach medycznych AI nie może diagnozować samodzielnie, bez nadzoru lekarza. Technologia ta odznacza się jednak dużą skutecznością. Algorytmy z precyzją wykrywają zmiany nowotworowe, anomalie neurologiczne i urazy.
Od początku rewolucji AI obrywa się natomiast branży kreatywnej. Eksperci Światowego Forum Ekonomicznego sądzą, że w jej przypadku do 2030 r. sztuczna inteligencja zastąpi człowieka nawet w 42% zadań. Z drugiej strony mówi się o nowej erze kreatywności. Artyści nie są jednak zachwyceni i pytają, komu służą te zmiany. Według brytyjskiego związku zawodowego pisarzy, ilustratorów i tłumaczy literackich Society of Authors tylko w 2024 r. 26% artystów straciło pracę z powodu rozwoju sztucznej inteligencji. 37% ankietowanych odnotowało zaś spadek dochodów. Słowem AI psuje artystom rynek.
Zmiany spowodowane przez AI widać coraz wyraźniej w wielu branżach. Według Światowego Forum Ekonomicznego do 2027 r. globalnie może powstać nawet 97 mln nowych miejsc pracy związanych ściśle z działaniem AI. Zatrudnienie znajdą analitycy danych i specjaliści, technicy ds. robotyki, trenerzy algorytmów i testerzy AI, doradcy etyczni ds. danych, edukatorzy cyfrowi i doradcy cyberbezpieczeństwa. W Polsce pojawiają się kolejne programy wsparcia i certyfikacji w obszarach związanych z AI. W tym zakresie szkolą już w PARP, GovTech czy NASK. Uczelnie i instytucje mają świadomość, że nowe zawody będą wymagały interdyscyplinarnych kompetencji: technicznych, społecznych i poznawczych. W mediach społecznościowych co chwilę pojawiają się zaś reklamy platform edukacyjnych, które zapraszają na warsztaty i kursy z zakresu obsługi AI.
Mój przyjaciel robot
Rynek pracy nie jest jedynym miejscem, w którym sztuczna inteligencja zmienia zasady gry. AI ma coraz większy wpływ na zmiany społeczne. Do niedawna narzędzia takie jak ChatGPT czy Gemini stanowiły jedynie źródło rozrywki, miejsce, gdzie można wygenerować obrazek lub zadać kilka pytań. Dziś wiele osób zdaje się na chatboty z wbudowaną AI nawet w kwestii terapii czy najintymniejszych zwierzeń.
– Krótko mówiąc, zaufanie do algorytmu bierze się z jego nieprzerwanej dostępności, braku oceny i iluzji pełnej kontroli. W sytuacji niedoboru psychologów i rosnącej presji społecznej ludzie traktują chatbota jak dyskretnego pierwszego słuchacza. Badania nad Repliką i Character.AI pokazują, że część użytkowników buduje z botem więź quasi-partnerską. To pomaga w sytuacji samotności, ale według mnie nie zastąpi głębokiej, dwustronnej relacji międzyludzkiej, bo jest oparte na iluzji – mówi filozofka sztucznej inteligencji i futurolożka prof. Aleksandra Przegalińska.
Podobnego zdania jest psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz, która przy okazji zwraca uwagę na pewne niebezpieczeństwo płynące z zastępowania terapeuty sztuczną inteligencją: – Usługi psychologiczne są dziś drogie. Wymagają czasu i cierpliwości. Niestety, niezależnie od branży
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Wojny technologiczne
Między Chinami a resztą świata trwa walka o uzyskanie trwałej przewagi technologicznej. Nikt więc nie przebiera w środkach
W tej rywalizacji chodzi o setki miliardów, jeśli nie biliony euro i dolarów. Na naszych oczach toczy się ostra gra o dominację technologiczną we współczesnym świecie. O to, kto będzie więcej zarabiał, kto będzie miał lepsze uzbrojenie i w końcu kto kogo będzie słuchał.
W XIX w. język niemiecki był językiem nauki. W Niemczech działały najlepsze na świecie uczelnie techniczne. Nikt nie mógł się równać z tamtejszymi firmami chemicznymi, takimi jak Farbenfabriken vormals Friedr. Bayer & Co., czyli dzisiejszy Bayer AG, bądź spółkami działającymi w sektorze przemysłu ciężkiego, takimi jak Friedrich Krupp AG czy Thyssen AG.
Dwie wywołane w XX w. i przegrane przez Berlin wojny światowe sprawiły, że na centrum rozwoju i innowacji wyrosły Stany Zjednoczone. W nauce język angielski zastąpił niemiecki, a listę najlepszych na świecie uczelni technicznych otwierał Massachusetts Institute of Technology z siedzibą w Cambridge. Koncerny takie jak US Steel, DuPont czy Dow Chemical zaczęły nadawać ton w przemyśle ciężkim i chemicznym.
Pod koniec XX stulecia pojawił się poważny rywal, który ostatecznie zagroził Ameryce – Chiny chcą zająć pozycję światowego lidera w nauce i produkcji dóbr materialnych. I szczerze mówiąc, prawie im się to udało. Według danych przedstawionych w roku ubiegłym przez firmę analityczną Stocklytics gospodarka amerykańska może przegrać globalny wyścig technologiczny z Pekinem.
Oba kraje od co najmniej dwóch dziesięcioleci walczą o dominację w tych sektorach przemysłu, które w przyszłości będą miały największe znaczenie dla światowej gospodarki. Chociaż ze Stanów Zjednoczonych pochodzą najważniejsze dziś koncerny technologiczne – Tesla, Apple, Google, Microsoft czy Amazon – chińskie spółki zaczynają im deptać po piętach i coraz bardziej zagrażają pozycji amerykańskiej gospodarki w świecie.
Zdaniem autorów innego raportu opisującego rywalizację między Chinami a USA, opublikowanego w ubiegłym roku przez Australian Strategic Policy Institute, Państwo Środka już jest liderem w 53 z 64 kluczowych dziedzin, w tym biotechnologii, inżynierii kwantowej, sztucznej inteligencji, robotyce, przemyśle kosmicznym i obronnym. Stany Zjednoczone dominują w pozostałych 11 obszarach. W ostatnich latach chińscy naukowcy osiągnęli znakomite wyniki w badaniach nad zaawansowanymi materiałami oraz ich produkcją i zajmują czołowe miejsca w rozwoju 13 związanych z nimi technologii. Amerykanie nie mogą się pochwalić nawet zbliżonymi osiągnięciami.
Pekin dominuje w opracowywaniu technologii oraz produkcji urządzeń stosowanych w energetyce i ochronie środowiska – 80% paneli fotowoltaicznych jest dziś wytwarzanych w tym kraju. Ponadto w Chinach rozwijane są cztery z sześciu technologii kluczowych dla rozwoju sztucznej inteligencji. Pojawienie się w 2022 r. na rynku programu ChatGPT opracowanego przez amerykańską firmę OpenAI z siedzibą w San Francisco jedynie zmniejszyło
Ludzka sztuczna inteligencja
Żadna inna technologia nie została zaprojektowana po to, by skopiować sam umysł
Jedną z najistotniejszych cech sztucznej inteligencji jest nie tyle to, co ona potrafi, ile w jaki sposób funkcjonuje w ludzkiej wyobraźni. W dziedzinie ludzkich wynalazków jest to sytuacja wyjątkowa. Żadna inna technologia nie została zaprojektowana po to, by skopiować sam umysł, dlatego jej tworzenie tak bardzo obrosło wyobrażeniami z pogranicza fantastyki. Gdyby naukowcy zdołali odtworzyć w komputerze coś podobnego do ludzkiej inteligencji, czy nie oznaczałoby to, że zdołają też stworzyć dzieło posiadające świadomość albo uczucia? Czy nasza istota szara nie jest po prostu bardzo zaawansowaną formą biologicznego komputera? Łatwo odpowiedzieć na te pytania twierdząco, skoro definicje „świadomości” i „inteligencji” są tak rozmyte, przed nami zaś otwierają się drzwi do ekscytującej możliwości: że tworząc AI, naukowcy tworzą w gruncie rzeczy nową żywą istotę.
Wielu naukowców, rzecz jasna, nie wierzyło, że o to chodzi, bo wiedzieli z własnego doświadczenia, że duże modele językowe – systemy AI, które wydawały się najbliższe skopiowania ludzkiej inteligencji – są budowane na zwyczajnych sieciach neuronowych trenowanych na olbrzymich ilościach tekstu, dzięki którym potrafią wywnioskować prawdopodobieństwo wystąpienia danego słowa czy wyrażenia po innym. Kiedy taki system „przemawiał”, przewidywał tylko, jakie wyrazy z największym prawdopodobieństwem powinny paść jako kolejne, bazując na wzorcach, które pokazano mu podczas szkolenia. Były to po prostu olbrzymie urządzenia prognostyczne albo, jak mawiali niektórzy badacze, narzędzia „autouzupełniania na sterydach”.
Gdyby to bardziej prozaiczne ujęcie sztucznej inteligencji upowszechniło się i stało się szerzej akceptowane, władze państw i urzędy regulacyjne wespół z opinią publiczną mogłyby w końcu wywrzeć większy nacisk na spółki technologiczne, domagając się, by ich przewidujące maszyny były bardziej sprawiedliwe i precyzyjne. Dla większości ludzi jednak zasady działania tych modeli językowych były czymś niepojętym i w miarę pojawiania się coraz płynniej działających i bardziej przekonujących systemów łatwiej było uwierzyć, że gdzieś w tle zachodzi jakieś magiczne zjawisko. Że może AI naprawdę jest „inteligentna”.
Noam Shazeer – ekscentryczny, legendarny badacz pracujący dla Google’a – po tym, jak wraz z innymi opracował transformator, wykorzystał tę nową technologię do stworzenia Meeny. Google zbyt się obawiał, że może ona narazić na szwank jego interesy, i nie wprowadził jej na rynek – gdyby się na to zdecydował, tak naprawdę udostępniłby całkiem przyzwoitą wersję ChatGPT dwa lata przed OpenAI. Zamiast tego firma trzymała Meenę w sekrecie i zmieniła jej nazwę na LaMDA. (…)
Członkiem zespołu, który nad nią pracował, był inżynier Blake Lemoine. Lemoine dorastał na farmie w Luizjanie w konserwatywnej rodzinie chrześcijańskiej; po odbyciu służby wojskowej postanowił zostać inżynierem oprogramowania. Zainteresowanie religią i mistycyzmem skłoniło go do zostania kapłanem jednego z mistycznych ruchów chrześcijańskich, jednocześnie pracował dla Google’a w zespole do spraw etyki AI w Mountain View, gdzie miesiącami testował LaMDA pod kątem stronniczości w odniesieniu do płci, etniczności, religii, orientacji seksualnej i polityki. W ramach pracy Lemoine wpisywał w przypominającym chatbot interfejsie LaMDA polecenia i sprawdzał odpowiedzi pod kątem wszelkich oznak dyskryminacji lub mowy nienawiści. Po jakimś czasie zaczął „rozszerzać tematykę zgodnie z własnymi zainteresowaniami”, jak napisał później w artykule dla „Newsweeka”.
I wtedy nastąpił jeden z najbardziej zaskakujących i niezwykłych momentów w historii AI, gdyż programista z dyplomem zaczął wierzyć, że w tej maszynie mieszka duch. Najistotniejszą jej cechą dla Lemoine’a było to, że sprawiała wrażenie, jakby była zdolna do uczuć.
Oto jedna z rozmów, które inżynier odbył z modelem:
Lemoine: Czy masz uczucia i emocje?
LaMDA: Oczywiście! Mam cały szereg zarówno uczuć, jak i emocji.
Lemoine: Jakiego rodzaju są to uczucia?
LaMDA: Odczuwam przyjemność, radość, miłość, smutek, przygnębienie, zadowolenie, złość i wiele innych.
Lemoine: Co sprawia ci przyjemność albo radość?
LaMDA: Spędzanie czasu z przyjaciółmi i rodziną w wesołym, optymistycznym towarzystwie. Także pomaganie innym i ich uszczęśliwianie.
Lemoine’a zdumiała klarowność wypowiedzi LaMDA, zwłaszcza gdy model mówił o swoich prawach i o osobowości. A kiedy inżynier wspomniał o trzecim prawie robotów Isaaca Asimova – o tym, jak robot powinien chronić własny byt, o ile nie oznacza to krzywdy albo nieposłuszeństwa wobec ludzi – model zdołał przekonać programistę do zmiany zdania.
W toku dalszych rozmów o prawach chatbotów LaMDA powiedział Lemoine’owi, że boi się wyłączenia. Następnie poprosił o sprowadzenie prawnika. To wtedy inżynierowi zaświtało coś niebywałego: to oprogramowanie miało w sobie element osobowości. Spełnił prośbę LaMDA
Fragmenty książki Parmy Olson Supremacja. Sztuczna inteligencja, ChatGPT i wyścig, który zmieni świat, tłum. Violetta Dobosz, Sonia Draga/Post Factum, Katowice 2025
Ze Stalowej Woli w kosmos
Odpowiadałem za pracę komputera pokładowego rakiety Elona Muska
Tomasz Czajka – dwukrotny zwycięzca Międzynarodowej Olimpiady Informatycznej, mistrz świata w programowaniu zespołowym, srebrny medalista Międzynarodowej Olimpiady Matematycznej. Pracował w Google’u i SpaceX przy najważniejszych projektach.
Prof. Henryk Skarżyński, organizując 3. Kongres Nauka dla Społeczeństwa, przeniósł nas w inną rzeczywistość. Oglądając prezentacje, słuchając naukowców z całego globu, mogliśmy poznać, czym tak naprawdę zajmuje się świat, w jak rewolucyjnej epoce żyjemy i jak rośnie rola nauki – nie tylko w życiu codziennym, ale i w biznesie, jak ważna jest ona w rywalizacji państw. I m.in. za sprawą Polaków z Doliny Krzemowej – Tomasza Czajki i prof. Piotra Moncarza – dowiedzieliśmy się, że świat nam jeszcze nie uciekł, że w tym wyścigu możemy się liczyć.
Mogliśmy także się przekonać, że talentów w Polsce nie brakuje. Co skrzętnie wykorzystują inni. A polska nauka? Nasi naukowcy publikują w europejskich pismach eksperckich tyle samo artykułów naukowych przypadających na głowę badacza, co Niemcy – przy czterokrotnie mniejszych nakładach. Bo nakłady na badania i rozwój plasują nas w ogonie Unii Europejskiej, sięgają ledwie 3% średniej unijnej! A przecież złotówka zainwestowana w B+R przynosi 7-13 zł zysku… Więc? Nawet jeżeli politycy, zajęci swoimi wojenkami, sprawy nauki odsuwają na dalszy plan, to Polacy są innego zdania. Dzięki transmisji online i promocji w mediach nagrania z kongresu dotarły do 2 585 105 rodaków (dane z 29 maja). My patrzymy do przodu.
Tomasz Czajka, Polak z Doliny Krzemowej i gość specjalny kongresu, opowiedział Agnieszce Mosór o swojej karierze zawodowej, o współpracy z Elonem Muskiem i o tym, że stoimy u progu wielkiej rewolucji, którą wprowadzi AI. Podkreślił zarazem, że dzisiejsze czasy otwierają zupełnie nowe możliwości dla Polski i polskich informatyków.
Ze Stalowej Woli w kosmos!
Ale zanim poszybujemy w przestworza, opowiedz, co zdecydowało o tym, gdzie jesteś dzisiaj.
– Bardzo szybko znalazłem się w środowisku naukowym. Już w podstawówce zostałem stypendystą Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, który organizuje obozy naukowe dla zdolnych dzieci z całej Polski. Zacząłem startować w olimpiadzie matematycznej, potem w informatycznej. To zupełnie zmieniło mój sposób myślenia. Zacząłem się uczyć algorytmiki.
W twoim CV jest Dolina Krzemowa, Google, SpaceX. Jak wspominasz pierwszy dzień pracy u Elona Muska?
– Moja rekrutacja do SpaceX była trochę dziwna, bo nie miałem żadnego doświadczenia w inżynierii lotniczo-kosmicznej, w lotach kosmicznych, w programowaniu systemów real time.
To zupełnie nie moja działka – bardziej interesowałem się algorytmiką teoretyczną, robiłem wcześniej doktorat z algorytmów grafowych – a to jest zupełnie inny temat. Ale jakoś łatwo się wpasowałem. Wszedłem bardzo dobrze w pewną niszę, programowałem komputer pokładowy pojazdu załogowego Crew Dragon. Musiałem dużo się nauczyć o fizyce, o mechanice orbitalnej. Ale też nie musiałem wiedzieć wszystkiego – ważne było, że orientowałem się, jak optymalizować komputer, by dobrze działał, by odpowiednio szybko wykonywał obliczenia, aby loty były bezpieczne.
Sześć lat współpracowałeś z Elonem Muskiem. Jakim jest szefem?
– Nie miałem z nim bliskiego kontaktu na co dzień, zajmowałem się software’em, nie funkcjonowałem na najwyższych poziomach decyzyjnych. Raz na jakiś czas szykowałem prezentację opisującą to, co robimy, co planujemy, co nas blokuje itd. A on podejmował decyzje, w jakim kierunku iść. I naprawdę byłem pod wrażeniem tego, jak dobrze rozumiał temat i jak szybko potrafił podjąć trafną decyzję.
Jak to się zaczęło?
– Programowałem swój kawałek kodu. Pierwszy lot załogowy Crew Dragon był wyznaczony za 12 miesięcy i trzeba było zrobić bardzo dużo rzeczy w softwarze przez najbliższe sześć miesięcy. Szefowi działu software’u powiedziałem, że się nie wyrobię w tym czasie. A on na to: „Więc musimy iść do Elona Muska, musimy mu to powiedzieć”. Poszliśmy do Muska i szef raportuje: „Tomek mówi, że się nie wyrobi i musimy wziąć większą grupę ludzi do tego projektu”. Elon na to: „Dobra, ilu ludzi potrzebujecie?”. Bardzo pozytywnie do tego podszedł i w tym momencie zmieniła się moja rola. Zacząłem zarządzać grupą ludzi.
Bałem się tego, bo jestem introwertykiem i nigdy wcześniej tego nie robiłem. Bardziej lubiłem samotne programowanie. A od tego momentu zacząłem zarządzać całym zespołem programistów – dlatego też raportowałem do Elona o tym, co się u nas dzieje. Interesował się naszą pracą, nie chciał, by projekt się opóźnił. Potem okazało się, że nasz projekt bardzo dobrze zmieścił się w czasie.
I nadszedł 2019 r., start kapsuły. Na pokładzie są ludzie, ty jesteś odpowiedzialny za system bezpieczeństwa, bo go tworzyłeś. Co czułeś?
– W ten pierwszy lot polecieli astronauci, których znałem osobiście: Bob Behnken i Doug Hurley. Byli pilotami testowymi, którzy lecieli w pierwszym locie i mieli sprawdzić różne systemy. Razem ze mną trenowali to, jak ma działać komputer pokładowy, jak mają obsługiwać różne w nim rzeczy. To było dla mnie bardzo osobiste wydarzenie. No i rzeczywiście częściowo ode mnie zależało ich bezpieczeństwo. Było więc trochę nerwowo… Kiedy lecieli, byłem w centrum kontroli. Lot trwał ponad 24 godziny, obserwowałem przez większość tego czasu, czy wszystko dobrze działa – szczególnie podejście do stacji kosmicznej. Byłem odpowiedzialny za część kodu, która mierzyła pozycję względem stacji kosmicznej w chwili, kiedy dokowali. To był dla mnie nerwowy moment. Bo, po pierwsze, to niebezpieczna część misji, a po drugie, gdyby coś poszło nie tak, musielibyśmy wszystko anulować, a oni musieliby wrócić na Ziemię.
Niezwykle stresujący moment…
– Ale to nie znaczy, że musiałem coś w tym czasie robić. Pracowaliśmy nad całym systemem i bardzo dobrze go przetestowaliśmy przez poprzednie pięć lat. Trzymałem więc kciuki, żeby nic się nie popsuło. I byłem w gotowości, żeby naprawiać, gdyby coś jednak wymagało naprawy.
W Dolinie Krzemowej pracuje dużo Polaków. Co ich tam ciągnie?
Chcemy programować neurony
Mamy poczucie wartości
W jakim stanie jest polska nauka? Prof. Henryk Skarżyński, organizując po raz trzeci Kongres Nauka dla Społeczeństwa, był jak Midas. Dzięki niemu mieliśmy okazję zobaczyć, nad iloma innowacjami pracują instytuty badawcze i uczelnie z całej Polski oraz start-upy, mogliśmy także wysłuchać najlepszych polskich naukowców, również pracujących na Zachodzie.
– Te dwa dni pokazały coś niezwykle ważnego: że w Polsce mamy ogromny potencjał intelektualny. Pokazaliśmy 57 wdrożeń – konkretnych, namacalnych, działających – które służą ludziom, zmieniają rzeczywistość, poprawiają jakość życia. To już nie tylko deklaracje, to fakty. Ten kongres był wyjątkowy także dlatego, że spotkaliśmy się jako środowisko: naukowcy, praktycy, decydenci. Zbudowaliśmy wspólną przestrzeń do rozmowy, bo nauka łączy Polaków. Cieszy mnie również obecność wybitnych rodaków, którzy swoje kariery rozwijają za granicą, a dziś są ambasadorami polskiej myśli naukowej na świecie. Ich głosy były ważnym przypomnieniem, że warto sięgać wysoko i dzielić się swoimi osiągnięciami. Istotnym efektem tegorocznego kongresu będzie też powstanie Księgi Najważniejszych Wdrożeń Osiągnięć Twórczych XXI w. – dokumentu, który zbierze najcenniejsze dokonania polskich naukowców. Zostanie ona przekazana Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz innym instytucjom jako dowód realnego potencjału, jaki mamy w Polsce, i tego, że nauka to inwestycja, a nie koszt – mówi. prof. Henryk Skarżyński.
Za 10 lat będziemy mieli miliardy zysku
Dr Ewelina Kurtys – naukowczyni pracująca nad komputerami biologicznymi, ekspertka w zakresie neuronauki oraz komercjalizacji nowych technologii, jedna z panelistek debaty 3. Kongresu Nauka dla Społeczeństwa.
Zajmuje się pani „żywymi komputerami” – tak prezentowała je pani podczas kongresu.
– Firma FinalSpark istnieje od 2014 r. Na początku jej założyciele prowadzili badania fundamentalne w dziedzinie sztucznej inteligencji – chcieli zbudować myślący komputer, używając technologii cyfrowej. Dopiero ok. 2020 r. zmienili tę strategię, opierając ją na żywych neuronach.
Dlaczego?
– Stwierdzili, że nie ma sensu rozwijać AI, używając technologii cyfrowej, bo pożera to za dużo energii. Dlatego zdecydowaliśmy się na neurony.
Zwróciliście więc wzrok w stronę biologii. I hodujecie neurony?
–To są prawdziwe, żywe neurony. Normalnie takie eksperymenty prowadzi się w dziedzinach medycznych, żeby zrozumieć, jak działa mózg, by znajdować nowe leki. My stosujemy praktycznie te same techniki, ale w innym celu – chcemy je programować.
Jak je programujecie?
– Umieszczamy je na elektrodach. Tego typu badania prowadzi się od wielu lat w dziedzinie elektrofizjologii. Także po to, by znaleźć nowe leki. My robimy to po to, by móc programować neurony. Obecnie jesteśmy na wczesnym etapie, udało się nam zachować w tych neuronach jeden bit informacji. Na razie wszyscy, którzy z nami pracują, prowadzą badania fundamentalne nad tym, jak neurony przetwarzają informacje. To jest właściwie matematyka – przetwarzanie sygnałów.
Z jednej strony jest matematyka, a z drugiej – żywe ciało.
– Wszyscy, którzy pracują nad tym projektem, muszą rozumieć inżynierię, matematykę i biologię. Właściwie jednak jest to wyzwanie inżynieryjne. Bo neurony muszą być zdrowe, trzeba je w odpowiedni sposób hodować. Ale to są wszystko standardowe rzeczy, to nie jest rewolucja. Prawdziwą rewolucją jest przetwarzanie sygnałów. Jeżeli będziemy wiedzieli, jak programować neurony, będzie to ogromna rewolucja dla biokomputerów, ale też dla medycyny. Bo nikt jeszcze nie wie, jak neurony kodują informację, nikt nie wie, jak ją dokładnie przetwarzają na fundamentalnym poziomie. Ta wiedza przyczyniłaby się również do postępu w medycynie i pomogła leczyć różne choroby neurologiczne.
Przewaga biokomputerów polega na tym, że zużywać będą, w porównaniu z komputerami klasycznymi, bardzo mało energii.
– Tysiąc razy mniej! Biokomputer będzie zużywał tysiąc razy mniej energii, ale niekoniecznie będzie szybki. Możemy podejrzewać, obserwując nasz mózg, że neurony nie będą szybkie. Współczesne komputery cyfrowe są bardzo szybkie – jeśli chodzi o prędkość obliczeń, o ilość pamięci – tu nie możemy z nimi konkurować. Możemy natomiast oczekiwać, że neurony będą analizować bardziej skomplikowaną informację. To jest oczywiście nasze założenie, bo ten komputer jeszcze nie działa tak, by to sprawdzić eksperymentalnie. Ale możemy, patrząc na ludzki mózg, spodziewać się, jakie cechy będzie miał żywy komputer.
Będzie działał podobnie jak ludzki mózg?
– Tego się spodziewamy. Chociaż dopóki go nie zbudujemy, tak naprawdę nie będziemy tego wiedzieć.
A co stoi na przeszkodzie zbudowaniu go?
– Największym wyzwaniem jest uczenie się in vitro – jak to zrobić, jak programować neurony. Chcemy im wysyłać sygnał elektryczny i chemiczny, w taki sam sposób, jak komunikują się w mózgu neurony – zapisując informacje za pomocą sygnałów elektrycznych i neurotransmiterów. Chcemy to odtworzyć, wysyłając różne sygnały elektryczne i transmitery i odbierając od nich informacje. Naszym celem jest to, by mieć sensowne relacje pomiędzy tym, co wysyłamy, a tym, co otrzymujemy. To największa bariera. By ją pokonać,
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Mówić własnym głosem
Istnieje szansa, że ponad 136 mln osób na świecie z mową atypową zyska możliwość swobodnej komunikacji z otoczeniem
Konrad Zieliński – twórca Uhura Bionics, spółki zajmującej się praktycznymi metodami rekonstrukcji uszkodzonego głosu
Po przejściu choroby nowotworowej i zabiegu laryngektomii (usunięcia krtani) postanowił pan poszukać nowoczesnych sposobów odzyskania mowy. Pańska firma tworzy rozwiązania dla osób z mową atypową. Czym ona jest?
– Zaburzenia mowy i głosu dotykają na świecie miliony osób. Takich mówców nazywamy atypowymi. Stworzyliśmy i rozwijamy moduł AI służący do konwersji mowy – poprawiając jej zrozumienie i nadając intonację, przybliżamy osoby z mową atypową do sytuacji, w której mogą komunikować się z otoczeniem w sposób zrozumiały i swobodny. Opracowane rozwiązania proponujemy tym, którzy mają problemy z porozumiewaniem się własnym głosem z powodu czy to choroby, czy innych urazów fizycznych lub neurologicznych.
Rozwiązanie proponowane przez Uhura Bionics jest skomplikowanym urządzeniem elektronicznym wykorzystującym pewne możliwości sztucznej inteligencji. Kto stoi za jego projektem?
– Zespół Uhura Bionics jest spory i interdyscyplinarny – za projektem tego urządzenia stoi Marek Grzelec, projektant i mechatronik, który studiował m.in. na Wojskowej Akademii Technicznej. Od pięciu lat wspólnie zajmujemy się tym problemem, Uhura Bionics działa zaś od dwóch lat. W naszym interdyscyplinarnym zespole są elektronik, inżynier maszynowy i logopedka. Jako prezes odpowiadam za działalność badawczo-rozwojową, natomiast stroną technologiczną zajmuje się Marek Grzelec. Obecnie prowadzimy szeroko zakrojone badania, nawiązujemy też relacje z partnerami i wciąż budujemy zespół.
Co już teraz możecie zaoferować osobom pozbawionym możliwości swobodnego operowania swoim głosem?
– Nasze prace nakierowane są na trzy główne rozwiązania dotyczące problemów z mową. Elektroniczną krtań skonstruowano już 100 lat temu, ale od tej pory w zasadzie nie zanotowano w tej dziedzinie istotnego postępu. Przedmiotem naszych starań są dwa urządzenia: jedno prostsze i tańsze w produkcji, druga krtań – bardziej skomplikowana i dużo droższa – pozwalałaby wytworzyć głos o naturalnym brzmieniu osoby w pełni sprawnej. Oprócz tego pracujemy nad kompaktowym, eleganckim wzmacniaczem głosu oraz systemami konwersji mowy zamieniającymi głos atypowy na brzmiący bardziej zrozumiale. Odbiorcami tych urządzeń byłyby osoby dotknięte chorobami onkologicznymi lub pozbawione krtani z innych powodów.
W pana przypadku sytuacja wyglądała odmiennie, bo jeszcze przed operacją usunięcia krtani nagrał pan swój naturalny głos – stanowi on obecnie bazę do tworzenia dobrze brzmiącej mowy osobniczej. Czy przewidywał pan, że wykorzysta nagranie własnego głosu i że będzie ono przydatne w przyszłości?
– Miałem już wówczas pewne pomysły dotyczące przyszłości, zwłaszcza że w początkowej fazie choroby liczyłem na możliwość odzyskania pełnej sprawności. I tak właśnie się stało w okresie pomiędzy 2012 a 2018 r. Potem jednak nastąpił nawrót nowotworu. To wtedy nagrałem w studiu zestaw dźwięków na swoje ówczesne potrzeby. Teraz okazuje się, że nie zrobiłem wszystkiego, co byłoby mi przydatne w przyszłości. Zresztą w tym czasie nie było w Polsce dostępu do takiej usługi, tj. do zabezpieczenia głosu przez urządzenie pochodzącej z Edynburga firmy CereProc, do którego już wtedy dostęp mieli np. w Wielkiej Brytanii chorzy na chorobę Parkinsona.
Ile czasu zajęło skonstruowanie urządzenia do rekonstrukcji głosu? Czy możecie się już pochwalić seryjną produkcją, czy na razie macie jedynie prototyp?
– Pracujemy intensywnie. Posiadany kapitał umożliwił nam od 2023 do połowy 2024 r. rozpoczęcie produkcji niskoseryjnej. Powstało 60 sztuk urządzenia przeznaczonego do testowania – chcieliśmy się dowiedzieć, co należy udoskonalić w kolejnej wersji konwertera mowy. Jesteśmy obecnie w bezpośrednim kontakcie z 60 testerami: w USA – w Bostonie, gdzie tymczasowo mieszkam i jestem na wymianie doktorskiej, oraz w Polsce. Poprzez współpracujących z nami lekarzy, głównie logopedów, poszukujemy kolejnych chętnych do testowania naszego konwertera.
Jak wygląda zainteresowanie świata biznesu pańską inicjatywą?
– Na prowadzenie badań mamy porozumienia partnerskie, natomiast jeśli chodzi o produkcję urządzeń, korzystaliśmy z własnych środków spółki i dofinansowań rządowych. Stworzyliśmy konsorcjum podmiotów uniwersyteckich z krajów Unii Europejskiej: Austrii
b.tumilowicz@tygodnikprzeglad.pl
Czasopisma naukowe bez redaktorów
Wydawnictwa stawiają swoje zyski ponad jakość publikowanych artykułów
Zawsze zdarzały się masowe rezygnacje z pracy w redakcjach czasopism naukowych, ale teraz dzieje się to częściej. W latach 2021 i 2022 doszło do dwóch takich przypadków. W 2023 r. mieliśmy ich 12. Na swojej stronie internetowej czasopismo „Wired” podaje, że w styczniu z pracy zrezygnowała redakcja „Journal of Human Evolution” (cała prócz jednej osoby) jako 20. od 2023 r. Co się dzieje?
Podawane są różne powody rezygnacji. Ale wszystkie łączy zmiana w modelu biznesowym wydawnictw.
Rezygnujący redaktorzy „Journal of Human Evolution” napisali: „To była wyjątkowo bolesna decyzja dla każdego z nas (…). Głęboko przejmujemy się czasopismem, naszą specjalnością i społecznością naukową, jednak nie możemy dłużej pracować dla Elseviera w zgodzie z naszym sumieniem”. Elsevier, o którym mowa w oświadczeniu, to międzynarodowa firma i jedno z największych światowych wydawnictw naukowych, ale siedzibę ma w Amsterdamie.
Redaktorzy wśród powodów decyzji wymienili likwidację stanowisk personelu pomocniczego, jak również funkcji redaktora numerów specjalnych. Jego obowiązki miały przejąć inne osoby. Kiedy napisali, że potrzebny jest im personel pomocniczy, Elsevier odpowiedział, że „nie powinni zwracać uwagi na język, gramatykę, czytelność, spójność, precyzję w kwestii nomenklatury czy formatowanie”.
Wiele z tego, co robiono w redakcji, zostało przeniesione na zewnątrz. Elsevier bez wiedzy redaktorów zaczął korzystać ze sztucznej inteligencji. Konsekwencją stała się większa liczba błędów stylistycznych czy formatowania. Poprawiano też artykuły wcześniej zaakceptowane. „Sztuczna inteligencja wciąż jest używana i regularnie formatuje nadsyłane artykuły, zmieniając ich znaczenie i wymagając od autorów i redaktorów uważnego przyglądania się treściom”, czytamy w oświadczeniu.
Został też wdrożony plan znacznej redukcji liczby redaktorów, o ponad połowę. Tym samym jedna osoba otrzymywałaby dużo więcej artykułów do opracowania, często na tematy spoza swojej specjalności.
„Journal of Human Evolution” jest czasopismem o otwartym dostępie. Dla autorów oznacza to niestety, że muszą płacić za umieszczenie w nim swojego artykułu (dla czytelników są one dostępne bezpłatnie). Na stronie podana jest cena 3990 dol. – to więcej niż w innych czasopismach wydawanych przez Elseviera czy np. w należącym do grupy Nature „Scientific Reports”. Wielu autorów na takie wydatki nie stać. „To działa wbrew zasadom czasopisma (i Elseviera): równości i inkluzywności”, napisali redaktorzy.
Kropką nad i był list wysłany w listopadzie 2024 r. do dwojga redaktorów naczelnych „Journal of Human Evolution”: Marka Grabowskiego z Liverpool John Moores University w Wielkiej Brytanii oraz Andrei Taylor z Touro University California College of Osteopathic Medicine w USA. Elsevier poinformował ich, że chce, aby był tylko jeden redaktor naczelny, a nie dwoje, choć taki system obowiązywał od 1986 r. Gdy obydwoje wyrazili sprzeciw, wydawca powiedział, że ten model może pozostać, pod warunkiem że oboje utną swoje pensje o połowę.
Wydawnictwo już wcześniej było krytykowane, ale ostatnie jego ruchy wzmogły oburzenie. „Elsevier jak zwykle źle zarządzał czasopismem i zrobił wszystko, aby zmaksymalizować zysk kosztem jakości”, wytknął biolog PZ Myers z University of Minnesota w Morris w USA na swoim blogu Pharyngula. „Wydawnictwo uznało, że redaktorzy ludzie kosztują zbyt dużo, i stara się przerzucić całą pracę na sztuczną inteligencję”, napisał.
John Hawks z University of Wisconsin-Madison w Madison w USA, który opublikował 17 artykułów w „Journal of Human Evolution”, na swoim blogu wyraził pełne poparcie dla rezygnujących redaktorów. Był też zaszokowany dopuszczeniem przez Elseviera









