Tag "sztuczna inteligencja"

Powrót na stronę główną
Nauka Wywiady

Informatycy trzymają się mocno

Na tle krajowej nauki informatykę, w tym sztuczną inteligencję, można uznać za polską specjalność

Prof. Andrzej Jaszkiewicz – informatyk z Politechniki Poznańskiej specjalizujący się w jedno- i wielokryterialnej optymalizacji kombinatorycznej, algorytmach ewolucyjnych, sztucznej inteligencji oraz systemach wspomagania decyzji.

Czy polscy informatycy są w świecie dostrzegani, wyróżniają się poziomem przygotowania wśród specjalistów z innych krajów?
– Ta ocena jest mieszana. Nie jesteśmy szczególnie mocni w skali światowej, bo też nakłady na naukę w Polsce, wynoszące ok. 1% PKB, należą do raczej niskich w stosunku do bogatszych krajów Europy, np. Skandynawii, a także do średniej europejskiej, która wynosi ponad 2% PKB. Do czołówki się nie zaliczamy. Z drugiej strony wśród polskich naukowców w prestiżowym rankingu Uniwersytetu Stanforda oraz wydawnictwa naukowego Elsevier (Stanford/Elsevier’s Top 2% Scientist Rankings) aż ok. 9% stanowią osoby prowadzące badania w informatyce, podczas gdy w skali światowej jest to ok. 6%.

Dodajmy, że ranking jest imienny, bibliometryczny, opiera się m.in. na danych z cytowań, a wymienia ok. 1 tys. nazwisk polskich naukowców z różnych dziedzin. Informatyków jest ok. 100. Pańskie nazwisko też tam się znajduje.
– W skali naszego kraju wśród nauczycieli akademickich informatycy według danych POL-on stanowią zaledwie 3%, choć wywodzi się spośród nich 9% najlepszych polskich naukowców. Na tle krajowej nauki informatykę, w tym sztuczną inteligencję, można więc uznać za polską specjalność.

Potencjał intelektualny dostrzegamy już wśród polskiej młodzieży, bo w międzynarodowych konkursach matematycznych czy informatycznych nasi studenci odnoszą liczne sukcesy.
– Nagrody potwierdzają, że potencjał jest duży. Mamy zdolną młodzież, ale trzeba zadać pytanie, na ile jej potencjał jest wykorzystywany. Ilu wybitnie zdolnym studentom możemy zaoferować stypendia doktoranckie choć częściowo konkurencyjne wobec wynagrodzeń w przemyśle, ilu absolwentów pozostanie na uczelni i będzie przekazywało swoją wiedzę kolejnym pokoleniom, a ilu wyrwie się do firm, wspomagając największe światowe koncerny. Naszym uczelniom trudno pozyskać tych najzdolniejszych.

Tytuł magistra informatyki brzmi dumnie, ale mamy tutaj rozmaite specjalizacje. Programista stoi chyba wyżej od np. administratora?
– Informatyka to bardzo szerokie pojęcie. Zwróciłbym uwagę na jeszcze dwie „elitarne” specjalności. Jedna zajmuje się sztuczną inteligencją (AI), a druga cyberbezpieczeństwem. W praktyce informatycy obu specjalizacji tworzą opracowania w odniesieniu do konkretnych potrzeb. Obie specjalizacje są bardzo potrzebne, zwłaszcza że nieustannie tworzone są różne języki oprogramowania, wysokopoziomowe i niskopoziomowe, i coraz częściej zdarzają się zorganizowane ataki, które zagrażają cyberprzestrzeni i pochłaniają ogromne zasoby.

Warto też wspomnieć o wysokich kompetencjach potrzebnych w robotyce, gdzie wymagana jest mieszanka wiedzy z dziedziny informatyki, oprogramowania i umiejętności sprzętowych. W wielu firmach odczuwa się brak dobrze przygotowanych informatyków po studiach i tam organizuje się dodatkowe kursy i szkolenia przyuczające do zawodu. Nie są to może najwyższej klasy specjaliści, ale potrafią coś dla danej firmy stworzyć, zaprogramować pod określone potrzeby. Jednak później często się okazuje, że takie słabiej wyedukowane osoby mają większe problemy ze znalezieniem nowej pracy.

Studia informatyczne oferowane są i przez uniwersytety, i przez politechniki. Jaka jest różnica między ich absolwentami? Czy ci pierwsi są bardziej teoretykami, a drudzy praktykami?
– Absolutnie nie. Poziom kompetencji zależy raczej od jakości nauczania w konkretnej szkole wyższej. Ogólnie programy nauczania są bardzo podobne. Doszło do tego, że np. na tym kierunku na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, tak samo jak na politechnice, absolwenci otrzymują tytuł inżyniera. Poziom specjalisty w danej dziedzinie zależy od zakresu zdobytej wiedzy. Siłą rzeczy informatyk przyuczony w ciągu kilku tygodni kursu nie posiądzie takiej wiedzy jak ktoś, kto kształcił się przez kilka lat. Może się podejmować prostszych zadań, które ktoś mu zleca, tworząc jakieś fragmenty programu, ale nie może zastąpić osoby pracującej samodzielnie nad bardziej skomplikowanymi problemami. Oczywiście są wyjątki – bardzo dużo zależy od zdobytego doświadczenia w pracy zawodowej i od samodoskonalenia.

Wygląda na to, że wspomniani przez pana specjaliści z dziedziny cyberbezpieczeństwa muszą się ścigać z równie dobrze przygotowanymi hakerami, którzy nie tylko atakują prywatne konta bankowe czy profile w mediach społecznościowych, ale nawet mogą obezwładnić całe sieci i systemy strategiczne dla naszego życia.
– U nas prawo utrudnia działalność hakerów

b.tumilowicz@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Stanisław Filipowicz

My

W jaki sposób zostaną zapamiętane nasze czasy? Może jako epoka zmartwychwstania dinozaurów i walk, w których stawały przeciw sobie Godzilla i King Kong? Kino jest w końcu naszą wizytówką. Charakterystyczne: świat tłumaczymy sobie jako starcie żywiołów. Staliśmy się we własnych oczach drobinkami, których pałace może obrócić wniwecz jedno ziewnięcie potwora.

Być może sami będziemy musieli stanąć do walki, zmierzyć się z mocami Frankensteina, który zstąpił na ziemię, przybierając nowe imię – AI. Tymczasem homo sapiens wyraźnie opada z sił. Francuski filozof eseista Alain Finkielkraut pisał o „porażce myślenia”. Żyjemy, jak zauważył, w czasach „zdechlaka i fanatyka”. Fanatycy nie myślą, bo do niczego nie jest im to potrzebne, zdechlakom po prostu nie starcza sił. Oto obraz epoki.

Najchętniej mówimy dziś o emocjach. Na tym tle zapanowało prawdziwe szaleństwo. Wszyscy, z politykami na czele, chcą „docierać do emocji”. Być może poczuliśmy się jakoś skrępowani darem myślenia, być może on nas zawstydza, homo sapiens najwyraźniej odwraca się od swojej przeszłości. Oto wreszcie nadeszły czasy pokory – wstydzimy się myśleć.

Nie o tym marzyło Oświecenie. Chociaż właściwie od początku wszystko było dość pogmatwane. Charles Dickens zanotował: „Była to najlepsza i najgorsza z epok, wiek rozumu i wiek szaleństwa. (…) Dążyliśmy prosto w stronę nieba i kroczyliśmy prosto w kierunku odwrotnym”.

Tak bywa. Ze złudzeniami Wieku Świateł z największym talentem rozprawił się Jonathan Swift. Jego „Podróże do wielu odległych narodów świata” to jedno z najfantastyczniejszych dzieł literatury. Głęboki sarkazm miesza się u Swifta z dowcipem i nieprześcignioną przenikliwością. Rozkosz i radość! I pomyśleć, że książka ta została właściwie zamordowana, pomniejszona, oddana dzieciom. W wersji zinfantylizowanej straciła urok oparty na przewrotnych metaforach i całą czarodziejską moc. Stała się czytadłem dla maluchów.

A obrazy Swifta dotykają rzeczy głębokich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Fenomen Teatru STU

Nie ma teatru dramatycznego bez żywego słowa. Może paradoksalnie sztuczna inteligencja sprawi, że zatęsknimy za żywym słowem i prawdziwym aktorem

Krzysztof Jasiński – twórca legendarnego Teatru STU

Teatr przeżywał rozmaite lęki o swoją przyszłość. Wiek temu zagrażało mu kino, potem telewizja, a teraz sztuczna inteligencja?
– Pojawiają się takie opinie. Temat nabrzmiewa, a z każdym dniem obecność sztucznej inteligencji staje się coraz bardziej odczuwalna. Jedni lękają się, że ich zastąpi, drudzy liczą, że wzbogaci możliwości teatru. To ci, którzy wiążą z AI nadzieję na nasycenie teatru nowoczesnością. Są już w Europie spektakle ze sztuczną inteligencją w roli głównej. Zaangażowani w nowinki chcą zaprząc AI do roboty, choć zwykle w tych planach lekceważą najważniejszy podmiot.

Mianowicie?
– Słowo ucieleśnione. AI jest operatorem w zasobie słów, ale nie zastąpi żywego aktora. Fenomen teatru polega na tym, że mamy do czynienia ze specyficznym kontaktem międzyludzkim, często dość intymnym. Tu AI będzie bezsilna. Teatr jest po przeciwnej stronie – świat wyobraźni rozkwita raczej w krainie ducha. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę, jak zdycha dekonstrukcja, postmodernistyczny paradygmat. Jakąś rolę odegrał, nie przeczę, namieszał w humanistyce i sztuce, ale już jest anachroniczny.

Ze słowem w teatrze bywa różnie.
– Obserwujemy klęskę słowa, i to na wszystkich poziomach. Wyrzucono autora, próbując zastąpić go dramaturgiem albo nawet zespołem dramaturgów. Szkoły aktorskie już nie potrafią uczyć mówienia – młodzi aktorzy nie wiedzą, co to jest słowo ucieleśnione, metafizyka słowa. Mówią niewyraźnie, nie znają wagi samogłosek i ich szczególnej roli w przenoszeniu emocji. Niepotrzebny im taki warsztat, wystarczy mikrofon – i już słychać.

Może i słychać, ale co?
– Otóż to! Mikrofon deformuje relację aktor-widz. Siedzę w teatrze, który ma większą scenę, i nie wiem, kto mówi, bo słyszę w głośnikach. Słyszę radio, a nie żywego człowieka. Ale jest coś ważniejszego, co jest tajemnicą słowa – słowo ucieleśnione przez aktora. Jeśli jest przetworzone, oderwane od ciała – magia słowa ginie. Nie ma teatru dramatycznego bez żywego słowa. Może paradoksalnie AI sprawi, że zatęsknimy za żywym słowem, aktorem – magiem słowa. Elita, która przywróci kontakt z żywym słowem, wyłączy mikrofony, prąd i wróci do tradycyjnej, misteryjnej funkcji teatru – w większym stopniu, niż to dzisiaj bywa.

Czy słowo zawsze było dla pana jądrem teatru?
– Niewiele o tym mówiłem, bo nikt mnie o to nie pytał. Miałem szczęście, że kiedy jako „spadochroniarz” niespodziewanie wylądowałem w Krakowie, dyrekcję Starego Teatru sprawował jeszcze Władysław Krzemiński. Od tego czasu znałem wszystkich jego dyrektorów, a z niektórymi się przyjaźniłem. Stary Teatr zawsze był nowoczesnym teatrem dramatycznym. Zanim zapisano mnie do szkoły teatralnej, odwiedzałem Teatr 13 Rzędów w Opolu. Potem, już w Krakowie, poznałem bliżej Waldemara Krygiera, współpracownika Jerzego Grotowskiego – rzadko dzisiaj się go wspomina, a był malarzem, kostiumografem, wykonywał plakaty dla Grotowskiego, pamiętne linoryty do „Apocalypsis cum figuris”. Wtedy z Jerzym Gurawskim pomagał Grotowskiemu kształtować przestrzeń spektakli, architekturę, plastykę. To był czas, kiedy Grotowski przywiązywał jeszcze wagę do słowa, jego współpracownicy prowadzili lekcje wymowy. Kolegowałem się z nim przez kilka lat i pamiętam eksperymenty z rezonatorami ciała. Wtedy jeszcze Grotowski powoływał się na tradycję Reduty Juliusza Osterwy, potem po prostu opuścił teatr.

A mnie wymowy w szkole teatralnej uczyła Halina Gallowa, żona Iwona Galla, aktorka Reduty. Potem naszą nauczycielką była Danuta Michałowska, ukształtowana w Teatrze Rapsodycznym Mieczysława Kotlarczyka, wielkiej szkole słowa scenicznego. Kotlarczyk nawiązywał do niemieckiej metody sprachgestaltung, opracowanej w latach 20. ubiegłego wieku przez Rudolfa i Marię Steinerów. Ich nowe podejście do języka zainspirowało wielu twórców i pedagogów teatru. Sam Kotlarczyk wydał książkę „Sztuka żywego słowa. Dykcja, ekspresja, magia” (Rzym, 1975). W Polsce cenzura nie chciała puścić trzeciego rozdziału, „Magia”, i całość ukazała się dopiero w Watykanie nakładem Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego z przedmową Karola Wojtyły.

Wracając do „moich uniwersytetów” – w PWST wiersza uczył mnie Jerzy Merunowicz, dawał mi nawet „prywatne” lekcje. A sprawa była prosta: zamiłowanie do mowy wpoił mi w liceum znakomity nauczyciel łaciny – do dzisiaj z pamięci mogę recytować fragmenty Owidiusza.

Podobno potem sam pan dawał lekcje wymowy?
– Dokształcałem aktorów – zwracałem uwagę na wymowę, a tak naprawdę na to, jak to jest z tą magią słowa, jakie są podstawowe tajemnice sztuki aktora. Młode pokolenie postmodernistyczne, które teraz króluje na scenach, nie ma zielonego pojęcia, czym jest metafizyka słowa w teatrze.

Brakuje dawnych mistrzów?
– Bardzo nam brakuje Jerzego Treli – mieliśmy wspólne plany. Na jubileusz 60-lecia STU przygotowuję spektakl oparty na „Fauście” Goethego. Dostrzegłem inspirujące paralele. Goethe pracował 60 lat nad „Faustem”, STU właśnie obchodzić będzie 60-lecie.

Jerzy Trela kilkanaście lat grał mistrzowski monodram „Wielkie kazanie księdza Bernarda” Leszka Kołakowskiego. Jak trzeba było jakiegoś demona czy ducha albo samego diabła zagrać, to Jerzy Trela był najlepszy. W „Hamlecie” Duch Ojca, w „Weselu” Chochoł – i dalej w „Wyzwoleniu” i „Akropolis”, bo graliśmy cały tryptyk pod wspólnym tytułem „Wędrowanie”. „Hamlet” jest już grany przez 25 sezonów i bezcielesny głos Jerzego Treli elektryzuje przedstawienia.

Ale już wcześniej grzmiał z wawelskiej wieży: „Wyzwolin ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony” w trakcie widowisk podwawelskich, kiedy podczas wianków krakowskich gromadziło się 200 tys. ludzi. Teraz w scenariuszu „Fausta” zatrudnimy sztuczną inteligencję, żeby mówiła głosem Treli. To będzie mefistofeliczny, cyfrowy głos Jerzego Treli – inaczej mówiąc, diabelska robota.

Czyli sztuczna inteligencja jednak na coś się panu przyda.
– Owszem, będzie służyła, nabierze lucyferycznych znaczeń, będzie na swoim miejscu.

Często powtarza pan nazwisko Wyspiańskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Szahaj Felietony

Brawo Australia!

Wreszcie ktoś się odważył powiedzieć: dość! Rzucić wyzwanie faktycznym władcom świata – wielkim korporacjom internetowym z Doliny Krzemowej. Chodzi o zakaz korzystania z mediów społecznościowych przez osoby, które nie ukończyły 16. roku życia. Rząd australijski wziął na poważnie to, co wiadomo od dawna i co zostało potwierdzone licznymi badaniami. Media społecznościowe szkodzą, przede wszystkim dzieciom i młodzieży. Uznaje się zasadnie, że odpowiadają za lawinowe pogarszanie się stanu zdrowia młodych ludzi – psychicznego, a poniekąd i fizycznego (epidemia otyłości wynikającej m.in. z braku ruchu). Ich fatalne oddziaływanie nie budzi już dziś żadnych wątpliwości. Dzieci i młodzież nie wytrzymują psychicznie hejtowania w sieci (mnożą się samobójstwa), ciągłego porównywania się z innymi, które skutkuje obniżonym poczuciem własnej wartości, przebodźcowania związanego z zalewem informacji płynących z sieci (w większości marnej wartości), wyobcowania ze środowiska rówieśniczego oraz, szerzej, społecznego, co wywołuje poczucie samotności. Źle znoszą dostęp do treści internetowych skoncentrowanych na silnych emocjach, najczęściej o charakterze negatywnym, zderzanie się z całym złem tego świata znajdującym odzwierciedlenie w internecie. Nie przesadzę, jeśli powiem, że media społecznościowe stały się trucizną, która niszczy wchodzące w życie pokolenia. Nie tylko obniżają ich standard życia rozumianego w kategoriach psychicznych, ale także przyczyniają się do zmniejszania ich zdolności interaktywnych, społecznych, wspólnotowych, być może też intelektualnych.

Ta ostatnia sprawa jest elementem szerszego zjawiska – pogłębiania się zidiocenia ludzkości.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Stefania lubi mówić nie

Zbyt mało osób podejmuje studia pielęgniarskie, bo ma przed oczami pielęgniarstwo z dawnych lat, a ono już tak nie wygląda

Adrian Nowakowski – pielęgniarz w Klinice Neurologii Centralnego Szpitala Klinicznego przy ul. Banacha w Warszawie. Zwycięzca polskiej edycji konkursu o Nagrodę Pielęgniarską Królowej Sylwii, skierowanego do pielęgniarek i pielęgniarzy, którzy opracowali innowacyjne rozwiązania w tej branży. Jest też studentem informatyki.

Stefania nie ma rąk ani nóg. Mieści się w dużej walizce, jeśli ułoży się ją po przekątnej. Taką walizkę na kółkach Adrian Nowakowski ciągnie, kiedy jedzie na spotkanie lub wywiad. Na miejscu wydobywa Stefanię, stawia na stole, poprawia biały sweter i łańcuszki na szyi, żeby wyglądała schludnie. Oczami Stefanii jest kamera, uszami mikrofon, a narządem mowy – głośnik. Bez komputera jest bez życia. Do komputera wgrany został program, który stworzył Adrian. To tajemnica. Ten program ożywia Stefanię. Z założenia jest ona dojrzałą pacjentką z demencją. Adrian proponuje, żebym z nią pogadała, wcielając się w rolę pielęgniarki. Gadanie z manekinem wymaga przełamania oporu.

Jakoś trudno traktować fantom jak człowieka.

– Ona mnie peszy, nie wiem, jak rozmawiać z takim stworem – usprawiedliwiam się.

Adrian, który ma już ponadroczne doświadczenie w słownych potyczkach ze Stefanią, bierze na siebie konwersację.

– Dzień dobry, pani Stefanio. Może się umyjemy, dobrze? – pyta łagodnym głosem.

Stefania reaguje nerwowo:

– Dzień dobry. Kim pan jest? Co tu się dzieje? Dlaczego jestem tutaj, a nie w domu?

Pacjentka ocenia otoczenie, które widzi kamera, i wie, że nie ma tu nic, co świadczyłoby o tym, że jesteśmy w mieszkaniu: żadnej sofy, żadnego stołu, telewizora, bamboszy.

– A może jednak pójdziemy się umyć? – ponawia zaproszenie Adrian.

– Nie, dziękuję. Dlaczego miałabym się myć tutaj? Nie wiem, co tu robię.

– Proszę pani, jesteśmy w redakcji, przyszedłem tu udzielić wywiadu – wyjaśnia Adrian.

– Wywiad? – Stefania jest zaskoczona. – Nie pamiętam, żebym się na coś takiego umawiała. Ale może powinnam się jakoś przygotować, skoro to taki ważny dzień?

– Wobec tego umyjemy się, a potem zrobię pani ulubioną herbatę.

– Ale nie mogłabym zostać tutaj i odpocząć? Chciałabym czuć się swobodnie. Nie potrzebuję się myć. Kiedyś to ja decydowałam, kiedy co mam robić. Teraz wszystko mi się miesza. Może byście zostawili mnie samą? Kiedyś miałam więcej siły, więcej jasności.

Jednak herbata brzmi kusząco. No dobrze, niech będzie ta herbata.

Stefania jest tak zaprogramowana, żeby na każdą propozycję reagować z pewnym oporem. Jest bowiem stworzona do nauki komunikacji. Gdyby na wszystko natychmiast się zgadzała, konfrontacja nie byłaby możliwa. Zwykle pod wpływem argumentów wyraża zgodę, ale bywa, że nic nie jest w stanie jej przekonać, aby powiedziała „tak”. Albo szuka wymówek. Kiedyś, gdy rozmowa z Adrianem odbywała się w jego pokoju, bez ogródek powiedziała mu: „Musi pan tu posprzątać, bo mogę się przewrócić”. Stefania wie, że jest fantomem, ale nie ma świadomości, że jest pozbawiona kończyn.

Zdarza się, że nieoczekiwanie poddaje się refleksjom. Jak teraz, gdy po obróceniu fantomu w oku kamery pojawia się regał z książkami. Jest zachwycona tym widokiem.

– Książki na półkach przypominają mi tamte czasy, kiedy mogłam czytać. Może bym teraz poczytała? Pamiętam, jak eseje z tych książek czytałam całymi godzinami. A może to były inne książki? Pamiętam, że kiedyś miałam ulubione, były pełne mądrości, inspirowały mnie. Ale może wszystko mi się myli? – zastanawia się.

Stefania potrafi rozmawiać dzięki sztucznej inteligencji. Ale kiedy snuje refleksje, rodzi się podejrzenie, że po tej drugiej stronie jednak musi być człowiek.

Pana Stefania jest zaskakująco ludzka z tym rozkojarzeniem, zagubieniem i wątpliwościami. Po co pan ją stworzył?
– Na pierwszym roku pielęgniarstwa studenci mają zajęcia na fantomach plastikowych. Taki fantom nie ma możliwości nawiązania kontaktu ze studentem, bo nie mówi, nie może wyrazić zgody na zabiegi lub się sprzeciwić. Pomyślałem: a co by było, gdyby dać mu wzrok, umiejętność mowy, możliwość zbuntowania się? Wtedy student musiałby znaleźć nić porozumienia z pacjentem, umieć się skomunikować. Szczególnie trudne jest to w przypadku chorych z demencją, którzy czują niechęć do zmian, często nie chcą się poddawać koniecznym zabiegom. Chodzi o to, żeby studenci, kończąc studia i idąc do szpitala, już mieli pojęcie, jak rozmawiać z pacjentem. Dlatego stworzyłem panią Stefanię. Do jej zbudowania użyłem zwykłego manekina.

Ale przecież to nie jest zwykły manekin.
– Oczywiście, że nie. Aby go ożywić, potrzebna jest sztuczna inteligencja. Dlatego nieodzowną częścią pani Stefanii jest komputer z odpowiednim oprogramowaniem, które stworzyłem. Oprogramowanie to moje autorskie połączenie różnych elementów, które wcześniej istniały. Pomysł wykorzystuje już istniejące mechanizmy, takie jak modele językowe. To tak, jakby z istniejących klocków Lego budować nowatorskie obiekty. Właśnie z takich elementów zbudowałem program, dzięki któremu mój manekin może się porozumiewać z otoczeniem.

Czy z panią Stefanią da się rozmawiać o wszystkim?
– Generalnie tak, ale nie można wkraczać w problematykę dla niektórych osób kontrowersyjną, np. rozmawiać na tematy seksualne. Zakres rozmów dotyczy różnych kwestii, zwłaszcza tych, które porusza się w codziennych kontaktach z pacjentem z demencją.

Co najskuteczniej przekonuje ją, żeby na coś się zgodziła?
– Nie ma zasady. Może byłaby bardziej przewidywalna, gdyby miała bardziej rozbudowany i złożony charakter, opisujący różne aspekty życia i jej stosunek do różnych spraw. Jeśli chodzi o charakter pacjentki, to eksperymentuję na drugim projekcie, który jeszcze nie jest gotowy. Ten drugi program, pod który można podłączyć fantom, ma także wiedzę z internetu dotyczącą m.in. wydarzeń na świecie czy pogody. Jest w stanie w pewnym momencie spytać: „A słyszał pan, co przed chwilą powiedzieli na temat wyborów w Polsce?” albo: „Czytałam ostatnio w gazecie, że 2,5 mln Polaków żyje w skrajnym ubóstwie. Bardzo się obawiam, że mnie też może się to przydarzyć”. Albo, mając dane o lokalizacji i o pogodzie, na propozycję spaceru może zareagować: „Nie mam ochoty, bo pada deszcz” lub „Nie chce mi się, jest za zimno”.

Do ćwiczeń ze studentami pielęgniarstwa nie jest jej potrzebna taka wiedza?
– W zasadzie nie jest potrzebna, choć bez wątpienia konwersacja byłaby bardziej interesująca.

e.borecka@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

Tworzenie przyszłości Twojej marki w Polsce dzięki Web3 i AI

W erze cyfrowej ekspansji rozwój technologii takich jak Web3 i sztuczna inteligencja (AI) otwiera przed markami nieskończone możliwości. Dla firm planujących rozwój na dynamicznym polskim rynku, wykorzystanie tych innowacji może być kluczem do sukcesu. Dowiedz

Aktualne

VI Edycja Our Future Forum – 25 listopada

JUŻ 25 LISTOPADA RUSZA VI EDYCJA OUR FUTURE FORUM – NAJWIĘKSZEJ KONFERENCJI EDUKACYJNEJ W POLSCE W poniedziałek, 25 listopada w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie ponad 1000 studentów i licealistów weźmie udział w VI edycji Our

Technologie

Sztuczna inteligencja nie boi się autorytetów

Stopniowo tracimy autonomię i podmiotowość na rzecz rosnącej roli AI w codziennym życiu

Dr Berenika Dyczek – doktor nauk społecznych, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Naukowo zajmuje się socjologią kultury i sztuki, a przede wszystkim socjologią cyberprzestrzeni i socjoinformatyką. Prowadzi badania nad wpływem sztucznej inteligencji na społeczeństwo. Autorka dwóch monografii i licznych artykułów publikowanych w czasopismach międzynarodowych.

W jak dużym stopniu sztuczna inteligencja oddziałuje dziś na społeczeństwo?
– Z moich badań wynika, że stopniowo tracimy autonomię i podmiotowość na rzecz rosnącej roli sztucznej inteligencji w codziennym życiu. Wpływa to na organizację naszego dnia, który coraz częściej kształtują technologie. „Pamięć ciała” wymusza na nas sprawdzanie telefonu, w którym czeka już gotowy scenariusz: zaplanowane zadania, artykuły do przeczytania czy treści, które będziemy oglądać. Wielu już się nie zastanawia, co będą dzisiaj robić, czytać i myśleć.

Zdecydowanie coraz mniej osób odwiedza strony konkretnych redakcji, żeby czegoś się dowiedzieć. I sprawdza kilka, aby zobiektywizować sobie przekaz.
– Przegląd codziennej prasy staje się reliktem przeszłości. To media społecznościowe – za pomocą precyzyjnie zaprogramowanych algorytmów – decydują, co zostanie nam „podane na tacy”. Inaczej mówiąc, to one dyktują, czym dziś nasycimy umysły. Obecnie mamy do czynienia z zaawansowanymi systemami manipulacji – zwanymi systemami rekomendacyjnymi – które w rzeczywistości sprawują nad nami kontrolę. Jednak utrzymuje się nas w iluzji, że to my mamy władzę. Bo decydujemy, w który artykuł klikniemy. Tymczasem nasze cyfrowe „ja” jest już nakarmione. Moje badania pokazują, że ludzie rzadko analizują ten wpływ sztucznej inteligencji na swoje życie.

Coraz więcej osób korzysta również z czatów GPT. Wydaje się jednak, że mamy małą świadomość tego, jak one działają. Ta technologia wcale nie jest neutralna i bezstronna.
– Przede wszystkim czat GPT wciąż się zmienia, ponieważ ciągle się uczy. Na początku model ten był trenowany na ogromnych ilościach danych pochodzących z różnorodnych źródeł, takich jak teksty z internetu, artykuły czy książki. W pewnym momencie do poprawy jego działania zaczęto wykorzystywać również crowdsourcing. To proces, w którym grupy ludzi oceniają i poprawiają odpowiedzi AI.

Poglądy ludzi z tych grup wpływają więc na „światopogląd” AI?
– Z naukowego punktu widzenia w crowdsourcingu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Inteligencja może sztuczna, zwolnienia prawdziwe

Od czasu udostępnienia usługi ChatGPT i kolejnych wcieleń zabawkowej „sztucznej inteligencji dla początkujących” dyskusja o rozwoju tej technologii, tego instrumentu czy narzędzia jest jedną z najczęściej podejmowanych publicznie. Czy AI jest groźna, czy zapanuje nad światem, kiedy zacznie zagrażać ludziom, jak szybko osiągnie samoświadomość, do czego jest zdolna, czy jest błogosławieństwem, czy przekleństwem. Ta debata musi się toczyć, na wiele pytań już znamy odpowiedzi. Wiemy, że Izrael w Gazie wykorzystał narzędzie AI o nazwie Gospel (Ewangelia). Wyznaczało ono cele bombardowań, szacując liczbę potencjalnych zabitych i – jak to sztuczna inteligencja – nie przejmując się tym w ogóle. Wszak spust czy enter naciskał już oficer albo żołnierz IDF.

Bez tej dyskusji możemy utknąć w dawnym złudzeniu o dobrodziejstwie internetu jako takiego. Nauczka z tamtej przygody: stworzenie zmonopolizowanego potwora władzy i mnożenia majątku przez nielicznych, poddanego absolutnej kontroli i mocy wykluczania, wygenerowanie systemu globalnego uzależnienia, zarówno na poziomie ogólnym, jak i osobistym – wszystko to powinno nam świecić na alarm w kwestiach AI. Bajki o szansach powszechnej edukacji i rozwoju medycyny to cyfrowo-algorytmowa zasłona dymna.

Tymczasem mamy kamyczek, polski, do globalnego koszyczka tej dyskusji. Otóż istnieje w Krakowie OFF Radio Kraków, które jest odgałęzieniem publicznego Radia Kraków

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Sport

Profesorowie bez dyplomów

Poldi włada biegle językami krajów, w których robił karierę

Ekscentryczna promocja radia-którego-nikt-nie słuchał udała się w stu procentach. Deepfake’owy wywiad bota dziennikarskiego z botem noblowskim, czyli niejakiej Emi z Wisławą Szymborską, nieżyjącą od 12 lat, pokazał, co już może sztuczna inteligencja w służbie mediów i jakie wynikają z tego niebezpieczeństwa. Otóż AI może manipulować perfekcyjnie i bezkonkurencyjnie – wskrzeszona poetka komentowała własnym głosem twórczość tegorocznej laureatki z Korei tak zmyślnie, że przyklasnął temu sam najjaśniejszy sekretarz Fundacji Wisławy Szymborskiej, Michał Rusinek.

Ta kuriozalna „rozmowa” dowiodła, że w świecie symulakrów nikt nie może się czuć bezpiecznie – nie tylko szeregowi pracownicy (jak dziennikarze rzeczonego radia, którym rozwiązano umowy, bo AI może wybierać listę utworów do grania za darmo), lecz także pracownicy zasłużeni i legendarni (jak lektor Jarosław Juszkiewicz, którego po wielu latach Google Maps właśnie zastąpiło głosem bota), a nawet zmarli wieszcze. Groza i lament, do których nie mogę się nie przyłączyć, chociaż z czystej przekory dodam, że lepsza sztuczna inteligencja niż jej naturalny brak, którym grzeszy cała armia dostarczycieli kontentu, uważających się za aktywnych dziennikarzy.

Dla przykładu przeanalizujmy przypadek pana Pipsztyckiego z pewnego tabloidu, który w ubiegłym tygodniu postanowił zarobić na życie tekstem o wybitnym sportowcu. Owóż ten nieborak zechciał przyciągnąć uwagę „sensacyjną” wiadomością o wykształceniu Lukasa Podolskiego; najwyraźniej algorytm podsunął Poldiego jako gorącą postać po hucznym benefisie w Kolonii. Kilkanaście dni temu dziesiątki tysięcy fanów przyszło zobaczyć mecz, w którym Górnik Zabrze zasilony jednorazowo gwiazdami Bundesligi (m.in. Manuelem Neuerem w bramce i Matthiasem Ginterem w obronie) wygrał z FC Köln – macierzystym klubem Poldiego, który zagrał po połowie w obu drużynach. To był hołd dla mistrza świata, najlepszej lewej nogi w historii niemieckiej piłki, człowieka, który doskonale pojął gramatykę futbolu, ale włada też biegle językami krajów, w których robił karierę – mówi po niemiecku, angielsku, polsku, śląsku, a i po turecku zagadać potrafi.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.