Tag "wieś"

Powrót na stronę główną
Zwierzęta

Wyspa kotów

Japońska Aoshima jest celem pielgrzymek kociarzy z całego świata

Wysp kotów w Japonii jest kilka, ale to Aoshima (prefektura Ehime) z najliczniejszą rozmruczaną społecznością jest celem pielgrzymek kociarzy z całego świata. Czy słusznie? Kto spodziewa się miejsca do szpiku kawaii, poczuje ukłucie zawodu. Bolesne. „Aoshima, znana szerzej jako wyspa kotów, to prawdziwy raj dla wszystkich miłośników mruczących czworonogów. Niektórym trudno w to uwierzyć, ale populacja futrzaków kilkadziesiąt razy przewyższa liczebnością mieszkających tam ludzi”, tego pokroju rewelacje regularnie publikują polskie media. Sęk w tym, że tak o Aoshimie może pisać tylko ktoś, kto nie postawił na niej stopy.

Pierwsze wrażenie wyspa faktycznie robi imponujące. Rozmruczane towarzystwo wita już w porcie. Koty, choć półdzikie, nie boją się ludzi, chętnie się bawią. Lubią być pieszczone, a najbardziej karmione. Ale im dalej od przystani, tym mniej powodów do entuzjazmu. Potrzeba różowych okularów, by zignorować fakt, że Aoshima to na wpół opuszczona wyspa w stanie agonii. Podtrzymywana przy życiu tylko przez garstkę wiekowych mieszkańców i odwiedzających ją kociarzy. Od przywożonego przez turystów pokarmu zależy byt półdzikich, pozbawionych opieki weterynaryjnej kotów. (…)

Na wyspie nie ma samochodów (zresztą nie miałyby dokąd jeździć, bo nie ma też dróg), sklepów, stoisk z pamiątkami i karmą dla zwierzaków, nie ma miejsc noclegowych (…). Wodę pitną przywozi się z lądu. Jedyne udogodnienie to mikroskopijna poczekalnia w porcie. Nie brakuje na wyspie natomiast opuszczonych domów. To wyspa kotów i duchów.

Skąd się wzięły koty na wyspie kotów? Sprowadzono je, by rozprawiły się z myszami niszczącymi rybackie łodzie. Koty polowały równie chętnie, jak się rozmnażały. Na Aoshimie nic i nikt im w tym nie przeszkadzał, toteż populacja rozrosła się do niekontrolowanych rozmiarów. W tym czasie z wyspy znikali ludzie. W latach 40

Fragment książki Zofii Jurczak Japonia. Kraj możliwości, Bezdroża, Gliwice 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Kresy w oczach oficerów KOP

Sprawa gospodarczego podniesienia tych ziem jest palącym i kapitalnym zagadnieniem polityki państwowej

Opracowanie oficerów oświatowych Korpusu Ochrony Pogranicza pokazuje prawdziwy obraz Kresów Wschodnich II RP. A obraz ten we współczesnym polskim piśmiennictwie jest mocno zmitologizowany i tym samym zafałszowany. Oficerowie, dokonując opisu gmin kresowych, w których stacjonowali, czynili to rzetelnie. Opis miał służyć ich formacji, nie był przeznaczony dla czytelnika zewnętrznego. Nie było więc tu miejsca na propagandę czy koloryzowanie rzeczywistości.

Opracowanie „Stosunki społeczno-oświatowe w 18 gminach na pograniczu Litwy, Łotwy i ZSRR w ciągu ostatnich 5 lat” jest dziełem instruktorów oświaty KOP, wydanym „Dla potrzeb własnych na prawach rękopisu Oddział Wychowania Żołnierza Dowództwa KOP” w Warszawie w 1935 r., w formie maszynopisu powielonego. Maszynopis liczy 156 kart – 312 stron. Nie wiadomo, w ilu egzemplarzach został powielony. Jeden znajdziemy w CA MSW, to egzemplarz, który znajdował się w Centralnej Bibliotece Dowództwa KOP.

Autorami opracowań są „oficerowie oświatowi” poszczególnych batalionów KOP (zwani też „instruktorami oświatowymi”). Z zasady byli to młodzi oficerowie, dobierani na te funkcje wedle kryteriów intelektualnych i predyspozycji osobistych. Sądząc po ich opracowaniach, rzeczywiście w większości wykazywali się wiedzą ogólną, zwłaszcza historyczną, a także w pewnym sensie warsztatem badacza spraw społecznych, jak również zdolnością do krytycznej, obiektywnej oceny rzeczywistości. W efekcie powstał niezwykle ciekawy, wartościowy materiał historyczny. Prawdziwy, nielukrowany obraz Kresów. O samych autorach niewiele wiemy, w szczególności nieznane są w większości ich dalsze losy.

Czesław Blusiewicz

Instruktor oświatowy baonu KOP „Nowe Troki”

Gmina Nowe Troki powiatu wileńsko-trockiego

Przystępując do opracowania tematu tak ściśle związanego z pracą instruktora oświaty, pragnę dać najwierniejszy obraz tutejszej zbiorowości wiejskiej w oparciu o obserwacje przejawów życia. Trudno jest uwierzyć, jak pierwotną jest dusza wsi i jak daleką od pozorów i zewnętrzności. Mieszkaniec wsi odnosi się do wszystkich i wszystkiego nieprzychylnie. Niewychowany w młodości, poniżany, ograniczony i krótkowzroczny – nikomu nie wierzy. Kieruje się w życiu raczej instynktem – niż świadomością celowego działania. Jego religia i jego „wielka pobożność” wcale mu nie przeszkadza popełniać czyny nieraz potworne. Bowiem religia mieszkańca wsi nie opiera się na miłości Boga i bliźniego i nie wiąże się z obowiązkiem życia codziennego. Służy ona tylko do zabezpieczenia się w życiu pozagrobowym.

Na dalekich, rozrzuconych szarych wsiach śpi lud polski w mrokach biedy i zabobonu, ciemnoty i bierności. Kogoż widzimy na tych wsiach osamotnionych, kto ma odwagę całe życie spędzić daleko, na wsi, zapominając o prawach do osobistego szczęścia i życia? Odpowiedź krótka. Poza nauczycielstwem – garstka rozsianych urzędników i żołnierzy KOP pracujących w samotności, pomimo niezrozumienia, nawiązujących ten bezcennej wartości kontakt wsi ze społeczeństwem, z Państwem, budząc świadomość Ojczyzny i obowiązki obywatela.

Pamiętać więc musimy, że praca tych ideowych dzieci polskich wymaga współdziałania i pomocy, że same słowa krytyczne nie wystarczą, tym bardziej że na wieś przychodzą, na wsi się znajdują różni jej niepowołani apostołowie.

Dziś coraz częściej zdejmuje się odpowiedzialność za osobiste materialne niepowodzenia, składając je na karb kryzysu i stosunków ogólnoświatowych. Że wieś znalazła się w katastrofalnych warunkach, złożyło się na to wiele czynników natury politycznej i ekonomicznej. Nie należy jednak lekceważyć strony moralnej tego upadku i poza dalekim zasięgiem przyczyn ogólnoświatowych trzeba dojrzeć prawdę i błędy własne.

Gmina trocka, obejmująca 355 km kw., jedna z najstarszych gmin powiatu, jest w 90% rolnicza. Terenem swym przylega ona do Wilna. Zdawałoby się, że sąsiedztwo

Kresy w oczach oficerów KOP, wstęp i opracowanie Jan Widacki, Universitas, Kraków 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Tamtego roku zima znów była zimą

Wieś nie jest idealna, a raj na ziemi nie istnieje. Nie ma tu też żadnej magii. Jest zwyczajne życie

Nastał najbardziej ponury moment w roku. Zmierzch zapadał już około trzeciej po południu. Kiedy kończyłam pracę, było już zupełnie ciemno. Psa wyprowadzałam na drogę tylko do miejsca, do którego docierało wątłe światło trzech latarni stojących przy szosie wiodącej ze wsi do wsi. Poza kręgiem ich światła ciemność gęsta i zupełnie nieprzenikniona, chociaż przez śnieg raczej szara niż czarna, sprawiała, że nawet pies, który może zastąpić patrzenie węszeniem i słuchaniem, nie miał odwagi, by tę granicę światła i ciemności przekroczyć. Ciągnął do domu, jakby wyczuwał, że w tej welurowej szarości czai się coś niebezpiecznego. Wolałam zaufać jego instynktowi. Chowaliśmy się szybko w cieple, chronieni bezpiecznymi ścianami. Tymczasem na zewnątrz też toczyło się życie.

Obfity śnieg i mrozy to ciężki czas dla naszych sąsiadów. Ale to też moment, w którym te dwa światy bardzo się do siebie zbliżają. Codzienne karmienie przywiązuje ptaki do miejsca i zachęca do regularnych odwiedzin w naszym sadzie. W krótkim czasie doczekaliśmy się wiernego skrzydlatego stadka korzystającego z obfitej stołówki. Na orzechy przylatują dzięcioły i sójki. Kalinę i berberys podjadają kwiczoły. Do karmników sypiemy ziarno, którym zajadają się mazurki, zięby, jery, dzwońce, grubodzioby i cała masa innych skrzydlatych stworków, które z kolei stają się pożywieniem dla drapoli. Na sikorki wpada do nas para krogulców. Pod ręką zawsze trzymam lornetkę, żebym mogła przyjrzeć się z bliska np. takiej scenie: Stanisława siedzi pod świerkiem i oskubuje. Niestety nie widzę, co złapała. Jest za daleko, schowana pod świerkiem, a zapada już zmrok. Widoczność słabnie, zacierają się kontrasty. Ale najpewniej pożera mazurka albo sikorę.

Sypaliśmy słonecznik i kukurydzę, a ptaków przylatywało coraz więcej. I nagle poszczególne ptaszydła postanowiły mi się przedstawić. Myszołów, bujający się jak sierota na gałęzi zbyt wiotkiej jak na jego ciężar, okazał się Zbyniem. Dzięcioł – Janem, krogulec – Stanisławą. Oczywiście mogłam się mylić, może była Stanisławem, ale nie miałam porównania, bo wspólnie zajrzeli do nas chyba tylko raz. A i tak wiadomo, że nie usiądą spokojnie jedno koło drugiego, żeby dać się zmierzyć. Strasznie ruchliwe są te krogulce. Wpadają do sadu nagle, nie wiadomo skąd, i nurkują w żywopłot. Gęste gałęzie nie stanowią dla nich żadnego problemu. Śmigają tak, że wzrok nie nadąża z uchwyceniem ich błyskawicznych ruchów.

Pewnego dnia pod wieczór mokry i ciężki śnieg przykrył błocko, w które zdążył się właśnie zamienić śnieg sprzed kilku dni. Zrobiło się ładniej, jaśniej, ale ptakom jeszcze ciężej. Nie nadążaliśmy z sypaniem

Fragmenty książki Doroty Filipiak Bug z tobą. Historie o życiu i śmierci na wsi podbużańskiego Podlasia, Paśny Buriat, Suwałki 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Żelazny glejt inżyniera

Do lasu (odc. 3)

Wieś od wieku wieków spiskowała przeciwko drzewom, porykiwała piłami, ryła holwegi od wycinek, leśniczych kupowała albo omijała chyłkiem – wciąż wyżej i głębiej się pięły wyręby. Panoramę, znaną Suchemu Karolowi, odkąd sięgał pamięcią – obraz zielonowłochatych pagórów między Malinowską a Skalitem – zaczęły przecinać pasy poręb, jakby się jaki fryzjer zagapił i przejechał maszynką do skóry raz i drugi, i trzeci; lasy dotąd zwarte i oporne wichurom padały od niespodzianych podmuchów, bo wiatr miał się gdzie rozpędzać na karczowiskach.

Łysiały góry, jak i Suchy łysiał, zmieniały się i starzały na jego podobieństwo. Karol biadał nad losem lasu, a Eryś go badał, przyjeżdżając w każdej chwili wolnej od zajęć na akademii, gdzie na medycynie roślin się kształcił, aby uzyskać stopień inżyniera ku konsternacji wszystkich we wsi. No bo żeby jeszcze studia skończył jakieś głupie jak on sam, jakieś kulturoznawstwo chociażby, do niczego nieprzydatne. Gdyby tak darmo zjadał rozumy pozorne i wykształcił się, dajmy na to, na nikomu niepotrzebnego magistra socjologii lub jeszcze bardziej zbędnego, a wręcz szkodliwego, dyplomowanego filozofa – nikt by się na jego tytuł naukowy nabrać nie dał. Ale inżynier ma brzmienie męskie, ścisłe, dźwięczy jak glejt żelazny i uzbraja w autorytet, z którego pokpiwać już nie tak łatwo. Inżynierowie robotę zawsze znajdą, z inżynierami to się wódkę pije, a nie po nią posyła, nie ma głupich inżynierów na tym świecie, krok inżynierski jest dumny i niezachwiany.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Mieszczuszek wiejski

DO LASU (odc. 2)

Eryś miał się uczyć, dużo uczyć, do żadnych robót przydomowych go nie zmuszano, nawet kiedy go do nich ciągnęło.

– Siedź nad książkami, ty jesteś umysłowy, tobie inne życie jest pisane – mówił ojciec Erysiowi, kiedy ten się zgłaszał do pomocy w stolarni. – Nie przychodź mi tu, bo se palca utniesz albo ci drzazga pod paznokieć wejdzie.

No i wracał Eryś ku chałupie, a jak matkę przy rąbaniu drewna chciał zastąpić, przepędzała go tak samo jak Suchy Karol. – Idźże mi stela, siekiery nie tykaj, ja se poradze. Zadanie odrób, doucz sie rachunków, poczytaj se co, synek, nie trza mi cie tu. Jakeś głodny, zaraz ci chleba nakroje, kanapki zrobie, kolacja bedzie, dopiero jak
ojciec z roboty wróci.

No i tak sobie rósł Eryś, dziecko wychuchane i wykarmione; rósł, a z nim rosły jego dwie lewe ręce, rosła też niechęć innych dzieciaków do niego, bo to ani konia zaprząc nie wyuczony, ani świni do rżnięcia nie trzymał. Ojciec do ciesiołki i stolarki go nie przysposobił, matka chowała z dala od wysiłków, a i od kuchni. Powiadali, że to taki mieszczuszek wiejski, a to gorzej jeszcze niż miejski wsiok. Nie miał lekko Eryś poza domem; im więcej się uczył, tym bardziej mieli go za głupiego.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Obiecanki cacanki ministra Telusa

Osiem lat rządów PiS i niezwykła ignorancja posłów opozycji doprowadziły do tego, że rolnictwo znalazło się na skraju zapaści Ta piękna truskawka. Wiecie, ile jest warta w tym sezonie? – pyta zdenerwowany mężczyzna na krążącym w internecie nagraniu. I sam odpowiada: – Tyle. Po czym  wyrzuca na ziemię owoce z trzymanej w rękach kobiałki. – To jest najgorszy sezon, od kiedy prowadzę plantację truskawek. Chłodnie proponują nam tyle, ile zazwyczaj płaciłem pracownikom za zbiór. Jeśli nic

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

U Kokoszki hejnał zapieje kogut

Jak wieś Jadów jednego dnia zamieniła się w miasto Ulicę przed Gminnym Ośrodkiem Kultury w Jadowie odcinają dwa wozy strażackie ustawione w poprzek. To na wszelki wypadek, by żaden zagapiony kierowca nie wjechał w tłum ludzi. Trwa właśnie jadowski finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który po raz kolejny zorganizowały miejscowa Ochotnicza Straż Pożarna i Koło Łowieckie Cyranka. Tegoroczny finał jest o tyle szczególny, że 29 dni wcześniej Jadów przestał być wsią, a stał się miastem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Agata Adamek bez sensu, ale z przytupem

Nastroje na wsi są marne. Strajki rolników. Blokady transportu ukraińskiego zboża. Droga żywność. Jest więc o czym rozmawiać z wicepremierem, ministrem rolnictwa Henrykiem Kowalczykiem. Niestety, zaproszony do TVN 24 nie był o to pytany. Nieznany ze szczególnej lotności Kowalczyk bezradnie tłumaczył Agacie Adamek („Jeden na jeden”, piątek, godz. 7.30), że nie ma wiedzy o pieniądzach, jakie dostały fundacje, a tylko to interesowało dziennikarkę amerykańskiej stacji. Zadanie, z jakim Adamek przyszła na rozmowę z Kowalczykiem, wykonała wzorowo. A że maltretowała go bez sensu, to przysporzyła mu sympatii.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Bezkarny pirat na Opolszczyźnie

Metalowa siatka wygradza ponad 60 ha ziemi. Właściciel ogrodzenia odciął dostęp do ok. 100 działek i prywatnych pól „My niżej podpisani mieszkańcy Gminy Chrząstowice, działając w interesie publicznym, w trosce o poszanowanie środowiska naturalnego, prawa własności oraz prawa miejscowego, zwracamy się z prośbą o wydanie nakazu rozbiórki ogrodzenia w lokalizacji »Trzy Mosty« oraz wydanie nakazu przywrócenia terenu do stanu zgodnego z ustaleniami Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego” – tak zaczyna się petycja do wójta Chrząstowic, podpisana

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Karnawał polski

Noc sylwestrowa, gdy żegna się stary rok, a wita nowy, rozpoczyna karnawał. Będzie on trwał aż do Środy Popielcowej, od której rozpocznie się Wielki Post. Ten podział roku wynika z kalendarza chrześcijańskiego. Przeciętny Kowalski nie bardzo zdaje sobie z tego sprawę. Wie, że w sylwestra powinien się odbyć bal, a okres zabaw kończy się zapustami. I tak w tłusty czwartek obżera się pączkami, a w kolejnym tygodniu we wtorek idzie z żoną „na śledziówkę” do znajomych albo na wódkę z kolegami. Potem jest Popielec.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.