Tag "Wołyń"
Nierozliczona zbrodnia jest jak klątwa
Kiedy będą ekshumacje w 1630 miejscowościach, których mieszkańców wymordowano?
Tadeusz Samborski – poseł PSL w Sejmie II, IV i X kadencji. W latach 1996-1998 i 2002-2004 był prezesem Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie.
5 czerwca Sejm uchwalił, że 11 lipca będzie Narodowym Dniem Pamięci o Polakach – Ofiarach Ludobójstwa dokonanego przez OUN i UPA na ziemiach wschodnich II RP. „Głównym celem przyjęcia ustawy jest trwałe uczczenie pamięci męczeńskiej śmierci ponad 100 tys. Polaków, głównie mieszkańców wsi, którzy zginęli z rąk nacjonalistów z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) oraz innych ukraińskich formacji nacjonalistycznych w latach 1939-1946”, czytamy w uzasadnieniu.
Ataki na polskie wsie rozpoczęły się wiosną 1943 r., a ich apogeum miało miejsce w lipcu 1943 r. Symboliczną datą jest 11 lipca 1943 r., „krwawa niedziela”, kiedy Polacy byli mordowani w 99 miejscowościach. Wiosną 1944 r. oddziały UPA przeniosły ciężar działań na ziemię lwowską i Podole. Historycy liczbę polskich ofiar czystek etnicznych szacują na 100-130 tys. osób.
Sejm przyjął ustawę, na mocy której 11 lipca, Dzień Pamięci o Polakach – Ofiarach Ludobójstwa na Wołyniu, jest świętem państwowym. Od lat 90. „chodził” pan wokół tej sprawy, a teraz był pan posłem sprawozdawcą. Wołyń jest panu rodzinnie bliski?
– Wokół tej sprawy „chodziło”, jak pan to określił, kilkanaście osób, reprezentujących środowiska kresowe: np. płk Jan Niewiński, Witold Listowski, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, a także politycy PSL: Franciszek Jerzy Stefaniuk, Jarosław Kalinowski, później Władysław Kosiniak-Kamysz i Piotr Zgorzelski. Moja rodzina nie jest z Wołynia, mieszkaliśmy w Gańczarach, 9 km od Lwowa. W listopadzie 1946 r. rodzice musieli opuścić ojcowiznę, przesiedlono ich do Rogowa, na ziemi legnickiej. Na stacji witała ich jeszcze niemiecka tablica z nazwą Rogau.
Tą problematyką zacząłem się interesować przez kontakty z Kresowianami, którzy mieszkali obok nas. Już nie żyją, ale to, co opowiadali… To było niewiarygodne, wydawało mi się, że to jakieś konfabulacje. Zwłaszcza opisy tortur i okrucieństwa. Trudno było mi w to uwierzyć. Potem pisałem doktorat o mniejszości ukraińskiej w II RP i kwestii tej mniejszości w działalności polskiej dyplomacji. By pozyskać materiały, jeździłem do Lwowa. Prowadziłem kwerendę w tamtejszych archiwach, ponad pół roku tam mieszkałem. We Lwowie zetknąłem się z prof. Mieczysławem Gębarowiczem, wielką postacią, uczonym, historykiem sztuki. W dzień pracowałem w archiwach, a wieczorami profesor zapraszał mnie do siebie na kolację. I przez trzy-cztery miesiące, dzień w dzień, opowiadał o Kresach, o tamtej Polsce. Wtedy dopiero zacząłem rozumieć, na czym to wszystko polega.
Tymczasem w Polsce pamięć o Kresach gasła. Książka Józefa Turowskiego i Władysława Siemaszki dokumentująca zbrodnie na Wołyniu, wydana w roku 1990, była jak biały kruk.
– To był proces, działo się to krok po kroku. Był płk Jan Niewiński, który Kresowian organizował. Zaczęli także pojawiać się ludzie, którzy do Wołynia zaczęli się przyznawać: Mirosław Hermaszewski, Czesław Piotrowski, Krzesimir Dębski – coraz więcej ludzi zaczęło głośno mówić: moja rodzina też stamtąd pochodzi, też mamy tragiczne wspomnienia! I powoli Wołyń zaczął wychodzić z kręgu niepamięci – ludzie przestali się bać i zaczęli mówić. Choć w zasadzie ci starsi do końca z obawami, nigdy nie było w tym otwartości, tylko w cztery oczy…
Jakby przekazywali największą tajemnicę, którą trzeba ukrywać…
– Jakby się bali otwarcie przyznać, że im pół rodziny wyrżnęli. Jakby mieli poczucie winy, że widzieli… Może też był strach, że to się powtórzy. W każdym razie ludzie zaczęli się otwierać. I zaczęło się upominanie o prawdę. Początkowo było to nieśmiałe, ale każdy kolejny rok posuwał nas do przodu.
Jan Niewiński organizował spotkania Kresowian. Byłem na jednym z nich, w siedzibie NOT na Czackiego w Warszawie. Pełna sala, starsi, spracowani ludzie, znoszone garnitury, garsonki… Słowa o Wołyniu. I zero zainteresowania dziennikarzy. Pamiętam też, jak ze zdumieniem słuchano Marii Berny, senator z listy Lewicy.
– Jan Niewiński to ostatni komendant samoobrony polskiej w miejscowości Rybcza koło Krzemieńca. On nas wszystkich zaczął gromadzić. Miejscem naszych spotkań było Muzeum Niepodległości, tam się tworzył ruch, w zorganizowanej postaci, jako komitet społeczny obchodów kolejnej rocznicy. I 60. rocznicę masakry, w 2003 r., organizował już komitet społeczny. Choć to wciąż było jakby poza głównym nurtem. Nie tylko politycy nie chcieli tym się zajmować. Pamiętam, jak podczas jakiejś uroczystości w Galerii Porczyńskich powiedziałem jednemu z dostojników Kościoła, że wracam do propozycji, by zamontować w warszawskim kościele tablicę poświęconą zamordowanym na Wołyniu kapłanom. A kardynał mi odpowiedział: panie dyrektorze, Polacy najpierw niech się sami ze sobą rozliczą ze swoich win i grzechów…
Pan zaczął organizować uroczystości w Legnicy.
– Tu zadziałał prosty mechanizm poczucia niesprawiedliwości. Dlaczego te ofiary mają być ukryte, dlaczego mamy o nich nie mówić? A jeśli już, to w ciszy, półgębkiem? Zacznijmy mówić, przez nabożeństwo, bo modlitwy nikt nie zakwestionuje. Czyli zaczęło się nie od sesji naukowych, wystąpień polityków, ale od nabożeństw. I w tych nabożeństwach zawsze układałem teksty do modlitwy wiernych. Wkładałem tam swoje myśli, modliłem się za ofiary, ale zawsze też wspominałem o Ukraińcach, których historiografia nazywa sprawiedliwymi, a ja – szlachetnymi. Czyli o tych, którzy ratowali Polaków sąsiadów i nie chcieli uczestniczyć w zbrodniach. Ich liczbę szacuje się na 60 tys. To była mniejszość, ich szlachetne postawy nie były powszechne, dlatego tym bardziej je doceniam. Wszyscy powinniśmy docenić tych Ukraińców, którzy w tamtych tragicznych dniach zachowali człowieczeństwo.
Obchody się rozrosły.
– Wzbogaciliśmy je o seminaria naukowe, o część artystyczną. Ludzie przychodzili. Na Dolnym Śląsku co drugi mieszkaniec ma korzenie kresowe.
Historycy szacują, że ze Wschodu przesiedlono 1,8 mln Polaków.
– To masa ludzi. Oni mają swoją pamięć – organizując uroczystości upamiętniające tamten czas, mogliśmy liczyć na Kresowian, ich potomków, na samorządowców, lokalnych działaczy. To ich działalność sprawiła, że pamięć o Kresach, o Wołyniu przetrwała. Naszym działaniom zawsze towarzyszyła maksyma: „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”. Skuteczną pomoc otrzymałem też ze strony PSL. Waldemar Pawlak podpisał umowę o współpracy z Kresowym Ruchem Patriotycznym kierowanym przez Jana Niewińskiego. Mogłem też liczyć na Jarosława Kalinowskiego, Władysława Kosiniaka-Kamysza, Franciszka Stefaniuka, Adama Struzika, Piotra Zgorzelskiego, Stanisława Wójcika, Bożenę Żelazowską, Janusza Gmitruka, Tadeusza Skoczka, Annę Panas, Tadeusza Sławeckiego.
Skąd poparcie PSL?
– Mamy swoją wrażliwość. Poza tym niemal wszystkie ofiary to chłopi, mieszkańcy wsi i miasteczek Wołynia, Podola, Pokucia, Polesia, ziemi lwowskiej… Pamięć o nich to nasz moralny i patriotyczny obowiązek.
I to posłowie PSL podpisali się pod wnioskiem o ustanowienie 11 lipca świętem państwowym.
– A gdy Sejm to przegłosował, niemal jednogłośnie, Konfederacja napisała, że to jej sukces. Potem musieli przyznać, że to był wniosek PSL. Dziś może to więc wyglądać tak, że sprawa upamiętnienia Polaków zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów nas jednoczy, ale przecież było różnie. Gdy w drugiej kadencji Sejmu zacząłem składać interpelacje, często odpowiadała mi cisza. Pamiętam porażkę z roku 2013, gdy nie udało się na określenie zbrodni wołyńskich
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Choć sprawa słuszna, czas najbardziej nieodpowiedni
Przypomnijmy: od lutego 1943 r. do połowy 1944 r. UPA przy aktywnym wsparciu ludności ukraińskiej na Wołyniu i w dawnej Galicji Wschodniej, obejmującej województwa tarnopolskie, stanisławowskie i lwowskie, dokonała zbrodni ludobójstwa na miejscowej ludności polskiej. Zamordowano wówczas, często w okrutny sposób, 50-120 tys. Polaków. A także kilka tysięcy Żydów, Ormian, Rosjan, kolonistów czeskich, a nawet Ukraińców, którzy próbowali chronić mordowanych Polaków, często członków swoich rodzin. Rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich, było na Kresach Wschodnich wiele. W mieszanych rodzinach synowie przyjmowali religię, a w konsekwencji narodowość po ojcu, córki po matce. Na Wołyniu Ukraińcy byli na ogół prawosławni, w Galicji Wschodniej należeli przede wszystkim do Cerkwi greckokatolickiej. Kler tej ostatniej w większości stanowił duchowe i intelektualne zaplecze ukraińskiego nacjonalizmu.
Przyczyny ludobójstwa były złożone. Trzeba pamiętać, że na zachodniej Ukrainie w 1918 r. Ukraińcy przegrali z Polakami wojnę o własne państwo. Znaczna część społeczności, a zwłaszcza jej warstwy kierownicze, nie mogła z tą klęską się pogodzić, była wrogo nastawiona do państwa polskiego, w najlepszym razie wobec niego nielojalna, konspirowała zbrojnie, organizowała akty terroru. Planowała zamach na Józefa Piłsudskiego, zorganizowała też nieudany zamach na prezydenta Wojciechowskiego, a udane zamachy na Tadeusza Hołówkę czy ministra Bronisława Pierackiego. Nawiasem mówiąc, dwaj ostatni byli rzecznikami porozumienia polsko-ukraińskiego. Ofiarą terroru padali też Ukraińcy, zwolennicy porozumienia z Polakami. Na przełomie lat 20. i 30. podziemna Ukraińska Organizacja Wojskowa przeprowadziła, jak szacowano, grubo ponad 1 tys. napadów terrorystycznych na posterunki Policji Państwowej, dwory czy urzędy. Przeprowadzono wiele akcji dywersyjnych i sabotażowych, których celem była infrastruktura państwowa. Państwo polskie odpowiedziało na to akcją pacyfikacyjną, prowadzoną przez policję przy osłonie wojska. Aresztowano ok. 3 tys. osób.
Na to nakładały się inne problemy. Prawdą jest, że Polska nie była bez winy. Nie wywiązała się ze zobowiązań wynikających z małego traktatu wersalskiego, który zalecał przyznanie mniejszościom narodowym, głównie Ukraińcom, autonomii w dawnej Galicji Wschodniej. Na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie zlikwidowano katedry z ukraińskim językiem wykładowym, istniejące tam w czasach austriackich. Stopniowo likwidowano ukraińskie szkolnictwo, widząc w nim zaplecze ukraińskiego nacjonalizmu. Na Kresach panowała nędza, tereny te były cywilizacyjnie zacofane. Stopień zacofania łatwo ustalić, przeglądając przedwojenne roczniki statystyczne: sieć dróg, szkół, telefonizacji, liczbę samochodów, procent analfabetów itd. W tej sytuacji dla ludności wiejskiej, wciąż odczuwającej głód ziemi, z której żyła, szczególnie bolesna i budząca nienawiść była akcja przydzielania ziemi z reformy rolnej
Relacje polsko-ukraińskie w II RP
Nacjonalizm ukraiński narodził się nie na ziemiach ukraińskich należących przed 1914 r. do Rosji, ale w austriackiej i autonomicznej Galicji
W granicach II Rzeczypospolitej znalazło się od 4,4 mln do 5 mln Ukraińców. Stanowili ok. 13% obywateli II RP i byli największą mniejszością narodową. Szacunki te zostały potwierdzone przez spisy powszechne z 1921 i 1931 r., mimo że część Ukraińców je zbojkotowała lub zataiła swoją narodowość. Spis z roku 1921 wykazał, że liczba Ukraińców wynosiła 3,9 mln (14,3%) na 27,2 mln ludności. Natomiast w spisie powszechnym z 1931 r. narodowość ukraińską bądź rusińską zadeklarowało 3,25 mln obywateli, czyli 10%. Żyli głównie w województwach: wołyńskim (68% ludności województwa), tarnopolskim (45%), stanisławowskim (68%) i lwowskim (33%). Dominowali na prowincji, podczas gdy w dużych miastach przewagę mieli Polacy.
Ukraińcy nie byli w II RP społecznością jednolitą historycznie i wyznaniowo. Tereny, które zamieszkiwali, należały przed I wojną światową do Imperium Rosyjskiego (Wołyń) i Austro-Węgier (Galicja Wschodnia). Ukraińcy z Wołynia wyznawali prawosławie i nie byli rozbudzeni narodowo, natomiast Ukraińcy galicyjscy byli w większości grekokatolikami i w warunkach autonomii galicyjskiej mogli rozwijać swoje życie polityczne i narodowe. Nacjonalizm ukraiński narodził się więc nie na ziemiach ukraińskich należących przed 1914 r. do Rosji, ale w austriackiej i autonomicznej Galicji. Tam miał warunki polityczne do rozwoju i tam zderzył się z polskimi dążeniami narodowymi i emancypacyjnymi.
Dlatego konflikt polsko-ukraiński rozpoczął się już przed I wojną światową, a jego cechą charakterystyczną była agresywność młodego nacjonalizmu ukraińskiego. W 1907 r. namiestnik Galicji hrabia Andrzej Potocki (1861-1908) wyszedł naprzeciw ukraińskim dążeniom narodowym w kwestiach kultury, oświaty i nowej ordynacji wyborczej. Ugoda ta została jednak zniweczona przez jego własny obóz polityczny (konserwatystów, tzw. podolaków, i endecję), przez co w lutym 1908 r. kandydaci stojący na gruncie ukraińskiej odrębności narodowej zdobyli niewiele ponad połowę miejsc przysługujących Ukraińcom w Sejmie Krajowym. W reakcji na to Myrosław Siczynski (1887-1979), członek Ukraińskiej Partii Socjal-Demokratycznej (wbrew nazwie – nacjonalistycznej), 12 kwietnia 1908 r. we Lwowie zastrzelił namiestnika Potockiego. Tak rozpoczął się konflikt polsko-ukraiński.
Zamach dokonany przez Siczynskiego został współcześnie upamiętniony przez epigonów nacjonalizmu ukraińskiego. 29 stycznia 2014 r., a więc w trakcie drugiego Majdanu, aktywnie popieranego przez większość polskiej klasy politycznej, na gmachu Lwowskiej Rady Obwodowej odsłonięto tablicę upamiętniającą zastrzelenie Andrzeja Potockiego. W treści inskrypcji umieszczono kłamliwe i absurdalne słowa o „ukaraniu śmiercią szowinistycznego gubernatora Galicji za krwawy terror wobec narodu ukraińskiego”. W Polsce, gdzie dziennikarze i politycy byli wtedy zajęci popieraniem przewrotu w Kijowie, jakoś tego nie zauważono.
Wojna i fiasko
Na kształt stosunków polsko-ukraińskich w odradzającym się w 1918 r. państwie polskim wpłynęły dwa wydarzenia: wojna-polsko ukraińska o Galicję Wschodnią (1918–1919) oraz fiasko koncepcji federacyjnej Piłsudskiego, mimo jego sojuszu z Ukraińską Republiką Ludową podczas wojny z Rosją bolszewicką w 1920 r. 1 listopada 1918 r., przy poparciu austriackim, została proklamowana we Lwowie Zachodnioukraińska Republika Ludowa i natychmiast znalazła się w konflikcie zbrojnym z odradzającą się Polską. Oba państwa pretendowały bowiem do ziem Galicji Wschodniej. ZURL przegrała wojnę z Polską i przestała istnieć w połowie 1919 r. Podczas tej wojny Ukraińska Armia Halicka dopuściła się zbrodni na wziętych do niewoli żołnierzach polskich i ludności polskiej. Ich charakter i zasięg wskazują, że inspiracja pochodziła od najwyższych władz ZURL i dowództwa UHA. Chociaż zbrodnie te nie miały charakteru czystek etnicznych jak późniejsze o 25 lat zbrodnie UPA, cechowało je identyczne okrucieństwo (wydłubywano oczy, obcinano ręce i palce, a kobietom piersi). Raport komisji polskiego Sejmu z 1919 r. w sprawie zbrodni UHA wspominał o ponad 90 udokumentowanych sądownie przypadkach mordów na ludności cywilnej i jeńcach polskich. Prowodyrami byli młodzi żołnierze wywodzący się z inteligencji ukraińskiej i ukształtowani w duchu nacjonalistycznym.
Zawarty 21 kwietnia 1920 r. antybolszewicki sojusz pomiędzy Polską a Ukraińską Republiką Ludową był uważany przez część Ukraińców za zdradę, ponieważ przywódca URL Symon Petlura uznał suwerenność Polski nad Małopolską Wschodnią i Wołyniem. Niepowodzenie wyprawy kijowskiej zniweczyło plany federacyjne Piłsudskiego, a rezultatem wojny polsko-bolszewickiej były likwidacja URL i podział ziem ukraińskich między Polskę i ZSRR. W takiej sytuacji sojusz z Polską okazał się gorzkim rozczarowaniem dla oficerów i podoficerów Armii Czynnej URL. Po 1926 r. wielu z nich zostało jednak przyjętych do służby kontraktowej w Wojsku Polskim. Był to rezultat współpracy nawiązanej przez Andrija Liwyckiego (1879-1954), prezydenta URL na uchodźstwie (1926-1954), z polskim Sztabem Głównym. Sam Liwycki do 1939 r. pod ochroną polskiej policji mieszkał w Warszawie.
Na bazie frustracji spowodowanej niepowodzeniem walki o utworzenie własnego państwa rozwinął się wśród galicyjskich Ukraińców radykalny ruch nacjonalistyczny, który z czasem przyjął oblicze faszystowskie. 31 sierpnia 1920 r. w Pradze byli oficerowie UHA powołali Ukraińską Organizację Wojskową. W jej utworzeniu wziął udział Jewhen Konowalec (1891-1938), wówczas pułkownik Armii Czynnej URL, a więc formalny sojusznik Piłsudskiego. Konowalec stanął 20 lipca 1921 r. na czele UWO, a następnie utworzonej 3 lutego 1929 r. w Wiedniu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Zarówno UWO, jak i OUN prowadziły przeciwko II RP aktywne działania terrorystyczne, a ich ideologia propagowała najradykalniejszy szowinizm. UWO była wspierana przez Czechosłowację, natomiast OUN przez Niemcy hitlerowskie.
Zamachy, polonizacja
Pierwszą akcją terrorystyczną UWO był nieudany zamach
„Tragiczne okoliczności” zamiast mordu
Bez przełomu, czyli ekshumacja w cieniu kultu zbrodniarzy
Na początku bieżącego roku ogłoszono przełom w stosunkach polsko-ukraińskich, którym miała być zgoda Ukrainy na przeprowadzenie ekshumacji ofiar ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. W kwietniu okazało się jednak, że ekshumacje odbędą się na razie tylko w Puźnikach, a ściślej w miejscu, gdzie do nocy z 12 na 13 lutego 1945 r. istniały Puźniki – polska wieś w dawnym powiecie buczackim województwa tarnopolskiego (obecnie rejon czortkowski obwodu tarnopolskiego). Prace poszukiwawcze w tym miejscu były prowadzone już w 2023 r. przez badaczy z Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów – Centrum Badawczego Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie pod przewodnictwem prof. Andrzeja Ossowskiego oraz Fundację Wolność i Demokracja.
Pod koniec kwietnia rozpoczęły się tam prace ekshumacyjne prowadzone przez polską Fundację Wolność i Demokracja oraz ukraińską Fundację Wołyńskie Starożytności. Przedstawicieli polskiego IPN dopuszczono tylko jako obserwatorów. 3 maja ukraiński wiceminister kultury Andrij Nadżos poinformował, że do tego czasu odnaleziono szczątki 30 osób, z których 20 zostało już ekshumowanych. „Rzeczywiście są tam szczątki zarówno kobiet, jak i mężczyzn”, oświadczył Nadżos. Przyznał też, że „znaleziono szczątki kilkorga dzieci”, jednak według niego „nie możemy mówić o przyczynie ich śmierci”. Zanegował zatem fakt, że wśród ofiar zbrodni były dzieci. Należy zwrócić uwagę, że ukraiński wiceminister nie wspomina o zbrodni ani o jej sprawcach, tylko mówi o „tragicznych wydarzeniach”. Jakich? Miał tam miejsce zbiorowy wypadek komunikacyjny czy może uderzył meteoryt?
Były ambasador polski w Kijowie Bartosz Cichocki ujawnił, że jeden z postulatów strony ukraińskiej dotyczy wyłączenia z identyfikacji niemowląt i małych dzieci. To nie tylko zaniżyłoby liczbę ofiar, ale również zakłamało obraz zbrodni dokonanej przez OUN/UPA. W tym kontekście zrozumiała staje się wypowiedź ukraińskiego wiceministra, że nie można mówić o przyczynach śmierci ekshumowanych dzieci.
Andrij Nadżos wyraził przypuszczenie, że może dojść do poszukiwań szczątków Polaków pogrzebanych w innych miejscach na Ukrainie. Równocześnie dodał, że strona ukraińska oczekuje analogicznych działań w Polsce. Chodzi o ekshumację i upamiętnienie znajdujących się na terenie Polski pochówków członków UPA. W ten sposób Ukraina narzuca stronie polskiej swoją ocenę historii, w której mowa nie o ludobójstwie dokonanym na polskiej ludności cywilnej przez OUN/UPA, ale o „konflikcie polsko-ukraińskim” i symetrii ofiar. Prawda historyczna jest jednak taka, że tej symetrii ofiar nie było, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę dawno upamiętnione w Polsce ukraińskie ofiary cywilne z Sahrynia i Pawłokomy. Większość ofiar po stronie ukraińskiej stanowili uzbrojeni terroryści z UPA, którzy zginęli w walce (z NKWD, MO i KBW), natomiast ofiary polskie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej to bestialsko zamordowani cywile. Tu nie ma symetrii.
Zanegowanie ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego przez przyjęcie tezy o symetrycznym konflikcie polsko-ukraińskim i symetrii ofiar było pomysłem nacjonalistów ukraińskich. Głosiła to m.in. Sława Stećko (1920-2003), żona Jarosława Stećki (1912-1986), najpierw zastępcy Stepana Bandery, a od 1959 r. lidera Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów na emigracji. Po śmierci męża Sława Stećko stanęła na czele emigracyjnej OUN i współtworzonego przez nią Antybolszewickiego Bloku Narodów (do którego należała też Konfederacja Polski Niepodległej, co dzisiaj jest negowane). W 1991 r. powróciła na Ukrainę i założyła nawiązujący do tradycji OUN Kongres Ukraińskich Nacjonalistów, który aktywnie uczestniczył w pomarańczowej rewolucji 2004 r. i wszedł następnie w skład koalicji Nasza Ukraina-Ludowa Samoobrona Wiktora Juszczenki.
Wizje historii
Sława Stećko wielokrotnie twierdziła publicznie, że Polacy i Ukraińcy powinni traktować wspólną historię w taki sposób, w jaki Amerykanie podchodzą do wojny secesyjnej, tj. „z równym sercem do obydwu stron”. Problem w tym, że to, co się stało w latach 1943-1945 na byłych Kresach Południowo-Wschodnich II RP, ma się nijak do amerykańskiej wojny secesyjnej, podczas której nikt nie dokonywał ludobójczych czystek etnicznych. Taka wizja symetrycznego konfliktu polsko-ukraińskiego i symetrii ofiar, jak to zaproponowała Sława Stećko, została przyjęta na Ukrainie po 2004 i 2014 r. przez państwową politykę historyczną, która neguje zbrodniczy charakter ideologii i działań OUN/UPA. Nastąpiło to przy
Drobowycz poniewiera Nawrockiego
Gdy Karol Nawrocki, prezes IPN, bierze udział w wyścigu o nominację na kandydata PiS w wyborach prezydenckich, jego ukraiński odpowiednik Anton Drobowycz wycina mu hołubce na głowie. Zarzuca mu lenistwo, bo podobno ze strony polskiej brakuje konkretów co do lokalizacji zbrodni na Wołyniu. Drobowycz ciągle nie wie, że „polskie kości leżą na polach, w rowach i studniach Wołynia i Galicji”. Ale wie, że polskich wniosków o prace poszukiwawcze i ekshumacyjne jest malutko. 10 lub 12? Kłamie i śmieje się Nawrockiemu w nos. Może wie, że można? Że Kaczyński odpuścił kandydaturę prezesa IPN? Taki to smutny efekt dogadywania się z oszustami. Prezesie Nawrocki, pobudkę grają.
Ukraiński IPN wychwala Czaputowicza
Chodzące i gadające nieszczęście polskiej dyplomacji, czyli Jacek Czaputowicz, doczekało się pochwały. Słów uznania dla nieudanego eksperymentu Kaczyńskiego nie szczędzi Anton Drobowycz, dyrektor Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej. W „Ukraińskiej Prawdzie” Drobowycz wychwala Czaputowicza za stosunek do żądań ekshumacji ofiar ludobójstwa na Wołyniu: „Są jeszcze w Polsce ludzie, którzy trzeźwo patrzą na sytuację, jak były minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz. Gotowi publicznie nazwać taką politykę podczas wojny »polityką hieny«”. Drobowycz
Geopolityka budowana na kłamstwie
Pisanie o ludobójstwie, jakiego doświadczyli Polacy na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, jest jak bicie głową w mur. Mur świadomie fałszowanej historii.
Ale też, co jeszcze gorsze, hipokryzji, obłudy i głupoty polityków. Podobnie piszę od lat. I jeśli coś się zmieniło, to błyskawiczne tempo, w jakim mordercy z OUN i UPA z Banderą i Szuchewyczem na czele stali się na Ukrainie bohaterami narodowymi. Żal wielki, że z tylu problemów, jakie były i są na Ukrainie, tylko apologia ludobójczej formacji rozwinęła się na tak ogromną skalę. A tego nasi politycy w ogóle nie brali pod uwagę. I gdy za kilka czy kilkanaście lat będą próbowali coś z tym zrobić, na Ukrainie nie będzie żadnej miejscowości bez pomników, placów, nazw ulic i innych przejawów UPAmanii. Kolejne roczniki młodzieży ukraińskiej wychowywane są w kłamstwie i nie mają żadnej wiedzy o ludobójstwie, jakiego dopuścili się ich dziadkowie. Wierzą, że polskie zarzuty są kłamstwem obrażającym pamięć o ich bliskich.
Na Ukrainie żyją jeszcze mordercy z UPA i OUN. Śpią spokojnie. Polski IPN, kierowany przez Karola Nawrockiego, nic z tym nie może zrobić. Bo może i chce, ale jest skutecznie blokowany przez kolejne rządy. Jakiekolwiek by one były. Miejsca kaźni pozarastały drzewami, grobów nie ma, mordercy zaś zdążyli zadbać o pomniki – dla siebie.
Takie są efekty zasłaniania się w sprawie ludobójstwa geopolityką oraz kunktatorstwa i kluczenia przez polskie elity. Powtarzane przez nie apele, by być w prawdzie, bo prawda nas wyzwoli, są traktowane z cyniczną wybiórczością.
Okazuje się, że można handlować pamięcią. Że są lepsze i gorsze ofiary. A masy polskich chłopów, które nie przeżyły wojny, bo je z wyjątkowym bestialstwem wymordowano, są takimi ofiarami, które można przemilczeć, kierując się czymś, co jest z gruntu fałszywe i kompletnie niemoralne. Martwiącym się o relacje z Ukrainą dedykuję słowa nieżyjącego już płk. Jana Niewińskiego, byłego komendanta placówki AK i Polskiej Samoobrony Kresowej we wsi Rybcza na Wołyniu: „To nie Ukraińcy dopuścili się zbrodni na Polakach, tylko OUN-UPA, która oprócz ok. 150 tys. Polaków wymordowała też ok. 80 tys. swoich rodaków”.
Wiem, że jest wojna. I że Ukraina jest w tragicznym położeniu. Polska pomaga jej ponad miarę naszych możliwości. A skoro tak, to rozpoczęcie ekshumacji ofiar jest oczekiwaniem bardzo skromnym przy ogromie ludobójstwa. Jeśli zaś nie możemy liczyć nawet na ekshumacje, to niech nikt się nie zdziwi, że chęć dalszego materialnego i politycznego wspierania Ukrainy stanie pod dużym znakiem zapytania. Nie wśród elit. Wśród zwykłych Polaków, którym nie mieści się w głowie takie zachowanie władz Ukrainy.
Dlaczego Polska przegrała Wołyń
Trzeba nazwać zbrodnie i zbrodniarzy po imieniu, potępić ich; ekshumować i upamiętnić ofiary. Tylko tyle.
80. rocznica ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego w 2023 r. pokazała, że Ukraina nie zamierza zamknąć tego tragicznego rozdziału historii poprzez zgodę na ekshumację i upamiętnienie ofiar. Nie domagamy się bowiem od Ukrainy, by przyjęła polską ocenę OUN/UPA i jej zbrodni, które konsekwentnie neguje. Chcemy jedynie ekshumacji i pogrzebania ofiar, tak jak to jest przyjęte w kulturze europejskiej. To minimalny warunek symbolicznego zamknięcia tej tragicznej karty w stosunkach polsko-ukraińskich. W kręgach decydenckich na Ukrainie najwyraźniej panuje jednak przekonanie, że ujawnienie w drodze ekshumacji skali zbrodni OUN/UPA na Polakach podważyłoby ukraińską politykę historyczną, która kreuje nacjonalistyczny mit w miejsce prawdy. Premier Morawiecki, składający 7 lipca 2023 r. wiązankę kwiatów w pustym wołyńskim polu – miejscu po wymordowanej przez UPA polskiej wsi Ostrówki – stał się symbolem polskiej bezradności i bezsilności wobec nacjonalistycznej polityki historycznej Ukrainy.
Teraz – w 81. rocznicę krwawej niedzieli – nie było zapewne nawet wiązanki kwiatów w pustym polu. Zapanowała przed tą rocznicą głucha cisza świadcząca o tym, że władze polskie nie zamierzają podnosić „drażliwych kwestii”. Tę narrację słyszymy nieprzerwanie od ponad trzech dziesięcioleci. Pewien prawicowy publicysta określił przed rokiem historyczny dialog polsko-ukraiński jako „dialog dziada z obrazem”, przywołując powiedzenie „mówił dziad do obrazu, a obraz ani razu”. Trudno nie przyznać mu racji. Skąd jednak wzięła się „dziadowskość” polskiej polityki wobec Ukrainy, i to nie tylko w kwestiach historycznych?
U zarania III RP elity postsolidarnościowe – mam na myśli ówczesną Unię Demokratyczną, chociaż późniejsza prawica i lewica postkomunistyczna też przyjęły ten sposób myślenia – uznały, że największe zagrożenie dla Polski perspektywicznie będzie stanowić Rosja, ponieważ nigdy nie pogodziła się z niepodległością Polski (od redakcji: autor szerzej o tym pisze w swojej książce „Polska-Ukraina. Polityki historyczne”).
Było to pozornie zgodne ze szkołą myślenia politycznego Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego. Powołując się na tę szkołę, uznano, że należy szukać współpracy z państwami postsowieckimi położonymi między Polską a Rosją (w pierwszej kolejności z Ukrainą) i wspierać je. Realizacja tego założenia wyszła jednak daleko poza to, co postulowali Giedroyc i Mieroszewski, którzy nie traktowali swojej koncepcji jako bezwzględnie antyrosyjskiej. Wcielenie w czyn ich postulatów przez kolejne ekipy III RP sprowadziło się do bezwarunkowego spełniania przez stronę polską oczekiwań strony ukraińskiej. Tak ułożyły się stosunki polsko-ukraińskie na przestrzeni minionego 30-lecia, zwłaszcza po przewrotach politycznych na Ukrainie w 2004 i 2014 r. W Kijowie doskonale wiedzą, że dostaną od Polski wszystko, czego sobie zażyczą, więc nie muszą iść na żadne kompromisy. Także w polityce historycznej.
Głową w mur
Polska klasa polityczna a rozliczenie zbrodni wołyńskich Przed 80. rocznicą ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego głośnym echem odbiły się słowa prezydenta Andrzeja Dudy skierowane do ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, znanego z zaangażowania w walkę o upamiętnienie ofiar zbrodni OUN-UPA. Gdy ksiądz zarzucił prezydentowi, że ten podczas wizyty w Kijowie pod koniec czerwca nie wypowiedział się oficjalnie na temat nadchodzącej rocznicy rzezi wołyńskiej, Andrzej Duda stwierdził: „Ja bym mimo wszystko wolał, żeby ks. Isakowicz-Zaleski zajmował się tym, czym powinien zajmować się
Cierń przeszłości
Nie ma symetrii między ludobójstwem dokonanym przez OUN-B i UPA a operacją „Wisła” 11 lipca po raz kolejny będzie obchodzony Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. Święto to zostało ustanowione przez Sejm w 2016 r., a długa droga do tego była wyboista. Pierwszą przeszkodą była polska polityka, oparta na założeniu, że nie można zadrażniać stosunków z Ukrainą. Wszystko bowiem, co osłabia partnerstwo polsko-ukraińskie, wzmacnia Rosję. Drugą przeszkodą była polityka historyczno-tożsamościowa Ukrainy, która gloryfikuje









