Cierń przeszłości

Cierń przeszłości

Nie ma symetrii między ludobójstwem dokonanym przez OUN-B i UPA a operacją „Wisła”

11 lipca po raz kolejny będzie obchodzony Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. Święto to zostało ustanowione przez Sejm w 2016 r., a długa droga do tego była wyboista. Pierwszą przeszkodą była polska polityka, oparta na założeniu, że nie można zadrażniać stosunków z Ukrainą. Wszystko bowiem, co osłabia partnerstwo polsko-ukraińskie, wzmacnia Rosję. Drugą przeszkodą była polityka historyczno-tożsamościowa Ukrainy, która gloryfikuje sprawców ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego jako bohaterów walki o niepodległość. Z Kijowa płynęły wtedy sygnały, że „granie Wołyniem” przez stronę polską osłabi stosunki polsko-ukraińskie.

Dlatego w Warszawie trwały długie utarczki o formę upamiętnienia ofiar i treść uchwały Sejmu. Największe spory toczyły się o słowo ludobójstwo, po raz pierwszy wykreślone z uchwały sejmowej w 2013 r. Dopiero w 2016 r. powiedziano wszystko bez niedomówień i Sejm ustanowił Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa.

Zdecydowano, by obchodzić go 11 lipca, co też rodziło się w bólach, bo niektórzy politycy proponowali 17 września. Data 11 lipca odwołuje się do rocznicy tzw. Krwawej Niedzieli – czyli apogeum ludobójstwa na Wołyniu. Tego dnia w 1943 r. bojówki ukraińskie zaatakowały 99 miejscowości zamieszkanych przez Polaków. Wybrano niedzielę, ponieważ większość bezbronnych ofiar udała się tego dnia do kościołów, co ułatwiło napastnikom ich mordowanie. W dniach 11-14 lipca 1943 r. nacjonaliści ukraińscy zaatakowali 167 polskich miejscowości, a w całym lipcu 1943 r. – 520. Ofiarami tych napadów było kilkanaście tysięcy osób narodowości polskiej, w tym kobiety, dzieci i starcy. Ogółem od lutego do końca 1943 r. nacjonaliści ukraińscy zamordowali na Wołyniu ok. 50-60 tys. Polaków w 1865 miejscowościach, które w większości zostały spalone.

Ukraińska forma faszyzmu

Czym był nacjonalizm ukraiński i dlaczego doprowadził do takich zbrodni? Był ukraińską formą faszyzmu nastawioną na współpracę z III Rzeszą, do której doszło podczas II wojny światowej. Jest to fakt historyczny i nie zmieni tego wybielanie ukraińskiego nacjonalizmu jako rzekomego ruchu demokratycznego i niepodległościowego, jak przedstawiano to na emigracji ukraińskiej po 1945 r. i jak to się dzieje w niepodległej Ukrainie po 2004 r.

Nacjonalizm ukraiński nie był czymś wyjątkowym w latach 30. XX w. w Europie. Podobne mu ruchy i ideologie – wzorujące się na faszyzmie i bazujące na radykalnym nacjonalizmie – były w tamtym czasie charakterystyczne dla wielu narodów Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej. Zwłaszcza tych upośledzonych politycznie, do których należeli w pierwszej kolejności Ukraińcy – pozbawieni własnego państwa i podzieleni terytorialnie pomiędzy Polskę i ZSRR. Jego wyjątkowość polegała na tym, że dopuścił się zbrodni porównywalnych pod względem okrucieństwa jedynie ze zbrodniami chorwackich ustaszy, oraz na tym, że nie zniknął wraz ze swoją epoką. Drugie życie zapewniła mu „zimna wojna”, a trzecie – polityka USA wobec Ukrainy po 2004 r.

Polityka historyczna współczesnej Ukrainy przedstawia utworzoną w 1929 r. Organizację Ukraińskich Nacjonalistów jako ruch antysowiecki (antyrosyjski), jednakże był to przede wszystkim ruch antypolski. Przywódcy OUN w latach 30. i na początku lat 40. XX w. uważali Polskę za głównego wroga. Wydali bezwzględną wojnę II Rzeczypospolitej, uderzając serią ataków terrorystycznych w jej instytucje i przedstawicieli. W porozumieniu z Niemcami hitlerowskimi OUN zorganizowała dywersję przeciwko Polsce w czasie kampanii wrześniowej 1939 r. (wtedy doszło do pierwszych mordów dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów na ludności polskiej). To antypolskie stanowisko jeszcze bardziej zaostrzyło się po utworzeniu w kwietniu 1940 r. frakcji banderowskiej (OUN-B). Antypolska czystka etniczna o charakterze ludobójstwa, do której doszło na Kresach Południowo-Wschodnich II RP, wynikała z szowinistycznej ideologii ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego i jego celu politycznego, jakim było utworzenie totalitarnego i monoetnicznego państwa ukraińskiego.

Ludobójstwo popełnione przez formacje OUN-B i UPA na Polakach w latach 1943-1945 w przedwojennych województwach wołyńskim, lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim oraz częściowo poleskim i lubelskim pochłonęło znaczącą liczbę ofiar. Historycy specjalizujący się w tematyce stosunków polsko-ukraińskich podają różne liczby. Ryszard Torzecki oszacował ją na 80-100 tys. osób, Grzegorz Motyka – na 100 tys., Czesław Partacz – na 120 tys. Badaczka ludobójstwa popełnionego przez nacjonalistów ukraińskich na Kresach Wschodnich II RP Ewa Siemaszko podała liczbę 130 tys. Oczywiście są to tylko ofiary śmiertelne, do których należałoby dodać rannych oraz trwale okaleczonych fizycznie i psychicznie oraz wypędzonych na zawsze z własnych siedzib. A także zniszczone i zagrabione mienie, utracone dziedzictwo historyczne i kulturowe, w tym starte na zawsze z ziemi i map tysiące miejscowości. To wszystko bowiem mieści się w pojęciu ludobójstwa.

Kup książkę o ludobójstwie na Wołyniu

Ryszard Szawłowski, politolog i specjalista z zakresu prawa międzynarodowego, który analizował zbrodnie nacjonalistów ukraińskich od strony prawnej, sklasyfikował zbrodnie ukraińskie na Polakach wyżej niż niemieckie i sowieckie, jako specjalnie kwalifikowaną zbrodnię ludobójstwa, którą określił łacińskim terminem genocidium atrox (ludobójstwo zwyrodniałe). Zakwalifikował tak zbrodnie popełnione przez OUN-B i UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, dlatego że było to ludobójstwo „totalne” (całościowe), charakteryzujące się ponadto stosowaniem najbardziej barbarzyńskich tortur wobec zabijanych ofiar. Wyjątkowość ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego polegała też na tym, że zostało ono dokonane nie przez aparat państwowy, ale przez organizację konspiracyjną na terenie okupowanym do 1944 r. przez Niemcy hitlerowskie.

Krwawa Niedziela

W tym roku przypada 80. rocznica Krwawej Niedzieli. Od wielu lat każda kolejna rocznica, a zwłaszcza okrągła, upływała pod znakiem zadrażnień wewnątrzpolskich i polsko-ukraińskich oraz pytania o historyczne rozliczenie zbrodni wołyńsko-małopolskiej. Nie inaczej jest i w tym roku. Wydaje się, że po upływie 80 lat od tamtych wydarzeń sprawa ta powinna zostać historycznie i politycznie zamknięta we wzajemnych stosunkach. Dla dobra obu narodów, dla ich normalnego i pokojowego współżycia, które jest koniecznością. Nikomu przecież w Polsce nie chodzi o jakiś odwet albo o odzyskanie Kresów Wschodnich, co od pewnego czasu sugeruje propaganda rosyjska. Chodzi jedynie o nazwanie przez Ukrainę zbrodni i sprawców po imieniu, ekshumację ofiar i ich godne upamiętnienie. Tylko tyle wystarczy dla historycznego rozliczenia.

Dlaczego wciąż nie można tego zrobić? Kto jest winny, że ta historia nie została zamknięta i komu służy jej nierozliczenie? Winnych jest wielu. A głównie polityka – polska i ukraińska.

Wśród polskich elit politycznych po 1989 (1991) r. panowało przekonanie, że Ukraina i Ukraińcy prędzej czy później dojrzeją do rozliczenia trudnych kart wzajemnej historii. Poza tym nie należy stawiać tej sprawy na ostrzu noża, ponieważ Ukraina jest w polskiej polityce wschodniej partnerem strategicznym i bieżące stosunki z nią są najważniejsze, a Ukraińcy dopiero budują swoje państwo. Dlatego początkowo podejmowano kroki o charakterze ekspiacyjno-pojednawczym i oczekiwano, że niepodległa od 1991 r. Ukraina podejmie w rewanżu identyczne kroki. Takim krokiem ekspiacyjno-pojednawczym ze strony polskiej było przyjęcie przez Senat 3 sierpnia 1990 r. uchwały potępiającej operację „Wisła” jako naruszenie prawa człowieka (co powtórzyli potem prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński). Oczekiwano najprawdopodobniej, że w odpowiedzi strona ukraińska uczyni podobny krok w sprawie ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego. Ten jednak nie następował i nie nastąpił.

Należy przy tym zaznaczyć, że nie ma symetrii między operacją „Wisła” a ludobójstwem dokonanym przez OUN-B i UPA na Kresach Południowo-Wschodnich II RP. Cokolwiek byśmy powiedzieli o charakterze deportacji ludności ukraińskiej i łemkowskiej w 1947 r. oraz wbrew temu, co twierdzi nacjonalistyczna historiografia ukraińska, celem operacji „Wisła” nie było ludobójstwo, ale likwidacja terrorystycznej działalności UPA w powojennej Polsce.

Operacja „Wisła”

W 1997 r., właśnie w rocznicę operacji „Wisła”, prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma podpisali pierwszą deklarację pojednania polsko-ukraińskiego. Deklaracja ta została na Ukrainie odczytana wyłącznie jako jednostronne uznanie przez Polskę win za historyczne konflikty i w konsekwencji utrudniła refleksję strony ukraińskiej nad zbrodniami popełnionymi przez OUN-B i UPA. Stało się to widoczne zwłaszcza w 2003 r., podczas dyskusji poprzedzających uroczyste obchody w Porycku (Pawliwce) na Wołyniu 60. rocznicy Krwawej Niedzieli z udziałem prezydentów Kwaśniewskiego i Kuczmy.

Jednakże w swoim wystąpieniu prezydent Kwaśniewski, jako pierwszy polski przywódca, nazwał działania OUN-B i UPA zbrodnią ludobójstwa. Wydawało się wówczas, że historyczne rozliczenie i zamknięcie tej krwawej karty historii jest bliskie. Niestety, nadzieje te zostały rozwiane po przewrotach politycznych w Kijowie w latach 2004 i 2014, wspieranych zresztą przez stronę polską.

Prezydenci Wiktor Juszczenko (2005-2010) i Petro Poroszenko (2014-2019) oparli politykę historyczną i tożsamościową Ukrainy na konstrukcji mitu OUN i UPA jako ruchu narodowowyzwoleńczego, a nawet demokratycznego. Powodem odwołania się przez nich do OUN i UPA (ubranych w podretuszowane kostiumy historyczne) była polityka bieżąca, czyli dążenie do wykreowania antyrosyjskiej i prozachodniej Ukrainy. Wpadli tutaj w pewną pułapkę, która okazała się dla Ukrainy tragiczna, ponieważ ich polityka historyczna została wykorzystana przez putinowską Rosję do przedstawiania pomajdanowej Ukrainy jako państwa opanowanego przez banderowców i neonazistów.

Oparcie przez pomajdanową Ukrainę swojej polityki tożsamościowej na zafałszowanym historycznie micie nacjonalistycznym miało poparcie, przynajmniej początkowo, części elity politycznej USA. Świadczy o tym słynny artykuł z 2014 r. autorstwa Anne Applebaum „Nationalism Is Exactly Was Ukraine Needs” (Nacjonalizm jest dokładnie tym, czego Ukraina potrzebuje). Autorka, zastrzegając że ma świadomość zbrodni popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach i Żydach, odwołała się do doświadczeń historycznych innych państw i w ten sposób dowodziła, że umiarkowany nacjonalizm jest Ukraińcom niezbędny dla stworzenia normalnej (tzn. prozachodniej) Ukrainy.

Nadzieje na szybkie zbudowanie przez Juszczenkę i Poroszenkę zintegrowanej z Zachodem Ukrainy nie za bardzo się ziściły, natomiast nacjonalizm pod ich rządami urósł w siłę, ku radości propagandy rosyjskiej. Chodzi tutaj nie tylko o heroizację OUN i UPA, tak na szczeblu instytucji publicznych, jak i w przestrzeni społecznej, ale także dywizji Waffen-SS „Galizien”. Trudno sobie wyobrazić, że w państwie europejskim może być czczona jakaś dywizja SS. Ma to miejsce tylko na Ukrainie i na należącej do UE Łotwie, gdzie honoruje się publicznie Legion Łotewski SS.

Przyjęcie heroicznego mitu OUN i UPA jako podstawy polityki historyczno-tożsamościowej wykluczyło możliwość rozliczenia przez Ukrainę zbrodni popełnionych przez te formacje. To jest główny powód tego, że w 80. rocznicę Krwawej Niedzieli wciąż nie można zamknąć tego tragicznego rozdziału historii, który niczym cierń przeszłości obciąża stosunki pomiędzy oboma narodami. Drugim powodem są reakcje na ukraińską politykę historyczno-tożsamościową ze strony polskich elit politycznych. Poza skrajnymi przypadkami afirmacji ukraińskiej polityki historycznej w imię strategicznego partnerstwa z Kijowem reakcje te sprowadzały się najogólniej do odkładania tematu i przyznawania się do własnej bezsilności. Słynna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z 2017 r., że „z Banderą do Europy nie wejdziecie” była właśnie wyrazem bezsilności, a nie realną groźbą. Zresztą była to wypowiedź adresowana do elektoratów PiS oraz Konfederacji.

Jestem świadomy tego, że Ukraina nie przyjmie polskiej oceny historycznej OUN i UPA, ale nie może unikać minimalnego choćby rozliczenia zbrodni gloryfikowanego przez siebie ruchu politycznego, czyli właśnie zgody na ekshumację i pochowanie szczątków ofiar leżących bezimiennie w ziemi Wołynia i Podola. Jeżeli Kijów tego unika, to znaczy, że nie traktuje polskich polityków poważnie, bo i tak zawsze wszystko od nich dostanie.

Mit Bandery

Najwięcej szkód dla polsko-ukraińskiego dialogu historycznego oraz blokowania historycznego rozliczenia ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, w tym ekshumacji i upamiętnienia jego ofiar, wyrządził Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej (UINP). Zwłaszcza pod prezesurą Wołodymyra Wjatrowycza (2014-2019). Instytucja ta swoją kadrę i narrację historyczną przejęła w znacznej mierze z Centrum Badania Ruchu Wyzwoleńczego we Lwowie, utworzonego w 2008 r. przez epigonów nacjonalizmu ukraińskiego. Wołodymyr Wjatrowycz w swoich publikacjach wielokrotnie negował ludobójstwo wołyńsko-małopolskie, przedstawiając je jako rzekomą „wojnę chłopską”, konflikt wzajemnie zawiniony, czy budując fałszywą symetrię z operacją „Wisła”.

Część ukraińskich elit politycznych zbudowała sobie przeświadczenie o szczególnych zasługach Stepana Bandery i jego ruchu politycznego dla powstania niepodległej Ukrainy (faktycznie nacjonaliści ukraińscy nie mieli żadnego udziału w odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę w 1991 r.). Przy okazji wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Kijowie w maju 2022 r. Wjatrowycz pochwalił się na Facebooku, że obecnie 74% Ukraińców ma pozytywny stosunek do Bandery, a 81% uznaje UPA za bojowników o niepodległość. Inne dane podał w październiku 2022 r. Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii, wedle którego pozytywnie oceniało UPA 43% Ukraińców. Ale i tak był to prawie dwukrotny wzrost w porównaniu z rokiem 2013, kiedy o UPA pozytywnie wyrażało się 22% Ukraińców.

To wyjaśnia, dlaczego prezydent Wołodymyr Zełenski nie może się odciąć od skonstruowanego przez UINP mitu OUN i UPA jako nieskazitelnego ruchu narodowowyzwoleńczego. Polityczna kalkulacja podpowiada mu, żeby tego nie robić wobec tak silnych nastrojów nacjonalistycznych w swoim kraju. Zwłaszcza teraz, w obliczu trwającej od 16 miesięcy agresji rosyjskiej. Dlatego po pewnych sygnałach, wysłanych podczas wizyty w Warszawie na początku kwietnia br., że możliwe jest odblokowanie ekshumacji szczątków Polaków zamordowanych na Wołyniu, polskie elity polityczne otrzymały kolejny kubeł zimnej wody. Tym bardziej zaskakujący, że niespodziewany po ogromie pomocy politycznej, wojskowej i humanitarnej udzielonej przez Polskę Ukrainie po 24 lutym 2022 r.

17 czerwca br. szef UINP Anton Drobowycz w wywiadzie dla serwisu Glavcom powiedział, że strona ukraińska nie wyda zgody na polskie prace poszukiwawczo-ekshumacyjne na swoim terytorium, dopóki zalegalizowany przez Polskę pomnik UPA na górze Monastyrz koło Werchraty nie zostanie odnowiony w takiej formie, jakiej żąda strona ukraińska (tzn. gloryfikującej UPA). Wspomniał też o innych upamiętnieniach tego typu na terenie Polski, w większości nielegalnych, których odnowienia również oczekuje. Tym samym stanowisko Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej pozostało takie jak wcześniej: chcecie mieć ekshumacje i upamiętnienia polskich ofiar UPA na terenie Ukrainy, to uczcijcie ich katów na swoim terytorium.

Tenże Anton Drobowycz, kiedy w grudniu 2019 r. obejmował po Wjatrowyczu stery UINP, oświadczył na konferencji prasowej, że „mowa o ludobójstwie dokonanym przez Ukraińców na Polakach to nieporozumienie”. Takie jest podejście do tego tematu ukraińskiej polityki historycznej oraz niektórych środowisk proukraińskich w Polsce. Dopóki ono się nie zmieni, nie będzie mowy o historycznym rozliczeniu i zamknięciu sprawy ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, czyli o wyrwaniu ciernia, który zawsze będzie kaleczył wzajemne stosunki. Niezależnie od tego, jak dobre miny będą przy tym robić przywódcy najwyższego szczebla w Warszawie i Kijowie.

W tym samym czasie, kiedy Drobowycz udzielał wywiadu serwisowi Glavcom, Władimir Putin miał poruszyć na forum ekonomicznym w Petersburgu temat „denazyfikacji” Ukrainy oraz wyświetlić film o zbrodniach nacjonalistów ukraińskich na Polakach. Informację o tym podał w Polsce tylko portal Kresy.pl, więc nie potrafię jej zweryfikować. Niezależnie od tego, czy ta informacja jest prawdziwa, czy nie, nie jest tajemnicą, że brak historycznego rozliczenia ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego przez Ukrainę stanowi dla Rosji wygodny pretekst do jątrzenia stosunków polsko-ukraińskich. Tak samo Rosja wykorzystuje i będzie wykorzystywać ukraińską politykę historyczną do oskarżania Ukrainy o tendencje nazistowskie i osłabiania pozycji politycznej tego państwa, jeśli nie w świecie euroatlantyckim, to poza nim.

To przede wszystkim powinni uświadomić swoim partnerom z Kijowa polscy politycy, zamiast pouczać publicznie przedstawicieli potomków ofiar ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, żeby ważyli słowa. Chyba że jest tak, jak stwierdził rok temu prawicowy publicysta Paweł Lisicki. Podczas debaty „Wołyń a relacje Warszawa-Kijów. Jak rozmawiać o ludobójstwie w sytuacji wojny na Ukrainie”, która odbyła się 9 lipca 2022 r., wyraził on pogląd, że „rośnie coraz większa gotowość polskich elit, aby nad Wołyniem przejść do porządku dziennego”.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2023, 27/2023

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy