Kukliński – szpieg, ale czyj?

Kukliński – szpieg, ale czyj?

Przy życiorysie Kuklińskiego kombinują zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie. To element gry wywiadów Ryszard Kukliński. W „Gambicie Jaruzelskiego” poświęcam mu rozdział, stawiam tezę, że jego ucieczka do USA była częścią większej operacji, chodziło o to, by poinformować Amerykanów (w sposób dla nich wiarygodny) o przygotowywanym stanie wojennym i jego szczegółach. Zwłaszcza o tym, że będzie on dziełem tylko polskiej armii. To hipoteza bardzo prawdopodobna, przemawiają za nią fakty i zwykła logika. Tymczasem w niektórych recenzjach „Gambitu” (dziękuję za nie) zarzuca mi się, że kombinuję coś przy życiorysie Kuklińskiego, że przecież wszystko jasne – to był znakomity agent CIA, człowiek, który przekazał najbardziej tajne dokumenty Układu Warszawskiego. Cóż odpowiedzieć na taki zarzut? Musimy założyć, że przy życiorysie Kuklińskiego wszyscy kombinują, zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie. To jest element gry wywiadów, dezinformacji itd. Jak możemy przed tym się bronić? Chyba tylko w jeden sposób – weryfikować każdą informację, być nieufnym. I nie ukrywać, co szczególnie lubią polscy historycy, faktów, które nie pasują do postawionej tezy. Jeśli tak spojrzeć na sprawę, amerykańska opowieść o Kuklińskim jako superagencie, który przekazywał CIA najtajniejsze dokumenty Układu Warszawskiego i osobiście tłumaczył, co one znaczą, nie ma wielkiego sensu. Po pierwsze, Kukliński opowiadał, że współpracę z CIA nawiązał, wysyłając zwykłą pocztą list do ambasady amerykańskiej z propozycją szpiegowania. Cóż, wysłanie takiego listu w Niemczech lat 70. było czynem raczej samobójczym, zważywszy na skalę penetracji RFN przez wywiady NRD i ZSRR. Na to żaden przytomny oficer (a jak dowodzą dokumenty IPN, Kukliński współpracował z polskim wywiadem, więc znał się na tych sprawach) nigdy by się nie zdecydował. Trudno też przypuszczać, by sami Amerykanie takiego oferenta przyjęli z ufnością i otwartymi ramionami. Gambit Jaruzelskiego w naszej księgarni Po drugie, trudno uwierzyć, że Kukliński przekazywał Amerykanom tajne materiały Układu Warszawskiego. Z prostej przyczyny – żaden polski oficer ani generał nie miał do takich dokumentów dostępu. Po trzecie, Kukliński nie mógł tłumaczyć Amerykanom, jak działa machina wojenna ZSRR, z banalnego powodu – nie znał angielskiego. Jego możliwości rozmowy z oficerami CIA ograniczały się do tych znających polski i rosyjski. Po czwarte, Kukliński opowiadał, że kontrwywiad PRL był już na jego tropie, że jego dom obserwowano, a on był inwigilowany. No, jeżeli tak było, to dlaczego, gdy został z Polski wywieziony, przez kilka dni nikt w polskich służbach ani w Sztabie Generalnym się o tym nie zorientował? I początkowo nikomu nie przychodziło do głowy, że mógł przejść na drugą stronę? To był podejrzewany o szpiegowanie czy nie był? Jak widzimy, amerykańska opowieść o Kuklińskim jest pełna dziur i niekonsekwencji. Albo więc jest zmyślona, w imię jakiejś innej gry, albo… Otóż ze strony rosyjskiej pojawiły się informacje, że Kukliński był ich szpiegiem, który prowadził z Amerykanami podwójną grę, przekazywał im dezinformujące materiały. Pisał o tym Marek Barański w książce „Nogi Pana Boga”, którą w „Gambicie Jaruzelskiego” przypominam. I oto zupełnie niedawno były korespondent PAP w Wielkiej Brytanii Mariusz Kukliński (zbieżność nazwisk przypadkowa) podrzucił mi jeszcze jeden ciekawy trop. To fragment książki „The Lost Army. Notatki pułkownika Sztabu Generalnego”, którą napisał Wiktor Baraniec. Poświęcona jest ona Grupie Wojsk Radzieckich w Niemczech stacjonującej w NRD. Zatrzymajmy się na chwilę przy autorze. Baraniec to znany w Rosji komentator gazety „Komsomolskaja Prawda”, emerytowany pułkownik, związany z rosyjskimi służbami. W Rosji, ale także w Stanach Zjednoczonych, istnieje taka kategoria zaufanych ludzi pióra, dopuszczanych do spraw, do których nie dopuszcza się zwykłych dziennikarzy. Zaufani autorzy opisują te sprawy, oczywiście dając gwarancję, że interes służb na tym nie ucierpi, wręcz przeciwnie – będzie na pierwszym miejscu. Wiktor Baraniec ma dobre kontakty z ministrem obrony Siergiejem Szojgu, miał je również z nieżyjącym już szefem wywiadu wojskowego gen. Igorem Siergunem, który w 2014 r. nadzorował operację na Krymie. Po jego śmierci Baraniec wspominał: „Kiedy napisałem książkę o powrocie Krymu do Rosji i mało znanych stronach operacji »uprzejmych ludzi« [tak w Rosji określa się „zielone ludziki” – przyp. RW] na półwyspie w lutym i marcu 2014 r., gen. Siergiej Szojgu poradził mi, żebym koniecznie pokazał rękopis Siergunowi: »Igor

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2022, 2022

Kategorie: Historia