Tag "Zielony Ład"
Ukryty dramat
Wiele hałasu wokół Zbigniewa Ziobry: stracił immunitet i ma 26 zarzutów prokuratorskich. Czy zostanie w Budapeszcie na „zesłaniu”? A przecież ten człowiek zasługuje na to, by go zamknąć w milczeniu. Marnie wygląda, co przypomina, że miał zaawansowanego raka i zapewne siedzi w celi śmierci – każdy w niej siedzi, ale niektórym bliżej do egzekucji. Powinno więc być nam go żal, ale on jest jakiś taki, że okropnie trudno go żałować, nawet jeżeli bardzo się starać.
Olek i Kasia u nas na kolacji. Olek, niejeden raz tu wspominany, to mój wielki przyjaciel z czasów, kiedy jeszcze faceci mają wielkich przyjaciół, więc z młodości. Jest operatorem w Los Angeles, Kasia mieszka w Polsce, jest scenografką filmową. Żyją zatem na różnych kontynentach, ale są ze sobą. I dzielą się psem Shanti, który też nas odwiedził. Serdeczna suczka podobna do rasy husky zobaczyła nagle za szybą bezdomną kotkę Matyldę, która u nas się stołuje. Nieświadoma, że mamy takiego gościa, Matylda pukała łapką głośno i wytrwale w szybę, jak to ma w zwyczaju. Pies uniósł się w powietrzu i jak strzała pofrunął w stronę okna, strącając szklankę i kieliszek, który się potłukł. Moja żona była bardzo przywiązana do tego kieliszka. Matylda w nogi. Ciekawe, czy jutro ośmieli się do nas zajrzeć.
Na drugim programie
Mentzen na Podkarpaciu
Wyborcy PiS pójdą za Mentzenem. Moja babcia w pierwszej turze będzie głosować na niego
„Tu jest Polska i to oni mają się dostosować do nas, a nie my do nich!”, mówił ze sceny Sławomir Mentzen. Było o Zielonym Ładzie i „niech mi przyjdzie jakiś lewak i powie, że wszystkie kultury są takie same”, była „silna, bogata Polska”, a w tłumie nadzieja. Były „dwie płcie” z przewagą jednej, MAGA i dużo młodzieży z energią i energetykami. Usiądźcie wygodnie w fotelu. Gotowi? Jedziemy do Kolbuszowej.
Uproszczenie podatków przede wszystkim
Rynkiem w Kolbuszowej, dziewięciotysięcznym miasteczku na Podkarpaciu, rządzi krokodyl. Legendarny magnat Sanguszko sprowadził tu ponoć kiedyś z Egiptu krokodyla, który wprawdzie nie zniósł warunków w lokalnej rzece Nil, ale zainspirował władze do stawiania w mieście figurek krokodyli. Największa stoi na rynku, rozdziawia paszczę i łypie na gromadzący się tłum.
Samochody zjeżdżają się z całego Podkarpacia. Na rynek ciągną młode chłopaki. Adidasy, czarne spodnie, puchowe kurtki, pierwszy zarost, młodzieńczy trądzik, zapał, energia, a w dłoniach energetyki.
– Pierwszy raz głosujecie? – pytam Kubę i Patryka, którzy siedzą na ławce.
– Nie, drugi. Głosowaliśmy już w parlamentarnych. Przyjechaliśmy posłuchać.
Mają po 20 lat i pewność, że młodzi zagłosują na Sławomira Mentzena, bo świeżość działa.
– Na Mentzena będą głosować głównie młodzi przedsiębiorcy. Mnie się podobają jego poglądy gospodarcze. Uproszczenie podatków przede wszystkim.
– To polepszy sytuację w Polsce? – dopytuję.
– Ciężko stwierdzić, przekonamy się.
– A co sądzicie o prawie do posiadania broni?
– OK, ale nie za bardzo, żeby nie było jak w Teksasie.
Temat Ameryki pojawi się dziś niejeden raz.
Z synem przyjechaliśmy, bo koniecznie chciał to zobaczyć
Ludzi jest coraz więcej i to nie tylko palące po murkach i ławkach chłopaki, ale także dziewczyny.
– Raczej zagłosuję na Mentzena – przyznaje Gabriela.
Ma jasne włosy, jasną kurtkę i uważa, że lewicowe kwestie, takie jak prawo do aborcji, nie są istotne w wyborach, bo ważniejsze jest zmniejszenie podatków i cen prądu.
– Wszyscy wiemy, ile się zarabia w Polsce. Płacenie 2 tys. zł za prąd to duży problem.
– Płacisz 2 tys. zł za prąd? – pytam.
– Nie. Ja akurat mam fotowoltaikę i pompę ciepła.
Mówi też o imigrantach.
– Zależy, jak to rozumiemy. Nie mam nic przeciwko ludziom, którzy szukają schronienia w Polsce. Jeśli ktoś ucieka, rozumiem to. Ale Polska nie ma być tranzytem między Ukrainą i Niemcami. Poza tym po co jest ten głupi NFZ? Polacy tyle czekają i tyle składek płacą, a nic z tego nie mają, bo i tak trzeba iść prywatnie i zapłacić.
Jeśli nie wiecie, co ma wspólnego NFZ z imigrantami
Zapominalska Wiśniewska
Odezwała się Jadwiga Wiśniewska. Od lat europosłanka PiS. Znana z wiernego udziału w miesięcznicach smoleńskich. Stała zawsze bliziutko prezesa. I to wystarczyło na dobre miejsca na listach wyborczych. I na sute wypłaty w euro. Dobrobyt jej zaszkodził, bo osłabił czujność. W organie o. Rydzyka przejechała się po lobbystach i beneficjentach Zielonego Ładu. Zapomniała bidulka, że prezes Kaczyński Zielony Ład popierał, a komisarz Wojciechowski wręcz głosił, że to jego autorska koncepcja.
Może Wiśniewska liczy, że czytelnicy „Naszego Dziennika” już o tym zapomnieli? My jednak pamiętamy i zachęcamy Wiśniewską, by skoro już atakuje prezesa, pociągnęła ten wątek. Liczymy na transparentność. I ujawnienie, kto w PiS tak skutecznie lobbował za Zielonym Ładem.
Komisja w pół drogi
Ursula von der Leyen pokazała światu swoją drużynę na kolejne pięć lat. Mało kto jest zadowolony
Zaczęło się prawie jak u Hitchcocka – choć nie od trzęsienia ziemi, tylko od awantury, i to na ostatniej prostej. Zakulisowe doniesienia z Brukseli wskazywały, że zarówno nominacje kandydatów, jak i podział obowiązków właściwie były już dopięte na ostatni guzik, kiedy kilkanaście dni temu do Ursuli von der Leyen zadzwonił prezydent Francji Emmanuel Macron. Rozmowa była krótka i konkretna, jak donosi europejska odsłona serwisu Politico, powołując się na trzy niezależne źródła we francuskiej dyplomacji. Chodziło o Thierry’ego Bretona, francuskiego komisarza zajmującego się w poprzedniej kadencji rynkiem wewnętrznym.
Przez całe lato wydawało się w zasadzie pewne, że wróci on do Komisji na kolejną pięciolatkę, zwłaszcza że naciskał na to sam Macron. Wokół tej nominacji rozpętała się burza nad Sekwaną, bo podobnie jak w przypadku wyboru premiera różne stronnictwa polityczne rościły sobie prawo wysuwania swojego reprezentanta do władz Unii. Jordan Bardella, przewodniczący Zjednoczenia Narodowego, chciał forsować kandydata skrajnej prawicy, również dlatego, że Bretona organicznie nie znosi. Macron pozostał jednak nieugięty.
Każdy, tylko nie Breton
Tyle że za Bretonem nie przepada też jego dotychczasowa szefowa. Albo kłócili się publicznie, albo zamrażali wszelką komunikację, a Francuz zachowywał się, jakby nie uznawał niczyjego autorytetu. Żeby oddać mu sprawiedliwość, miał na koncie sporo sukcesów. To on był głównym architektem skutecznej koordynacji produkcji szczepionek przeciw COVID-19 i dzięki niemu (oraz szefowi unijnej dyplomacji Josepowi Borrellowi) udało się szybko zmobilizować Europę do wsparcia Ukrainy po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji. Breton nie bał się konfrontacji, w których bywał skazany na porażkę, np. z wielkimi korporacjami technologicznymi w sprawie zasad konkurencji na europejskim rynku. Walczył nawet z Elonem Muskiem, który na tle Bretona i innych eurokratów chciał uchodzić za ewangelistę wolności w internecie – a Bruksela chciała opiłować mu pazury, dyktując, co w mediach społecznościowych jest dozwolone, a co zakazane.
Trudno jednoznacznie opisać istotę konfliktu Bretona z von der Leyen, bo to, co było jego przyczyną, zależy od punktu widzenia. Francuskie media, m.in. dziennik „Le Monde”, zwracały uwagę na ekspansywny styl pracy komisarza, który miał w ten sposób zagrażać samej szefowej Komisji. Innymi słowy, była to po prostu odsłona konfliktu na osi Paryż-Berlin. Obie stolice lubią myśleć, że to one – i nikt inny – nadają ton europejskiej polityce, mimo że w obu przypadkach rzeczywistość mocno już odbiega od wyobrażeń. Po stronie europejskiej mówiło się natomiast, że Breton zwyczajnie nie szanuje porządku instytucjonalnego. Politico w pewnym momencie nazwało go nawet „komisarzem od wszystkiego”, bo nieustannie wchodził na cudze terytorium. Jeśli dodać do tego hierarchiczny styl zarządzania samej von der Leyen, widać jak na dłoni, że ta współpraca trwać już nie mogła. Jeden z francuskich dyplomatów, komentując wspomnianą rozmowę telefoniczną z Macronem, powiedział nawet, że podejście Niemki było oczywiste: każdy, tylko nie Breton.
Ostatecznie Francuzom przedstawiono ofertę: małe portfolio z Bretonem, albo duże – bez niego. Macron starego komisarza wycofał. Zamiast niego Francję w nowej Komisji reprezentować będzie Stéphane Séjourné, ostatnio pełniący funkcję ministra spraw zagranicznych. Zajmie się on strategią przemysłową i jednolitym rynkiem, choć nie należy się spodziewać, żeby miał tak wielki wpływ na działania całej Komisji jak Breton. W dodatku to dla niego nagroda pocieszenia, po tym jak Macron wrzucił własną ekipę pod autobus, rozpisując w czerwcu przedterminowe wybory parlamentarne. Młodzi liberalni politycy pozostali niezagospodarowani, ich kariery brutalnie przerwano. Séjourné jako jeden z niewielu dostał od szefa drugą szansę.
Polityka klimatyczna Unii Europejskiej
Czym jest intensywność (produktywność) energetyczna?
Pod pojęciem efektywność, które moim zdaniem jest nadużywane, najczęściej rozumiemy to, jaki uzyskamy efekt w stosunku do poniesionych nakładów. Dla niektórych efektywność energetyczna jest tożsama z odzyskiem energii, dla innych zaś wiąże się z jej oszczędzaniem, a nawet z celowym ograniczaniem użytkowania. Często słyszy się, że efektywność energetyczna to nic innego jak wydajność, choć ta ma przecież odniesienie do czasu. Mówi się więc o produkcji, np. w sztukach, na jednostkę czasu, a nawet o ilości uwalnianej energii w kilowatogodzinach (kWh) w jednostce czasu, określając np. wydajność akumulatorów.
Komisja Europejska (KE), przygotowując tzw. Pakiet Zimowy, oszczędzanie (ograniczanie) użytkowania energii końcowej uczyniła w 2016 r. sposobem prowadzenia polityki klimatycznej, mającej w efekcie doprowadzić do znacznej redukcji emisji dwutlenku węgla. Podkreślała wówczas, że procentowe wskaźniki oszczędności energii użytkowej to nic innego jak owa efektywność energetyczna. Mówiłem wówczas, że jest to zwyczajne nieporozumienie, że inaczej przecież mówi o tym definicja ustanowiona przez KE w 2012 r. Jest to bowiem według tej wersji stosunek energii użytkowanej do całkowitej jej ilości dostarczonej, czyli ułamek określający sprawność danego procesu, który pomnożony przez sto przedstawia wartość procentową efektywności.
Definicja ta, znana z termodynamiki, została wcześniej, właśnie we wspomnianym 2012 r., rozszerzona o stronę czysto ekonomiczną. Mówi się w niej nie tylko o stosunku energii wtórnie uzyskanej do tej pierwotnej, ale i o stosunku uzyskanych usług i produktów do włożonej energii. I tu rodzi się natychmiast pytanie: jaki te usługi czy produkty posiadają wkład energii? Jak go zmierzyć? Gdyby bowiem tym działaniom rynkowym, tj. usługom i produkcji, można było przypisać konkretne kwantum energii, to nie byłoby trudności z określeniem faktycznej (w sensie termodynamicznym) efektywności energetycznej podczas realizacji danej pracy. Nie jest to jednak praca w ujęciu fizykalnym, lecz bardziej złożone działanie wyceniane zgodnie z prawami rynkowymi popytu i podaży. Określa się je jako produktywność zasobów. Jeśli więc nie mamy do czynienia z efektywnością energetyczną, to z czym? Najlepiej ten stan określa znane pojęcie energy intensity, czyli intensywność energetyczna mierzona wartością finansową zysku będącego wynikiem wykorzystania jednostki energii, np. 1 kWh.
Proponowane przez KE ograniczanie konsumpcji energii końcowej na rynku unijnym, co zostało pomyłkowo – tak sądzę – potraktowane jako ekwiwalentny wzrost efektywności energetycznej, nie zostało jednak zrealizowane zgodnie z celem w 20%, lecz jedynie w ok. 12%. Dlaczego? Wynika to z dwóch następujących faktów. Po pierwsze, z tego, że wzrost PKB na osobę jest wprost proporcjonalny do użytkowania energii elektrycznej w kWh na osobę. Po drugie zaś, z wyraźnego podziału krajów członkowskich na dwie grupy, które różnią się pod względem PKB na osobę (średnio trzykrotnie wyższego w państwach tzw. starej Unii) i pod względem konsumpcji energii elektrycznej (średnio półtora raza niższej w krajach, które przystąpiły do Wspólnoty w 2004 r. i później).
Adam Gierek jest profesorem nauk technicznych, w latach 2004-2019 był posłem do Parlamentu Europejskiego
Dobra, stara Europa
Jesteśmy kontynentem, na którym najlepiej się żyje. Może aż za dobrze?
Prof. Marek Belka – wiceprzewodniczący Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskim
Jak to jest w Unii? Rozszyfrował pan, kto ma tam decydujący wpływ? Kto jest najważniejszy?
– Takiej osoby nie ma.
Nie ma?
– I to niedobrze. Pamięta pan, jak kiedyś Henry Kissinger mówił: „Podajcie mi numer telefonu, żebym mógł zadzwonić do tej Europy, jakby co”? Kiedyś wydawało się, że to może kanclerz Niemiec. Albo prezydent Francji.
Ten najważniejszy, który nadaje ton.
– To nie działa w tym momencie, zupełnie. Albo prawie zupełnie. Proces decyzyjny w Unii Europejskiej jest bardziej skomplikowany niż kiedykolwiek, dlatego że nie ma jednego centrum decyzyjnego czy bardzo jasnych centrów. Mamy wyraźne osłabienie przywództwa Niemiec. Macron jest bardzo inteligentny i nadenergiczny, za to ma swoje problemy w kraju.
To okazja dla innych.
– Myślę, że bardzo silną pozycję w Europie dzisiaj ma Donald Tusk. To sytuacja bezprecedensowa – nigdy polski polityk nie był tak istotny w Europie jak dzisiaj Tusk. Ze względu na wygraną z populistami. Zdarzyło się to, a tak naprawdę wszyscy w Unii myśleli, że nie ma prawa się zdarzyć. W związku z tym on w tej chwili chodzi w glorii. Jeżeli wykorzysta to dobrze dla Polski i dla Europy, będzie świetnie.
Jak być skutecznym.
Czyli jest mocną postacią w ramach Rady Europejskiej, na której spotykają się liderzy państw członkowskich. Tu wiele może. Ale jak?
– Jeżeli chce się coś załatwić na Radzie Europejskiej, nie można tego ogłaszać publicznie, tylko trzeba najpierw dać sygnał kanałami dyplomatycznymi albo zadzwonić – do Olafa albo do Emmanuela, do innych – i powiedzieć, że jest świetny pomysł, i go przedstawić. Trzeba dać parę dni na analizę, na przemyślenie. Tak wygląda proces decyzyjny w Unii Europejskiej. To proces konsultacyjny między liderami najważniejszych krajów. Czyli Rada Europejska jest forum ucierania się interesów narodowych, na którym podejmowane są strategiczne decyzje. Z kolei Komisja Europejska jest rządem, w cudzysłowie oczywiście, tam jest władza codzienna. A Parlament Europejski to właściwie najbardziej proeuropejska, prointegracyjna, prowspólnotowa część Unii. Trochę jak komisja rewizyjna. Czasami potrafi przyblokować albo przyśpieszyć. Ale nie ma inicjatywy ustawodawczej.
Mówi pan, że Parlament Europejski jest najbardziej prointegracyjną częścią Unii. A ja przypominam sobie europosłów PiS, którzy wygłaszali na jego forum przemówienia wrogie Unii. Też budowali jedność europejską?
– No nie, oni byli na marginesie. Jeśli ktoś w europarlamencie jest za bardzo na skrzydle, albo na lewym, albo na prawym, skazuje się na niebyt polityczny. Nawiasem mówiąc, zdarzało się, że ci z PiS w pewnych sprawach mieli jakąś rozsądną propozycję. Ale i tak chciano to odrzucać, bez dyskusji. Wtedy inni posłowie z Polski ratowali sytuację, krzyczeli: „Zaraz, zaraz, to nie jest takie bezsensowne! Może warto na ten temat pomyśleć”. Tyle PiS mogło.
Jeżeli droga od pomysłu do jego realizacji jest w Unii tak długa i skomplikowana, to może nie ma sensu angażować środków i energii, by coś tam wywalczyć?
– To, że nikt nie ma tam głosu decydującego, nie znaczy, że nie można nic załatwić. Począwszy od pieniędzy, a skończywszy na regulacjach. Te regulacje mogą być dla nas bardziej lub mniej korzystne – i tutaj istotna jest rola polskich przedstawicieli, a także europosłów. Można wiele! Są kraje, które słyną ze znakomitej obrony swoich interesów, np. Hiszpania. A przecież ona nie jest silniejsza od Polski, jeżeli chodzi o obecność w Unii.
Dlaczego więc nam nie wychodzi?
– Jesteśmy paskudnie podzieleni. Podczas tej pięcioletniej kadencji pamiętam tylko jedną albo dwie okazje, kiedy cała delegacja polskich posłów miała się spotkać. Organizowano spotkanie na temat Białorusi, przyszedłem ja i jeszcze chyba ze dwóch posłów spoza PiS. Nie dziwię się, trudno mieć konstruktywny stosunek do ludzi, którzy na co dzień plują jadem.
A jest to na forum Parlamentu Europejskiego skuteczne?
– Ich pozycja we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR) jest teoretycznie bardzo silna, są tam największą grupą. Ale nie mają żadnego przewodniczącego komisji parlamentu, a tak naprawdę najważniejsi ludzie w PE to przewodniczący komisji. Oni decydują w dużej mierze o jego legislacji. Pamiętamy, że na przewodniczącego jednej z komisji kandydowała Beata Szydło, no i… Dwukrotnie została, że tak powiem, uwalona. Nie tylko dlatego, że nie znała języka… Po prostu posłowie wiedzą, kim są ci z PiS.
I to ich odpycha?
– Większość posłów w Parlamencie Europejskim jest proeuropejska, a ci z PiS są antyeuropejscy. Oni mogą nazywać się reformatorami, ale to nie jest reforma, tylko próba likwidacji Unii Europejskiej, a w każdym razie kastracji. To wszyscy wiedzą. Dlatego posłowie PiS są na marginesie. Oczywiście mogą wyjść na forum plenarne i pokrzykiwać. Tylko że to nie ma większego znaczenia. Mam raczej wrażenie, że gdy występują, przemawiają do polskiej publiczności. Jak poseł Tarczyński występuje po polsku, wiadomo, że mówi do prezesa Kaczyńskiego. Ale gdy mówi po angielsku, to już jest bardziej skomplikowane. Raczej mówi, żeby kogoś zdenerwować. Co zresztą mu się udaje
Zielony Ład zamiast czarnego luda
„Precz z zielonym wałem!”, krzyczał na wiecu w stolicy Piotr Duda, szef Solidarności. I to był jeden z najdelikatniejszych epitetów, którymi obrzucano Zielony Ład, rząd Tuska i Unię Europejską. Wśród potoku bredni i kłamstw wyróżnił się reprezentant rolniczej Solidarności, który ogłosił, że Polacy są jednym z najbardziej wykształconych narodów świata. Słuchając go, żałowałem, że tak niewielu z tej grupy przyjechało do Warszawy. Nie ma co udawać w imię poprawności politycznej, że głupota, jaką bez żenady popisywali się kolejni przemawiający na demonstracji, jest czymś innym niż pokazem wtórnego analfabetyzmu i prymitywizmu. Mamy z tą częścią narodu problem, bo to przecież kilka milionów ludzi. Trudno też napisać, że świadomie i z własnego wyboru należą do społeczeństwa. Bo nie uznają żadnych zasad, na których buduje się podstawowe więzi między ludźmi. Zmanipulowani przez polityków i Kościół traktują ludzi inaczej myślących jak osobistych wrogów. O Zielonym Ładzie nie są w stanie powiedzieć nawet kilku sensownych zdań. Kiedyś straszono czarnym ludem, teraz zastąpił go Zielony Ład. Nie znaczy to, że trzeba umierać za Zielony Ład w tym wydaniu, które akceptował rząd PiS, a reklamował Janusz Wojciechowski, pisowski komisarz rolny Unii. Brukselska biurokracja narobiła wiele głupot, które doprowadziły do masowych protestów w całej Unii. To trzeba zmienić. Nie wyrzucając jednak tej idei do kubła.
Nie damy się zaorać
„Głód poczujesz, rolnika uszanujesz”. Przez Polskę przetaczają się największe protesty rolników od czasów Andrzeja Leppera i Samoobrony Od Madrytu po Zagrzeb i Ateny, od Paryża po Pragę i Warszawę, rolnicy mówią „dość!” polityce rolnej Komisji Europejskiej i otwarciu granic na ukraińskie produkty rolne. We Francji w ramach protestu wściekli farmerzy polewali gnojowicą budynki administracyjne, „zaorali” fragment jednej z autostrad i blokowali Paryż. W Brukseli palili opony i starli się z tamtejszą policją. W Berlinie urządzili przejazd traktorów, wywołując paraliż
„Zieloni” kontra „czarni”
Unijny „zielony ład” wraz z pakietem „Fit for 55” przegra w Polsce z węglem, zbożem, chrustem i starymi oponami Trudno w to uwierzyć, ale w połowie lipca 2021 r. Komisja Europejska zakładała w ramach walki z efektem cieplarnianym, że docelowy udział odnawialnych źródeł energii w energetyce krajów członkowskich UE ma w roku 2030 wynieść 40%. Forsowany przez Brukselę pakiet „Fit for 55” przewidywał usunięcie z atmosfery 310 mln ton emisji dwutlenku węgla. A nawet zasadzenie 3 mld drzew
Uważam 1 Maja za najważniejsze święto
Klasa robotnicza w Polsce wciąż jest silna mimo bezpowrotnego zniszczenia wielu przedsiębiorstw Dr Piotr Ostrowski – wiceprzewodniczący OPZZ Czy termin klasa robotnicza ma jeszcze sens? – Kojarzy nam się to z XIX, z XX w., z okresem wielkich zakładów pracy i dominacją pracowników fizycznych. Zresztą słowo robotnik kojarzy się z kimś, kto wykonuje pracę fizyczną. Natomiast warto pamiętać, że w języku angielskim nazywa się to working class, czyli moglibyśmy mówić o klasie pracującej. Jeżeli









