Tajemnice Chin: bunt prowincji i szyld, który skrywa wszystko

Tajemnice Chin: bunt prowincji  i szyld, który skrywa wszystko

Każda prowincja negocjowała wysokość podatków z rządem centralnym. Guangdong nie negocjował. Oni na takie rozmowy nikogo nie przysyłali

Prof. Krzysztof Gawlikowski – badacz klasycznej i nowożytnej myśli chińskiej, dyrektor Centrum Cywilizacji Azji Wschodniej na Uniwersytecie SWPS

W Polsce utarło się, że Chiny z czasów komunizmu Mao wychodziły w sposób zorganizowany, że Deng Xiaoping miał plan, który z żelazną konsekwencją realizował. Pan twierdzi, że raczej wszystko odbywało się żywiołowo, że decydował oddolny nacisk.
– W oficjalnej ideologii chińskiej przedstawia się przemiany właśnie jako reformy światłego kierownictwa, ale to po prostu propaganda naiwnie powtarzana przez nieznających Chin zagranicznych dziennikarzy. Realia były o wiele bardziej skomplikowane. Był ogromny pęd do zmian. W miastach pojawiły się „mury demokracji”, gdzie wywieszano skargi i krytyki, wokół nich formowały się różne grupy i ruchy polityczne. Chiny po śmierci Mao były jak wzburzone morze i na tym morzu łupinka Komitetu Centralnego partii i władz państwowych starała się utrzymać, żeby było jakieś kierownictwo i by ten okręt nie zatonął. Bo buzowało ogromnie. Chiny mogły się rozpaść, realny był strach przed wojnami domowymi. Moi znajomi w Pekinie odkładali kupno lodówki, bo trzymanie pieniędzy w banku wydawało im się bezpieczniejsze niż kupowanie sprzętu do domu, który można rozgrabić w chaosie.

Guangdong nie boi się Pekinu

My tego chaosu nie widzimy.
– Przecież prowincje w Chinach są w zasadzie samodzielne. W latach 90. rozmawiałem z wysokim rangą funkcjonariuszem Ministerstwa Finansów. I on mi się przyznał, że bezskutecznie domaga się podatków z najbogatszej prowincji Guangdong, która od kilkunastu lat ich nie płaci. Przy czym żeby tylko nie płaciła podatków do skarbu państwa! „Oni w ogóle nam nie raportują, ile podatków zbierają, jaki mają budżet i na co te podatki wydają! A jak już bardzo lamentujemy, to robią przekaz na, powiedzmy, 100 mln dol. z dopiskiem: „A conto podatku z prowincji Guangdong”. Ale jaka to jest część tego, co zebrali, co oni z tymi pieniędzmi zrobili – nic nie wiemy”. Posłuszne są oczywiście prowincje biedne, te, które chcą mieć dotacje.
A te najbogatsze, jak Guangdong, robiły swoje…
– W okresie chaotycznych reform powiat negocjował swoje podatki z prowincją, a każda prowincja oddzielnie negocjowała je z rządem centralnym. Przy czym negocjowały te prowincje, które chciały. Guangdong nie przystępował w ogóle do negocjacji. Oni po prostu na takie rozmowy nikogo nie przysyłali.
Nie bali się gniewu Pekinu?
– Proszę pamiętać, że armia w większości prowincji jest lokalna, pod lokalnym dowództwem. Kantończycy mówią po kantońsku, mogą się porozumieć z Chińczykami z Pekinu mniej więcej tak jak Polacy ze Szwedami. W związku z tym armia kantońska musi być dowodzona przez kantończyków, bo jak żołnierz ma amunicję, to nie można dawać mu oficera, który nie potrafi z nim się porozumieć. Dlatego zdymisjonowanie gubernatora prowincji Guangdong to skomplikowana operacja. Teoretycznie Chiny są scentralizowane, ale w praktyce – chaotycznie zdecentralizowane. I ta decentralizacja w istocie postępuje mimo prób jej zahamowania i umocnienia kontroli jakiegoś centrum. To nie jest nowe zjawisko. Przez tysiąclecia tam powtarzano: niebo jest wysoko, a cesarz daleko… A teraz coraz większe wpływy mają jeszcze chińscy dolarowi miliarderzy – i jest ich już więcej niż w USA, chińska klasa ludzi bogatych jest najliczniejsza w świecie. Do tego dochodzi sporo miliarderów chińskich poza ChRL, ale robiących biznesy z Chinami. Władze coraz bardziej muszą się z nimi liczyć… Uformowała się też ogromna klasa średnia podejmująca różne inicjatywy obywatelskie, z którą władze także muszą się liczyć.

Zakazane Miasto, szósta rano

Mimo wszystko imponujący jest ich bum gospodarczy.
– Chińczycy mają ogromne talenty handlowe i żyłkę do przedsiębiorczości, są z tego znani w Azji, podobnie jak z pracowitości. Nawet za czasów Mao gospodarka w Chinach wyglądała inaczej niż nasza za Gomułki. Na początku lat 60. w wielkim domu towarowym przy ulicy Wangfujing było całe stoisko produktów do czyszczenia zębów. Poprosiłem więc sprzedawczynię, żeby mi pozwoliła je policzyć. W Polsce były w tym czasie dwie pasty – jedna miętowa, druga mandarynkowa dla dzieci, obie dość tanie. A na tym stoisku naliczyłem siedemdziesiąt kilka rodzajów środków do czyszczenia zębów. Od prymitywnego, taniego proszku kredowego w kartonowym pudełku za 5 fenów aż po eksportową, luksusową pastę do zębów za 5 juanów 75 fenów, przy średniej płacy rzędu 40 juanów. To były czasy przed rewolucją kulturalną i gospodarka chińska funkcjonowała całkiem nieźle jak na gospodarkę socjalistyczną. To dlatego w naszych sklepach kupowaliśmy wtedy najróżniejsze produkty chińskie, bo naszych brakowało: kredki, ręczniki, kalesony, zabawki… Ten cały przemysł produktów dla ludzi był nieźle rozwinięty. A ta kultura pracy i zapał do pracy przetrwały nawet w komunizmie. Proszę pamiętać: my pracujemy, żeby zarobić, Chińczyk czy Japończyk pracuje, gdyż jest to treść jego życia i powinność społeczna.
Ale Chińczycy lubią też pobiesiadować!
– A tak! Oczywiście. Kuchnię chińską uznają wręcz za ważne osiągnięcie ich cywilizacji! Umiejętność cieszenia się życiem to ich cecha. Ale praca jest superważna. Zwiedzał pan chyba Zakazane Miasto, Pałac Cesarski, ale na pewno nie zwrócił pan uwagi, że trzy główne pawilony zostały zbudowane na planie hieroglifu znaczącego pracować. Cesarz miał być wzorem pracowitości! Każdy edykt cesarski zaczynał się: „Pracuję dla państwa od rana do nocy. Mimo moich wysiłków i wielkiej pracy mamy takie niedostatki tu i tu…”. Cesarz swój dzień pracy musiał zaczynać o szóstej rano. Wtedy była pierwsza audiencja dla ministrów. Z tego wynikało, że jeśli o szóstej była audiencja, to minister musiał wstać o trzeciej. Musiał się przygotować, musiał przejść przez kilkanaście bram i kontroli. I musiał być przynajmniej pół godziny wcześniej w sali audiencyjnej. Wobec tego po tej audiencji ministrowie wracali do domów i szli spać. A przychodzili do biur dopiero po obiedzie. Cesarz też szedł spać… Ta szósta rano była więc pustą formą, dla pucu. Ale pokazywano, jacy są pracowici, jak pracują od świtu.
Strasznie musieli więc Chińczycy przeżyć koniec XIX w. Oni, tacy mądrzy, pracowici, a tu Zachód tak ich zdystansował.
– Oczywiście, że przybycie ludzi z Zachodu było dla nich szokiem. Tak jakby przylecieli Marsjanie. W gruncie rzeczy w pełni, w skali masowej, okcydentalizacja Chin to dopiero okres reform Denga. I przede wszystkim zapożyczanie ze Stanów Zjednoczonych.

Na początku był Konfucjusz

Ale nie demokracji!
– Raczej VAT, CIT, najróżniejszych takich mechanizmów. Mody. Prawa. Mao podczas rewolucji kulturalnej rozpędził nie tylko sądy, ale i nieliczne wydziały prawa, nawet ministerstwo sprawiedliwości. Na początku lat 70. w Pekinie było dwóch adwokatów. Do obsługi cudzoziemców. To wszystko trzeba było odbudować. A demokracja wielopartyjna?
W pierwszej połowie lat 90. w Hongkongu, kiedy zbliżało się jego przejęcie przez ChRL, miejscowi socjolodzy przeprowadzili znamienne badanie. Zapytali nie tylko o to, czy mieszkańcy Hongkongu chcą demokracji, bo tam dziewięćdziesiąt parę procent chciało, ale zadali pytania szczegółowe, jak ta demokracja miałaby funkcjonować, jak miałaby wyglądać. Otóż tylko 17% badanych przyjęło, że ta demokracja ma być wielopartyjna. Reszta uważała, że wielość partii jest szkodliwa, że będą się kłócić. I popsują prosperity Hongkongu. Aż 82% respondentów powiedziało, że to ma być władza, która zarządza jak ojciec swoimi dziećmi. Czyli władza ma być paternalistyczna, „ojcowska”, i ma traktować swoich obywateli jak dzieci. To jest dokładnie wzorzec konfucjański. Podkreślam – to było badanie w Hongkongu. Tam nie ma chłopów, sami zurbanizowani, najbogatszy kawałek Chin, najbardziej zokcydentalizowany, najlepiej wykształcony. Metropolia, jaką Chiny może się staną za 50 lat. Jeśli więc tamtejsi Chińczycy w ten sposób widzą demokrację, to jak w Chinach kontynentalnych ma być wiele partii? Konfucjańskim ideałem od starożytności była jedność.
Nie da się zrozumieć Chin, pomijając konfucjanizm.
– Nawrót do konfucjanizmu zaczął się w gruncie rzeczy w kręgach emigracji chińskiej, tajwańsko-hongkońsko-amerykańskiej w latach 60. Poniekąd w proteście przeciw rewolucji kulturalnej. Tam się narodził tzw. nowy konfucjanizm. Zainspirował on Singapur, który oficjalnie przyjął konfucjanizm jako doktrynę państwową. A Singapur był wzorem dla Deng Xiaopinga. Tam wysyłał wszystkie delegacje. Prezydent Singapuru Lee Kuan Yew był wielkim mistrzem i patriarchą wszystkich Chińczyków. Z biednej, pokolonialnej wysepki uczynił bogate, nowoczesne państwo. Szybki rozwój azjatyckich tygrysów często objaśniano na Zachodzie tradycyjnym etosem konfucjańskim. W Chinach zatem trochę inspiracji przychodziło z zewnątrz, ale były także wewnętrzne, wracały tradycje narodowe.
Konfucjanizm i nacjonalizm – jak to razem się łączy?
– Nacjonaliści cały czas mówili, że nie ma narodu chińskiego bez konfucjanizmu, że stanowi on wręcz esencję chińskości. Sun Yat-sen też dużo o tym pisał. Przy czym nawracanie do niego narastało stopniowo. Zaczynał już Jiang Zemin w latach 90. Obecny prezydent Xi Jinping kładzie nacisk na tradycje chińskie, w tym konfucjańskie, chyba w najszerszym zakresie od czasu upadku cesarstwa w 1911 r. „Polityce narodowej” dodaje bazę tradycyjnej myśli narodowej. Robi to nawet mocniej niż sto lat temu narodowiec Sun Yat-sen. U Suna dominowało krytyczne podejście, a więc wybieramy to, co najcenniejsze z naszej tradycji, i łączymy z nowoczesnością z Zachodu. Natomiast Xi Jinping wprawdzie też mówi, że trzeba podchodzić do chińskiego dziedzictwa krytycznie, wybierać to, co jest pożyteczne, ale dominuje u niego w istocie całościowa afirmacja. Studiujmy tę tradycję, wyszukujmy wszystko, co jest cenne, mówi. Nawet to zapomniane, umarłe – wracajmy do tego, restaurujmy. To jest spojrzenie zupełnie nowe.
Skąd bierze się ten zwrot?
– Dyskusje polityczne, dotyczące ustroju Chin, trwają od końca lat 80. Na ile różne rozwiązania zachodnie są do przyjęcia… Przy czym, też trzeba powiedzieć to jasno, Chiny w okresie tzw. reform Deng Xiaopinga okcydentalizują się w przeogromnej skali. Nigdy wcześniej nie działo się to na skalę tak masową, do szczebla wsi. Wcześniejsze próby wprowadzania wzorców zachodnich zawsze były odgórne i nieraz kończyły się na poziomie elit i jakichś papierowych bytów. Teraz dotyczy to praktyki i kwestii fundamentalnych, np. przejęcia z Zachodu rządów prawa i jakiejś formuły demokracji. Już sam Deng uczył, że jeśli Chiny mają się rozwijać, potrzebują rządów prawa i demokracji. To było zerwanie z tradycjami politycznego despotyzmu trwającego w różnych wersjach od 3 tys. lat. Deng także wprost krytykował Mao i mówił, że nie powinno się mu stawiać mauzoleum, ale jak już stoi, to nie kazał go rozbierać. Tym bardziej że narastały społeczne tęsknoty za czasami Mao i władze musiały się z tym liczyć, a ostatecznie nawet to zaakceptować!

Mao nie odszedł

A co się stało z komunizmem? Wchodzi nacjonalizm, wchodzi konfucjanizm, wchodzą wzory zachodnie, a on?
– Początkowo „znikł z horyzontu”. Chociaż nikt go oficjalnie nie wyrzucił… Uczestniczyłem w pewnym seminarium międzynarodowym i mówca – generał kuomintangowski – cytował Mao. Siedział koło mnie chiński profesor, szturchnął mnie łokciem i powiedział: „Przez tyle lat siedzieli na tym Tajwanie, że stracili orientację. Nie wiedzą, że Mao już się nie cytuje”.
Mao miał swój renesans w latach 90. Lud mówił o nim z szacunkiem, że był surowym, ale sprawiedliwym administratorem, że za jego czasów wszyscy mieli po równo i żyło się dużo łatwiej. Taksówkarze wozili jego zdjęcia w autach…
– Takie opinie wyrażały krytyczne nastroje wobec realiów dzisiejszych Chin, gdzie rosną fortuny warte miliardy dolarów; funkcjonowały antyreżimowo, jako pewien ruch oddolny. Zaczęto także sięgać do moralistycznych pism Mao, uczących cnót obywatelskich, nawet ogólnoludzkich. A o tych zdjęciach rozmawiałem z kilkudziesięcioma taksówkarzami pekińskimi. Opowiadali mi, jak na początku policjanci ich zatrzymywali, kazali im to zdejmować itd. Niektórzy dawali objaśnienia bardziej religijne, przedstawiając Mao jako bóstwo bezpiecznej podróży, w duchu tradycyjnej religijności chińskiej i kultu herosów historycznych, a inni interpretowali te portreciki bardziej politycznie, w duchu krytyki wobec dnia dzisiejszego.
Mnie natomiast tłumaczono, że za Mao był porządek, ład, nie było korupcji, ludzie byli równi, biedny człowiek był chroniony.
– Deng Xiaoping, wprowadzając faktycznie mechanizmy kapitalizmu, godził się na narastające nierówności. Zakładał, że wzrost dobrobytu kraju musi się z nimi łączyć, bo wierzył – jak to przyjmowano wtedy dość powszechnie w świecie – że z bogactw gromadzonych przez nielicznych trochę będzie skapywać także biedniejszym, co jednak nie całkiem się sprawdza. Stopa życiowa znacznie się podniosła, ale cena, jaką społeczeństwo płaci, jest wysoka. Samo przeżycie wymaga ogromnych wysiłków, w napięciu i strachu. A reklamy wokół pokazują, co powinieneś kupić. Jeśli jesteś biedny, traktują cię jak śmiecia. Po maoistowskim egalitaryzmie i kulcie „proletariatu” to musi szokować. Dengowi nawet do głowy nie przyszło, że chińskich miliarderów będzie więcej niż amerykańskich. A większość z nich to ludzie biznesu, nie oligarchowie typu rosyjskiego mieszkający w Londynie. Dlatego od czasu do czasu pojawiają się w Chinach komuniści odwołujący się do zapomnianych haseł Mao, rozrzucający jakieś ulotki. I nieraz trafiają do więzienia. Na Zachodzie nikt takimi się nie interesuje. Ale władze zaczęły odbudowywać służby społeczne, np. służbę zdrowia, przywraca się bezpłatne szkolnictwo, chociaż tylko na poziomie najniższym, uniwersytety państwowe są jednak nadal niedostępne dla biednych dzieci.
Pozostał szyld marksistowsko-leninowski i bardzo brutalny kapitalizm.
– Dokładniej szyld marksizmu, bez leninizmu, ale z „myślą Mao”, i socjalizm jako cel. Ten faktyczny kapitalizm teraz nieco się cywilizuje, jak na Zachodzie pod koniec XIX w. Kiedy Chińczycy uciekali spod ideologicznej kontroli sekretarzy i aktywistów partyjnych i chcieli jakiejś normalności, nie wyobrażali sobie, że wylądują w dzikim kapitalizmie. Z chaotycznym i dość skorumpowanym autorytaryzmem. Machina biznesu jednak się kręci, wprawdzie dzisiaj spadek prosperity jest odczuwalny, ale Chiny ciągle szybko się rozwijają i gigantyczny awans cywilizacyjny od czasów Mao jest bezsporny. Dlatego władze chińskie – według badań amerykańskich – wciąż cieszą się ogromnym poparciem społecznym, mimo nastrojów krytyki i protestów w rozmaitych sprawach. A Chińczycy są dumni ze swojego kraju, któremu udało się wyrwać z dawnego zacofania.

Za Wielkim Murem

Czy Chińczycy się zatrzymają? Ameryka nie czuje granic, patrzy na nasz glob jak na terytorium do zdobycia. A Chiny? To przecież państwo, które zbudowało Wielki Mur.
– Rozumienie świata przychodzi im bardzo trudno. Cały czas są pod naporem zagranicznych premierów, prezydentów, delegacji, które prawie codziennie przylatują do Pekinu. To przyjeżdżają Izraelczycy i chcą, żeby zajęli stanowisko, to przyjeżdżają Palestyńczycy i żądają zajęcia stanowiska, to przyjeżdża delegacja Sudanu Południowego i też domaga się zajęcia stanowiska, no i załatwienia czegoś, naciśnięcia. Oni są pod nieustannym natłokiem żądań najróżniejszych cudzoziemców w sprawach, w których słabo się orientują, nie bardzo je rozumieją. W ogóle mają trudności ze zrozumieniem cudzoziemców, ich mentalności, sposobu myślenia.
W kontaktach ze światem Pekin jest ostrożny.
– W Chinach obowiązuje zasada podejmowania decyzji w ramach konsensusu. Wszystko trzeba przemyśleć, przegadać, uzgodnić… Tam o państwie myśli się w perspektywie dziesięcioleci i stuleci, nie najbliższych wyborów. Wobec tego decyzje powstają długo. Zwłaszcza wobec spraw dalekich, nie do końca zbadanych. Chińczycy mentalnie nie wydobyli się z izolacji. I wciąż jeszcze nie odnaleźli się w świecie. Nadal istnieje tam konsens, że dalszy rozwój Chin wymaga pokojowych warunków w świecie. Chociaż są radykalni narodowcy czy nawet nacjonaliści, podważający te koncepcje i chcący pokazywać sąsiadom potęgę Chin. A bywa też, że sąsiedzi są inspirowani przez USA, tamtejsze kręgi polityczne starające się powstrzymywać wpływy Chin, „okrążać je”. Działa w Stanach Zjednoczonych lobby militarne, które zbrojenia uzasadnia „zagrożeniem chińskim”. Rozgrywki międzynarodowe zwykle są skomplikowane.

Wydanie: 2016, 28/2016

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy