Teatr inteligentnego widza

Teatr inteligentnego widza

Czasy, kiedy oglądalność teatru sięgała 40-50%, już nie wrócą Paweł Konic, szef Teatru Telewizji – Co łatwiej prowadzić: Teatr Mały, jedną z najbardziej dynamicznych i tłumnie odwiedzanych scen w kraju, czy Teatr Telewizji? – W Teatrze Małym miałem pełną autonomię, w ramach przyznanego budżetu mogłem suwerennie decydować o wszystkim. Tutaj, w Teatrze TV, suwerenność nie jest pełna. Ja jestem odpowiedzialny za repertuar, ale w moich kompetencjach nie leży cała sfera produkcji. Program 1 i Program 2 są moimi klientami, muszą więc akceptować to, co robię. I najmniej przyjemna sprawa, tzw. trudny budżet, czyli mało pieniędzy, co oznacza rozmaite ograniczenia. Nie jest więc tak, że mogę robić taki teatr, jaki mi się marzy, jak było w Teatrze Małym. – Od kilku lat bolączką Teatru TV, zresztą także teatru dramatycznego, jest brak polskich sztuk współczesnych. Wygląda na to, że pan chce ten brak nadrobić. Pokazać teatr zaangażowany w naszą współczesność, mówiący o sprawach społecznych, obyczajowych, politycznych, w którym Polak siebie rozpozna. – Chciałbym mówić o współczesności, takiej bardzo gorącej, ale nie wyobrażam sobie, że można o niej mówić wyłącznie za pomocą języka publicystyki. Nie wyobrażam sobie mówienia o niej bez ukazywania jej zaplecza, rodowodu. Chciałbym też wracać do klasyki, ale oglądanej nowym okiem – może okiem nowych reżyserów, może w nowych przekładach. To jest w tej chwili mój główny cel, od strony treści. Natomiast od strony estetycznej marzy mi się, żeby w nowych czasach wrócić do dawnego teatru telewizji. Zastanawiam się jednak, czy i jak to jest możliwe. – Co pan ma na myśli, mówiąc o „dawnym teatrze telewizji”? – Taki teatr telewizji, który jest przede wszystkim teatrem, może nawet o pewnych cechach widowiska telewizyjnego, natomiast w mniejszym stopniu filmem, widowiskiem rozrywkowym, w mniejszym stopniu audycją publicystyczną, w żadnym wypadku czymś w rodzaju telenoweli czy sitcomu. Nie wiem, na ile to jest dziś możliwe, przy tak ogromnym nacisku wszystkich tego typu gatunków. I czy możliwe jest znalezienie takiej niszy estetycznej, którą mógłby zapełnić teatr. – Myślał pan o tym, żeby stworzyć przytelewizyjną szkółkę dla młodych dramaturgów, tak jak jest w wielu krajach zachodnich? – Na razie nie ma szans, więc razem z pismem „Dialog” staramy się czytać wszystko, co się pojawia na naszym rynku, a niebawem zamierzamy ogłosić konkurs dramaturgiczny na sztukę dla Teatru TV. Oczywiście, chciałbym kiedyś stworzyć coś w rodzaju studium literackiego, gdzie można by pracować nad nowymi tekstami literackimi. To się stanie możliwe dopiero wtedy, gdy będziemy dysponować osobnym funduszem, gdy będziemy mogli w swobodny sposób zamawiać teksty i pracować nad nimi z możliwością ich przyjęcia lub odrzucenia. Teraz nie możemy, ponieważ nie dysponujemy osobnym portfelem – co jest jednym z moich gorętszych postulatów. – Polityka oszczędnościowa ma opłakane skutki artystyczne – wiele przedstawień robią producenci zewnętrzni, tzw. niezależni. Kręcą w naturalnych plenerach, żeby było taniej, spektakle powstają w pośpiechu, bo nie ma czasu ani pieniędzy na długie próby, nierzadko aktorzy w pełnej obsadzie spotykają się pierwszy raz dopiero przed nagraniem. W dodatku do produkcji kierowane są głównie sztuki małoobsadowe i choć mamy w Polsce około 5 tys. aktorów, na ekranie widać wciąż te same twarze. – Władze TVP skłaniają się do tego, żeby jak najwięcej robić własnymi siłami, ponieważ tu, na miejscu, są znakomicie wyposażone studia i szkoda, żeby stały puste. Zaś co do małoobsadowych sztuk, to sam się wcześniej dziwiłem, dlaczego dominują w repertuarze. Powód jest prosty – mały budżet. I jeśli nic się nie zmieni od strony finansowej, obawiam się, że będą nadal dominować. Jest tylko kwestia doboru dobrej bądź gorszej literatury. Albo trzeba całkiem zrezygnować z dużych widowisk, nieobliczonych na cel rozrywkowy, lecz ambitnych, wielowątkowych, wielobarwnych, atrakcyjnych dla widza, na którym nam zależy, czyli inteligentnego widza. – Albo zrezygnować z takiego widza… – Tego sobie w ogóle nie wyobrażam. A skoro z tego nie można zrezygnować, muszą być w repertuarze przedstawienia dwu-, czteroosobowe, żeby wszystko się bilansowało w kosztach. Moją główną troską jest to, żeby większe i mniejsze przedstawienia wpisywały się w jakiś wspólny obszar. Nie dobieramy przecież propozycji literackich wyłącznie pod kątem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 37/2004

Kategorie: Media
Tagi: Ewa Likowska