Przeciętny Szwed chodzi do teatru pięć razy częściej niż Polak O czym mowa, kiedy wspominamy o szwedzkim dramacie czy teatrze współczesnym? – pyta Ann Mari Engel, szefowa szwedzkiego oddziału ITI (Międzynarodowego Instytutu Teatralnego). – O Ingmarze Bergmanie? Aastrid Lindgren? Zespole Cullberg Ballet? Oczywiście tak, przede wszystkim o nich, no, może jeszcze o Larsie Norénie, który na dobre już zadomowił się w Europie, w tym w Polsce, i jest dzisiaj prawie tak sławny jak Strindberg. Szwedzki teatr i dramaturgia to jednak zjawisko o wiele szersze i bogatsze, a bujne życie teatralne, prowadzone z myślą o żywej obecności teatru w życiu publicznym, może być przedmiotem prawdziwej zazdrości. Choć Szwecja to potencjalnie niewielki rynek teatralny, 9 mln Szwedów kupuje co roku aż 5 mln biletów teatralnych. Dla porównania: 40 mln Polaków kupuje zaledwie 4 mln biletów -pod względem aktywności teatralnej Szwecja wyprzedza nas zatem o sześć długości! Nie ma w tym nic przypadkowego czy tajemniczego, przeciwnie, to efekt żmudnie prowadzonej polityki kulturalnej, na którą składa się subsydiowanie trzech teatrów narodowych, 35 regionalnych i miejskich, spośród których dziesięć systematycznie objeżdża najodleglejsze zakątki kraju, prowadzenie edukacji teatralnej i poprzez teatr, wspieranie niezależnych grup teatralnych i teatrów tańca (ok. 70 korzysta z dotacji państwowych), które co najmniej połowę swej produkcji adresują do dzieci i młodzieży. Wygląda na to, że Szwedzi widzą w teatrze siłę zdolną uodpornić człowieka na zło tego świata. Może to i złudzenie, ale piękne. Rozpłakane trampki Niemal co druga produkcja przedstawiona na biennale szwedzkiego teatru w Ulmea, Svenska Teaterbiennalen, w maju tego roku to spektakl dla dzieci lub młodych widzów. Niektóre, jak przypuszczam, gdyby wystawiono je w Polsce, zostałyby napiętnowane jako sztuki propagandowe, ideologicznie podejrzane, kto wie, może nawet komunistyczne. Dotyczy to w szczególności sztuki Lisy Langseth „Märk mig” („Oznacz mnie”), przedstawionej przez Riksteatren/Unga Risk. Autorka przyznaje, że napisała tę sztukę wstrząśnięta stanem nieświadomości młodych ludzi o warunkach, w jakich są wytwarzane w trzecim świecie rozmaite markowe ciuchy czy gadżety. Aby przełamać ten stan rzeczy, napisała „trampkowy” dramat agitacyjny – pewnego dnia trampki kilkuletniej Tory zaczynają płakać, a dziewczynka – po nitce do kłębka – dowiaduje się dlaczego: zrobiono je kosztem nadludzkiego wysiłku i wyzysku robotników w Indonezji. Tora więc zabiega o poprawę warunków pracy u samego pana premiera Szwecji, z dobrym skutkiem zresztą, ale żeby nie było za słodko, kiedy wszystko już układa się jak najlepiej, na koniec sztuki zaczyna płakać T-shirt… Spektakl pomysłowo i w dobrym tempie grany przez czwórkę aktorów przetwarza naiwność utworu w szlachetną misję uczulania na krzywdę innych. O ile dramat „trampkowy” może nieco śmieszyć, o tyle osiągnięciem dramatu dla dzieci jest bez wątpienia adaptacja wątku Eurypidesowej „Medei” dla potrzeb edukacji rodzinnej w „Medea’s Children” („Dzieciach Medei”), pióra Suzanne Olsen i Pera Lysandera. To utwór już nienowy, powstał kilkanaście lat temu, kiedy w Szwecji rozpleniły się rozwody. Autorzy napisali tę sztukę, aby pomóc dzieciom zrozumieć rozstania rodziców i nieco złagodzić towarzyszące rozwodom stresy. Zręcznie połączyli mityczną opowieść, purnonsens i dramat rodzinny, rozgrywający się na równi w rzeczywistości, w marzeniach i koszmarach dzieci. Inscenizacja Stockholms Stadsteater jest pełna niespodzianek. Najpierw widzowie przechodzą przez kulisy prowadzeni przez aktorów w togach greckich, witani przez tancerzy. Potem po schodach, przekraczając próg greckiej willi, wchodzą do pudełka łączącego scenę i amfiteatralną widownię, gdzie polem gry może się okazać każdy fragment przestrzeni, nawet wyciągana szuflada. Jeszcze inaczej próbuje rozmawiać z młodym widzem FolkTeater z Göteborga, wystawiając „Tre farbröder som inte ville dö” („Trzech dżentelmenów, którzy nie chcieli umrzeć”), dramat muzyczny, który uczy, jak pogodzić się z naturalną koleją życia i śmierci, czyli nieuchronnym przemijaniem. Rzecz ciekawa, w widowisku teatr sięga także po marionetki, przełamując tradycyjne podziały na odrębne gatunki i formy. Przeciw podziałom W każdej postaci i w każdym znaczeniu Szwedzi zwalczają podziały. To bodaj dewiza ich teatru, który nie chce się zamykać w utartych schematach. Jest
Tagi:
Tomasz Miłkowski









