Kaczyńscy znaleźli nowego wroga, na bój z którym ruszyli – dziennikarzy Gdy Polacy oglądali tajne rozmowy min. Adama Lipińskiego z posłanką Renatą Beger, chyba nie mieli jakichkolwiek wątpliwości, że właśnie widzą, jak rządząca partia uprawia politykę. Jak chce kupić, i posadami, i publicznymi pieniędzmi, głosy w Sejmie. To widzieliśmy na własne oczy. Tymczasem od kilkunastu dni politycy PiS i sympatyzujący z tą partią publicyści przekonują, że było inaczej. Najpierw mówili więc, że te rozmowy to nic takiego, normalna polityczna rzeczywistość. Gdy to nie chwyciło, sięgnęli do działań innego rodzaju. Zaatakowali dziennikarzy prowadzących program, Andrzeja Morozowskiego i Tomasza Sekielskiego oraz stację TVN. Dziennikarzom zarzucono, że stali się narzędziem w rękach polityków, że dali sobą manipulować. Pałeczka Kurskiego Z kolei atak na stację TVN przeprowadziła „Gazeta Polska”, pisząc, że zastępca dyrektora programowego stacji, Milan Subotić, był współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych i że nagranie Lipińskiego z Beger było intrygą WSI. Gazeta sugerowała też, że sama stacja powstała za podejrzane pieniądze. Nagle ujawnienie, jak minister kupczy publicznymi pieniędzmi i stanowiskami, stało się – tak mogliśmy wyczytać w „Gazecie Polskiej” – ważnym elementem zamachu stanu. Tego samego dnia, atak na stację, niczym w sztafecie, podjął szef klubu parlamentarnego PiS, Marek Kuchciński. Żądając od TVN wyjaśnień. Pałeczkę przejął też Jacek Kurski. We wtorkowym „Teraz my”, emitowanym tydzień po programie z „taśmami prawdy”, dziennikarze TVN chcieli porozmawiać z redaktorem naczelnym „Gazety Polskiej” oraz przedstawicielem PiS. Naczelny „Gazety” do studia nie przyszedł, PiS zaś odpowiedziało, że gościem w programie może być jedynie Jacek Kurski. On albo nikt. Kurski przyszedł do studia i zaczął atakować: „TVN dała się wmanewrować w ohydną prowokację przeciwko PiS służącą obaleniu rządu. Za tą prowokacją stał Milan Subotić”. Dziennikarze próbowali mu przerwać, by prostować, Kurski mówił swoje. Wybuchła awantura. Po programie PiS zażądało przeprosin. Do tego czasu posłowie Prawa i Sprawiedliwości mają bojkotować program. Ale to wszystko należy uznać za strzelanie ze śrutówki wobec armat, które przeciwko mediom wytoczyli likwidator WSI, Antoni Macierewicz, i premier Jarosław Kaczyński. Obaj ogłosili, że właśnie przygotowywany jest raport z likwidacji WSI. I będą w nim straszne rzeczy. Jakie? I Macierewicz, i Jarosław Kaczyński grają teatr, jaki grali zawsze – mówią, że nie można przecież wszystkiego ujawnić, ale „dokumenty są porażające”. I że pokazują ów układ, który PiS ściga od roku. Pokazują, że WSI sterowały dziennikarzami i szefami największych mediów, że w tej grupie byli współpracownicy WSI. Tak oto program, którego autorzy chętnie ośmieszali polityków, a który tym razem boleśnie uderzył w PiS, poruszył lawinę. Kaczyńscy ruszyli na media. Na pierwszy rzut oka ten atak nie ma sensu. Gdy Kurski mówi o „ohydnej prowokacji i obalaniu rządu”, to przecież jest język z czasów Moczara, który bardziej śmieszy, niż przekonuje. I pewnie nawet najbardziej zaciekli fanatycy PiS w teorię prowokacji i spisku nie wierzą. Medialny Kali Śmieszne są też głosy oburzenia na dziennikarzy, że wyprodukowali program ośmieszający PiS. Tym bardziej że kilka miesięcy temu, gdy Morozowski z Sekielskim posłużyli się podobną metodą i za pomocą ukrytej kamery ośmieszyli Platformę, jako wzór świetnego dziennikarstwa przedstawiał ich sam Jarosław Kaczyński. Wtedy mu się to podobało. Taka jest rola mediów, by przedstawiać rzeczywistość. Nikt min. Lipińskiemu nie dyktował, co ma mówić i obiecywać. Mówił z własnej woli i z upoważnienia swego szefa, Jarosława Kaczyńskiego. I kamery to pokazały. Jego, a nie sobowtóra. Może więc ten wielki wrzask o prowokacji jest tylko po to, by zakrzyczeć całą aferę? Odwrócić uwagę, zamotać? Tę wersję trudno przyjąć, bo Kaczyńscy mogli spokojnie całą aferę zamknąć, jeszcze zanim na dobre się rozwinęła. Wystarczyło następnego dnia po emisji taśm przeprosić za współpracowników, którzy przekroczyli swoje uprawnienia, i przyjąć ich dymisję. Tymczasem zamiast tego prostego kroku mamy rozwijającą się wojnę z mediami. Dlaczego tak się dzieje? Najpewniej złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze – emocje. Kaczyńscy popełnili błąd, krzycząc, że to prowokacja, a teraz – nie chcąc do błędu się przyznać – brną dalej. Po drugie, cała sprawa pasuje do legendy, którą budują. Ta legenda
Tagi:
Robert Walenciak









