Amerykański trybunał wojskowy może skazać logistyka Al Kaidy na karę śmierci „Myślał, że zdoła się ukryć, że może wciąż grozić Ameryce. Ale zapomniał, że terrorystów ściga największy naród na ziemi. Wyłapiemy ich jednego po drugim”, triumfalnie oznajmił w Camp David George Bush. Prezydent USA ma powody do radości. W Karaczi ujęty został jeden z najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy świata, logistyk zamachów z 11 września i wschodząca gwiazda Al Kaidy, 30-letni Ramzi Binalshibh z Jemenu. „To piękny połów”, cieszy się sekretarz stanu, Colin Powell, tym bardziej że w różnych częściach świata w ciągu zaledwie tygodnia za kraty trafiło około 40 domniemanych terrorystów powiązanych z syndykatem bin Ladena. Być może, Binalshibha zgubiły lekkomyślność i próżność. Wraz z Chalidem Szejkiem Mohammedem z Kuwejtu, uważanym za jednego z głównych organizatorów zamachu na Amerykę, postanowił udzielić wywiadu katarskiej telewizji Al Dżazira. Wywiad miał zostać wyemitowany w pierwszą rocznicę „świętego wtorku”, jak fanatycy z Al Kaidy nazywają 11 września. Zazwyczaj ludzie bin Ladena przesyłali dziennikarzom Al Dżaziry swe przesłanie na kasecie wideo. Binalshibh i Szejk Mohammed czuli się jednak w 12-milionowej pakistańskiej metropolii Karaczi tak pewnie, że postanowili zaprosić reportera do siebie. W czerwcową noc Yusri Foda z Al Dżaziry, prowadzący w tej niezależnej (przynajmniej od amerykańskich cenzorów) arabskiej telewizji program „Ściśle tajne”, został zabrany z hotelu przez niejakiego Abu Bekra. Jechali czerwoną taksówką, potem białą, wreszcie przesiedli się do rykszy. Dziennikarz miał zasłonięte oczy, do tego musiał założyć ciemne okulary. Licząc schody, zorientował się jednak, że zaprowadzono go na trzecie piętro jakiegoś budynku, do sześciopokojowego mieszkania. Tam już czekali terroryści – logistyk oraz główny planista „świętego wtorku”. Obaj chełpili się dokonanym zamachem. Binalshibh opowiadał o reakcji innych członków Al Kaidy, oglądających dramat 11 września w telewizji: „Kiedy pierwszy samolot uderzył, myśleli, że to cała operacja, jednak powiedzieliśmy im, aby byli cierpliwi. Wtedy nasz brat Marwan gwałtownie, w niewiarygodny wprost sposób, wbił swój samolot w drugą wieżę, Gdy drugi samolot się zbliżał, wszyscy się modliliśmy: „O Allah! Celuj, celuj!””. Z pewnością Binalshibh i Mohammed pragnęli pokazać światu: „Widzicie, rok po 11 września wciąż działamy i nie możecie nas dosięgnąć”. Ale dwa dni po wyemitowaniu wywiadu logistyk terroru siedział już w więziennej celi. Jak informuje saudyjski dziennik „Al Yaum”, amerykańskie tajne służby podsłuchały rozmowy, które reporter Al Dżaziry prowadził przez swój telefon satelitarny marki Nera. W ten sposób CIA wpadła na trop pakistańskiego pośrednika, który zorganizował „konferencję prasową”. Yusri Foda zapewnia, że wykonywał tylko swój zawód i nikogo Amerykanom nie wydał, ale teraz drży własne życie. Islamscy ekstremiści na stronach internetowych nazwali reportera Al Dżaziry świnią i zdrajcą, którego należy usunąć. Pakistańska prasa twierdzi natomiast, że terrorystów ujęto raczej przypadkowo, w czasie obławy na drobnych kryminalistów. Policja w Karaczi otrzymała wiadomość, że w dzielnicy zwanej Defence Society („towarzystwo obronne” – budynki wzniesiono na gruntach należących do oficerów armii) ochroniarze za kilka dolarów udzielają schronienia złodziejom. W każdym razie z 10 na 11 września siły bezpieczeństwa w Karaczi przeprowadziły trzy obławy. Ramzi Binalshibh został prawdopodobnie zaskoczony we śnie i nie zdążył stawić oporu. Około 9.30 rano policjanci wyprowadzali z budynku sześciu aresztowanych mężczyzn i kobietę. Wtedy z pokoju wyskoczył rosły Pakistańczyk, rzucił granat i otworzył ogień. W powstałym chaosie czterech jeńców zbiegło. Terroryści porwali karabiny i schronili się na dachu. Policja wezwała posiłki – w oblężeniu wzięło udział 200 funkcjonariuszy i komandosów z oddziału Rangersów, którzy jednak przybyli w pośpiechu, bez ciężkiej broni. Kanonada trwała ponad trzy godziny. Akcję obserwowali z auta agenci CIA. Wzywani do poddania się terroryści krzyczeli z dachu: „Bóg jest wielki!”. Pakistańczyk długo ostrzeliwał schody, blokując wejście, w końcu jednak padł, trafiony w szyję i w pierś. Umierając, napisał na ścianie pokoju własną krwią: „Nie ma Boga prócz Allaha”. Przypuszczano, że śmiercią desperata zginął Szejk Mohammed, ale ta wiadomość nie została potwierdzona. Obrzuceni pociskami z gazem łzawiącym bojówkarze na dachu w końcu poddali się. Ujęto dziesięciu domniemanych
Tagi:
Marek Karolkiewicz