To oni zatrzęśli sceną

19.04.2017 Warszawa Teatr Polski Proba dla mediow sztuki "Niezatanczone tango" w rezyserii Leszka Bzdyla N/z Grazyna Barszczewska Dominik Los Fot. Jacek Dominski/REPORTER
Aktorskie błyski 2017 Teatr stoi aktorami, nawet jeśli z niektórych recenzji wynika, że przedstawienia robią się same. To im należą się oklaski i podziękowania. Spośród wielu kreacji w ponad 120 spektaklach, które obejrzałem w ubiegłym roku, przypominam zaledwie 20, które pozostawiły największe wrażenie. GRAŻYNA BARSZCZEWSKA – w spektaklu według Wiesława Myśliwskiego „Niezatańczone tango” (Teatr Polski w Warszawie) siedzi na staromodnym kredensie. Nogi jej zwisają, wygląda na steraną kobietę. Dziwne to zachowanie, bo niezgodne z ładem świata. Matka siedząca na kredensie? A jeśli to duch Matki? Cóż to jednak za duch, który za chwilę wybuchnie złością na sklepową, bo nie doważyła mięsa! Zirytowana Matka gramoli się z trudem na podłogę. Świat jej nie rozpieszcza. Grażyna Barszczewska nie szczędzi uwagi, aby każde zachowanie Matki uwiarygodnić, nadać mu właściwe rysy, brzmienie. W jej grze obowiązuje ekonomia – środki są używane oszczędnie, ale odpowiednio wzmacniane czy osłabiane nabierają emocjonalnej barwy. Kiedy wspominać będzie ostatniego sylwestra z mężem, w jej gestach i spojrzeniu zawiruje roztańczony parkiet – i rozżalenie, że mąż z nią wtedy nie zatańczył. EWA BŁASZCZYK – scena jest prawie pusta, blisko publiczności stoją stolik i krzesło. Na stoliku porcelanowa filiżanka z niedopitą kawą. Po bokach zwisają dwa kawałki białego płótna, które będą ekranem – między nimi czarna czeluść. To z tej czeluści nadchodzi Ona. Przychodzi z drugiej strony lustra – to przecież chwila, w której umarła. Taki tytuł nosi monodram Ewy Błaszczyk „Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” (Malarnia Teatru Studio). Z powściągliwością opowiada o spotkaniach reporterki z bohaterami wywiadów, o matce, o zapamiętanym z dzieciństwa bombardowaniu, o generale z południowego Wietnamu, który zabija jeńca. Czasem jej bohaterka wybucha, krzyczy, protestuje przeciw bólowi. Czasem ulega lirycznemu wspomnieniu, odtwarza nastrój chwil, które już nie powrócą. Staje przed nami jak otwarta księga, bezbronna. GRZEGORZ FALKOWSKI – jako Henryk w „Ślubie” (koprodukcja Teatru Współczesnego w Szczecinie i Teatru im. Kochanowskiego w Opolu) odsłania podwójność – postaci i obserwatora postaci, komentującego swoje zachowania i dystansującego się od samego siebie, jak to bywa we śnie. Tak to napisał Gombrowicz. Ale tym razem Henryk jest potrójny, bo jest także reżyserem, który obserwuje i ocenia zachowania nie tylko postaci, ale i przyglądającego się jej aktora. To ten trzeci podejmuje decyzje, co zachować, a co wyrzucić ze scenariusza. Prawie nie rozstaje się z egzemplarzem sztuki, który leży na stole. Pewne partie wykreśla, wpisuje tajemne znaki i dokonuje korekt. Co więcej, do wspólnictwa w tym dziele zaprasza widzów, z którymi niejako razem reżyseruje „Ślub”, konstruuje jego dramaturgię. ADAM FERENCY – w „Dzienniku przebudzenia” według Jerzego Pilcha (spektakl impresaryjny) gra bohatera, dla którego ważny jest kontakt z drugą osobą. To jego asystentka, a jednocześnie ktoś nie do końca zdefiniowany, może muza, ideał, a może śmierć? W dialogu, a przynajmniej w obecności lub przewidywaniu obecności młodej kobiety odradza się nagle przerwane życie – spowolnione i pokiereszowane. Być może doświadczenie przebytej choroby sprawia, że życie na nowo nabiera oczywistego smaku. Ważna dla każdego chwila namysłu i odkrycia nowych czy też zapomnianych barw codzienności. Lekcja pokory i cierpliwości. Zaczyna się od z trudem wydobywanych dźwięków, zakłóconej artykulacji. Potem bohater zmaga się z lukami pamięci, idąc na spotkanie z zagadką jutra. WIKTORIA GORODECKAJA – koncentruje uwagę widzów na świecie wewnętrznym Nastazji Filipowny w adaptacji „Idioty” Fiodora Dostojewskiego (Teatr Narodowy). To ona prowadzi grę ze światem, z pożądliwymi mężczyznami, gotowymi ją zdeptać. Walczy, zmienia strategię, próbuje wybrać swoją drogę w świecie pełnym zasadzek. Ona, zmienna jak salamandra, piękna i błyskotliwa, zaborcza i skłonna do romantycznych gestów. Oni – zdeprawowani, w kleszczach namiętności, świadomi swojego upadku. Wodzi ich za nos i na pokuszenie. Marzy i omdlewa w marzeniu jak wielka nieobecna. Czuje się spętana. Czasem stłucze filiżankę albo czyjeś serce. BOGUSŁAW KIERC – przedstawił w siedzibie filii biblioteki miejskiej na Dworcu Głównym we Wrocławiu monodram oparty na „Odejściu Głodomora” Tadeusza Różewicza (produkcja festiwalu WROSTJA). Spektakl trwał niewiele ponad pół godziny. Aktor zmierzył się z ułamkami tekstu Różewicza, dając pokaz aktorskiej
Udostępnij:
- Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram
- Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp
- Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail
- Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety









